Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że pod koniec czerwca Maciej Sulęcki stanie przed szansą wywalczenia tytułu mistrza świata. Polak zdradził w czwartek, że z kontuzjowaną prawą ręką jest znacznie lepiej i teraz pozostaje już tylko czekać na oficjalne ogłoszenie starcia z Demetriusem Andrade.
RAFAŁ MANDES, TVPSPORT.PL: – Ostatnie dni to była straszna nerwówka. Raz pojawiały się informacje, że walka odwołana, za chwilę, że jednak będziesz rywalem Andrade. Spadł kamień z serca?
MACIEJ SULĘCKI: – Spadnie, jak Eddie Hearn oficjalnie ogłosi, że w czerwcu będę walczyć z Andrade. Na pewno odetchnąłem z ulgą, bo na trening z Piotrem Wilczewskim, po którym miało się okazać, czy z ręką jest w miarę ok, jechałem pełen obaw. Potarczowaliśmy jednak dziesięć rund i ku mojemu zaskoczeniu było naprawdę dobrze.
– Zaskoczeniu?
– Tak, bo ta ręka w ostatnich dniach raz bolała, a raz nie i tak szczerze, to myślałem, że jest już po wszystkim i walki nie będzie. To była jazda na kolejce – raz na górze, raz na dole, raz byłem zadowolony, raz zdołowany, raz morda się cieszyła, raz wszystkiego się odechciewało.
– Uraz typowy dla pięściarzy (odprysk jednej z kości śródręcza, red.), który niewykluczone, że będzie dawać ci się we znaki do końca kariery.
– Tak może być. Na teraz żadna operacja nie jest potrzebna i to najważniejsze. Wielkie słowa uznania dla doktora Michała Konika, który postawił moją rękę na nogi. Bez jego zaangażowania walki z Andrade w czerwcu by nie było.
Piątka z Andrade zbita�������� @SuleckiMaciej @knockoutprm pic.twitter.com/qRTDA2WEjP
— TVP Sport (@sport_tvppl) 16 marca 2019
– A nie pojawi się bariera w głowie, że w każdej chwili może dojść do złamania i walka o tytuł ucieknie?
– Sam wspomniałeś, że to uraz typowy dla pięściarzy, więc żadnej bariery nie ma i nie będzie. Nawet gdybym po walce z Gabrielem Rosado było zdrowy w stu procentach, to w każdej chwili, po każdym mocniejszym uderzeniu, mogłoby przecież dojść do złamania. Taki zawód, ryzyko kontuzji jest duże, w końcu my bijemy, a nie głaszczemy.
– Już w styczniu miałeś walczyć z Andrade, ale wtedy obóz Amerykanina w ostatniej chwili zmienił rywala. Teraz na przeszkodzie mogła stanąć kontuzja.
– Widocznie tak miało być – wtedy nie wyszło, to wyjdzie teraz. Celem jest mistrzostwo świata, bez względu na to, z kim przyjdzie mi się zmierzyć.
– Pojawiają się głosy, że za szybko zdecydowałeś się na kolejną walkę i to jeszcze o tytuł. Starcia z Rosado i Andrade dzielić będą nieco ponad trzy miesiące.
– Jak za wcześnie? Do walki zostały dwa miesiące i to jest idealny okres na przygotowanie do mistrzowskiej walki. Po pojedynku z Rosado nie było żadnego lenistwa. Nawet, gdy pojechałem do Hiszpanii, to tam też trenowałem. Waga jest, forma również – jestem w cugu po Rosado i to trzeba wykorzystać.
– Oglądałeś już walki Andrade?
– Coś tam widziałem, bo się tym sportem interesuję przecież, ale taktykę zostawiam oczywiście trenerowi Wilczewskiemu. Znakomicie rozpracował Rosado i wierzę, że z Andrade będzie tak samo. To jest mistrz świata, wiadomo, że czeka mnie trudna walka, ale on jest w moim zasięgu, mogę go pokonać.
– Jak będą wyglądać przygotowania?
– Święta w domu, kilka kolejnych dni także w Warszawie, a potem wyjazd na 2-3 tygodnie do Dzierżoniowa do trenera Wilczewskiego. W przeciwieństwie do przygotowań do Rosado tym razem chcemy wylecieć do USA znacznie wcześniej i tam odbyć wszystkie sparingi. Trzeba zadbać o każdy detal, to najważniejsza walka w mojej karierze.
– Od spełnienia największego marzenia dzieli cię już tylko jeden krok...
– Tylko jeden i aż jeden, ale tak – jaram się strasznie, po to całe życie trenowałem i praktycznie wszystko podporządkowałem pod boks, żeby dostać swoją szansę. Wyjdę z siebie, ale zdobędę ten pas!
Następne