| Piłka ręczna / ORLEN Superliga
Niespełna dziewięć miesięcy trwała przerwa w grze Tomasza Gębali spowodowana kontuzją kolana. Rozgrywający Orlen Wisły Płock i reprezentacji Polski wrócił na boisko w lutym i od razu stał się jednym z liderów Nafciarzy. W rozmowie z TVPSPORT.PL 23-latek opowiada o żmudnym procesie rehabilitacji, ostatnich dobrych występach Wisły, ofercie z PGE VIVE Kielce, zmianie na stanowisku trenera kadry i nadchodzących meczach reprezentacji.
Maciej Wojs, TVPSPORT.PL: – Od kiedy w maju doznałeś kontuzji kolana, do czasu powrotu na boisko przez blisko dziewięć miesięcy nie udzielałeś żadnych wypowiedzi.
Tomasz Gębala: – To był dla mnie czas, by poukładać sobie wszystko w głowie. Ta kontuzja... Przez pierwsze dwa lub trzy tygodnie byłem bardzo wk*******. Przepraszam za wulgaryzm, ale to oddaje jak się wtedy czułem. Siedziałem i rozmyślałem nad wszystkim: analizowałem sytuację, w której doznałem kontuzji; zastanawiałem się czy mogłem coś zrobić lepiej; czy to może moja wina czy kogoś innego. Sporo działo się wtedy w mojej głowie.
– Kontuzji doznałeś w przypadkowej sytuacji.
– Tak. Prowadziliśmy w dwumeczu łącznie ponad 10 bramkami, wszystko było już rozstrzygnięte... Atakowałem bramkę, zostałem lekko podepchnięty, ale przecież wiadomo, że nikt tego nie zrobił specjalnie. Kiedy to jednak wszystko przeanalizowałem stwierdziłem, że lepiej będzie, jeśli będę siedział cicho. Jak człowiek jest wkurzony, to gada różne głupoty. A potem uznałem, że postawię na ciszę medialną aż do powrotu do gry.
– Zerwane więzadło krzyżowe to obok urazu barku i zerwania ścięgna Achillesa chyba najgorsza kontuzja dla piłkarza ręcznego. Mówi się, że by wrócić do gry na odpowiednim poziomie po takim urazie, równie istotne co samo leczenie i rehabilitacja, jest poukładanie sobie tego w głowie.
– A przy tym zaufanie do pracy, którą wykonujesz. Musisz wierzyć, że te żmudne ćwiczenia, które robisz dzień w dzień przez kilka miesięcy mają sens. Bo to jest... po prostu nudne. Ciągle powtarzasz te same ćwiczenia, zajmujesz się tymi samymi partiami mięśni. Nie ma żadnych zmian. Monotonia. Aż w końcu jesteś w stanie zrobić półprzysiad – i to całe urozmaicenie. Dlatego to zaufanie jest tak ważne. Bez niego nie ma szans na sumienną pracę i efekty.
– Ty miałeś to zaufanie? Spokojnie pracowałeś dzień po dniu czy ciągnęło Cię na boisko?
– Wiedziałem, że jeśli będę miał ciśnienie, by wrócić jak najszybciej, to źle się to skończy. Dlatego cieszę się, że sobie to wszystko przemyślałem. Kiedy zaraz po urazie ochłonęła mi głowa i pojawił się rozsądek, powiedziałem narzeczonej, że jeśli tylko zobaczy, że za bardzo się nagrzewam, to ma mnie uspokoić – nawet siłą. Wiedziałem, że nie mogę się spieszyć. I z tego powodu moja rehabilitacja trwała dłużej. Spokojnie reagowałem na ćwiczenia. Jeśli była potrzeba, to odpuszczałem. Przyjąłem taktykę małych kroków do przodu, by nie robić tych do tyłu. I choć powrót zajął mi przez to miesiąc dłużej, to teraz mam pewność, że nie mam żadnych problemów z kolanem. Duża zasługa w tym jest Marty Rzewuski, fizjoterapeutki która wraz z kilkoma innymi osobami z gdańskiego Rehasportu wykonała kolosalną pracę, żeby po pierwsze postawić mnie na nogi, a po drugie sprawić, że moja noga będzie lepsza niż przed kontuzją.
– Zawodnicy powracający do gry po urazie kolana automatycznie chronią kontuzjowaną nogę. To kwestia głowy. U Ciebie też tak było?
– Nie miałem takiego poczucia, że teraz to jakaś inna noga, ale tak, coś siedziało mi w podświadomości. To też przedłużyło rehabilitację. Pewnego razu zrobiliśmy testy siłowe i wyniki wyszły dość dziwne. Miałem dużą dysproporcję między lewą a prawą nogą i nie szło tego zmienić. Sprawdziliśmy więc jak obciążam nogi i okazało się, że 20-30% więcej masy przekładałem na lewą nogę...
– Wiesz czym to mogło skutkować...
– Mogłem skończyć jak Arkadiusz Milik: szybki powrót i kontuzja drugiego kolana. Wiedziałem, że muszę to zmienić. Dlatego zacząłem robić niektóre ćwiczenia wręcz przesadnie na prawej nodze. Wszystko po to, by ją wzmocnić. Wciąż jest jeszcze trochę mniejsza niż lewa, ale idę do przodu.
– Dla Ciebie powrót do gry był jak pojawienie się w nowej rzeczywistości. W Wiśle zjawił się nowy trener, pojawiło się kilku nowych graczy i inna taktyka. W dodatku w styczniu gruchnęła informacja, że po sezonie odejdziesz z Płocka. Jak wpłynęło to na Twoją relację z trenerem Sabate?
– Wszystko odbyło się całkowicie normalnie. Spotkaliśmy się, ja powiedziałem trenerowi, że chcę odejść z Płocka, a on powiedział: "okej, to pracujemy do końca kontraktu. Jeżeli Ty będziesz pracował sumiennie, to i ja będę tak pracował z Tobą". Wiem już jakie mam zadania i do czego trener mnie potrzebuje, więc staram się wykonywać to jak najlepiej.
Gra w kadrze to zaszczyt i prestiż. Jeśli będę miał jeszcze ku temu możliwość, zrobię co w mojej mocy, by wychodziło to jak najlepiej. I nie ma znaczenia za kadencji którego trenera to będzie.
– Gdy pojawiła się informacja o Twoim odejściu, niektórzy kibice z Płocka pisali, że resztę sezonu powinieneś przesiedzieć na ławce albo na trybunach...
– Wiesz, spotykam się z krytyką i dopóki jest ona konstruktywna, to fajnie. Kiedy jednak przechodzimy do zwykłego chamstwa, to co innego. Nauczyłem się już, że komentarzy nie wolno czytać. Nawet jak się mówi, że to po Tobie spływa, to prawdą jest, że gdzieś tam z tyłu głowy zostaje. Dlatego trzeba się od tego odłączyć. W klubie oglądamy każdy mecz na wideo i analizujemy nasze błędy. To mi wystarcza. Nie potrzebuję prosić kogoś innego o analizę tego, co robię.
– Odnalazłeś się już w systemie gry trenera Sabate?
– Tak. Nie miałem problemów z poznaniem go, ale pozostawała kwestia zgrania. Teoria na tablicy jest prosta – masz dużo czasu na podjęcie decyzji, możesz przemyśleć jakie masz opcje. Kiedy jednak masz na to pół sekundy na boisku – no, to już jest inna sprawa. Dlatego tak istotny jest timing. Ale myślę, że idzie to w dobrą stronę.
– Rewanżowy mecz z Bjerringbro pokazał, że rzeczywiście wygląda to coraz lepiej. Media – nie tylko krajowe – zgodnie pisały o waszym awansie: cud.
– W trakcie meczu nie mieliśmy świadomości niektórych rzeczy. Po prostu graliśmy. W pewnym momencie popatrzyłem na tablicę, a tam: mamy cztery czy pięć bramek przewagi. Zdziwiłem się. To oznaczało, że jesteśmy z powrotem w rywalizacji, możemy awansować. I udało się to dociągnąć, zwłaszcza mimo tych przeciwności, które zresztą sami sobie zrobiliśmy...
– Przypuszczam, że mówisz o czerwonych kartkach dla Racotei i de Toledo z pierwszej połowy. Nie pomyślałeś wtedy: "to już jest koniec"?
– Gdyby ktokolwiek z nas tak pomyślał, to zeszlibyśmy do szatni i wrócili do Polski. Graliśmy do końca. Myślę, że każdy z nas miał gdzieś zakodowane w głowie, że musimy walczyć i to nasza jedyna szansa. To było szczególnie ważne, gdy w dwumeczu mieliśmy już osiem bramek straty. Nie poddaliśmy się, graliśmy dalej i... pokazaliśmy, że warto wierzyć do końca.
– Do tego cuda w bramce wyczyniał Adam Morawski.
– Zastanawiałem się na następny dzień czy Adam nie pobił jakiegoś rekordu w drugiej połowie... W pewnym momencie miał więcej niż 80 procent skuteczności.
– Z tego, co kojarzę, to mecz skończył z ponad 70-procentową skutecznością. To kosmiczny wynik.
– A weź jeszcze pod uwagę, że ostatniego gola Duńczycy rzucili nam w ostatniej sekundzie, kiedy już nie broniliśmy. Wcześniej zresztą ja nie pomogłem mu przy jednym z trafień, bo nie spodziewałem się rzutu Lassena. Adam nie mógł wtedy już nic zrobić. Gdyby nie to, w drugiej połowie wpuściłby trzy bramki.
– Ogółem zagraliście w mocno odmienionym składzie – bez Sulicia, Racotei, de Toledo, z Piechowskim i Mlakarem, a w pełni to wypaliło.
– Walczyliśmy. Nikt nie patrzył na siebie i nie zastanawiał się co ma zrobić w danej sytuacji. Kiedy było trzeba, pomagaliśmy sobie, a przy tym dopisało nam szczęście, bo rywale rzucali niekiedy po słupkach. Mam wrażenie, że w drugiej połowie byliśmy w jakimś transie. Mówię to całkiem serio – nie było żadnych ustaleń, że przeciwko temu zawodnikowi mamy grać tak, a przeciwko innemu – w ten sposób. Graliśmy i tyle. Robiliśmy to, co czuliśmy. Wyszło dość nieźle.
– Wyszło nieźle, ale co istotniejsze, niezłą grę potwierdziliście kilka dni później w Kielcach. Po tym spotkaniu szklanka jest do połowy pełna czy pusta?
– Myślę, że do połowy pełna.
– Mecze Wisły z VIVE zawsze mają sporo podtekstów. W tym roku jednym z nich są plotki łączące Cię z przenosinami do Kielc. Ile w tym prawdy?
– Mam kilka ofert. Z Niemiec, z Francji, jest też propozycja z Polski, więc można się domyślić, o kogo chodzi. Ale to tyle. Chcę być fair w stosunku do ludzi, z którymi rozmawiam. Ustaliliśmy, by nie mówić nic więcej i na tym zakończmy.
– Przed meczem skazywani byliście na klęskę, a zobaczyliśmy wyrównane starcie. To był wasz świetny występ czy może... to VIVE jest w dołku?
– Był to dobry mecz, który powinien podobać się osobom związanym na co dzień z piłką ręczną, a także tym "niedzielnym kibicom". To, która drużyna zagrała jakie zawody będzie można ocenić kiedy obejrzy się wideo z tego meczu bez jakichkolwiek emocji.
– Dyplomatyczna odpowiedź. Dobre mecze z Silkeborgiem i VIVE rozbudziły w Tobie nadzieję przed meczami fazy TOP 16 Ligi Mistrzów z Pick?
– Daliśmy radę osiągnąć jakieś momentum. Od meczu z Silkeborgiem rozpędzamy się i mamy nadzieję, że z każdym kolejnym spotkaniem będziemy czuć się coraz lepiej i pewniej na boisku. Nie możemy jednak popadać w euforię tylko stać twardo na ziemi. Jesteśmy zespołem gorszym na papierze od Pick i nie ma co do tego wątpliwości. Jednak im bardziej się rozpędzimy, im bardziej uwierzymy w to, że możemy z nimi walczyć jak równy z równym, tym będzie nam łatwiej osiągnąć pozytywny wynik w tym dwumeczu.
– Przejdźmy do tematu reprezentacji. Jakie wrażenia po jesiennym meczu z Izraelem?
– Proszę o następne pytanie.
– Tą porażką kadra skomplikowała sobie sytuację w eliminacjach, ale nie do tego zmierzam. Pod Twoją nieobecność, trener Przybecki sprawdził kilku nowych graczy na lewym rozegraniu. Obawiasz się o swoje miejsce w kadrze?
– Wiesz co... Ja się cieszę. Cieszę się, bo to właśnie tak powinno wyglądać. Jeśli jest ku temu szansa, to w takich turniejach powinni pokazywać się nowi ludzie, bo im więcej osób rywalizujących o miejsce w kadrze na danej pozycji, to tym lepiej. To jest po prostu pozytywne dla naszej piłki. Potrzebujemy tego, by pojawiali się młodzi zawodnicy, może jeszcze niegotowi do gry w reprezentacji w tym momencie, ale tacy, którzy w perspektywie dwóch czy trzech lat mogą się rozwinąć. Mamy ten problem, że nie mamy zaplecza. Każdy zawodnik mający predyspozycje powinien być obserwowany i objęty jakimś programem. Chodzi nawet o uczenie go, jak powinien odpowiednio trenować w klubie. Mówię o fizyczności. Wydaje mi się, że trening siłowy jest u nas zaniedbywany i nie wszędzie prowadzi się go dobrze.
– Byłeś zaskoczony informacją o zwolnieniu Przybeckiego?
– Tak, byłem.
– Patryk Rombel to dobry wybór na trenera reprezentacji?
– Zobaczymy.
– Odejście Przybeckiego kończy pewien okres, ale przed kadrą kolejne wyzwania: jesteście w trakcie eliminacji, za miesiąc kolejne mecze...
– Dla mnie gra w kadrze to zaszczyt i prestiż. Bardzo się cieszę, że mogłem dotychczas występować z orzełkiem na piersi. Jeśli będę miał jeszcze ku temu możliwość, będę starał się dawać z siebie wszystko. Zrobię co w mojej mocy, by wychodziło to jak najlepiej. I nie ma znaczenia za kadencji którego trenera to będzie.
– W kwietniu czeka was dwumecz z Niemcami, czyli półfinalistą ostatnich mistrzostw świata.
– Jestem przekonany, że zwłaszcza u siebie możemy z nimi nieźle zagrać. Nie możemy mieć podejścia, że już przegraliśmy. To do niczego nie prowadzi. Trzeba mieć w głowie zakodowane, że damy radę. Nie możemy się bać Niemców. Mają świetny zespół, kapitalnych zawodników. Trzeba ich szanować, bo szacunek do rywala to podstawa. Ale nie może być mowy o strachu.
– Zagrasz w tym meczu?
– Jeśli trener mnie powoła, to na pewno przyjadę. Nie odmówię powołania.
– A jak nie dostaniesz powołania? Przyjedziesz do Gliwic na trybuny?
– Nie jestem w stanie o tym zapewnić, bo niedawno urodził mi się syn i każdą wolną chwilę chcę spędzać z nim. Pewne jest jednak, że tego dnia wszystko zostanie podporządkowane pod mecz.
– Mam nadzieję, że nie wyobrażasz sobie, że może was zabraknąć na Euro.
– Bez dwóch zdań. Przegrałem już z reprezentacją jedne preeliminacje i byłem po tym w szatni... Nie chcę tego znowu zobaczyć. To było jednocześnie dołujące i wkurzające. Jak wchodzisz do szatni, w której widzisz chłopaków walczących przez 60 minut, a każdy z nich jest załamany... Nie chcę tego nigdy więcej oglądać.
19 - 25
Zepter KPR Legionowo