Dokładnie 15 lat temu, 15 sierpnia 2004 roku, Otylia Jędrzejczak popłynęła po dwa srebrne medale olimpijskie w Atenach. Trzy dni później dorobek powiększyła o złoto wywalczone na koronnym dystansie. – W formie motywacji wyobrażałam sobie, jak poinformuję o tym, że ten medal zlicytuję – wspomina mistrzyni w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Dawid Brilowski, TVPSPORT.PL: – Jak wyglądała atmosfera w Atenach? Było jakoś wyjątkowo? To w końcu ojczyzna olimpizmu.
Otylia Jędrzejczak: – Będąc tam można wrócić w myślach do początku igrzysk. Ale z perspektywy zawodnika nie patrzy się na to w ten sposób. My przygotowujemy się do każdych igrzysk – tak samo było z tymi w Atenach. Chciałam wystartować jak najlepiej. Cztery lata wcześniej w Sydney miałam okazję poznać, jak to jest być na igrzyskach – przyzwyczaić się do tej otoczki, poczuć to. Do Aten jechałam walczyć o medale. A na miejscu? Atmosferę trudno było poczuć, bo uprawiam dyscyplinę, która rozpoczyna się pierwszego dnia igrzysk i nigdy nie mogłam być na otwarciu.
– Jechała tam pani jako rekordzistka świata i mistrzyni świata. Czuła pani presję?
– Trochę inaczej podchodziłam do tych igrzysk. 200 metrów stylem motylkowym było dystansem, na którym chciałam zdobyć medal i doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że jestem jedną z faworytek. Pół roku przed igrzyskami, płynąc na zawodach przedolimpijskich, powiedziałam sobie, że jeżeli zdobędę złoty medal, to zlicytuję go na dzieci chore na białaczkę. Nie patrzyłam na te igrzyska pod tym kątem, że wszyscy liczą na medal i że powinnam go zdobyć, tylko pod kątem tego, że mam swoją motywację. Nawet w formie motywacji wyobrażałam sobie, jak poinformuję o tym, że ten medal zlicytuję. On był głęboko w mojej głowie. Wiadomo, na starcie zawsze pojawia się stres – starałam się to eliminować. Gdy pytali o to jak z formą, znalazłam sobie stwierdzenie, że "stoi na czerwonym, czeka na zielone". Wtedy nie mieli już pomysłu jak dalej pytać i temat był zamknięty – w ten sposób unikałam dalszego stresowania się.
– Wcześnie zaczęła pani myśleć o tym, jak poinformować o zlicytowaniu medalu. Któraś z wizji planowanych pół roku przed startem się spełniła czy ostatecznie i tak wyszło "na spontanie"?
– Może nie w stu procentach, ale wiedziałam jak to zrobić. Najpierw powiedziałam trenerowi. Wtedy zapytał się mnie, czy jestem pewna. Byłam pewna i w mix zonie poinformowaliśmy media.
– Jak wyglądało popołudnie 15 sierpnia? Wiedziała już pani wówczas, że niebawem popłynie w dwóch finałach – oba nie były jednak na koronnym dystansie. Co pani czuła przed startami?
– Tak naprawdę oczekiwałam tylko jak najlepszego startu. Podjęliśmy się wyzwania dwóch startów bardzo szybko po sobie, bo między finałem na 100 metrów delfinem, a 400 kraulem było zaledwie pół godziny przerwy. W międzyczasie była jeszcze dekoracja. Wiedzieliśmy, że logistycznie nie będzie to łatwe, bo po pierwszym starcie musiałam się jeszcze rozpływać, przebrać w inny kostium. Dzięki współpracy z doktorem Śmigielskim i związkowi mieliśmy taki pokój, gdzie mogłam wziąć tlen i szybciej się zregenerować. Z dekoracji praktycznie biegłam na kolejny finał.
– Jakie miała pani oczekiwania?
– Na 100 metrów delfinem wiedziałam, że jestem dobrze przygotowana. Ale dla mnie była to taka konkurencja, o której zawsze mówiłam, że żeby być dobrze przygotowanym na 200, trzeba dobrze pływać 100. Wiedziałam, że zawsze ten dystans płynie się przed moim koronnym i potraktowałam go trochę jako rozgrzewkę. Srebrny medal bardzo mnie zaskoczył.
– Później chwila przerwy i kolejny finał…
– Tak, tym razem 400 metrów kraulem. Wiele osób, które mnie znają wiedzą, że po tym wyścigu byłam zła. Miałam świadomość, że zabrakło mi może z pięciu metrów i mogłam ten wyścig wygrać. Może za późno zabrałam się za to, żeby odrabiać starty. Przecież z Laure Manaudou płynęłyśmy cały czas równo, kontrolowałyśmy się wzajemnie. Trochę płynęłam na jej fali – w pływaniu mamy trochę jak w peletonie kolarskim, gdzie ten, kto płynie za kimś ma trochę lżej. Gdy płyniesz bliżej liny, a rywalka też płynie blisko, jesteś w stanie zmniejszyć opór. Więc tak płynęłyśmy – raz ja z przodu, raz ona. Potem uciekłyśmy już do środka, żeby nie ułatwiać sobie wzajemnie. Gdy dopłynęłam do mety, miałam wewnętrzne przeczucie, że zabrakło mi bardzo niewiele. Byłam zła. Z perspektywy czasu dalej mam takie odczucie, ale dziś wiem, że to bardzo cenne dwa medale olimpijskie. O ile gdzieś wcześniej o medalu na 100 delfinem myślałam, o tyle o 400 kraulem nie myślałam w ogóle. O tym, że popłynę ten dystans, zdecydowałam kilka miesięcy przed igrzyskami. To było dla mnie takie wyzwanie.
– Gdyby nie zdobyła pani złota trzy dni później, miałaby pani niedosyt?
– Gdybym nie zdobyła medalu na 200 metrów delfinem to na pewno czułabym niedosyt – bez różnicy, czy byłoby to złoty czy inny medal. Choć to, że byłam zła po srebrze na 400 metrów nie znaczy, że dziś tego nie doceniam – wręcz przeciwnie. Zdobyłam dla kraju trzy medale podczas jednych igrzysk i dziś się z tego bardzo cieszę.
– Wracając do kraju czuła się pani gwiazdą? Popularność w związku z mistrzostwem olimpijskim znacznie wzrosła.
– Moja popularność wzrastała stopniowo. Pojawiła się, gdy pobiłam rekord świata, później przyszły medale mistrzostw Europy i świata. Igrzyska były taką kumulacją. Ale nie lubiłam nigdy stwierdzenia, że jestem gwiazdą. Wykonywałam swoje zadania, realizowałam cele. Choć nie można ignorować tego, że rozpoznawalność tak wzrosła – moje życie po igrzyskach nieco się zmieniło. Widziałam emocje ludzi, którzy mi kibicowali, trzymali za mnie kciuki. Do dzisiaj spotykam się z wieloma fajnymi chwilami, gdy ludzie dziękują mi za emocje, które im dawałam.
– Wciąż pozostaje pani przy pływaniu i próbuje aktywizować młodzież i dzieci.
– Zawsze chciałam przekazywać swoje doświadczenie i wiedzę. Robimy to ogólnopolsko przez moją fundację i nieco bardziej lokalnie przez moją firmę – w tym roku w Warszawie rusza moja szkółka. Cieszę się, że udało mi się stworzyć team trenerów, którzy ze mną realizują cele fundacyjne, jak np. Otylia Swim Cup, gdzie szukamy nowych młodych talentów. Sport nauczył mnie pokonywać przeszkody i porażki. Uważam, że miarą sportowca są sukcesy, ale większe znaczenie ma podnoszenie się po upadkach. Droga na szczyt ma wiele zakrętów i trzeba umieć z nich wyjść.
– A propos zakrętów. Dziś może pani z pewnym dystansem spojrzeć na polskie pływanie. Ostatnie mistrzostwa świata były kiepskie. Co takiego mieliście kilkanaście lat temu, czego nie mają teraz?
– To na pewno jedne z gorszych mistrzostw świata dla polskiego pływania. Trudno powiedzieć – z jednej strony wielu narzeka na związek, z drugiej – młodzi zawodnicy, którzy są objęci programem ministerstwa, mają możliwość trenowania z własnymi trenerami i szykowania się do startów, a to nie przynosi efektów. Świat poszedł do przodu, coraz więcej rzeczy ma znaczenie. Nie wiem, co zawodnicy robią z trenerami, więc nie sposób ocenić, gdzie znajduje się problem.
– Oby wyszło to na prostą. Być może któreś z tych dzieci, które teraz zachęca pani do pływania w przyszłości będzie zdobywać medale.
– Jest wiele utalentowanych dzieci, więc oby tak było.