Ojciec był bohaterem AC Milan. Dla dziadka Bill Shankly pobił rekord transferowy Liverpoolu. Ale to mama stała w sypiącym śniegu, gdy Tom Hateley grał swoje pierwsze poważniejsze mecze.
Mark Hateley nie był zbyt znanym piłkarzem, gdy dość niespodziewanie w wieku 23 lat trafił do AC Milan. We Włoszech nie poszło mu świetnie, często zmagał się z problemami zdrowotnymi, rozegrał jednak mecz, który jest pamiętany do dziś. W październiku 1984 roku Milan po raz pierwszy od sześciu lat wygrał w derbach Mediolanu z Interem, a Anglik zdobył zwycięską bramkę. Zdjęcie momentu strzału do dziś zna każdy fan Milanu – Hateley przeskoczył reprezentanta Włoch, Fulvio Collovatiego i strzałem głową wpakował piłkę do siatki.
Cztery lata temu włoski klub przypomniał młodszym fanom o tym trafieniu za pomocą Twittera.
#OnThisDay 31 years ago, Mark Hateley learned to fly, scoring the winning goal vs Inter! #MilanInter 2-1 pic.twitter.com/JkOWNNlWtR
— AC Milan (@acmilan) October 28, 2015
Po trzech Mark latach pożegnał się z Włochami i trafił do AS Monaco. Ściągnął go tam początkujący i mało znany trener, Arsene Wenger. – Był wówczas w wieku, w którym wciąż mógłby być piłkarzem. W Milanie pracowałem z ponad 60-letnim Nilsem Ledholmem – królem strzelców mistrzostw świata w 1958 roku i nagle trafiam w ręce praktycznie nieznanego trenera. Trzeba jednak przyznać, że jego metody były rewolucyjne – powiedział Hateley w rozmowie z portalem TheSetPieces.com.
W pierwszym sezonie w Monaco Mark sięgnął po mistrzostwo Francji. Anglik stworzył świetną ofensywną parę z Glennem Hoddlem. We wspomnianym wywiadzie opisuje jak doszło do tego, że Hoddle dołączył do Monaco.
– Byłem pierwszym transferem Wengera, Hoddle’a nie było wówczas nawet na radarze. Pewnego dnia Wenger przyszedł do mnie i pyta:
– Szukamy piłkarza na pozycję numer 10. Masz jakieś pomysły?
– Może Glen Hoddle? – odparłem.
– Glenn podpisał kontrakt z Paryżem.
– Jeszcze nie. Wiem to, bo mamy wspólnego agenta.
Arsene zadzwonił do naszego menedżera, Glenn faktycznie był już w drodze do Paryża, ale tam tylko przesiadł się na samolot do Monako i reszta historii jest już znana – opisuje.
W mistrzowskim sezonie Hateley zdobył 14 goli co dało mu trzecie miejsce w klasyfikacji ligowych strzelców. Po udanych trzech latach we Francji, Mark wraz z rodziną przeniósł się do Szkocji i przez kolejne pięć lat zapracował na miano legendy Glasgow Rangers. Z nim w składzie The Gers zdobyli pięć tytułów mistrzowskich z rzędu (łącznie ta passa trwała przez dziewięć lat), Hateley zdobył w tym okresie 112 bramek. W reprezentacji Anglii rozegrał 32 spotkania w których strzelił 9 goli, był uczestnikiem finałów mistrzostw świata w 1986.
W wieku 34 lat wrócił do Anglii, do Queens Park Rangers, ale w Glasgow potrzebowali go raz jeszcze. Dwa lata później dopadła ich plaga kontuzji i menedżer Walter Smith wykręcił numer do Hateleya. QPR zażądali 300 tysięcy funtów i doświadczony napastnik mógł wracać do Szkocji. Drugi pobyt w Rangersach nie był jednak tak udany – Hateley zagrał tylko w czterech meczach, zdobył jedną bramkę, a w meczu z Celtikiem Glasgow wyleciał z boiska z czerwoną kartką za uderzenie głową Stewarta Kerra. To nie były jedyne Old Firm Derby, które zakończył przedwcześnie. W 1991 był jednym z czterech(!) piłkarzy Rangers wyrzuconych z boiska w trakcie meczu z Celtikiem. Rywale wygrali 2:0, a jedną z bramek dla The Bhoys zdobył Dariusz Wdowczyk. "Dzień wstydu" – komentowała zdegustowana prasa.
Z pewnością nie takich występów oczekiwał ojciec Marka, a dziadek Toma, Tony. To on był pierwszym w rodzinie mistrzem strzałów głową, a przede wszystkim – był wielokrotnym rekordzistą transferowym. Miał 25 lat, gdy Chelsea zapłaciła za niego 100 tysięcy funtów, co było wtedy rekordem transferowym The Blues. Rok później słynny Bill Shankly wyłożył na stół 96 tysięcy funtów łamiąc przy okazji rekord transferowy Liverpoolu.
Tony miał na koncie jeszcze kilka takich transferów, więc szybko stał się bohaterem ówczesnych bulwarówek. "Hateley zdobył tylko jedno trofeum, a na mecze przyjeżdża błyszczącym Mercedesem. Żyje na przedmieściach Coventry w nowym domu wartym 11 tysięcy funtów. Prowadzi kwitnący biznes, a z księgowymi rozmawia tylko o tysiącach" – oburzał się w 1969 Daily Mirror. Piękne, romantyczne początku komercjalizowania futbolu. Gdyby wtedy wiedziano do czego to doprowadzi...
Obaj przodkowie piłkarza Piasta byli napastnikami, typowymi silnymi dziewiątkami. Menedżer Chelsea Tommy Docherty przebudował dla Tony’ego styl gry zespołu. Wcześniej gra Chelsea oparta była na ruchliwości piłkarzy i krótkich podaniach. Po przybyciu rosłego napastnika okazało się, że znacznie lepiej walić w jego kierunku długie piłki, nie przejmując się specjalnie atrakcyjnością gry.
W lutym 2014 roku Tony Hateley, w wieku 72 lat, zmarł po długiej chorobie.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Jak często widziałeś to zdjęcie na którym twój ojciec strzela gola Interowi w derbach Mediolanu?
Tom Hateley: – Często. To dobre zdjęcie. Jedna z najlepszych fotografii mojego ojca. Pokonali Inter po długiej przerwie. To był dobry wyskok i strzał głową – mój ojciec słynął z takich zagrań. Dzięki temu trafieniu już na zawsze zostanie w historii Milanu, od przychodzi na myśl, gdy mówisz o moim ojcu. Takie zdjęcie w dużej skali wisi w jego domu. Na jego miejscu zrobiłbym to samo.
– Jak się dorastało jako syn piłkarza? Urodziłeś się w Monako, potem przenosiny do Szkocji, po kilku latach do Anglii.
– Moja siostra urodziła się wcześniej, więc zaliczyła jeszcze Włochy. Takie życie wydaje się dziwne, ale dla mnie było to zupełnie normalne. Żyłem w futbolowej bańce. Dorastałem w piłkarskim świecie – pamiętam, że chodziłem z tatą na treningi Rangersów, często byłem w szatni, co tydzień na meczu. Miałem wielkie szczęście, że dorastałem w takiej atmosferze. Pamiętam spacery ulicami Glasgow – wszyscy rozpoznawali mojego tatę. Oczywiście, to nie jest normalne, ale tak wyglądało moje życie. Teraz wykorzystuję doświadczenie zdobyte przez mojego ojca.
– Z Monaco nie możesz nic pamiętać, łącznie z Arsenem Wengerem. Miałeś tylko rok, gdy przeprowadziliście się do Szkocji.
– Tak, byłem za mały, by cokolwiek pamiętać. Niedawno moja mama podała mi nasz stary adres w Monako i pojechałem tam z żoną, by zobaczyć to miejsce. Hannah była akurat w ciąży z naszą pierwszą córeczką. Byłem pod wielkim wrażeniem, to piękne miejsce. Tata miał fajną karierę. Nie pamiętam Monako, ale w Szkocji też było świetnie.
– Żałujesz, że nie urodziłeś się wcześniej?
– Może trochę tak, ale tego już nie zmienię. Oczywiście, fajnie byłoby pójść na San Siro i zobaczyć swojego tatę w akcji. Moje najwcześniejsze wspomnienia dotyczą Ibrox. Mecze, kibice, wielka pasja. Bardzo się cieszę, że moje dzieciństwo tak wyglądało.
– Po pobycie w Glasgow wreszcie wróciliście do Anglii?
– Tak, przenieśliśmy się do Ascot pod Londynem. Potem jeszcze do Hull, gdzie tata próbował sił jako grający menedżer, a jeszcze później rodzice się rozeszli. Ja zostałem w Ascot z mamą i trzema siostrami, a tata wrócił do Szkocji. Miałem wtedy około 10 – 12 lat i od tego momentu dorastałem przy mamie. Wszyscy pytają mnie o ojca. Rozumiem to, bo był świetnym piłkarzem, ale to moja mama była tą osobą, która stała w padającym śniegu i patrzyła na moje mecze. Woziła mnie na treningi trzy razy w tygodniu. Pamiętam, że moja siostra często siedziała w samochodzie i tam odrabiała lekcje. Tak naprawdę moja przygoda z piłką to efekt poświęcenia całej rodziny. Jestem im za to bardzo wdzięczny.
– Tacie chyba nie poszło w roli trenera?
– Nie chcę wchodzić w szczegóły. Czasem jako trener przed podpisaniem kontraktu obiecujesz pewne rzeczy, a potem nie jesteś w stanie ich zrealizować. Nie wiem, czy koniecznie chciał być trenerem. Trzeba byłoby zapytać jego, czy faktycznie go to bawiło. Może to nie było po prostu dla niego.
– Czym się zajmuje teraz?
– Jest ambasadorem Rangers. Ma sporo obowiązków, szczególne w dniu meczowym. Jeździ na rozmowy ze sponsorami itd. Podobną rolę w AC Milan spełnia Paolo Maldini. Dla piłkarzy koniec kariery często jest prawdziwym szokiem. Dzięki tej pracy tata wciąż jest w grze i cieszy się tym, co robi.
– Odwiedził cię już w Gliwicach?
– Nie. Problem polega na tym, że Rangers mają bardzo napięty grafik, w tym tygodniu też grają w Lidze Europy. Rozumiem, że w takiej sytuacji trudno znaleźć termin, na kilkudniowy wypad. Tata odwiedził mnie we Wrocławiu, więc na pewno znajdzie w końcu czas, by zajrzeć też do Gliwic.
– Twój dziadek też był świetnym piłkarzem. Kluby biły rekordy transferowe, by mieć go u siebie.
– O ile się nie mylę bym pierwszym piłkarzem na świecie za którego zapłacono 100 tysięcy funtów. No tak, moja rodzina była całkiem dobra w piłkę. Cieszę się, że w poprzednim sezonie zdobyliśmy tytuł mistrzowski, bo i ja mogę się pochwalić jakimś tytułem, a mam nadzieję, że na tym nie poprzestanę. Mam dobre geny. Tata i dziadek byli napastnikami, ja gram na innej pozycji, a to sprawia, że presja jest nieco mniejsza. Gdybym grał w ataku, nie dałoby się uniknąć porównań. "Strzelasz mniej goli od taty" – słyszałbym. Albo: "Dziadek lepiej grał głową". W wielu wywiadach wcześniej byłem już pytany, czy osoba ojca sprawia, że czuję większą presję. Nie, u mnie jest całkowicie na odwrót. Cieszę się tym, jestem dumny z tego co robię. To dobra zabawa.
– Dziadek chętnie wspominał swoją karierę? Współpraca choćby z Billem Shankly'm musiała być interesująca.
– Szczerze mówiąc, odkąd rodzice się rozeszli, nie miałem zbyt wiele okazji do rozmów z ojcem i dziadkiem z jego strony. Zostałem z mamą i to dziadek od jej strony był dla mnie praktycznie jak tata. Spędzaliśmy mnóstwo czasu. Oczywiście, dziadek Tony odwiedzał mnie czasem. Był np. na meczu Motherwell przeciwko Glasgow Rangers. Albo na wyjazdowym w Pucharze Anglii, gdy w barwach Reading grałem przeciwko Liverpoolowi, bo tam mieszkał. Było kilka okazji, ale nie pamiętam specjalnych rozmów o jego karierze. Tata pewnie zna parę ciekawych historii...
– I tak wreszcie docieramy do twojej osoby. W wieku 20 lat przeżywałeś trudny moment, gdy nagle musiałeś opuścić Reading.
– Klub dał wolną rękę w poszukiwaniu nowego klubu siedmiu czy ośmiu z nas. Teraz wiem, że w Reading nie doceniałem tego, co miałem. Czułem się, jakbym trafił do strefy komfortu. Nie żałuję żadnej decyzji, ale patrząc wstecz wiem, że nie uświadamiałem sobie szansy, jaką dostałem. Teraz często zwracam na to uwagę młodym piłkarzom. Niezły jest też przykład mojego taty. Gdy miał 16 lat słyszał, że jest za słaby, by zostać profesjonalnym piłkarzem. Minęło kilka lat i był w Milanie oraz w reprezentacji Anglii. W piłce każdemu zdarzają się upadki, ważne jest, jak zareagujesz w tym momencie. Ja z Reading w końcu trafiłem do szkockiego Motherwell i moja kariera rozpoczęła się na nowo.
– Potem trafiłeś do Śląska Wrocław, to już znamy. Po dwóch latach wróciłeś do Szkocji, ale w trakcie rundy jesiennej sezonu 2017/18 rozwiązałeś kontrakt z Dundee FC. Dlaczego?
– To było obustronne porozumienie. W pierwszym sezonie grałem sporo i zrealizowaliśmy cel jakim było utrzymanie w lidze. Przed nowym sezonem dołączyło do nas wielu graczy, więc poprosiłem menedżera Neila McCanna, by szczerze opisał mi moją sytuację. Mieliśmy dobre relacje, więc powiedział wprost, że nie może mi zagwarantować wielu minut. Ja czułem, że zbliżam się do optymalnego wieku, że jestem w stanie dać drużynie sporo i chciałem grać jak najwięcej. Siedliśmy i zaczęliśmy szukać rozwiązań. Na koniec nie była to trudna decyzja, a rozstaliśmy się w dobrych nastrojach. Nie było trzaskania drzwiami.
– Była to jednak ryzykowna decyzja, bo przez kilka miesięcy pozostawałeś bez klubu.
– To prawda i to były najtrudniejsze miesiące w mojej karierze. Wiedziałem, że ryzykuję, ale liczyłem, że wszystko potoczy się nieco szybciej. Gdy masz na utrzymaniu rodzinę nie możesz przyjąć oferty za bardzo niskie stawki. Pracowałem więc indywidualnie. Bieganie, siłownia i ciągłe czekanie. To było trudne w sferze mentalnej, bo cały czas musiałem być gotowy na to, że zadzwoni telefon i ktoś zaprosi mnie na testy. Tata powtarzał, że dołki w futbolu potrafią być bardzo głębokie i to był właśnie taki dołek. Pracowałem tak ciężko, że gdy w Gliwicach zrobiono mi testy wydolnościowe, wyniki miałem najlepsze od lat.
– Jak żona zareagowała na informację, że czas wracać do Polski?
– Bez wahania. Mieliśmy świetne wspomnienia z Wrocławia. Śląsk chciał przedłużyć ze mną kontrakt, ale wtedy chciałem wrócić na Wyspy, by być bliżej rodziny. Żona wie, że lubię polski futbol, więc gdy zadzwonili z Piasta decyzja zapadła bardzo szybko.
– O polskim futbolu mówi się "fizyczny". Jest podobny do brytyjskiego?
– Tak, ale też bardziej techniczny. Pamiętam, że w Dundee miałem po 20 – 30 kontaktów z piłką na mecz. W Polsce jest tego znacznie więcej, nawet 80 – 90. Szkocka liga to dobre rozgrywki, trudno się tam gra, ale więcej jest grania głową, dużo walki. Lubię mieć piłkę przy nodze, a w Ekstraklasie jest o to łatwiej.
– Pamiętasz jeszcze tę niewykorzystaną sytuację z meczu z Pogonią w przedostatniej kolejce? Pewnie odetchnąłeś z ulgą, gdy udało się jednak zdobyć tytuł.
– Po tamtym meczu byłem załamany, później faktycznie odczułem ulgę. Mecz z Pogonią był trudny. Ruszyłem do kontrataku, a pech chciał, że gonił mnie akurat młody skrzydłowy, który właśnie wszedł na boisko (Santeri Hostikka – przyp. red.). Spojrzałem na Joela i w tym momencie straciłem piłkę. To był trudny moment, na szczęście tydzień później zaklepaliśmy tytuł.
5 - 0
Inter Mediolan
2 - 1
Arsenal Londyn
4 - 3
FC Barcelona
3 - 3
Inter Mediolan
0 - 1
Paris Saint-Germain
2 - 2
Bayern Munchen
1 - 2
Arsenal Londyn
3 - 2
Paris Saint-Germain
3 - 1
FC Barcelona
4 - 0
Borussia Dortmund