Nic lepszego nas już nie spotka. Nie będzie edycji, która przyniesie więcej szalonych, emocjonujących meczów. Nawet jeśli finał będzie nudnym 0:0, Liga Mistrzów 2018/19 uratowała futbol, udowodniła, że w świecie pełnej, codziennej dostępności i miliardowego biznesu, wciąż jest miejsce na romantyczne historie.
Świat pokochał na nowo Ajax, aby w ostatniej minucie meczu w Amsterdamie zachłysnąć się historią Tottenhamu. Trzeba było aż 56 spotkań, gdy w Lidze Mistrzów spadkobiercy Johana Cruyffa wychodzili na prowadzenie, by znaleźli lepszego od siebie. I raczej niewielu przewidziało, że bohaterem zostanie Lucas Moura, zamiast tych pięknych, dwudziestoletnich.
Jeszcze mniej osób byłoby w stanie przewidzieć, że na Anfield bohaterami zostaną ludzie z dalekiego planu, Divock Origi z Ginim Wijnaldumem. I że Barcelona rozpadnie się na kawałki pod naporem wiary i nadziei, jaka natchnęła piłkarzy Liverpoolu. Katalończycy trwonią ogromną przewagę drugi rok z rzędu, Liverpool strzela gole w tych samych minutach co w słynnym finale Champions League w Stambule, Leo Messi okazuje się jednak człowiekiem. Statystyki pokazują, że to ogromna presja – niezależnie czy w klubie, czy w kadrze – może być dlań przeszkodą, choć do tej pory sądzono, że to koszulka reprezentacji Argentyny działa jak kryptonit na Supermena naszych czasów. Dużo wrażeń, jak na jedną noc.
Trzy do zera nic w tym sezonie nie znaczy, wygrywają mężne serca i skoncentrowane na celu umysły. Wygrali ten sezon trenerzy, którzy nie są kopistami, są za to autentyczni. I odwrotnie do wielu, nie budują zespołu tak, by go kontrolować. Nie kreują podziałów, by było im łatwiej rządzić. Jednoczą i obdarzają całkowitym zaufaniem. To ważna lekcja.
Juergen Klopp i Mauricio Pochettino nie grymaszą, gdy nie mogą użyć w taktyce najlepszych zawodników. A to, że Tottenham nie sprowadził w ostatnich dwóch okienkach transferowych ani jednego piłkarza, a na pensje wydaje ledwie 35 proc. przychodów, czyni jego amsterdamski triumf jeszcze bardziej niewiarygodnym.
Takie mecze to nie tylko zwycięstwa, nie tylko gigantyczne premie, jakie wpłyną (to Liga Mistrzów, deszcz złota jest oczywisty). To szacunek od świata, nowi kibice spośród gigantycznych widowni i budowanie tożsamości. Dla Liverpoolu i Tottenhamu półfinały były doświadczeniem formującym. Wszyscy wiemy, że "Nigdy nie będziesz szedł sam", a "Odważyć się oznacza zrobić". Udowodnili, że to nie tylko hasła.
Nikt z piłkarzy i kibiców londyńskiego klubu nigdy już w siebie zwątpić nie powinien. W Liverpoolu o tym, że niemożliwe istnieje tylko dla ludzi z zewnątrz, przekonali się po raz kolejny – dokładnie tak to po meczu określił Sadio Mane. Jasne, że do zwycięstw angielskie kluby potrzebowały talentu, pracy, także szczęścia. Niezaprzeczalnie jednak wygrały możliwość gry w madryckim finale sercem. Takie mecze budują kulturę i tożsamość klubu, zostając w ludzkiej pamięci na zawsze. Wryły się w nią emocjami, za które pokochaliśmy (ten) sport.