| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Mecze Wisły Kraków z Legią Warszawa to jedne z najbardziej prestiżowych spotkań w polskiej piłce. Marek Saganowski wystąpił w wielu tych starciach jako zawodnik stołecznego zespołu. – Na Białej Gwieździe ciąży zdecydowanie mniejsza presja – podkreśla w rozmowie z TVPSPORT.PL przed niedzielnym meczem tych drużyn. Transmisja spotkania w TVP 2, TVPSPORT.PL i aplikacji mobilnej.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Z czego zapamiętał pan mecze z Wisłą?
Marek Saganowski: – Najważniejsze wspomnienie to spotkanie z maja 2005 roku w Warszawie. Przed meczem podszedł do mnie mój menedżer i powiedział, że z trybun będą obserwować mnie przedstawiciele Celtiku Glasgow. Jako zespół zagraliśmy świetnie i wygraliśmy aż 5:1. Nie zdobyłem jednak żadnej bramki, za to Piotrek Włodarczyk miał hat-tricka. Co ciekawe, latem Szkoci zdecydowali się kupić... Maćka Żurawskiego z Wisły, który w tamtym meczu wypadł słabo. Nie sądzę jednak, by o ich decyzji przesądziło starcie na Łazienkowskiej.
– Sprawialiście problemy Wiśle, chociaż wtedy to ona była mocniejszym zespołem.
– Biała Gwiazda wówczas zawsze była faworytem. Ich zespół był pełen reprezentantów Polski. My byliśmy drużyną, która próbowała z nią walczyć. Te spotkania zawsze były ekscytujące. Bardzo się motywowaliśmy. W meczach u siebie potrafiliśmy odnosić przekonujące zwycięstwa.
– Mimo że czasami pokonywaliście Wisłę wysoko, nie byliście w stanie dotrzymać jej kroku przez cały sezon. Na koniec to i tak Biała Gwiazda zdobywała tytuł. Dlaczego tak było?
– Rywale byli bardziej regularni, a nam zdarzały się potknięcia. Wpływ miała na to też szersza kadra Wisły, którą trener Henryk Kasperczak świetnie rotował. Poza tym Biała Gwiazda miała niesamowitą ofensywę – Maciej Żurawski i Tomasz Frankowski zdobywali ponad dwadzieścia bramek w sezonie, do tego dużo goli strzelał Marcin Kuźba. Na skrzydłach grali Kalu Uche i Kamil Kosowski. W Legii ja i Piotrek Włodarczyk mieliśmy po kilkanaście trafień, ale to nie wystarczyło. Na pewno nie mieliśmy tak wyrównanej kadry.
– W meczach z Wisłą nie był pan zbyt skuteczny.
– Nie strzeliłem chyba żadnego gola.
– Strzelił pan. W maju 2014 roku wygraliście z Wisłą w Warszawie 5:0, a pan zdobył ostatnią bramkę.
– Nie pamiętałem tego. Z Wisłą trafiłem jeszcze raz – w meczu Pucharu UEFA, gdy byłem piłkarzem Vitorii Guimaraes. Wygraliśmy w Krakowie 1:0 i wyeliminowaliśmy Białą Gwiazdę.
– Na wyjazdach Legia radziła sobie z Wisłą słabiej...
– Właśnie na tym polega atut własnego boiska. Nie bez powodu w Krakowie wygrywała Wisła, a w Warszawie Legia. Doping kibiców dawał dodatkową siłę, która pomagała.
– Dochodziło do spięć pomiędzy piłkarzami Legii i Wisły?
– Nie, unikaliśmy takich sytuacji, bo wszyscy spotykaliśmy się na zgrupowaniach reprezentacji Polski. Znaliśmy się, więc nie było sensu psuć tych relacji. Nie brakowało twardych starć, bo w obronie Wisły grali wtedy Arek Głowacki czy Marcin Baszczyński, którzy nigdy nie odpuszczali. Wszystko odbywało się jednak w sportowej atmosferze.
– Jak wyglądały rozmowy przed meczami? Dodatkowo się mobilizowaliście?
– Nie, wręcz przeciwnie. Te mecze wywoływały tak duże emocje, że trzeba było tonować nastroje. Bardziej niż mobilizacja potrzebne było... uspokajanie. Wtedy to były najbardziej prestiżowe mecze w Ekstraklasie. Każdy chciał się pokazać.
– Pana drugi etap w Legii rozpoczął się w 2012 roku. Tuż przed październikowym meczem z Wisłą dowiedział się pan o wadzie serca, która na dłużej wyłączyła pana z gry.
– Tak, to było dla mnie niezwykle przykre. Byłem wtedy w dobrej formie, dostałem powołanie do reprezentacji. Tamta sytuacja mocno pokrzyżowała plany. Na szczęście potem udało się wrócić na boisko.
– Teraz sytuacja wygląda inaczej niż na początku XXI wieku. To Legia jest klubem bogatszym, z większymi aspiracjami.
– Tak, z tą różnicą, że my wtedy i tak walczyliśmy z nią o tytuł czy europejskie puchary. Biała Gwiazda obecnie ma większe problemy.
– Jak kłopoty organizacyjne wpływają na piłkarzy?
– W przypadku Wisły to skonsolidowało zespół. Problemy zjednoczyły drużynę. Jesienią zawodnicy i trener Maciej Stolarczyk pokazali olbrzymi charakter, wytrzymali do końca rundy. Na Wiśle ciąży mniejsza presja niż na Legii. Krakowianie mogą zdobyć trzy punkty, natomiast Legii są one niezbędne, by ścigać Lechię Gdańsk.
– Co może być kluczowe dla wyniku niedzielnego meczu?
– Myślę, że indywidualności, których jest więcej w Legii. Wisła ma jednak dużą odwagę i zjednoczony zespół. Jej gra może się podobać. Legia ma bardziej doświadczony środek pola, do tego bardzo zmotywowany będzie Carlitos, który wraca na stadion byłego klubu. Już w pierwszym meczu z Wisłą strzelił dwa gole (mecz zakończył się remisem 3:3 – przyp.red.), teraz znów będzie chciał pokazać się z dobrej strony. Faworytem jest Legia, ale wszystko będzie zależało od dyspozycji dnia.
Następne