| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Mistrzostwo Polski zdobyte z Piastem Gliwice jest największym sukcesem w karierze trenerskiej Waldemara Fornalika. Jak pokazuje jednak historia, szkoleniowiec powinien mieć się teraz na baczności, bo droga z nieba do piekła jest bardzo krótka...
Rok temu o tej porze w Gliwicach również świętowali. Wtedy jednak powody do radości były zupełnie inne, bo choć podobnie jak teraz, sezon udało się spuentować zwycięstwem na własnym stadionie, wtedy trzy punkty dały wyszarpane rzutem na taśmę utrzymanie. Teraz fani Piasta celebrują nie 14. miejsce w lidze i punkt przewagi nad strefą spadkową, ale miejsce pierwsze, cztery punkty nad Legią i perspektywę walki o awans do Ligi Mistrzów.
Dla trenera oraz zespołu może to być dopiero początek pięknej przygody, która – kto wie – może się nawet zakończyć na europejskich salonach. Jak pokazuje jednak historia, znacznie częściej moment wzniesienia pucharu jest początkiem końca. Końca trenera, który rzadko kiedy wytrzymywał w klubie dłużej niż kilka miesięcy, a zdarzało się że lądował na bezrobociu jeszcze latem.
W ostatnich latach wielu szkoleniowców stawało się ofiarą własnego sukcesu. Dean Klafurić przejął obowiązki pierwszego trenera Legii na początku kwietnia poprzedniego roku i zaliczył imponujący finisz. Jego piłkarze wygrali pięć z sześciu meczów ligowych, a ponadto zwyciężyli w dwóch meczach Pucharu Polski. 20 maja 2018 roku Chorwat świętował na murawie stadionu w Poznaniu zdobycie dubletu, a już 1 sierpnia szykował się do wyprowadzki z Łazienkowskiej 3.
Następca Romeo Jozaka wytrzymał zatem w roli trenera mistrzów Polski niespełna trzy i pół miesiąca, co jest absolutnym rekordem ostatnich lat. Kolejny sezon zaczął jednak od przegranego dwumeczu ze Spartakiem Trnawa i trzech punktów w dwóch meczach Ekstraklasy. To wystarczyło, by działacze wręczyli mu wypowiedzenie i ruszyli na poszukiwania nowego szkoleniowca.
Niewiele lepiej poradził sobie jego poprzednik, Jacek Magiera. To o tyle bardziej zaskakujące, że jeśli Klafuricia uznawano za doraźne rozwiązanie i zatrudniono go poniekąd z przymusu, to aktualny selekcjoner reprezentacji do lat 20 miał być twarzą długofalowego projektu. Zatrudniono go w połowie września 2016 roku po tym, jak drużynę rozmontował Albańczyk Besnik Hasi. Magiera błyskawicznie poukładał klocki i z grupy sfrustrowanych niepowodzeniami piłkarzy stworzył kolektyw, który wywalczył trzecie miejsce w grupie Ligi Mistrzów, zremisował 3:3 z Realem Madryt, a wiosną godnie zaprezentował się w dwumeczu z Ajaksem Amsterdam i zdobył mistrzostwo kraju.
To były, jak się okazało, miłe złego początki. 9 września 2017 roku, czyli nieco ponad kwartał po wygraniu ligi, Legia przegrała 1:2 we Wrocławiu i spadła na piąte miejsce w tabeli (choć ze stratą zaledwie dwóch punktów do lidera). Wcześniej stołeczni ulegli w walce o europejskie puchary – najpierw lepsza okazała się kazachska Astana, a potem mołdawski Sheriff Tyraspol. To poskutkowało zwolnieniem Magiery, któremu nie dano nawet szansy na wyprowadzenie drużyny z kryzysu.
Jeszcze krócej po sukcesie pracował Stanisław Czerczesow, ale on akurat opuścił Warszawę w porozumieniu z kierownictwem. Rosjanin dostał określone zadanie, gdy na początku października przyleciał do Polski i wypełnił je wzorowo sięgając po dublet. Na początku czerwca podziękował za współpracę i wrócił do ojczyzny, by już wkrótce przejąć obowiązki selekcjonera.
Ostatnim trenerem, który zdołał przerwać hegemonię Legii, był Maciej Skorża. Jego Lech Poznań zakończył sezon 2015/2016 w imponującym stylu wygrywając pięć z siedmiu meczów fazy finałowej i z przewagą punktu wyprzedzając stołecznych. Wydawało się wówczas, że upragniony tytuł dla kibiców z Wielkopolski sprawi, że 47-latek zyska na tyle zaufania, że nawet w przypadku gorszej dyspozycji piłkarzy zachowa posadę i spróbuje podnieść drużynę.
Nic bardziej mylnego. Poznaniacy okazali się gorsi od szwajcarskiej Bazylei i choć po dwumeczu z Videotonem Skorża awansował do fazy grupowej Ligi Europy, na początku października przy Bułgarskiej go już nie było. Jego zespół zdobył 16 punktów w 11 meczach i zajmował ósmą lokatę, gdy działacze podziękowali Skorży...
Najwięcej szczęścia miał w ostatnich latach Henning Berg. Norweg utrzymał się na stanowisku przez ponad rok od zdobycia mistrzostwa kraju z Legią i trzeba mu oddać, że poradził sobie z rosnącą presją: w eliminacjach Ligi Mistrzów przegrał wskutek skandalu związanego z grą nieuprawnionego Bartosza Bereszyńskiego, ale poza tym awansował do fazy grupowej LE i zdołał nawet dotrzeć do fazy pucharowej.
Tytułu mistrzowskiego nie obronił, przegrał też w finale krajowego pucharu, ale zwolniony został dopiero w następnym roku: siódme miejsce po 11 kolejkach nie zadowoliło działaczy.
Przez pół roku po sukcesie stanowisko zdołał utrzymać natomiast Jan Urban. Były trener między innymi Osasuny na początku czerwca 2013 roku sięgnął po mistrzostwo prowadząc warszawską Legię. W walce o awans do LM lepsza okazała się jednak Steaua Bukareszt i choć awansował do Ligi Europy, to w sześciu meczach zdobył tylko trzy punkty. W lidze po 21 meczach stołeczni zajmowali za to trzecie miejsce i w grudniu pożegnano się ze szkoleniowcem.
Spośród ostatnich pięciu mistrzów Polski, zwalnianych potem przez kluby, tylko jeden wytrzymał zatem dłużej niż przez pół roku. Jak widać, w Ekstraklasie niełatwo jest nie stać się ofiarą własnego sukcesu...
Przed Waldemarem Fornalikiem najtrudniejsza misja: nie stać się ofiarą własnego sukcesu. Poprzedni mistrzowie zazwyczaj szybko tracili pracę:
— Marcin Borzęcki (@m_borzecki) 21 maja 2019
– Klafurić: 2,5 miesiąca po mistrzostwie
– Magiera: 3,5 miesiąca
– Czerczesow: –
– Skorża: 4 miesiące
– Berg: ponad rok
– Urban: pół roku