Polska Liga Koszykówki "zaprosiła" do siebie Śląsk Wrocław, który przegrał finał pierwszej ligi z Astorią Bydgoszcz i w normalnym trybie musiałby zostać tam gdzie był. Ma jednak pieniądze, by za miejsce w ekstraklasie zapłacić. Ekstraklasa potrzebuje pieniędzy, więc sytuacja jest sprzyjająca by dobić targu. Jak czują się działacze, a zwłaszcza młodzi kibice drużyn, które przegrały w play-off i "zaproszenia" nie dostały – pomińmy.
Skupmy się na tym, co, oprócz pieniędzy ma do zyskania PLK. Grało w niej 16 drużyn. Jedna (Krosno) spadła, w jej miejsce weszła inna (Astoria). "Zaproszenie" dla Śląska oznacza ni mniej, ni więcej – nieparzystą liczbę drużyn w kolejnym sezonie. Lig, które z premedytacją fundują sobie taki galimatias, nie ma wiele. PLK niczego się nie boi, bo wszystko już ćwiczyła. Czytelną tabelę miłośnik koszykówki dostanie zaraz po ostatniej kolejce, czyli w samą porę.
Są dziedziny, w których dzikich kart się nie przyznaje. Na przykład polityka. Mimo panującej tam moralnej mizerii, w parlamencie ani innych ciałach przedstawicielskich ni ma osób niewybranych demokratycznie. Mandat to mandat. Inaczej powaga gremium ległaby w gruzach.
Nikt nie chciałby aby operował go chirurg, który dzięki dzikiej karcie dostał posadę. Nie zrobił specjalizacji, za to bardzo chciał prowadzić zabiegi, więc kupił etat w szpitalu.
Szukając analogii z degradacjami i awansami – trafiamy na wojsko, a tam? Tam też brak dzikich kart przynajmniej od czasów gdy (przejściowo) obowiązywało hasło "nie matura lecz chęć szczera". Dziś na patent oficerski trzeba zapracować.
Krótko mówiąc: chcesz zachować prestiż, unikaj "dzikich kart". A jeszcze lepiej: gry w karty w ogóle. Nie ważne – w trzy, pięć czy osiem.