W kategorii najbardziej niedocenianego polskiego pięściarza zawodowego Kamil Szeremeta jest niekoronowanym królem – mówi Andrzej Wasilewski, menedżer polskiego mistrza Europy w kategorii średniej. W sobotę przystąpi we Francji do drugiej obrony tytułu – jego rywalem będzie Andrew Francillette. Promotor w rozmowie z TVPSPORT.PL opowiada o tym, jakie niebezpieczeństwa czekają na "czempiona na wygnaniu", wspominając ciekawe historie sprzed lat. Transmisja w sobotę od 21:20 w TVP Sport, TVPSPORT.PL i w naszej aplikacji mobilnej.
Szeremeta został mistrzem Starego Kontynentu w lutym ubiegłego roku. W Rzymie znokautował w drugiej rundzie Alessandro Goddiego. We wrześniu, podczas gali Knockout Boxing Night w Łomży, efektownie rozbił w 10. odsłonie obowiązkowego pretendenta Rubena Diaza z Hiszpanii.
Piotr Jagiełło, TVPSPORT.PL: – Kamil Szeremeta tytułu mistrza Europy będzie bronił we Francji. Ring na wyjeździe naszpikowany jest pułapkami?
ANDRZEJ WASILEWSKI, PROMOTOR KNOCKOUT PROMOTIONS: – Absolutnie tak i jest kilka obszarów tych pułapek. Trzeba uważać nawet na zjawiska zupełnie pozasportowe, by nie spotkały nas przykrości. Nawet takie, jak ciężkostrawne posiłki czy woda, która powoduje kłopoty żołądkowe. Zaczepki na ulicach również się zdarzały.
Jedziemy na terytorium wroga, gdzie – nawet poza wiedzą lokalnego promotora – może się coś wydarzyć. W niektórych krajach szczególnie się pilnujemy, choć nie tak, jak Ołeksandr Usyk przed walką z Muratem Gassijewem w Moskwie. Był zameldowany w trzech hotelach jednocześnie, a po mieście poruszał się sześcioma vanami z czarnymi szybami, by nie wiadomo było, w którym aktualnie jeździ. Przy dalekich wyjazdach sprawy bezpieczeństwa mamy zawsze mocne rozbudowane. W Moskwie przed walką Krzysztofa Włodarczyka były bardzo intensywne procedury i ochrona.
– Pięściarskie szpiegostwo z krainy dreszczowców?
– W salach treningowych potrafiły być ukryte kamery, by zobaczyć, jak przebiegają ostatnie treningi przed pojedynkiem i jakie akcje ćwiczone były na ostatniej prostej. Może wydarzyć się wiele nieczystych zagrań, dlatego na większość jesteśmy przygotowani.
– A co z sędziami?
– To kolejny aspekt, na który nie mamy do końca wpływu. Oczywiście z biegiem lat pozycja naszej grupy rośnie w siłę, co ułatwia negocjacje z federacjami. W większości mamy wpływ na obsadę sędziowską. Nie oszukujmy się – w wielu dyscyplinach sportu, w boksie również, ściany pomagają gospodarzowi. Wyjazdowe walki są zatem szczególnym wyzwaniem. Nasza grupa wielokrotnie podejmowała to ryzyko i nie unikała pojedynków na wyjeździe. Pierwszym przypadkiem był Włodarczyk, który w 2001 roku pojechał na Sardynię, by skrzyżować rękawice z Vincenzo Rossitto.
– Z którym Włosi w tamtym czasie wiązali spore nadzieje. Był niepokonany na zawodowstwie.
– Muszę podziękować przy tej okazji Przemysławowi Salecie, który doradził mi przyjęcie tej oferty. Jechaliśmy jako chłopcy do bicia, a od tej rywalizacji zaczęła się wielka kariera Krzysia (zwycięstwo przez techniczny nokaut w 10 rundzie - przyp. red.). Rossitto legitymował się bilansem 20 zwycięstw i jednego remisu. Boksował na granicy kategorii junior ciężkiej i ciężkiej, był gwiazdą włoskiego boksu. "Diablo" był młodym i anonimowym chłopakiem z bilansem 11–0. To pokazuje, jak wcześnie podjęliśmy pierwsze ryzyko. Włodarczyk był absolutnie wyróżniającym się zawodnikiem, ale zupełnie niedoświadczonym. Byliśmy kompletnie nieznaną grupą, bez żadnych układów, poparcia i "pleców". Od tego czasu, jeśli przydarzają się oferty interesujące sportowo lub finansowo, a najlepiej gdy oba czynniki się zgadzają, to przyjmujemy każde wyzwanie.
Nie jestem w stanie zrozumieć tchórzy, którzy opowiadają wszędzie, że szukają wyzwań, a potem odrzucają kolejne oferty. "Nie dzisiaj, nie jutro, za mało czasu, za krotki dystans i tak dalej...". To po prostu jest żenujące. Jakbyśmy prześledzili karierę kilku zawodników, to oni cały czas czekają na wyzwanie, a gdy na stole były już papiery, to po prostu odrzucali propozycję. Trzeba zacząć o tym głośno mówić.
– Historia pana grupy poniekąd naznaczona jest wyjazdami zagranicznymi.
– Sprawdzaliśmy na obcych ringach Krzysztofa Bieniasa, Tomasza Bonina, Pawła Kołodzieja, Rafała Jackiewicza. Włodarczyk brał praktycznie każde zaproszenie – Niemcy, Australia, dwa razy Włochy, Rosja. Chciałem podkreślić przykład "Diablo", bo często kibice doszukują się w jego karierze negatywnych wspomnień, a on zawsze był gotowy. Oprócz dwóch walk, które mu kompletnie nie wyszły, czyli pojedynki z Grigorijem Drozdem i Muratem Gassijewem, było na plus. Szczególnie żałuję Drozda, bo przeszedł wtedy obok pojedynku. Mógł łatwo wygrać, a stracił tytuł. To było fatalne doświadczenie dla nas wszystkich i dla samego pięściarza. Jak ktoś ma ambicje sportowe, jest prawdziwym fighterem głodnym sukcesów i pieniędzy, nie odmawia. My nie odmawiamy.
– Zwariowana była historia walki Włodarczyka z Pawłem Melkomianem w Szwerinie. 2003 rok i pierwsza porażka Polaka na zawodowstwie. W kontrowersyjnych okolicznościach.
– Kontrowersyjnych, że ho ho! To był mój błąd promotorski, że przyjęliśmy tamten wyjazd. Niemiecka stajnia Universum udawała zaprzyjaźnioną z nami grupę, która chciała połączyć siły i blisko współpracować. Mieliśmy reprezentować ich interesy na terenie Czech, Słowacji, Węgier, Rumunii. Umowa była właściwie gotowa. Miało być wspaniale.
– A nie było.
– Zaprosili nas na walkę z Melkomianem, którego Krzysiek znał z amatorstwa i... oczywiście go zlekceważył. Pierwszą rundę przegrał na punkty, po prostu nie boksował. Później nastąpiła akcja, w której Krzysiek prawidłowym ciosem doprowadził do rozcięcia łuku brwiowego Niemca. Cios był zadany regulaminowo, z przodu pękła skóra, a sędzia oznajmił, że nastąpiło uderzenie w tył głowy po komendzie "stop". To było oczywiście nieprawdą, Melkomian po ciosie odwrócił się plecami do Włodarczyka, ale przecież skóra pękła z przodu. Gospodarze wykonali dwie czynności – po czwartej rundzie w narożniku rozdrapali kontuzję, by lekarz ogłosił, że Niemiec nie może kontynuować walki. I przeszli do kart punktowych.
– A te nie były korzystne dla Włodarczyka. Przegrał jednogłośnie 36:39, 37:39 i 37:39.
— Tak, ale to był dopiero pierwszy "wałek". "Diabełek" słusznie przegrywał, ale miał go już na widelcu i skończyłby to przez nokaut. Przełamywał go. Gospodarze zrobili błąd w tym oszustwie. Stawką był bowiem pas WBA Inter-Continental w kategorii junior ciężkiej. Według ówczesnych reguł WBA podliczenie kart mogło nastąpić dopiero po rozpoczęciu piątej rundy. Następnego dnia w oficjalnym wyniku "dołożyli" jeszcze jedną odsłonę, która nigdy się nie rozpoczęła. Nie było gongu. Oszukali nas w straszliwy sposób. Po wszystkim przyszedł do nas Klaus Peter Kohl, obiecał rewanż i tak się skończyło. Oczywiście nigdy do niego nie doszło.
Oni nie budzą wielkich kontrowersji, nie straszą, że zjedzą komuś dzieci, a rywala wyplują razem z butami. Postawy, które w kategoriach sportowych trzeba doceniać
– Bolesne doświadczenie dla całej grupy?
– Wyjątkowo bolesne. Z całego zamieszania wyszedł jeden plus. Trener Włodarczyka, Zbigniew Raubo, był załamany. Przyszedł do mnie i powiedział, że nie panuje nad swoim zawodnikiem i nie jest w stanie go niczego więcej nauczyć. Zaproponował, bym spotkał się z niejakim Fiodorem Łapinem – Polak rosyjskiego pochodzenia mieszkający w Jaworznie, który będzie najlepszym trenerem dla Krzysia. I tak się też stało.
– I dzięki temu od szesnastu lat Łapin jest głównym trenerem grupy Knockout Promotions. Przypadek potrafi rządzić pięściarskim biznesem. W niemieckim bałaganie narodziła się długotrwała współpraca.
– Ciekawych wątków związanych z Fiodorem Łapinem jest mnóstwo. Przez te kilkanaście lat ma rzeszę krytykantów. Źle o nim mówią jednak tylko ci, którzy nigdy z nim nie współpracowali.
– I w sobotę w Grande-Synthe zobaczymy Łapina w narożniku Szeremety. Jakie znaczenie w światowym boksie ma pas mistrza Europy? Historia polskich czempionów, jak Grzegorz Proksa czy Albert Sosnowski, pokazuje, że tytuł ten może być przepustką od wielkich starć.
– Pozycja mistrzostwa Europy odrodziła się z prostej przyczyny. EBU jest jedyną zarejestrowaną federacją z nazwą europejską. Jest również filią World Boxing Council, czyli najważniejszej organizacji na świecie. Inne federacje próbowały podkreślać swoją europejskość, ale pasy nie miały żadnego znaczenia. EBU ma kilkudziesięcioletnią tradycję i gwarantuje wysokie miejsca w rankingu WBC. W przypadku Szeremety widać, że również pozostałe organizacje notują go w czołówkach swoich zestawień.
Przed startem powiedział nam: "Panowie, przecież ja go zleję, to będzie krótka walka!". To brzmiało śmiesznie, biorąc pod uwagę mały procent zwycięstw przez nokaut.
– Szeremeta jest najwyżej notowanym polskim pięściarzem w światowych rankingach. Z drugiej strony, myślę, że jest najbardziej niedocenianym naszym zawodowcem. Jak kibice powinni odbierać tego zawodnika?
– W kategorii najbardziej niedocenianego polskiego zawodowca Szeremeta jest niekoronowanym królem. Ma na głowie gorącą koronę, zupełnie niepotrzebną. Bardzo wierzę w tego chłopaka, bo wiem, jakie poczynił postępy od czasu zwycięstwa z Goddim. Uwierzył w siebie, w sens boksowania i wie, że może dzięki temu ustawić siebie i swoją rodzinę. Stał się innym zawodnikiem. W dodatku ma trochę szczęścia, bo na jednej sali trenuje z Fiodorem Czerkaszynem, który ma nieprawdopodobny talent. Jestem przekonany, że ta współpraca daje wiele obu zawodnikom.
– Zakładając sobotnią wygraną we Francji, pojawia się trudne pytanie – co dalej z karierą Szeremety? Wiemy, jak mocno obsadzona jest na świecie kategoria średnia…
– Od razu wejdę w słowo. Nie lubię wybiegać w przyszłość, bo jestem nauczony pokory. Widziałem już wiele sytuacji, w których teoretycznie łatwy pojedynek okazywał się bolesnym potknięciem. Nie chciałbym w ogóle udzielać się medialnie w sprawach przyszłości, choć oczywiście mam w głowie kilka pomysłów. Podejdźmy do tej walki z wielką pokorą. Francillette jest bardzo niedoceniany przez polskich kibiców, a szanowany w ojczyźnie i wspierany przez francuską telewizję. Chłopak o bardzo ciekawym życiorysie. Nie jest przypadkiem że znaleziono pół roku wcześniej pieniądze, by zaprosić mistrza Europy z Polski do siebie. Dziwię się, że polscy kibice nie do końca to rozumieją.
– W grupie Knockout Promotions jest wyjątkowo ciekawie w kategorii średniej. Poza Szeremetą jest przecież Maciej Sulęcki, który 15 marca zmierzy się w Filadelfii z Gabrielem Rosado (transmisja w TVP Sport). Można ich porównać?
– Jest jeszcze "mały" Fiodorek, który świetnie się rozwija (Czerkaszyn – przyp. red.)! Ciężko ich porównać. Z wyjątkiem walki o mistrzostwo świata, nie wyobrażam sobie pomysłu, by walczyli między sobą, bo nie ma takiej potrzeby. Gdyby była po raz pierwszy w historii możliwość starcia pomiędzy Polakami o światowy tytuł, to oczywiście czapki z głów. Zejdźmy na razie z tych marzeń na ziemię. Jeden i drugi są w piekielnie obsadzonej kategorii wagowej. Przewaga Maćka polega na tym, że jest rozpoznawalny i szanowany przez rynek amerykański. Sulęckiego w USA traktują jako światowego pięściarza. Kamila widzą fachowcy, spoglądają na jego pozycję w rankingach, ale na razie nie dostrzegają przeciętni kibice.