Podczas gali w Mandalay Bay Events Center w Las Vegas fani boksu byli świadkami dwóch efektownych nokautów. W walce wieczoru były mistrz świata WBC wagi super półśredniej, Jermell Charlo, rozprawił się z Jorge Cotą. W drugim pojedynku Guillermo Rigondeaux pokonał Julio Ceję.
Charlo miał w Las Vegas stanąć do rewanżu z Tonym Harrisonem, na rzecz którego stracił mistrzowski pas w grudniu podczas gali w Barclays Center w Nowym Jorku. Wówczas po 12 rundach sędziowie jednogłośnie orzekli zwycięstwo tego drugiego.
Charlo na szansę odzyskania mistrzostwa będzie musiał poczekać – na trzy tygodnie przed niedzielną galą Harrison doznał kontuzji, która wykluczyła go z zakontraktowanego pojedynku. Były mistrz nie zamierzał czekać, aż jego rywal wyleczy uraz, dlatego zdecydował się na walkę w Las Vegas.
W miejsce Harrisona do ringu stanął pochodzący z Meksyku Cota. 31-latek miał niewiele czasu, by przygotować się do tej walki, ale zdecydował się podjąć wyzwanie wiedząc, że będzie to największe wyzwanie, ale i szansa w karierze. Faworytem był Charlo, choć musiał wystrzegać się mocnego, kończącego uderzenia Meksykanina – aż 25 z 28 wygranych Coty było wynikiem nokautu.
Były mistrz rozpoczął pojedynek spokojnie, starając się wybadać rywala. Inicjatywę od początku przejął Cota, który w pierwszej rundzie trafił Charlo dwoma mocnymi ciosami. Podobnie wyglądało drugie starcie Jego ataki często były jednak nieco chaotyczne, przez co jeśli trafiał rywala, były to pojedyncze uderzenia, a nie kombinacje ciosów. W dwóch pierwszych rundach Amerykanin nie znalazł sposobu na nietypowy styl walki swojego przeciwnika, sporadycznie odpowiadając lewym sierpem.
Charlo przebudził się w trzeciej rundzie i błyskawicznie zakończył walkę. Najpierw "złapał" Cotę lewym sierpem, posyłając go na deski. Chociaż Meksykanin wstał i wyraził gotowość do dalszej walki, po kilku sekundach został ponownie trafiony, tym razem kombinacją lewy-prawy, po której nie miał prawa się podnieść.
W co-main evencie, będącym eliminatorem wagi super koguciej WBC, doświadczony, 38-letni Rigondeaux okazał się lepszy od Julio Ceji, choć na nokaut musiał poczekać dłużej.
Obraz walki wyglądał bardzo podobnie na przestrzeni wszystkich ośmiu rund. Obaj pięściarze zaprezentowali bardzo techniczny, taktyczny boks, tocząc pojedynek w półdystansie i wymieniając się ciosami. Od pierwszych sekund inicjatywa leżała po stronie Rigondeaux. Kubańczyk co rusz wyprowadzał serie podbródkowych, obijając szczękę i korpus Meksykanina. Ten starał się odpowiadać równie często, lecz czynił to z mniejszą precyzją, przegrywając na kartach sędziów większość rund. W drugim starciu Rigondeaux zdecydował się na sprowokowanie rywala, wysoko unosząc ręce i pozwalając trafić się kilkukrotnie w korpus, pokazując, że ciosy nie robią na nim żadnego wrażenia.
Przyniosło to efekt – Ceja kilkukrotnie szukał mocniejszych uderzeń i odsłonił się – w efekcie na jego szczęce wylądowało kilka lewych sierpowych.
Szósta runda mogła być punktem zwrotnym całej walki. Pod koniec Meksykanin wyprowadził kombinację na szczękę, która mocno wstrząsnęła rywalem. Po raz pierwszy w całym pojedynku Rigondeaux musiał ratować się klinczem, by przetrwać trudny moment. Na jego szczęście, po chwili rozległ się gong kończący rundę i ratując go przed widmem nokautu.
Kubańczyk otrząsnął się, a po siódmej, dosyć spokojnej rundzie, w kolejnym starciu zakończył pojedynek. Na kilka sekund przed końcem posłał mocny, precyzyjny lewy sierp, który posłał Ceję na deski. Chociaż Meksykanin wstał na czas i pokazywał, że może dalej walczyć, sędzia zdecydował inaczej i ogłosił zwycięstwo Rigondeaux.
Komentarz:
Sebastian Szczęsny, Albert Sosnowski