| Piłka ręczna / ORLEN Superliga
Przez dziewięć lat był sercem PGE VIVE Kielce. Michał Jurecki, kapitan i ikona kieleckiego klubu, wraz z końcem sezonu 2018/19 opuścił VIVE i przeniósł się do niemieckiego Flensburga. Dlaczego podjął taką decyzję? Po co wyjeżdża do Bundesligi i czemu nie gra już w reprezentacji Polski? W rozmowie z TVPSPORT.PL odpowiada na te pytania i zdradza, dlaczego w trakcie jednego z najważniejszych spotkań VIVE w tym sezonie... bawił się klockami.
Maciej Wojs, TVPSPORT.PL: – Przed naszą rozmową rozmawiałem na twój temat z kilkoma osobami i każdy podpowiadał: zapytaj Michała czy to musiało się tak potoczyć, że odchodzi z VIVE. Tak więc pytam: czy to musiało się tak potoczyć?
Michał Jurecki: – Wydaje mi się, że to pytanie nie do mnie... Ja chciałem zostać w Kielcach. Jestem tu już tyle lat, bardzo dobrze się czuję, moja rodzina zresztą też. Mam wielu przyjaciół, niekoniecznie nawet związanych ze sportem, co jest dla mnie dobre, bo dzięki temu mam odskocznię od piłki ręcznej. Wracając do pytania... Klub ma swoją politykę, plan. Trener Tałant Dujszebajew i prezes Bertus Servaas określili swoją wizję zespołu. Widać to teraz po licznych zmianach – odchodzą starsi, przychodzi dużo młodych zawodników. Zaproponowali mi tylko roczny kontrakt. W tym samym czasie dostałem ofertę z Flensburga na dwa lata. Przyjąłem ją, bo zależało mi, by grać jak najdłużej na najwyższym poziomie i o najwyższe trofea, a to zapewni mi Flensburg.
– Jak zareagowałeś na propozycję VIVE? Przez tyle lat byłeś związany z klubem, byłeś też kapitanem zespołu. Przypuszczam, że to musiał być cios.
– Na pewno się tego nie spodziewałem. Byłem przekonany, że zakończę karierę w Kielcach i tyle. Nie sądziłem, że gdzieś odejdę – czy to do innego klubu w Polsce, czy za granicą. Nie wiem czy to był cios. Byłem zdziwiony. Cała sytuacja była dla mnie zaskoczeniem, ale z drugiej strony, to prezes i trener za wszystko odpowiadają. Taką mieli wizję i choć mogę tego nie rozumieć na swój sposób, to szanuję ich decyzję i nie mam absolutnie żadnych pretensji.
– W przeszłości odrzucałeś oferty z innych klubów kosztem VIVE? Pamiętam artykuł z "Przeglądu Sportowego" sprzed paru lat, w którym podawano, że dostałeś propozycję z Barcelony.
– Tak było. Dokładnie działo się to wtedy, gdy Nikola Karabatić odchodził z Barcelony po zdobyciu przez nią Ligi Mistrzów. Przenosił się do Paryża, został tam zresztą sprzedany i klub szukał następcy. Przyszło więc zapytanie do VIVE, ale nim sprawa trafiła do mnie, klub odpowiedział, że nie jest chętny nawet siadać do stołu i rozmawiać na temat sprzedania mnie. Ciekaw jestem jaka suma musiałaby paść, by prezes i trener zastanowili się...
– Barcelona w tamtym czasie zapłaciła milion euro za Filipa Jichę, którego sprowadzono właśnie w miejsce Karabaticia. To duża suma.
– Duża... Ile więc musieliby dać, żeby Kielce zgodziły się mnie puścić? Ale koniec końców cieszę się, że wszystko rozeszło się dość szybko, bo sezon później to VIVE zdobyło Ligę Mistrzów.
– W minionym sezonie VIVE również walczyło o triumf w Lidze Mistrzów, a Ty decydujące mecze śledziłeś z trybun. Złamałeś kość śródręcza, miałeś wrócić na finałowe spotkania sezonu, ale zamiast tego przeszedłeś ponowny zabieg. To był z pewnością trudny czas.
– Kości niestety źle się zrosły i trzeba było je "poprawić": nadłamać i ustawić tak, by wszystko się zgadzało. Kilka dni po zakończeniu sezonu musiałem zresztą ponownie jechać do kliniki na wyciągnięcie śrub i drutów, bo miałem napakowane tam mnóstwo różnych rzeczy. Wszystko po to, żeby mieć pewność nie w 100, a w 200 procentach, że kości zrosną się tak, jak powinny. Teraz wszystko jest już okej i bardzo się z tego cieszę. Palec powoli wraca do siebie pod względem mobilnym i siłowym. Widzę, że z każdym tygodniem jest lepiej.
– Dlaczego musiałeś przejść drugi zabieg? Uszkodziłeś ponownie dłoń podczas jakichś pierwszych zajęć czy był inny powód?
– Tak naprawdę od początku odczuwałem tam drobny ból. Nie chcę mówić kogo to wina i kto zawinił – czy ja, czy może chirurg podczas operacji. Dla mnie najważniejsze było zrobić szybko ponowny zabieg, żebym jak najszybciej mógł wrócić do gry. Niestety nie udało się to już w Kielcach, ale musiałem patrzeć dalej na karierę. Chciałem na tyle szybko przejść rehabilitację, by spokojnie zacząć potem przygotowania z Flensburgiem do nowego sezonu, a wiedziałem, że te startują wcześnie, bo już 15 lipca.
– W trakcie czerwcowego turnieju Final4 Ligi Mistrzów obserwowałem cię z trybun Lanxess Areny i patrzyłem jak reagujesz na mecze VIVE z Veszprem i Barceloną.
– Wtedy byłem spokojny!
– Nie wyglądałeś na takiego. Gdy oglądasz mecz zza linii bocznej, emocje są z pewnością zupełnie inne.
– Jestem takim zawodnikiem, że pokazuję emocje właśnie na boisku. Będąc za ławką nie miałem gdzie się "wyżyć", więc czasami było mi gorąco. Chciałem nawet wyjść na boisko i rzucać lewą ręką – byle tylko pomóc drużynie. To jednak nie były najgorsze mecze... Najgorzej było w rewanżowym meczu z PSG. Nie byłem wtedy w Paryżu, ale w domu u znajomych i razem oglądaliśmy ten mecz. Przyznam szczerze, że nigdy się tak nie denerwowałem. Czy to oglądając mecze reprezentacji, czy moich klubów – naprawdę, nigdy się tak nie denerwowałem. Pierwszą połowę jeszcze obejrzałem, ale w drugiej poszedłem się bawić klockami z dziećmi i tylko nasłuchiwałem. Bałem się, że zejdę na zawał! Słyszałem co jakiś czas, że padła bramka, albo że ktoś dostał dwie minuty... Pytałem też znajomych co się dzieje, a żona opisywała wszystko. Tak się denerwowałem, że wolałem nie patrzeć na telewizor.
– Czyli to rodzinne, bo z tego co pamiętam twoja mama też wolała nie śledzić niektórych meczów reprezentacji, gdy ty i Bartek w niej graliście.
– Mama ogląda mecze, ale tak przy tym krzyczy, że lepiej żeby nikogo nie było wtedy w domu. Zwłaszcza wnuków, bo jeszcze mogłyby się przestraszyć babci...
– Po raz drugi w karierze wyjeżdżasz do Niemiec, ale jesteś na zupełnie innym etapie kariery. Wtedy, grając w Luebbecke, walczyłeś głównie o utrzymanie. We Flensburgu przyjdzie ci z kolei grać o tytuły. Chyba otwarcie przyznasz: jadę do Bundesligi po mistrzostwo.
– Dokładnie. Trochę to wytłumaczę: wyjeżdżając do Niemiec w wieku 22 czy 23 lat, jechałem głównie po to, żeby uczyć się gry i żeby się rozwinąć. Najważniejsze było dla mnie granie – obojętnie w jakim klubie, byle była przy tym jakaś presja – czy to związana z grą o puchary, czy o utrzymanie. Gdy w końcówce meczu jest stres i trzeba wygrać, zawodnik więcej się uczy. Z Luebbecke spadłem wtedy z ligi, a rok później awansowałem. Presja była duża, a ja przez te trzy lata wiele się nauczyłem. Teraz jadę do Niemiec już z własną marką, dlatego też te wyjazdy sporo się różnią. W dzieciństwie moim marzeniem była nie tylko gra w Bundeslidze, ale też wygranie czegoś tam. Mam nadzieję, że to się spełni.
– Jaka będzie twoja rola we Flensburgu? Drużyna przechodzi przebudowę, ale też zachowany zostanie stosowany od lat schemat, że na każdej pozycji jest jeden doświadczony i jeden młody zawodnik.
– Tak, to prawda. W zespole jest dużo Skandynawów. Odchodzi jeden z nich: Rasmus Lauge Schmidt. Ja przychodzę w jego miejsce. Ta rola jak najbardziej mi pasuje.
– Rola lidera zespołu, bo takim był Lauge. Z Flensburga odchodzi też inny lider, ale obrony – Tobias Karlsson. Zajmiesz też jego miejsce na środku defensywy?
– Rozmawiałem już o tym nieraz z trenerem Maikiem Machullą i menedżerem klubu Dierkiem Schmaeschke. Mam zastąpić Rasmusa i nie mam z tym problemu. We Flensburgu jest dużo młodych i utalentowanych zawodników, a ja jako doświadczony gracz będę mógł im w jakiś sposób pomóc. Nie będę oczywiście w żadnym wypadku wpychał się trenerowi przed szereg, ale wiadomo jak to wygląda w zespołach. Sam, gdy byłem młody, otrzymałem sporo pomocy od starszych zawodników. Teraz będę chciał przekazać to doświadczenie, które mam. Tak jak mówi Machulla – jest dużo młodych graczy i potrzebni są ci doświadczeni, którzy trochę ich pokierują.
– Wiadomo już, że w fazie grupowej Ligi Mistrzów nie zagrasz z VIVE.
– Szkoda, bardzo szkoda...
– Kielczanie trafili do grupy z inną niemiecką drużyną, THW Kiel. Ty i twój Flensburg możecie więc zagrać z VIVE w fazie TOP 16, ćwierćfinale albo w Final4.
– Najgorzej byłoby trafić na siebie w Final4. Śmialiśmy się już z Mateuszem (Jachlewskim – wyj. red.), że widzimy się w finale. Ale ja nie chciałbym, żeby do tego doszło...
– Za duże emocje?
– To byłby dla mnie bardzo trudny mecz. Jakiekolwiek spotkanie z VIVE będzie dla mnie szczególne i ciężkie... Wolałbym jednak spotkać się w fazie grupowej, ale wiemy, że do tego nie dojdzie. TOP 16, ćwierćfinał czy Final4... Ktoś będzie płakał, a ktoś będzie się cieszył. Najgorzej będzie jednak spotkać się w samym finale.
– Twój transfer do Niemiec był dla całego środowiska polskiej piłki ręcznej potężnym zaskoczeniem. W ostatnich latach byłeś ikoną VIVE. Masz już 34 lata, zbliżasz się ku końcowi kariery, a patrząc pod kątem intensywności gry w Bundeslidze i innych rozgrywkach – Lidze Mistrzów i Pucharze Niemiec – "wrzucasz" się na większe obciążenia niż miałeś w Kielcach. Tu mogłeś nie pojechać na mecz i odpocząć. We Flensburgu tego nie będzie.
– Dlatego przez te dziewięć lat pobytu w Kielcach troszkę sobie odpocząłem! To oczywiście żart, ale faktem jest, że zachowałem w sobie na tyle dużo energii, że zdecydowałem się na ten krok.
– Jeśli zachowałeś w sobie energię, to dlaczego nie grasz w reprezentacji?
– To zupełnie inny temat. Chcę w 100 procentach poświęcić się jednej rzeczy. Kiedy jest czas na reprezentację, ja odpoczywam. W październiku była przerwa na zgrupowania, a ja miałem wtedy czas, by się zregenerować. Podobnie było w grudniu i w styczniu. Tak to wygląda. Zadałeś ciekawe pytanie i dobrze, że o to pytasz, bo ludzie mogą się zastanawiać dlaczego jadę do Niemiec, a nie gram w reprezentacji. Teraz mogę to wyjaśnić. Ten okres, który spędza się na zgrupowaniach, tak jak teraz, gdy kadra grała do połowy czerwca z Kosowem i Izraelem, ja poświęcam na odpoczynek. Dzięki temu zamiast miesiąca wakacji, mam półtora miesiąca. W grudniu i w styczniu będę miał dodatkowe dwa lub trzy tygodnie wolnego. W Niemczech gra się do drugiego dnia świąt, ale pierwsze dni stycznia będę miał wolne. To jest ta różnica i dzięki temu mimo gry w klubie, nawet w takim jak Flensburg, gdzie każdy mecz jest jak ten w Lidze Mistrzów, mam czas na regenerację.
– Pociągnę temat kadry, choć wiem, że dla ciebie czy Krzysztofa Lijewskiego i Mariusza Jurkiewicza może to być męczące. Mimo upływu lat wszyscy dopytują was o rezygnację z gry w kadrze i motywy takiej decyzji. Trudno było ci ją podjąć?
– O zakończeniu występów w reprezentacji myślałem od razu po igrzyskach w Rio. Tak zresztą myślała wtedy większość chłopaków...
– To był przełomowy moment.
– Tak naprawdę myślałem o tym już kilka miesięcy przed igrzyskami. Wiedziałem, że do Tokio jest daleko, wiek będzie miał swoje znaczenie i zbierając to wszystko razem postanowiłem, że po Rio kończę grę. Trenerem kadry został jednak Tałant Dujszebajew... Po igrzyskach wielokrotnie rozmawiałem z nim na ten temat, tłumaczyłem, że rezygnuję, ale on namawiał mnie do pozostania. Przedstawił mi swój plan i przekonał mnie, dlatego zostałem w reprezentacji. Później jednak wszystko potoczyło się tak, że Tałant zrezygnował z funkcji trenera, więc i jak powiedziałem: dobra, dziękuję bardzo, ja też rezygnuję.
– Po twojej rezygnacji kadra przegrała jeszcze kwalifikacje do drugiej dużej imprezy. Nie żałowałeś, że w nich nie uczestniczyłeś? Chodzi mi o to poczucie, że może dzięki twojej grze udałoby się awansować na dużą imprezę i zachować płynność uczestnictwa w turniejach mistrzowskich. Nieobecność na dwóch dużych imprezach odbija się teraz w losowaniach do kolejnych turniejów, w których nie jesteśmy rozstawieni...
– Zawsze gdzieś w głowie pojawiają się takie myśli, ale... podjąłem decyzję i tego się trzymam. Możemy gdybać i myśleć, co mogło się stać, ale tak zdecydowałem. Jest duża rzesza kibiców, a może i działaczy, którym nie podoba się, że nie gram w kadrze, ale tak jest w sporcie. Jesteśmy mocno eksploatowani. Niedawno powstał taki film stworzony przez zawodników, którzy sprzeciwili się obecnemu stanowi rzeczy i nawołują do zmniejszenia liczby meczów i większego szacunku. Niestety, piłka ręczna zbyt bardzo poszła w stronę pieniędzy, a nie dbania o zdrowie. Mistrzostwa w styczniu dają mocno w kość, a nie mamy ważnych turniejów tak jak choćby piłkarze nożni co dwa lata, tylko co rok. Przez to spada też prestiż tych imprez.
– Oglądałeś ostatnie mecze kadry? Remis z Kosowem, wygrana z Izraelem...
– Szczerze? Oglądałem ostatnie 15 minut z Kosowem. Wcześniej nie mogłem, bo jechałem z rodziną na Mazury. Końcówkę śledziłem na telefonie, ale tak się denerwowałem, że stwierdziłem, że meczu z Izraelem nie będę oglądał. Denerwowałem się, bo mimo że nie gram, to przecież ciągle kibicuję reprezentacji. Wolałem sobie śledzić wynik, ale to też nie było dobre, bo koniec końców denerwowałem się jeszcze bardziej...
– Remis z Kosowem był dla ciebie zaskoczeniem?
– Jakiś czas temu jasno powiedziałem, że nie będę się wypowiadał na temat gry naszej reprezentacji. Jest dużo trenerów, zawodników i tzw. ekspertów, którzy komentują teraz występy – czy to pozytywnie, czy negatywnie. Niektóre ich wypowiedzi mi się nie podobają, niektóre są ciekawe. A ja nie chcę tego robić. Mógłbym skrytykować, mógłbym pochwalić, ale po prostu nie chcę.
– W takim razie jakie masz oczekiwania względem występu kadry na przyszłorocznych mistrzostwach Europy? Zagramy tam w grupie ze Szwecją, Słowenią i Szwajcarią.
– Patrząc na tych chłopaków, chciałbym żeby zagrali jak najwięcej meczów, bo to im da najwięcej. Szkoda, że w ostatnich meczach z Kosowem i Izraelem brakowało Tomka Gębali i Pawła Paczkowskiego, bo to filary naszej reprezentacji i z nimi nasza gra wyglądałaby zupełnie inaczej. Czy zdążą wyzdrowieć na mistrzostwa? Pewnie będzie o to trudno, ale to też szansa dla innych. Miejmy nadzieję, że coś z tej okazji wyciągną.
19 - 25
Zepter KPR Legionowo