Niezapomniany konkurs Pucharu Świata w sezonie 2000/01. Adam Małysz po pierwszej serii zajmował czwarte miejsce. W drugiej skoczył jednak 138,5 metra, co wywołało szok nawet u trenera Apoloniusza Tajnera. Polak wygrał ostatecznie zawody i był w szoku.
Zimą 2001 roku "Orzeł z Wisły" był poza zasięgiem rywali. W sezonie triumfował aż jedenaście razy. Były to zwycięstwa przekonujące, nie pozostawiające złudzeń, kto jest najlepszy w stawce. Jednym z najczęściej wspominanych konkursów był ten z Trondheim. Obiekt Granasena nie był tak duży, jak obecnie, ale to nie przeszkodziło Małyszowi w osiągnięciu historycznego rezultatu.
W pierwszej serii Polak poleciał 116 metrów i zajmował czwartą lokatę. Na wszystko, co najlepsze, musieliśmy poczekać jeszcze kilkanaście minut. Kiedy po raz drugi zasiadł na belce startowej, otrzymał pozwolenie na skok od Apoloniusza Tajnera. Wyszedł z progu i poszybował aż 138,5 metra! Trener tylko złapał się za głowę z niedowierzania i rozejrzał dookoła.
"Tylko żeby wylądował… Udało się proszę państwa! To gdzieś w granicach rekordu skoczni. Trener Apoloniusz Tajner aż złapał się za głowę" – relacjonował Stanisław Snopek, dziennikarz i komentator sportowy Telewizji Polskiej.
– Było nieźle. W dzisiejszych czasach ciężko by było, żeby te zawody się odbyły. W pierwszej serii najlepsi zawodnicy mieli bardzo kiepskie warunki. Mało kto się dostał do konkursu. W drugim oddałem dobry skok, ale dostałem dobre powietrze. Mogłem odlecieć. Uczucie niesamowite – wspominał Małysz w rozmowie z TVP Sport.