W 1984 roku mieliśmy silną reprezentację piłkarzy ręcznych. Według trenera Zygfryda Kuchty – bez słabych punktów. Z Danielem Waszkiewiczem i Bogdanem Wentą w drugiej linii, Andrzejem Szymczakiem w bramce oraz bagażem doświadczeń z MŚ 1982, gdzie Polacy zdobyli brązowe medale. W Los Angeles mieli co najmniej powtórzyć sukces z Montrealu (brąz). W jednym z ostatnich sparingów pokonali późniejszego mistrza olimpijskiego – Jugosławię. Piękny sen przerwali politycy, którzy postanowili zbojkotować amerykańskie igrzyska. W ten sposób złamano kariery zawodnikom i trenerowi. "Boli mnie to do tej pory", "to sytuacja, o której nigdy nie zapomnę" – mówią.
W maju 1984 drużyna, którą prowadzili Zygfryd Kuchta i asystent Aleksander Wiecanowski, rozpoczęła ostatni etap przygotowań do IO w Los Angeles. Na zgrupowaniu w Zakopanem pojawili się: bramkarze – Andrzej Szymczak, Andrzej Kącki, Andrzej Mientus, zawodnicy w polu – Ryszard Antczak, Lesław Dziuba, Jerzy Garpiel, Zbigniew Gawlik, Grzegorz Kosma, Henryk Mrowiec, Marek Pazdur, Zbigniew Plechoć, Andrzej Tłuczyński, Zbigniew Tłuczyński, Zbigniew Urbanowicz, Daniel Waszkiewicz i Bogdan Wenta.
Po treningach rozważano przy kawie możliwy sukces w Los Angeles. – Byliśmy medalistami mistrzostw świata z 1982 roku, więc to naturalne, że stawiano nas w gronie faworytów – mówi Lesław Dziuba, rozgrywający reprezentacji Polski. – Wtedy w piłce ręcznej liczyły się przede wszystkim zespoły z bloku wschodniego – ZSRR, NRD, Polska, Rumunia i Jugosławia. Gdyby w igrzyskach sprzyjało nam szczęście, to naprawdę mogliśmy przywieźć medal.
– Mieliśmy mocny zespół, bez słabych punktów – ocenia Zygfryd Kuchta, selekcjoner reprezentacji Polski.
– Na pewno mieliśmy dobrą drużynę – dodaje rozgrywający Daniel Waszkiewicz. – W końcu zdobyliśmy medal MŚ 1982. Chyba jednak w roli faworytów bardziej widzieli nas dziennikarze. Zmienił się ustrój, minęło wiele lat, ale podejście mediów się nie zmieniło. Lubią podgrzewać atmosferę i pompować balonik. Mimo wszystko czuliśmy się mocni, co pokazały mecze, które rozegraliśmy.
W ostatnich 12 miesiącach przed igrzyskami mieli kilka obiecujących wyników. W lipcu 1983 wygrali Puchar Jugosławii – okazali się lepsi m.in. od Norwegii i RFN oraz zremisowali z gospodarzami. Z kolei na początku roku olimpijskiego uczestniczyli w Pucharze Świata - wygrali i z RFN, i NRD. A w czerwcu, niecałe dwa miesiące przed rozpoczęciem igrzysk, odnieśli wysokie zwycięstwa nad Norwegią i Japonią oraz najcenniejsze – nad Jugosławią, która zdobyła w Los Angeles złoty medal.
Tak długo czekaliśmy na igrzyska, że nie dopuszczaliśmy do siebie myśli o zakazie. Nawet, gdy ogłoszono decyzję, liczyliśmy po cichu, że Polska się jeszcze wyłamie. Tak jak zrobiła to Rumunia.
Sielankę na zgrupowaniu przerwał przyjazd działaczy z Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu. Zawodnicy przeczuwali, że nie będzie dobrych wieści. – Po jednym z treningów kazano nam się zebrać w małej sali w COS-ie. Domyślaliśmy się, co możemy usłyszeć. Powiedziano nam, że Polska nie wyśle sportowców na igrzyska do Los Angeles. Zakaz dotyczył tylko sportowców – nie obejmował ani działaczy, ani sędziów – wspomina Waszkiewicz.
– Oczywiście, krążyły informacje, że możemy nie wystartować w Los Angeles – dodaje Dziuba. – Tak długo czekaliśmy jednak na igrzyska, że nie dopuszczaliśmy do siebie myśli o zakazie. Nawet, gdy ogłoszono decyzję, to liczyliśmy po cichu, że Polska się jeszcze wyłamie. Tak zrobiła Rumunia, która nie poszła w ślady ZSRR i nie zbojkotowała igrzysk w Los Angeles. Niestety, Polska powiedziała twarde "nie".
– Decyzja miała podłoże polityczne – uzupełnia Kuchta. – Stało się tak w odwecie za bojkot igrzysk w Moskwie w 1980 roku, w których nie wystartowało wiele krajów świata zachodniego.
Popsuła się atmosfera na zgrupowaniu. Na początku było niedowierzanie, później zaczęły się rozmowy w ustronnych miejscach. Wreszcie pojawiła się frustracja. Bolało tym bardziej, że kwalifikację otrzymali na tacy, jako pierwsi w Polsce. Zawdzięczali to brązowemu medalowi mistrzostw świata, który zdobyli w 1982 roku w RFN. – W roku przedolimpijskim spędziliśmy poza domem 250 dni, nie licząc jeszcze obowiązków w klubach i rozgrywek ligowych. Podobnie zaczął się 1984. Praktycznie mieszkaliśmy w Centralnych Ośrodkach Sportu. Latem mieliśmy kilka zgrupowań, trwających często po trzy tygodnie. Każdy z nas trenował więcej i mocniej. Wszystko z myślą o igrzyskach... – przyznaje Waszkiewicz.
Młodym czytelnikom, nie pamiętającym realiów tamtej Polski, może się wydawać dziwne, że zawodnicy tak łatwo pogodzili się z decyzją polityków. Że nikt nie protestował. Że nikt nie wstał i nie trzasnął drzwiami. – Proszę pana, był wtedy socjalizm! Byliśmy młodzi i mogliśmy co najwyżej podyskutować o tym w pokojach. Pamiętam, że w tej małej sali zapadła cisza. To był cios. Chociaż... Był z nami Andrzej Szymczak, który znał już smak igrzysk i medalu. Po IO 1976 w Montrealu pozwolono mu wyjechać do Austrii. Na początku lat 80. wrócił do Polski, żeby się dobrze przygotować do turnieju w Los Angeles. Pamiętam, że on, jako jedyny, się odezwał i próbował wyrwać od działaczy jakieś wyjaśnienie. Na próżno – zdradza Waszkiewicz.
Trening z nożem w plecach
Trener Zygfryd Kuchta nie przerwał zgrupowania i z drużyną czekał na decyzję w sprawie zawodów, w których zagrają zamiast turnieju olimpijskiego. – Znalazłem się w trudnej sytuacji. Na mojej głowie było nie tylko prowadzenie treningów, ale doszedł aspekt psychologiczny. Musiałem pocieszać i motywować. Nadal trenowali, nikt nie siedział w pokoju, ale decyzja władz odbiła się na nich mocno.
– Trenowaliśmy, ale bez entuzjazmu – dodaje Dziuba.– Czuliśmy się tak, jakby ktoś wbił nam nóż w plecy. Działacze obiecali w ramach rekompensaty inny turniej i nawet premie za zdobycie medalu... Tyle, że wtedy nikt o tym nie myślał.
Zapadła decyzja o organizacji Zawodów Przyjaźni z udziałem krajów, które zbojkotowały IO w Los Angeles. Turniej piłki ręcznej zorganizowano w trzech miastach NRD – Magdeburgu, Rostocku i Schwerinie. Polska trafiła do grupy w Magdeburgu.
Przed meczem zgłosiło się do nas kilku Węgrów. Tłumaczyli, że mają obiecane wysokie premie za zdobycie medalu. Prosili, żebyśmy im odpuścili, a w rewanżu postawią nam kilka butelek dobrego alkoholu. Odmówiliśmy.
– Cóż, zamiast w Los Angeles zagraliśmy w "Los Magdeburgos", jak nazywaliśmy w żartach Zawody Przyjaźni – dodaje Waszkiewicz. – Nie traktowaliśmy tych meczów poważnie, podchodziliśmy do nich na luzie, jak do turnieju towarzyskiego. Polacy wygrali w grupie z Bułgarią (26:18), Kubą (34:27) i przegrali z NRD (20:24). W spotkaniu o trzecie miejsce zmierzyli się z Węgrami. – Przed meczem zgłosiło się do nas kilku rywali. Tłumaczyli, że mają obiecane wysokie premie za zdobycie medalu. Prosili, żebyśmy im odpuścili, a w rewanżu postawią nam kilka butelek dobrego alkoholu. Odmówiliśmy. Doszliśmy do wniosku, że skoro już dotarliśmy do strefy medalowej, to warto poważnie podejść do tego meczu.
Podchodów Węgrów nie pamięta trener Kuchta. Spotkanie było bardzo emocjonujące. "Po kilku błędach w obronie Polacy przegrywali do przerwy 9:12 i z dużym trudem odrabiali straty. Mnożyły się wykluczenia z gry, których więcej było po stronie węgierskiej. Po podstawowym czasie wynik był 18:18. W dogrywce Polacy postawili wszystko na jedną kartę, zwyciężając 22:21. Najlepszy i najskuteczniejszy był Daniel Waszkiewicz, zdobywca siedmiu bramek" – można przeczytać w relacji z tego meczu w publikacji "100 lat polskiej piłki ręcznej 1918-2018".
Polska – Węgry 22:21 (18:18, 9:12)
Skład Polaków: Szymczak, Kącki – Dziuba, Gawlik 1, Kosma 1, Mrowiec, Pazdur, Zbigniew Plechoć 2, Andrzej Tłuczyński 4, Zbigniew Tłuczyński 6, Waszkiewicz 7, Bogdan Wenta 1.
Działacze obiecywali premie za zdobycie medalu i słowa dotrzymali, chociaż w te obietnice nie wierzyli zawodnicy. – Mogliśmy liczyć na podobne premie jak za zdobycie medalu w Montrealu. Obowiązywała zasada: 1500 dolarów za złoto, 1000 dolarów za srebro i 500 dolarów za brąz. I rzeczywiście, za zajęcie w Magdeburgu trzeciego miejsca, otrzymaliśmy 500 dolarów*, a dokładniej... 500 rubli. Zgodnie z ówczesnym przelicznikiem 1 dolar był wart 99 kopiejek. Gdy po upadku ZSRR pojawiłem się w Moskwie okazało się, że 500 rubli nie jest już warte 500 dolarów, ale... kilkanaście centów. Żeby przyjąć nagrodę musiałem założyć w banku "konto waluty krajów socjalistycznych". Wpłaciłem te pieniądze i zapomniałem o nich do czasu, gdy otrzymałem z banku informację, że muszę zlikwidować konto. Było to w 1989 albo 1990 roku. Wypłaciłem i schowałem do szuflady. Leżą w niej do tej pory, w nominałach po 5 rubli.
Zygfryd Kuchta przyznał, że nigdy nie sprawdził, co mógłby kupić za premię. A gdyby sprawdził? *Średni, czarnorynkowy kurs dolara w czerwcu 1984 roku wynosił około 580 złotych (oficjalny, państwowy stanowił 20-25 procent). A średnia miesięczna pensja w Polsce to było 26 dolarów. Z tego wynika, że brązowi medaliści z Magdeburga mogli prawie kupić... fiata 126p (cena 310 tysięcy złotych we wrześniu 1984). Tyle, że w teorii, bo jedynie dla władz państwowych wartość rubla była identyczna jak dolara.
Kolejna "premia" pojawiła się już po zmianie ustroju, na początku lat 90. szczypiorniści otrzymali emerytury olimpijskie. – Przyczynili się do tego głównie zapaśnicy, którzy bardzo walczyli o to, żeby potraktować medalistów Zawodów Przyjaźni jak tych z igrzysk olimpijskich – wyjaśnia Waszkiewicz. – Przecież straciliśmy szansę, żeby powalczyć o medale nie z naszej winy. Zostaliśmy potraktowani jako represjonowani przez ustrój i przyznano nam świadczenia. Prawo do emerytury olimpijskiej ma 61 medalistów z Zawodów Przyjaźni 1984.
Protest i dymisja selekcjonera
Marne to jednak pocieszenie dla drużyny, która w Los Angeles miała walczyć o olimpijskie medale i nie chciała liczyć na żadną ulgę. Decyzja władz była gwoździem do trumny polskiej piłki ręcznej. Dlaczego? Grano inaczej niż teraz, gdy mistrzostwa świata i Europy są organizowane co dwa lata. Wtedy walczyli o udział albo w MŚ (rozgrywane w cyklu czteroletnim), albo w igrzyskach.
– Jeśli nie zagrałeś na jednej z tych imprez, to świat o tobie zapominał. Mieliśmy wrażenie, że ktoś nam odebrał być może jedyną szansę w życiu na olimpijski medal. Nikt z nas nie myślał wtedy o IO w Seulu, bo cztery lata dla sportowca to szmat czasu... – ocenia Waszkiewicz. Dziuba dodaje w podobnym tonie: – To sytuacja, której nigdy nie zapomnę. Straciłem – jak się okazało – jedyną szansę, żeby zagrać w turnieju olimpijskim. W dodatku w pięknym miejscu. Wtedy związek nie miał pieniędzy i reprezentacja rozgrywała zwykle mecze z drużynami z zaprzyjaźnionych federacji. Na dalekie podróże nie było szans.
Po powrocie z Magdeburga z pracy z kadrą zrezygnował Zygfryd Kuchta. – Czułem sportową złość. W ramach protestu złożyłem rezygnację. Boli mnie do tej pory i będzie bolało do końca życia, że odebrano mi jedyną szansę poprowadzenia drużyny narodowej na igrzyskach...
Wenta i Waszkiewicz grali wtedy w pierwszej "siódemce" i nie jest wykluczone, że byliby jednymi z gwiazd IO w Los Angeles. Może poprowadziliby reprezentację do upragnionego medalu? Mieli jednak to szczęście, że blisko ćwierć wieku później wystąpili w turnieju olimpijskim – jako trenerzy. W 2008 roku, w Pekinie, biało-czerwoni zajęli 5. miejsce. W przypadku Wenty trzeba jeszcze wspomnieć o IO 2000 w Sydney, gdzie zagrał w barwach reprezentacji Niemiec i zajął również 5. miejsce.
Inni nie mieli tego szczęścia, podobnie jak polska piłka ręczna. Po 1984 roku, który miał być szczytem możliwości tej drużyny, nastąpił powolny zjazd. Od IO 1972 w Monachium byliśmy w każdym dużym turnieju, zdobywając brązowe medale IO 1976 i MŚ 1982. Na kolejny występ w igrzyskach Polacy musieli czekać do wspomnianego już Pekinu. A w mistrzostwach świata zagrali jeszcze w 1986 (14.) i 1990 roku (11. miejsce), by nie zakwalifikować się do pięciu kolejnych turniejów. Nastały mroczne czasy średniowiecza polskiej piłki ręcznej...