To będzie najważniejsza walka w jego karierze, a w ringu rywal, do którego stracił szacunek. Choć Maciej Sulęcki nie jest faworytem starcia z Demetriusem Andrade, to jednego możecie być pewni – "Striczu" jest gotów rozpętać między linami wojnę. Zresztą już to zrobił. Transmisja w nocy z 29 na 30 czerwca od 2:00 w TVP Sport, TVPSPORT.PL i aplikacji mobilnej TVP Sport.
Towarzyszyłem Sulęckiemu przed marcową walką z Gabrielem Rosado w Filadelfii, towarzyszę i teraz przed batalią w Providence. Wtedy rywalizował w paszczy lwa, na terenie wroga i teraz będzie podobnie. Niektórych to paraliżuje, jego nakręca. – Rafał, nie ma nic piękniejszego niż przyjechać do miasta przeciwnika, gdzie wszystko i wszyscy są przeciwko tobie, wygrać i zamknąć im usta. To jest niepowtarzalny smak. Rozkochałem się w nim w Filadelfii i w Providence chce tego samego.
Gdy na początku maja rozpoczynał przygotowania w Dzierżoniowie, u trenera Piotra Wilczewskiego, wypowiadał się o Andrade z dużym szacunkiem. Oczywiście co chwilę powtarzał, że skopie mu tyłek i przywiezie pas do Polski, ale złej krwi miedzy nim i Amerykaninem nie było. Wszystko zmieniło się 22 maja, kiedy to panowie po raz pierwszy stanęli twarzą w twarz. – Można być pewnym swego, nawet bardzo pewnym, ale trzeba okazywać to z klasą godną mistrza świata. To jest pajac, który dużo mówi, obraża, ale nic ponad to.
Resztki szacunku do Andrade stracił w ostatnich dniach przed walką, a apogeum nastąpiło w czwartek podczas finałowej konferencji prasowej. Joseph Parker, były mistrz świata wagi ciężkiej, był na miejscu godzinę wcześniej, pozostali wraz z Sulęckim kwadrans przed 13:00. Mistrz? Spóźnił się pół godziny. Polak, oczekując rywala, dobrze wiedział co powie za chwilę.
Sulęcki zaproszony przez Eddiego Hearna do mikrofonu przyjął pozycję bojową i pewnym głosem zmieszał Andrade z błotem. Nie było jednak obrażania w stylu "to jest frajer", były argumenty, które wyprowadziły Amerykanina z równowagi. Polak rozpoczął wojnę. Po wszystkim obrońca tytułu nie chciał z nami rozmawiać, ale gdy opuszczaliśmy miejsce konferencji, osoba z jego teamu podbiegła do nas i zaprosiła na wywiad. Mistrz nie krył irytacji, na pytania praktycznie nie odpowiadał, zaznaczał tylko, że Sulęcki będzie cierpiał w ringu. Zachowanie Polaka rozłościło także ojca Andrade, ale i on gdy pierwsze emocje opadły, podszedł do nas i… polecał miejsca warte zobaczenia w Providence.
Na popołudniowej kawie Sulęckiego wciąż "nosiło". To nie pokazówka – on taki jest, nie daje sobie dmuchać w kaszę. Andrade go obraża? Odpowiada mu. Andrade z niego drwi? Odpowiada z nawiązką. Andrade zaprezentuje w ringu bandycki boks? W odpowiedzi posmakuje bandyckiego boksu Polaka. "Striczu" między linami prędzej wyzionie ducha, niż odpuści Amerykaninowi. To jest sport, można przegrać, ale gwarantuję Wam, że emocji nie zabraknie.
– Wiesz co, marzyłem o walce o tytuł od wielu lat, ale gdy się jej doczekałem, to traktuje ją jak pozostałe. Nie dostałem jej w prezencie, na wszystko zapracowałem sam bardzo ciężką pracą i taki pojedynek po prostu mi się należał. Wiem na co mnie stać, jestem pewny siebie, ale to nie arogancja, a po prostu świadomość swoich umiejętności. Bez względu na wynik nie zmienię się, dobrze o tym wiesz.
Na piątkowym ważeniu było już spokojniej. Andrade spojrzał w oczy Sulęckiego dosłownie na sekundę, odwrócił się i opuścił scenę. Uaktywnił się dopiero w trakcie wybierania rękawic, gdy już tylu kamer i ludzi nie było w pobliżu. – Nieważne, które wybierzesz i tak przegrasz – powtarzał. – Ty leżałeś z Rosado dwa razy, przegrałeś też z Danielem Jacobsem, który jest półkę niżej od Demetriusa – dodał jeden z kumpli Amerykanina.
Nie ukrywam, że sobotni pojedynek będę przeżywał tak, jakby w ringu walczył ktoś mi bardzo bliski. Polubiłem Sulęckiego, obserwowanie z bliska ostatnich dni przed wyjściem między liny to niesamowite przeżycie.
Wspólne wypady na kawę, pogaduchy w hotelowym lobby, upragniony stek przed najtrudniejszym okresem zbijania wagi, wywiady, treningi – to wszystko sprawia, że czuję się tak, jakby jakaś tam cząstka mnie też miała wyjść na ring i chciała przywalić arogantowi z USA w twarz. Może to nieprofesjonalne jak na dziennikarza, ale tak jest i się tego nie wstydzę.
Zgodnie z tradycją ostatni dzień przed walką to wieczorny wypad na sushi. Team Sulęckiego zaprosił nas na kolację w Filadelfii, zaprosił też w Providence. Temat walki praktycznie się nie pojawiał. Zamiast tego były wspominane bajki z dzieciństwa – "Muminki", "Gumisie" (Toadie zgodnie wybrany numerem jeden), "Tsubasa Ozora", czy "Generał Daimos". A mina wreszcie porządnie najedzonego Sulęckiego po wcześniejszym procesie zbijania wagi bezcenna.
Jak Sulęcki przegra będę smutny, bardzo smutny, ale jak wygra to hulaj dusza, piekła nie ma. Życzę mu tego zwycięstwa z całego serducha. To jest naprawdę znakomity materiał na mistrza.