Zaskoczyło. Wreszcie. Mechanizm się dotarł, tryby zazębiły, całość ruszyła z miejsca. Rywal nie był z najwyższej półki, ale grać w piłkę potrafił. Po miesiącach odwracania oczu od "spektakli" serwowanych przez reprezentację Jerzego Brzęczka, dostaliśmy wreszcie mecz, na którym ten zespół może budować swoją nową tożsamość.
Jerzy Brzęczek to typ uparciucha. Jak się na coś zaweźmie, to i końmi go nie odciągniesz. Będzie przekonywał do swoich racji, upierał się, argumentował. Ale zmieniał niechętnie. Tak było już jesienią, gdy forsował grę z trzema defensywnymi pomocnikami. Wszyscy dookoła widzieli, że to po prostu nie żre, a selekcjoner jeszcze się łudził. Jego prawo, ale... tylko do pewnego momentu. Walcząc z całym światem, łacno można być uznanym za wariata. Brzęczek jest zbyt inteligentny, żeby sobie na takie postrzeganie pozwolić.
Ale jego upór potrafi zmienić temat, zatoczyć koło i wrócić. Wiosnę zaczęliśmy w ustawieniu z dwoma napastnikami, co było logiczne, bo mając do dyspozycji trójkę Lewandowski-Piątek-Milik, trzeba korzystać z jej potencjału, a nie chować po ławkach rezerwowych. Jasne, trzema naraz nie zagramy, bo to byłoby szaleństwo, ale dwoma – jak najbardziej. Jakość jest wtedy i na murawie, i poza. No i "nakarmiona" jest wtedy cała trójka, bo zadowoleni są ci, którzy wychodzą w pierwszej linii od początku, a i ten na ławce też ma realną szansę na grę po przerwie, więc fochów stroić w szatni nie będzie. A że nasi lubią grać w parze, potwierdzały ich wypowiedzi po meczach z Macedonią Północną i Izraelem. Dlaczego w Skopje zaczęliśmy tylko z Robertem Lewandowskim? To tajemnica Brzęczka. Grając z rywalami tej klasy nie powinniśmy jednak ustawiać swojej taktyki pod przeciwnika, bo brzmi to jak żart. Niech się konkurent martwi, a my grajmy swoje. To kwestia hierarchii w futbolowym świecie, jakości i poczucia własnej wartości. Piłkarze ją mają, a trener osłabiać jej w nich nie ma prawa.
Zatem – grajmy dwójką w napadzie, bo suknem odpowiednim do tego nasz krawiec obecnie dysponuje. Ale to nie koniec – warto też szlifować schemat 4-4-2. Gra naszej reprezentacji od dawna opiera się na skrzydłach. Jak one są podcięte, biało-czerwony orzeł zwiesza dziób i pikuje na łeb, na szyję – zwłaszcza w ofensywie. Środkowi pomocnicy - Grzegorz Krychowiak i Mateusz Klich – nie są kreatywni. Asekurują środkowych obrońców i boczne strefy boiska, wyprowadzając piłkę spod własnego pola karnego, ale do przodu zagrywają z rzadka i niechętnie. A szkoda, bo obaj to potrafią. Dlatego rozbujanie reprezentacyjnej kołyski spada na barki skrajnych pomocników. W Skopje obaj zanucili taką kołysankę, że mrużyliśmy oczy już po kwadransie, ale przeciwko Łotwie to już momentami był heavy metal. Być może klucz leżał w zmianie stron. Na PGE Narodowym to Piotr Zieliński biegał po prawej flance, a Kamil Grosicki po lewej. I obaj zgrabnie kręcili Izraelczykami korzystając z tego, czym obdarowała ich natura. Grosik zatem wrzucał piąty bieg i odjeżdżał przeciwnikom, szukając dośrodkowań lub strzałów, a Zielek gubił gości w labiryncie balansów ciałem i bajecznej techniki. No i obaj wreszcie zaliczyli konkret - Grosicki wywalczył karnego i sam strzelił gola, którego zresztą kapitalnie wypracował mu długim przerzutem Zieliński. To miła odmiana, bo za kadencji Brzęczka żaden z pięciu pomocników, jakich oglądaliśmy w wyjściowym składzie w Skopje (Frankowski, Klich, Krychowiak, Grosicki, Zieliński) nie zaliczył żadnej asysty. No to jak mieliśmy strzelać gole i wysoko wygrywać? Musieliśmy się zdawać na stałe fragmenty gry, którą to możliwość wycisnęliśmy zresztą jak piłkarską cytrynę.
Największą bolączką tego zespołu jest jednak ciągle lewa obrona. Brak tam naturalnie lewonożnego zawodnika, który nie będzie się namyślał, w jakim momencie zejść do środka, żeby tylko użyć swojej lepszej nogi. Tu musi grać ktoś, kto pogna z piłką i w całym tym gnaniu jeszcze celnie dośrodkuje. Bartosz Bereszyński – choć bardzo się stara – takim "jeźdźcem" po tej stronie boiska nie będzie. I to tu tkwi najpilniejsze zadanie, z jakim selekcjoner musi sobie teraz poradzić. Resztę wystarczy cierpliwie polerować, w czym przeciętni eliminacyjni rywale raczej nam nie przeszkodzą. Ale lewego obrońcy potrzebujemy na gwałt!