| Piłka ręczna / Reprezentacja kobiet
Polskie piłkarki ręczne nie zagrają na tegorocznych mistrzostwach świata w Japonii ani podczas przyszłorocznych igrzysk olimpijskich w Tokio. W eliminacyjnym dwumeczu biało-czerwone uległy Serbkom różnicą 11 bramek. – Popełniliśmy błędy, ja je popełniłem – mówi selekcjoner Leszek Krowicki. Co z jego dalszą pracą z kadrą? Czy drużynę czekają zmiany? Jak ocenia dotychczasowe trzy lata w roli trenera? Na te pytania odpowiedział w rozmowie z Sylwią Michałowską z TVP Sport.
Sylwia Michałowska, TVP Sport: – Po pierwszym meczu w Serbii mówił pan: "zawiedliśmy". W rewanżu było lepiej, ale myśląc o dwumeczu, można też powiedzieć, że jest duży niedosyt.
Leszek Krowicki: – Pokazaliśmy, że potrafimy grać i to nieźle. Jestem dumny z zespołu, który po takiej porażce i innych problemach potrafił po tamtym meczu mimo wszystko zmobilizować wszystkie siły; pokazał, że bardzo nam zależy na tym, żeby zaprezentować inne oblicze drużyny. Dziewczyny trenowały przez te kilka dni bardzo skoncentrowane. Robiliśmy naprawdę wszystko, by opuścić parkiet [w Lubinie – dop. red.] jako zwycięzca, stąd dziewczyny muszą mieć z tego [wyniku] satysfakcję. Jestem bardzo dumny, że udało mi się zmobilizować zespół do takiej fajnej walki.
– Dlaczego nie udało się awansować na mistrzostwa? Miał pan pewnie kilka trudnych dni i czas na przemyślenia. Zna pan odpowiedzi?
– Naturalnie, że znam, ale przyznam, że niechętnie będę mówił o przyczynach. Na pewno popełniliśmy błędy, ja popełniłem błędy. Graliśmy z zespołem bardzo doświadczonym, trzeba sobie zdać z tego sprawę, który gra w podobnym ustawieniu troszeczkę dłużej niż my. Może to jest ich atutem? My, wiedząc dużo o Serbkach, mieliśmy istotnie bardzo mało czasu na przećwiczenie pewnych potrzebnych wariantów. Naturalnie popełniliśmy całą masę błędów, które tak doświadczony zespół jak Serbia wykorzystał. W rewanżu też było to widać w pierwszej połowie, kiedy mieliśmy bodaj pięć "setek". To niestety boli, ale dziewczyny się nie poddały. O ile w Serbii był taki moment, że ciężko było się nam ciągle pozbierać, nie mogliśmy odpowiedzieć na dobre akcje rywalek, o tyle dzisiaj wierzyliśmy od początku do końca, że potrafimy grać lepiej i ostatecznie odnieśliśmy zwycięstwo, które summa summarum jest zbyt małym, by zrealizować nasze marzenia.
– Mówi pan: "mieliśmy mało czasu", ale myślę, że tego czasu mieliśmy w sumie trzy lata. Chyba można tak powiedzieć, bo budowanie zespołu choćby na ten dwumecz nie trwało przecież kilka tygodni czy dni.
– Naturalnie, dlatego nie będę tego komentował. Nie wykorzystałem tego [czasu] jako trener tak, jak należy, aczkolwiek przez te trzy lata przewinęło się przez reprezentację sporo dziewczyn. Próbowaliśmy dużo różnych rzeczy, które raz zaskakiwały pozytywnie, a innym razem – nie. Akceptuję tę krytykę i to tyle.
– Chciałabym nawiązać do pana słów po pierwszym meczu. Powiedział pan wtedy: "mamy takie zawodniczki, jakie mamy". Czy to oznacza, że ta reprezentacja personalnie była za słaba, by awansować na mistrzostwa?
– W emocjach źle się wyraziłem. Przepraszam za to. Przeprosiłem też zawodniczki. Pani zapytała mnie wówczas czy należy spodziewać się jakiś rewolucyjnych zmian. Chciałem powiedzieć w ten sposób, wyrażając się dość niezręcznie, że oczywiście żadnej rewolucji nie będzie. Mamy zespół i z tym zespołem będziemy pracować – to miałem na myśli. Proszę mnie źle nie rozumieć. Wytłumaczyłem to też zawodniczkom, przepraszając za takie sformułowanie tego zdania. Chodziło mi po prostu o to, żeby dać pani do zrozumienia, że w tym zespole będziemy szukać możliwości zmienienia pewnych rzeczy, które nam w Serbii nie wyszły. Niczego innego nie miałem na myśli i powtarzam, że jeżeli to w taki sposób zostało zrozumiane, to jest mi niezmiernie przykro. Bardzo za to przepraszam, ale chciałem dać pani do zrozumienia, że w ciągu trzech czy pięciu dni nie można zmienić połowy zespołu i szukać Bóg wie jakich zmian. Zależało mi natomiast na tym, by w tymże zespole pewne rzeczy pozmieniać, stąd ta niezręczność wypowiedzi.
Mam nadzieję, że będę jeszcze mógł pokazać – być może w innych okolicznościach i z innym zespołem – że rozumiem ten zawód i wiem na czym ta praca polega.
– Czy w takim razie do rewolucji dojdzie teraz? Muszę zadać panu to pytanie po raz drugi: czy rozważa pan dymisję czy może będzie pan czekał na to, co zrobi prezes Kraśnicki?
– Wie pani, uprawiam ten zawód trochę dłużej niż wielu innych kolegów czy koleżanek, stąd wkalkulowuję różne scenariusze, ale proszę mi wybaczyć – nie media będą tymi, kto pierwszy pozna moją decyzję. Będziemy rozmawiać z działaczami o przyszłości, bo musimy podsumować pewien okres. To tyle.
– A jakie są pana odczucia? Chce pan nadal pracować z reprezentacją i szukać drogi oraz nadziei na kolejne mistrzostwa Europy?
– Odpowiem może znowu nieco okrężną drogą. Od nas, trenerów, wymaga się, by zmobilizować nasze podopieczne, by podnosiły się z kolan. Sami natomiast musimy o pewne rzeczy walczyć. Powtarzam jeszcze raz: będę rozmawiał z moimi przełożonymi. Przemyślę wiele rzeczy, mamy na szczęście trochę czasu... Podejrzewam, że w najbliższej przyszłości będą mieć państwo odpowiedź na pytania, które was od dłuższego już czasu nurtują. Znam życzenia niektórych, ale znam też życzenia innej strony. Zastanowimy się nad wszystkim.
– Tego czasu wcale nie ma. Do kolejnych eliminacji jest raptem dwa, trzy miesiące. To niewiele czasu na przygotowania, a jeszcze są wakacje. Pojawia się też taki zarzut, że straciliśmy trzy dotychczasowe lata. Co pan na to?
– Powtarzam jeszcze raz: w momencie, kiedy nie odniosło się tak jak my sukcesów, można z pewnymi zarzutami dyskutować, polemizować, przyjmować je czy też nie... Popełniłem pewne błędy. Pewne rzeczy można było też zrobić inaczej, ale z reguły wnioski przychodzą dopiero po meczach.
– Jakie to wnioski?
– Zachowam je dla siebie. Powtarzam jeszcze raz: zrobimy wszystko dla dobra polskiej piłki, a jakie to będą decyzje? Podejmiemy je na pewno wspólnie z doświadczonymi ludźmi, którzy tą piłką władają. Na pewno będą to decyzje rozsądne i odpowiadające temu, co ta drużyna potrzebuje.
– Cel, który był przed panem postawiony nie został zrealizowany – tym był awans na wymarzone igrzyska olimpijskie. Do tego się chyba trzeba przyznać: nie było pomysłu, nie dałem rady...
– Dlaczego nie było pomysłu? Nie dałem rady. Nie udało się nam zrealizować – mnie, nam – marzeń. Do tego się przyznaję, oczywiście, że tak. Jest mi przykro, bo bardzo duży optymizm towarzyszył mi w tej pracy od samego początku. Wierzyłem w wiele różnych rzeczy, które mają wpływ na wynik. Bywa w sporcie tak, że są wygrani i przegrani. Na pewno muszę uznać się w tym wypadku za trenera, który tych marzeń i planów nie zrealizował. Stąd jest to bardzo bolesne. Przykro mi, że zawiodłem oczekiwania wielu osób. Potrzebuję czasu, by zbilansować ten jak to pani powiedziała przegrany okres pracy. Mam jednak nadzieję, że będę jeszcze mógł pokazać – być może w innych okolicznościach i z innym zespołem – że rozumiem ten zawód i wiem na czym ta praca polega.