| Koszykówka / Rozgrywki ligowe
Od zbliżającego się sezonu Energa Basket Ligi zmienia się przepis o liczbie Polaków w składzie. Do tej pory na boisku w jednym zespole musiało przebywać co najmniej dwóch miejscowych graczy. Teraz ten nakaz zostaje zniesiony, ale w kadrze będzie musiało znaleźć się siedmiu rodzimych zawodników. Nowy zapis podzielił środowisko koszykarskie.
W marcu zarząd Polskiego Związku Koszykówki zatwierdził zmiany od sezonu 2019/2020. Do tej pory w 12-osobowej kadrze musiało znajdować się co najmniej sześciu miejscowych graczy (miejscowych, czyli posiadających prawo do gry w reprezentacji Polski oraz zawodników, którzy między 12. a 20. rokiem życia przez przynajmniej trzy sezony szkolili się w naszym kraju). Z kolei na boisku musiało być co najmniej dwóch takich zawodników bez przerwy.
Teraz trenerzy nie będą musieli patrzeć na paszporty przy wyborze meczowej piątki i zmianach w trakcie spotkania. Nieznacznie zmieni się jednak strategia budowy drużyny przed sezonem, bo w kadrze będzie musiało być siedmiu Polaków i maksymalnie pięciu obcokrajowców (do tej pory mogło być sześciu).
Przepis różni się dla drużyn, które awansują do europejskich pucharów, bowiem będą mogli skorzystać z opcji 6+6, czyli sześciu zawodników miejscowych plus sześciu obcokrajowców. Z tym że za szóstego zawodnika z zagranicy będą musiały zapłacić sto tysięcy złotych. – Opłata specjalnie jest taka wysoka, żeby nie korzystać z tej opcji i raczej grać siedmioma Polakami – mówi Radosław Piesiewicz, prezes Polskiego Związku Koszykówki i Energa Basket Ligi.
Tyle teorii.
Koniec "spasionych kotów"?
O zmianę przepisu od lat apelowali prezesi klubów Polskiej Ligi Koszykówki. Problemem oczywiście były pieniądze – polscy koszykarze wiedzieli, że są na wagę złota, dlatego chcieli jak najwyższych kontraktów. To logiczne. Natomiast kluby uważały, że bardzo często cena naszych zawodników jest nieadekwatna do jakości. Zdarzało się, że przeciętni gracze byli przepłacani.
– Polacy musieli grać i nie było to do końca dobre. Bo niektórzy zawodnicy nie nadawali się do gry w ekstraklasie, a mimo to musieli przebywać na parkiecie – uważa Maciej Zieliński, legenda Śląska Wrocław i reprezentacji Polski.
Zieliński żył w trochę innych koszykarskich realiach – gdy w Polsce dyscyplina była bardzo popularna, a jego Śląsk rywalizował na arenie europejskiej. Natomiast on sam grał we wrocławskim zespole nie dlatego, że musiał, tylko dlatego, że był lepszy od sprowadzanych obcokrajowców.
Przepis o dwóch Polakach spowodował, że miejscowi zawodnicy mieli dużo łatwiej. W jednym z wywiadów Andrzej Pluta, inny wybitny reprezentant Polski, narzekał, że młodzi zawodnicy nie chcą podnosić umiejętności, bo i tak należy im się miejsce w zespole. Niektórzy świadomie wybierali grę w pierwszej lidze – podobne pieniądze, a jeszcze więcej szans na grę.
Nowy przepis ma to zmienić. Polaków w kadrze będzie więcej niż wcześniej, ale będą musieli ciężej zapracować na każdą minutę na parkiecie. – Teraz nasi gracze będą musieli wywalczyć miejsce na boisku sportowo i tak powinno być od początku – twierdzi Zieliński.
Na sprawę zupełnie inaczej patrzy Jakub Konieczka, specjalista ds. marketingu Polskiego Cukru Toruń. – Kluby tłumaczą się tym, że nie będą przepłacać Polaków. Ale czy nasi koszykarze naprawdę zarabiają tak dużo? Porównajmy to z piłkarzami, siatkarzami czy żużlowcami... – proponuje.
Stary przepis inkubatorem
Jest też druga strona medalu. – Przepis o dwóch Polakach w składzie choć trochę ratował nieudolność szkolenia. Zawodnicy w wieku 19 czy 20 lat nie są gotowi do rywalizacji na poziomie ekstraklasy, a wcześniejszy przepis był inkubatorem, żeby utrzymać ich przy sportowym życiu i umożliwić rywalizację z seniorami. Przykładów słabego szkolenia nie trzeba daleko szukać - wystarczy zobaczyć na wynik niedawnego spotkania młodych Polaków z Finlandią (39:71 - przyp. red) – analizuje Konieczka.
Trzeba przyznać, że przepis "2PL" pomógł rozwinąć się wielu zawodnikom, nawet jeśli stało się to kosztem poziomu rozgrywek. – Pozwalał podnosić poziom poszczególnych graczy. Dobrym przykładem jest Kamil Łączyński, który odbudowywał się w trakcie kariery i przebył drogę od pierwszej ligi do MVP finałów EBL i najlepszego podającego Ligi Mistrzów. Jako przykład można też podać naszego Łukasza Wiśniewskiego, który także grał w niższych ligach, a dziś jest multimedalistą mistrzostw Polski – zauważa Konieczka.
To nie jedyne przykłady – wystarczy spojrzeć na ostatni sezon, gdzie fantastycznie rozwinęli się m.in. Daniel Gołębiowski w Polpharmie Starogard Gdański czy Jakub Schenk w Kingu Szczecin. Ten drugi znakomicie wykorzystał fakt, że w zespole był wakat na pozycji rozgrywającego i poczynił największy postęp w lidze.
Zmieniamy koncepcję i jedziemy dalej
Warto zatrzymać się przy Łączyńskim. Kilka dni po zdobyciu mistrzostwa Polski, Anwil Włocławek ogłosił, że rozstaje się ze swoim kapitanem po czterech latach. – Sport zawodowy jest brutalny. Klub miał możliwość skorzystania z takiego zapisu w kontrakcie i to zrobił – zauważa Zieliński.
W oficjalnym komunikacie prezes Anwilu był szczery do bólu. – W związku ze zmianą przepisu i brakiem konieczności gry zawodnikami miejscowymi w każdej minucie spotkania, zmienia się nasza koncepcja budowy zespołu – powiedział Arkadiusz Lewandowski.
Oczywiście z biznesowego punktu widzenia nie można mieć żadnych pretensji do Anwilu, jednak marketingowo było to bardzo kontrowersyjne posunięcie. Bo jak budować tożsamość w polskich klubach, jeśli nie na Polakach?
Tego problemu nie ma w Toruniu, choć może to być wyjątkiem od reguły. – Z marketingowego punktu widzenia dla nas ma to mniejsze znaczenie, bo stawialiśmy w Polskim Cukrze na polską tożsamość i dalej będziemy to robić. Jednak dla innych może być to kłopot i będzie trzeba szukać nowych wartości. Obcokrajowcy rzadko kiedy grają w naszej lidze dłużej niż przez dwa sezony i trudno z nimi utożsamiać kluby. Oczywiście są wyjątki – w Toruniu Cheikh Mbodj grał przez trzy lata, ale nigdy nie ukrywał, że chciał trafić do ligi francuskiej i nie ma co się dziwić, wszak jest Senegalczykiem, więc to naturalne – twierdzi Konieczka.
Polacy w drugim rzędzie
Sytuacja Łączyńskiego na jakiś czas zamroziła rynek transferowy. Nie jest tajemnicą, że "Łączka" dostał dużą podwyżkę po pierwszym mistrzostwie i tytule MVP. Anwil pokazał, że nie ma świętości i pozbył się Polaka, który – nie ma co ukrywać – był drogi w utrzymaniu. Mimo tego najlepsi zawodnicy nie chcieli zejść z wymagań finansowych i w wielu przypadkach do tej pory mamy patową sytuację.
– Majestat Polaków będzie malał. Trenerzy będą potrzebowali rodzimych zawodników do konkretnych funkcji i wymagania wobec naszych graczy się zmniejszą. Patrząc na ostatnie sezony - Stelmet pokazał, że jego sposobem na sukces było pozyskanie najlepszych Polaków i otoczenie ich dobrymi zawodnikami zza granicy. Anwil odwrócił tę sytuację, gdzie brylowały zagraniczne gwiazdy, jak Almeida czy Broussard, a Polacy byli uzupełnieniem – zauważa Konieczka i ubolewa, że będzie to szło w tę stronę.
Na sprawę nieco inaczej patrzy prezes Piesiewicz. – I tak budowę składu powinno zaczynać się od Polaków, bo potrzeba ich więcej. Jest to też dobra wiadomość dla trenerów, którzy wcześniej musieli szukać miejsca dla dwóch Polaków na parkiecie – stwierdza.
W tej kwestii z prezesem zgadza się Zieliński. – Zawodnicy wykorzystywali stary zapis jako klosz ochronny, a trenerzy mieli kłopot z rotacją – nierzadko nie mogli wpuścić na parkiet lepszego zawodnika, tylko musieli tego z polskim paszportem – mówi.
Konieczka też widzi światełko w tunelu. – Pocieszające jest to, że aż siedmiu zawodników będzie w kadrze i jest szansa, żeby na nich oprzeć marketing w klubie. Bo trenerzy będą się zmieniali, a liczba Polaków w składzie będzie taka sama. I nawet jeśli będą słabsi sportowo, to będzie dla nich szansa na grę. Jest to pozytyw w tym całym zagrożeniu – wyraża nadzieję.
Związek wychodzi naprzeciw klubom
Nowemu prezesowi PZKosz i EBL nie można odmówić dialogu z klubami, pytanie tylko czy te dbają o interes swój, czy polskiej koszykówki? – Fajnie, że kluby w końcu zostały wysłuchane, ale powinien iść za tym szereg zmian opartych przede wszystkim na szkoleniu, bo tak mamy tylko zmianę na zasadzie "trzeba coś zmienić". Część klubów jeszcze zderzy się z tym przepisem – uważa Konieczka.
Ze szkoleniem w Polsce jest bardzo źle, ale prezes Piesiewicz zapewnia, że będzie to się sukcesywnie zmieniać. Według naszych informacji Ministerstwo Sportu i Turystyki do niedawno przekazywało na szkolenie młodych koszykarzy zaledwie dwa miliony złotych. Dla porównania piłkarze ręczni dostawali trzy razy tyle. Jeszcze minister Witold Bańka zapewnił, że PZKosz dostanie więcej środków na ten cel.
Tylko że zespoły chcą zaoszczędzić na Polakach i mieć więcej pieniędzy na zagraniczne gwiazdy. Tłumaczą to chęcią podniesienia poziomu rozgrywek. Wówczas rodzimi gracze też będą na tym korzystać, bo im lepsi rywale zza granicy, tym większa szansa na ich rozwój. Tylko czy utalentowani gracze z zagranicy będą chcieli u nas grać? Przecież pieniądze to nie wszystko…
– Najgorsze jest to, że nie ma długofalowej wizji. Podniosą się pensje obcokrajowców, ale to nie znaczy, że będą chcieli grać w naszej lidze, bo będzie ich trzeba skusić poziomem sportowym, czyli nie ligą, a europejskimi pucharami – kontynuuje pracownik Polskiego Cukru.
Na tę chwilę na pewno w rozgrywkach europejskich zagra Anwil (w Lidze Mistrzów). W eliminacjach tych rozgrywek udział wezmą Polski Cukier i Legia Warszawa. W Eurocup powinna wystąpić Arka Gdynia, a w lidze VTB Stelmet Enea BC Zielona Góra. Czyli maksymalnie będziemy mieć pięć zespołów rywalizujących w Europie. Realnie będą to pewnie trzy-cztery drużyny. Trochę mało…
Na efekty zmian trzeba poczekać
W tym momencie nie można jednoznacznie powiedzieć czy zmiana przepisów będzie korzystna dla polskiej koszykówki. Zwolennicy i przeciwnicy mają mnóstwo argumentów po swojej stronie. Sytuacja nie jest zerojedynkowa i wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Prezes Piesiewicz wysłuchał klubów, ale też nie może być pewny, że ten pomysł "wypali". – Mam nadzieję, że po sezonie okaże się, że wprowadzenie tego przepisu było słuszną decyzją – mówi.
85 - 67
WKS Śląsk Wrocław
104 - 109
Trefl Sopot
85 - 92
MKS Dąbrowa Górnicza
73 - 70
King Szczecin
84 - 92
Anwil Włocławek
97 - 82
Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz
73 - 102
BM Stal Ostrów Wielkopolski
81 - 104
Grupa Sierleccy Czarni Słupsk
84 - 86
Polski Cukier Pszczółka Start Lublin
58 - 62
Anwil Włocławek