| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Wisła Płock wygrała dwa pierwsze mecze pod wodzą Leszka Ojrzyńskiego. Teraz czeka ją siedem spotkań "o wszystko" w grupie spadkowej. – Mecz będzie gonił mecz. Nie będzie czasu na trening. Tylko regeneracja i lizanie ran – mówi nowy trener Nafciarzy. W rozmowie z TVPSPORT.PL opowiada też o wartościach, którymi się kieruje, o spotkaniach ze swoimi byłymi drużynami, o Dominiku Furmanie i... Robercie Lewandowskim.
Radosław Przybysz, TVPSPORT.PL: – Który święty jest patronem
spraw beznadziejnych?
Leszek Ojrzyński: – Św. Juda Tadeusz.
– Wygrane ze Śląskiem i Zagłębiem były bardziej wymodlone czy
bardziej wypracowane?
– Wszystkiego po trochu. Ile procent Opatrzności, a ile naszej pracy, to
nie mi oceniać. Za słaby jestem na takie układanki. Po prostu się
cieszymy. Ale przed nami jeszcze ciężkie mecze i daleka droga do
utrzymania.
– Co w Płocku wymagało zmiany od pierwszego dnia?
– Wszedłem do szatni dzień po meczu ligowym i 12-13 chłopaków
przez najbliższe dwa dni nie nadawało się do treningu. A za cztery dni
był następny mecz. Przede wszystkim z każdym trzeba było
porozmawiać. Zobaczyć, jakie są problemy, ale nie w treningu, bo tu
nie było czasu, żeby coś zmieniać.
– I jakie pierwsze wnioski po tych rozmowach?
– Mówić można dużo, ale ja jestem człowiekiem czynu.
Wprowadziłem kilka ryzykownych posunięć, jak wystawienie po
długich przerwach Mateusza Szwocha i Karola Angielskiego,
przesunięcie Ricardinho bliżej napastnika. Wyszło dobrze, bo
zapunktowaliśmy. Punkty są teraz najważniejsze, z nich jesteśmy
rozliczani.
– Po pierwszym meczu, ze Śląskiem (2:0), powiedział pan, że to dla
pana najtrudniejsze wyzwanie w karierze. Dlaczego?
– Nie w karierze, tylko w pracy. Do kariery jeszcze daleka droga. Wyzwanie ciężkie, bo nigdy nie byłem w takiej sytuacji. W podobnym momencie przychodziłem do Arki Gdynia, ale ona miała wtedy zdecydowanie więcej punktów. A teraz wiemy, że w rundzie finałowej czekają nas dwa "maratony". Najbliższe trzy mecze gramy między 22 i 28 kwietnia, a ostatnie trzy – między 11 i 18 maja. Naprawdę nie ma kiedy popracować. Mecz goni mecz. Lizanie ran i regeneracja. Trzeba to jak najlepiej zaplanować logistycznie i jak najwięcej z tego "wydusić".
– Dla pana osobiście ciekawy czas, bo będziecie grać z aż czterema
drużynami, które w przeszłości pan prowadził: z Koroną Kielce, Arką
Gdynia, Górnikiem Zabrze i Zagłębiem Sosnowiec.
– Znam się bardzo dobrze z wszystkimi zawodnikami, którzy zostali w
tych zespołach. W niektórych, jak w Koronie, zostało ich bardzo mało,
ale są kierownicy zespołów, są kibice. Spędziłem w tych klubach
dobry czas... Tylko w Górniku nie dano mi dopracować do końca.
Podziękowali mi po czterech kolejkach w Nowym Roku, wyszło
nieelegancko. W sumie w Sosnowcu też – dokończyliśmy sezon, w
następnym mieliśmy walczyć o awans, ale zmieniono zdanie, bardzo
długo zwlekano z decyzją, więc podziękowałem. Powiedziałem, że nie
mogę sobie pozwolić, żeby dłużej czekać. I dla mnie wyszło na dobre,
bo trafiłem do Korony. Tam i w Arce czułem się bardzo dobrze. Nie
odwiedzę ich stadionów, bo gramy u siebie, ale teraz dla mnie
najważniejszy jest bardzo ciężki mecz z Wisłą Kraków.
– O Wiśle Kraków jeszcze porozmawiamy, ale wróćmy do Arki. Gracie z nią 3
maja. Termin znamienny. Zazwyczaj 2 maja walczył pan z Arką w
Warszawie o Puchar Polski...
– No właśnie. Myślałem, że może i w tym roku będzie mi to dane, ale
przejąłem zespół, który już odpadł z Pucharu i zostaje tylko walka o
ligowy byt. 2 maja zerknę na Narodowy. Nie pojadę, bo mam tutaj
ważniejsze sprawy, ale chłopaki z Arki też pewnie będą oglądać i
wspominać te piękne czasy, gdy dwa lata z rzędu byli w finale. Było, minęło, zostaje w sercu.
– Nie będę pytał, czy ma pan małą satysfakcję patrząc na wyniki
Arki...
– Nie, nie o to przecież chodzi. Najważniejsze, żebyśmy my tutaj, 18
maja cieszyli się, że Płock zostaje w Ekstraklasie.
– Pracował pan już w Wiśle w sezonie 2007/08. Jak klub się zmienił od
tego czasu? Wiemy, że nie zmienił się stadion...
– Ławki rezerwowych były wtedy dalej od murawy i boisko
treningowe było węższe. I sztuczna płyta wymieniona, i nowi ludzie w
zarządzie. Ale przede wszystkim Wisła jest w Ekstraklasie, a nie
drugiej lidze. Wtedy aspiracje były duże, żeby szybko wrócić po
spadku, ale było za dużo zmian. Ja tu byłem kilka miesięcy, a
widziałem chyba trzech prezesów. Klub nie może tak funkcjonować.
– Teraz prezes jest ten sam od 2012 roku. Jak Jacek Kruszewski pana
przekonał do podjęcia tego wyzwania?
– Należę do ludzi konkretnych. Gdy dostałem sygnał, że prezes chce się
ze mną spotkać, byłem przygotowany, miałem nakreślony plan i po
krótkim zastanowieniu podjąłem rękawicę. Lubię takie wyzwania.
Powiedziałem, co trzeba zrobić doraźnie i jak bym to widział w
najbliższej przyszłości. Chciałem, żebyśmy po meczu z Sosnowcem
wyjechali na trzydniowy obóz, żeby wykorzystać tę chwilę przerwy
między meczami i razem popracować. I tak się dzieje, w poniedziałek
wyjeżdżamy.
– Zwiększył pan dyscyplinę w szatni? Ma pan opinię trenera z twardą
ręką.
– Jakbym zawracał sobie głowę tymi opiniami, to bym miał dużo
więcej siwych włosów. Część opinii jest prawdziwa, część w połowie,
a część w ogóle. Podchodzę do tego z dystansem. Nie czytam tego, co
się o mnie pisze. Czas poświęcem na pracę, a wolny dla rodziny. Nawet
nie autoryzuję wywiadów. Szkoda prądu. Jak ktoś jest rzetelny, to
dobrze napisze. A jak nie, to drugi raz nie będziemy rozmawiać. Każdy
ma swoją działkę. Ja jestem trenerem, nie dziennikarzem ani cenzorem.
– A wie pan co ludzie mówią o szatni Wisły Płock? Że tam trenerem
jest Furman.
– Tak? No i dobrze, niech będzie. Każdy świadomy zawodnik, który dużo wie na
temat piłki nożnej, jest dla mnie drogocenny. Co
mogę powiedzieć? Wiem jedno – tutaj ja jestem trenerem, kilku trenerów jest też w moim sztabie. Razem z nimi i z drużyną pracujemy, żeby
wygrzebać się z trudnej sytuacji. Dominik na razie nic mi nie mówił, co
możemy zmienić. Spokojnie pracuje i dużo daje drużynie.
– A on zmienia barwy po sezonie?
– Nie wiem. Ma chyba jeszcze ważną umowę, ale dla mnie
najważniejsze jest pozostałe siedem meczów o życie. Możesz
sygnalizować, rozmawiać, starać się przyciągać, ale na koniec nie masz wpływu na to czy piłkarz odejdzie, czy nie.
– Przypomniało mi się odnośnie pana poprzedniej kadencji w Wiśle –
chciał pan wtedy ściągnąć ze Znicza Roberta Lewandowskiego. Na
chęciach się skończyło?
– Znicz postawił zaporową stawkę, milion złotych, z tego co
pamiętam. Mogliśmy się tylko obejść smakiem...
– ...i wziąć Bartosza Wiśniewskiego.
– Chciałem ich obu, żeby atak ze Znicza grał dla Wisły Płock. Ale
widocznie dobrze się stało. "Lewy" mógłby tu zaginąć, to było wtedy
problematyczne miasto. Tak musiało być.
– A ze Sławkiem Peszką, który wtedy był w Wiśle, spotkał się później
w Lechu.
– Tak jest, zakumplowali się w Ekstraklasie i dobrze się skończyło. A tu
może zakumplowaliby się za bardzo...
– Zakończę podobnie jak zacząłem. O co się pan modli?
– Żeby mieć zdrowych i mądrych zawodników. Wtedy łatwiej się
pracuje. I o dobry wynik, jak Bóg da. Wiem, że są sprawy ważniejsze i
mniej ważne, ale ja wierzę w Opatrzność w każdej sytuacji. Czasem
przegrana może dać mi więcej niż sukces. Każde wydarzenie przyjmuję z
pokorą i z każdego chcę wyciągać wnioski. Do zwycięstw i porażek
podchodzę z rezerwą, ale przypominam też piłkarzom – nie gramy
tylko dla siebie. Gramy dla swoich najbliższych, dla kibiców i dla
zatrudnionych w klubie, którzy w Ekstraklasie mają pracę i większe
możliwości. Ta odpowiedzialność spoczywa właśnie na nas. Trzeba tak
działać, żeby rzeczy, na które mamy wpływ, zakończyły się
pozytywnie. A na czynniki, na które wpływu nie mamy, trzeba
spojrzeć spokojnie, popatrzeć w górę i się pomodlić.
– W Poniedziałek Wielkanocny Opatrzność będzie za Wisłą Płock czy
za Wisłą Kraków?
– No właśnie... Może remis? Teoretycznie mogliśmy trafić lepiej i grać z
Wisłą u siebie. A tak to chłopaków Macieja Stolarczyka mogą nakręcić kibice, którzy się zjednoczyli w trudnej sytuacji. Ale czy tak będzie? Kiedyś z Podbeskidziem Bielsko-Biała na Wiśle Kraków strzeliliśmy gola w 11. sekundzie – to do dziś rekord Ekstraklasy – wygraliśmy 1:0 i przybliżyliśmy się do utrzymania. Nie zawsze teoria pokrywa się z rzeczywistością.
Rozmawiał Radosław Przybysz