| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Mimo że ma zaledwie 23 lata, jest jednym z zawodników z największym stażem w Lechii Gdańsk. Zdążył zadebiutować w Serie A i to na San Siro. Koledzy szanują go na tyle, że powierzyli mu rolę… DJ-a w szatni zespołu. – Czuję, że zbliża się czas, by zawiesić sobie poprzeczkę jeszcze wyżej – wyjawił Lukas Haraslin w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Od dziecka skazany na piłkę…
Lukas Haraslin: – Tata grał, dziadek grał. Teraz ja kontynuuje tę tradycję. W piłce zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Nigdy nie odczuwałem presji rodziny. Chciałem tego sam. Ojciec pomagał mi od początku. Mówił, co robię źle, a co dobrze. Gdyby nie jego rady, być może nie doszedłbym do tego miejsca, w którym jestem. Tata podchodzi do mojej gry krytycznie, ale to konstruktywna krytyka, która ma mi pomóc. Jest pierwszą osobą, z którą rozmawiam po meczach.
– Podobno nawet na urlopie nie potrafisz wytrzymać bez sportu.
– W domu mówią, że mam ADHD. Nie lubię odpoczywać nic nie robiąc. Nawet teraz, kiedy mieliśmy przerwę w treningach, grałem w siatkówkę, w tenisa, chodziłem na basen. Nie przesadzałem jednak, bo wiem, jak ważny jest odpoczynek.
– Twoja przygoda z piłką jest mocno związana z Włochami…
– Pół roku przed przenosinami do Parmy pojechałem tam z rodzicami i menedżerem. Wiedziałem, gdzie będę mieszkał i jak wszystko będzie wyglądało. Dopiero latem przeszedłem ze Slovana Bratysława do Parmy. Nie miałem jeszcze osiemnastu lat. Opuszczenie rodziny było trudne. Byłem jednak nastawiony na grę w piłkę. Wiedziałem, że przez jakiś czas będzie smutno, ale kiedyś mi to los zwróci. Teraz wspominam to z przyjemnością.
– W Serie A zadebiutowałeś na San Siro. Chyba każdy piłkarz marzy o tym, by pierwszy mecz w dorosłej piłce rozegrać na takim stadionie.
– To było deja vu. Kiedy miałem dziewięć lat, wygrałem obóz, który zorganizowano w Bratysławie. Trzech najlepszych zawodników jechało w nagrodę do Włoch. W czwartek lecieliśmy do Italii, przez dwa dni występowaliśmy w turnieju, a w niedzielę oglądaliśmy z trybun mecz Milanu z… Parmą. W przerwie spotkania każdy mógł wziąć flagę swojego kraju i przebiec z nią dookoła boiska. Wtedy aż się trzęsłem z wrażenia, to było niesamowite uczucie.
– Potem zagrałeś w meczu Milanu z Parmą. Wszedłeś na boisko w drugiej połowie. Nogi drżały?
– Nie będę kłamał, że obyło się bez stresu. To był jednak pozytywny, sportowy stres spowodowany tym, że nie wiedziałem, co się stanie, gdy wyjdę na boisko. Kiedy już pojawiłem się na trawie, o wszystkim zapomniałem.
– Jak porównałbyś piłkę słowacką, włoską i polską?
– Trudno mi to ocenić, bo na Słowacji i we Włoszech grałem głównie w drużynach młodzieżowych. W Italii treningi na pewno miały dużą intensywność. Tam mają taki zwyczaj, że jeśli pierwszy zespół nie gra w europejskich pucharach, to w czwartki rozgrywa mecz towarzyski z drużyną Primavery. Tak było w Parmie.
– Dlaczego przygoda z Serie A trwała tak krótko?
– Chciałem tam zostać, ale to było dość skomplikowane. Parma zbankrutowała, miałem wolną rękę w poszukiwaniu nowego klubu. Były oferty z Serie A i Serie B, ale chciałem mieć gwarancję regularnych występów. Wiadomo, jak trudno wywalczyć miejsce w podstawowym składzie we Włoszech.
– Teraz jest z tym łatwiej?
– Wydaje mi się, że tak. Chętniej stawiają tam na młodych, ale dalej niczego nie dostanie się za darmo. Wystarczy spojrzeć na to, jak wielu z polskiej ekstraklasy kupują kluby Serie A. Wybrałem jednak Lechię.
– To był dobry wybór. Teraz jesteś jednym z liderów zespołu.
– Tak, to była trafna decyzja. Zaczynam tutaj piąty sezon i wiem, że nadszedł czas, by podnieść poprzeczkę. Na razie skupiam się tylko na grze i treningach. Jeśli jest forma, to ludzie to dostrzegą i oferty przyjdą same.
– Wygrałeś z Lechią Puchar Polski, zajęliście trzecie miejsce w lidze, do tego zadebiutowałeś w seniorskiej reprezentacji. To był twój najlepszy sezon w karierze?
– Na pewno tak, ale liczę, że przede mną są jeszcze lepsze. Widzę po sobie i czuję, że z każdym dniem jestem lepszy.
– Od pewnego czasu spekuluje się o twoim odejściu. Trudno skupić się na grze w takich warunkach?
– Zawsze odsyłam zainteresowanych tą sprawą do menedżera. Nie chcę zaprzątać tym swojej głowy. Gdy pojawią się konkrety, mam o tym wiedzieć ja, menedżer i kluby. Wszyscy inni dowiedzą się w odpowiednim czasie.
– Jesteś jednym z obecnych zawodników Lechii, którzy grają w klubie najdłużej. Co takiego zrobił trener Piotr Stokowiec, że mieliście tak kapitalny sezon?
– Ostatnie lata były jak rollercoaster. W jednym sezonie walczyliśmy o mistrzostwo, a w kolejnym broniliśmy się przed spadkiem. Trener Stokowiec podjął na pewno odważne decyzje personalne, mocno zmienił skład. Osiągnęliśmy olbrzymi sukces, ale blisko tytułu było też dwa lata temu. Do mistrzostwa zabrakło bramki… Teraz przez wiele kolejek byliśmy liderem, ale znów nam czegoś zabrakło. Wierzę, że kolejną szansę już wykorzystamy. Ta droga jest jednak bardzo trudna i daleka.
– Wspomniałeś o dużych zmianach w szatni. Trudno było pożegnać tak wielu kolegów? Byłeś zżyty z Milosem Krasiciem.
– Większość czasu spędzałem z Milosem. Kiedy dowiedziałem się, że przychodzi do Lechii, nie mogłem w to uwierzyć. To zawodnik wielkiej klasy. Na każdym treningu widać było jego wielkie umiejętności. Co do pożegnań, to oczywiście nie było miło. Widzimy się codziennie po kilka godzin. Każdy był jak z rodziny, ale takie jest życie piłkarzy.
– Nie uważasz, że zdobycie Pucharu Polski trochę przeszkodziło wam w walce o mistrzostwo? Mieliście już jedno trofeum, zniknęła presja…
– Nie uważam tak. Bardzo cieszymy się z tego sukcesu. Wygraliśmy Puchar Polski, a w drodze do finału wszystkie mecze rozgrywaliśmy na wyjazdach. Być może zbrakło sił. Teraz już o tym nie myślimy. Przed nami nowe rozgrywki.
– Dlatego, że grasz w Lechii tak długo, czujesz się bardziej odpowiedzialny za atmosferę i wyniki?
– Koledzy wybrali mnie nawet DJ-em. Puszczam muzykę przed meczami i treningami. Nikt nie daje mi jednak do zrozumienia, że skoro jestem tutaj piąty rok, to mam za wszelką cenę ciągnąć drużynę. Każdy ma w szatni dużo do powiedzenia.
– Gdańsk to jednak nie tylko dobre chwile. To tutaj doznałeś najcięższej kontuzji – zerwałeś więzadła krzyżowe.
– Na pewno trudno było się podnieść psychicznie. Wiedziałem, że czeka mnie długa przerwa, byłem załamany. Mam jednak to szczęście, że otaczają mnie wspaniali ludzie: rodzina, dziewczyna, przyjaciele w klubie. Wszyscy mi pomagali. Dzięki dobrej opiece w klinice w Łodzi mogłem wrócić, a teraz cieszę się tym, co kocham w życiu najbardziej.
– Po powrocie na boisko nie miałeś obaw o nogę? Nie unikałeś starć z rywalami?
– Początki były trudne. Trzeba było "odblokować" głowę. Najważniejsza była pierwsza sytuacja, w której upadłem na tę nogę. Gdy zobaczyłem, że wszystko jest w porządku, strach zniknął. Znów zacząłem robić wślizgi i walczyć. Najbardziej stresowała się mama, która pracuje w szpitalu i wie, jak poważny miałem uraz. Wszystko jest jednak w porządku.
– Niedawno zadebiutowałeś w reprezentacji. W meczu z Jordanią strzeliłeś gola i miałeś dwie asysty. Zagrałeś nawet z numerem 17, który ma w kadrze zwyczajowo Marek Hamsik.
– Wiedzieliśmy, że Marek dostanie wolne w tym meczu, bo ma występować w najważniejszych. Było sporo debiutantów, ale to właśnie mnie przypadł ten numer. Wiedziałem, że będę dźwigał trochę większy ciężar niż pozostali, ale oczywiście rozumiem, że mogę grać z tym numerem tylko wtedy, kiedy w kadrze nie ma Hamsika. Debiut na pewno był udany, gol w reprezentacji to "truskawka na torcie" w karierze każdego. Wierzę, że jeśli będę w takiej formie jak ostatnio, będę odgrywał coraz ważniejszą rolę w reprezentacji.
– Przed wami start w pucharach. Wiesz, jak ostatnio radzą sobie w nich polskie drużyny. Nie obawiasz się, że Lechia szybko pożegna się z Ligą Europy?
– Nie chcę oceniać gry polskich drużyn w pucharach. Nie można też przesadzać. Droga do fazy grupowej Ligi Europy jest trudna, a to, że wasze zespoły nie grają tam co roku nie jest tragedią. Obecnie nie ma słabych lig, ani słabych rywali.