Leszek Krowicki objął reprezentację Polski w piłce ręcznej kobiet na początku lipca 2016 roku. Przychodził jako trener, który wielkie sukcesy piłki klubowej przekuje w awans do Igrzysk w Tokio. ZPRP obdarzył go wielkim zaufaniem, podpisując kontrakt do sierpnia 2020 roku. Niestety, kadencja Krowickiego to niewypał.
O ile nie dojdzie w Lubinie do cudu, będzie można smutno podsumować czas, jaki Leszek Krowicki spędził z reprezentacją kobiet. Zaczynał z zadaniem podtrzymania sukcesów Kima Rasmussena. Duńczyk był strzałem w dziesiątkę, szybko stworzył więź z zespołem i jedność w nim. Umiał wyważyć proporcje między sumienną prac ą i rozrywką. Dwa razy doszedł do półfinału Mistrzostw Świata. Po sześciu latach odszedł, wygrywając potem Ligę Mistrzów. Na tle Rasmussena Krowicki miał jednak – w chwili objęcia reprezentacji – znakomite CV. Wybór był naturalny, wydawał się doskonały, a długi i bardzo wysoki kontrakt miał zabezpieczyć przyszłość reprezentacji. Byłem w gronie tych, którzy przyklasnęli objęciu przez Krowickiego drużyny narodowej.
Klęska
31 maja 2019 roku. Polki zostają zmiecione z boiska przez reprezentację Serbii w pierwszym z meczów o awans do mistrzostw Świata. Czternaście bramek różnicy! Zawodniczki są załamane, w szatni i długo potem leją się łzy. Selekcjoner staje przed kamerą po czterdziestu minutach oczekiwania i namawiania. Coś wspomina o swojej winie, ale przede wszystkim uderza w zespół. "Mamy takie zawodniczki, jakie mamy".
Krowicki nie objął kadry, gdy otrzymał ofertę dekadę temu. Oficjalny komunikat mówił o powodach osobistych i zawodowych, choć byłe zawodniczki zarzekają się, że chodziło o brak wiary w sukces. Sytuacja zmieniła się w 2016 roku. Z nowym trenerem biało-czerwone dostały łupnia na mistrzostwach Europy, ale uspokajano, że wyniki przyjdą w 2019 roku. Zły sygnał przyszedł w kwalifikacjach do ostatniego mundialu, tam Polki odpadły z mistrzyniami olimpijskim z Rosji. Do akcji wkroczyło ZPRP i nasz zespół otrzymał dziką kartę, z uwagi na czwarte miejsce Rasmussena w poprzednim turnieju. Wszystko, by stworzyć podwaliny nowych zwycięstw.
Rysa na szkle
Mundial 2017 został przegrany, mimo świetnego początku i zwycięstwa ze Szwedkami. Ono pokazało, że drużyna wciąż ma wielki potencjał. Coś jednak zgrzytało, coraz częściej pojawiały się sygnały, że autorytarny styl nie znajduje zrozumienia. W grudniu ubiegłego roku przyszedł trzeci z rzędu przegrany przez Krowickiego ważny turniej.
Wtedy selekcjoner zaatakował reporterkę TVP Sport Sylwię Michałowską, która zadała pytanie, czy nie czuje, że powinien podać się do dymisji. Została przez niego oskarżona w kuluarowych rozmowach o… działanie na szkodę reprezentacji. Specyficzne postępowanie jak na kogoś, kto był dziennikarzem sportowym. Kto przez dwa i pół roku mimo porażek był przez media wspierany. Odniosłem wrażenie, że było to cyniczną próbą odwrócenia uwagi od sedna: Krowicki przegrywa. Jakby ktokolwiek miał interes w rzucaniu kłód pod nogi selekcjonerowi. Dziennikarze mogą jego pretensje kwitować wzruszeniem ramion, trudniej mają zawodniczki.
A było ich jedenastu
Analizujący poziom zaangażowania Krowickiego dziwią się, że – nie pracujący już w niemieckim klubie – trener nie znalazł czasu, by pojawić się w Kielcach na mistrzostwach świata juniorek w sierpniu. Na wsparcie ZPRP Krowicki narzekać nie może. Tylko na zgrupowaniu przed piątkową klęską w Serbii w sztabie miał aż jedenaście osób, w tym dwóch trenerów mentalnych! Każde życzenie selekcjonera jest spełnianie. Trudniej w drugą stronę, bo do dziś Krowicki nie stworzył planu rozwoju szkoleniowego wszystkich żeńskich reprezentacji Polski, do czego w styczniu zobowiązała go Rada Trenerów.
Dwóch specjalistów od przygotowania mentalnego, a jednak smutno było patrzeć, jak reprezentacja Polski jest z(a)łamana od pierwszych chwil meczu z Zrenjaninie. Polki bez ładu i składu miotały się po boisku. Jakby przez trzy lata trener nie przygotował jednej, powtarzanej akcji. Jakby go w ogóle nie było. Zszokowane usłyszały od Krowickiego, że "mamy takie zawodniczki, jakie mamy"…
To musi być koniec
Fakty są takie, że, czwarta drużyna świata Rasmussena wygląda teraz jak czterdziesta czwarta. Argument o "braku czasu na przygotowania" nie ma jak się obronić, bo to do dwumeczu z Serbią prowadziły lata pracy Leszka Krowickiego.
W 2013 i 2015 roku reprezentacja kobiet była na ustach wszystkich. Podkreślano jak kadra, oparta w wielu przypadkach na zawodniczkach z polskich klubów, zostawia na boisku serce. Piłka ręczna była kobietą. Kto pamięta hasło kolejnych wielkich zwycięstw "Na luzie jedną"?
Miliony Polaków, którzy z zapartym tchem śledzili grudniowe popisy naszych reprezentantek na mundialach.
Niestety wygląda, jakby było to nie trzy, a trzydzieści lat temu. To może drobiazg, ale doszliśmy do punktu, w którym na mecz eliminacji mundialu akredytowało się, nie licząc naszej ekipy… sześciu dziennikarzy. Zawodniczki mamy lepsze, niż wyniki. Najwyższy czas na zmianę, która jest jedynym możliwym ruchem przed jesiennym startem eliminacji mistrzostw Europy. Nawet gdyby w Lubinie cud się zdarzył, zdania nie zmienię. Bardzo długo wierzyłem w efekty pracy Krowickiego, ale niestety – toksyczne związki trzeba kończyć.