| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Dominik Furman nie jest ulubieńcem na polskich stadionach. Nie kryje się ze swoją sympatią do warszawskiej Legii, długo znany był z tego, że co rusz kłócił się z sędziami, wdał się też w słynną już wymianę zdań z Tarasem Romanczukiem. Dlaczego kibice mają go za ponurego gbura? Czy żałuje jakichś decyzji podjętych w trakcie kariery? Czy w każdej chwili byłby gotów rzucić wszystko, by powrócić na Łazienkowską? O tym i o wielu innych sprawach opowiedział TVPSPORT.PL.
Marcin Borzęcki, TVPSPORT.PL: – Zszokował pan sporo osób. W poniedziałkowy wieczór w sieci krążyły screeny zaskoczonych kibiców, którzy pokazywali Dominika Furmana uśmiechniętego od ucha do ucha.
Dominik Furman: – Słyszałem już od kilku kibiców, że wywołałem tym małe zamieszanie, pytano mnie zresztą w rozmowie pomeczowej, dlaczego tak rzadko się uśmiecham. To zależy w dużej mierze od wyników osiąganych przez drużynę. Wcześniej w tym sezonie jeszcze nie wygraliśmy, więc i powodów do radości brakowało. Teraz pojawiła się idealna do tego okazja (Wisła pokonała Pogoń Szczecin 2:1, a Furman zdobył zwycięską bramkę – przyp. red.). Nie robię nic sztucznie. Robię to, co czuję. W tamtej chwili buzowała we mnie euforia, trudno było kryć emocje.
– Abstrahując od sytuacji z meczu z Pogonią – ma pan jednak wizerunek ponurego gościa, który niechętnie okazuje sympatię.
– Zwłaszcza po aferze z Tarasem Romanczukiem wiele o tym mówiono, analizowano moją postawę, gestykulację boiskową. Smutny, gburowaty... Nie ukrywam, że może tak jest, ale to są wszystko naturalne zachowania. Nie jestem w stanie zmusić się do tego, by biegać po boisku, rozsyłać uśmiechy, klepać wszystkich po tyłeczkach, bo to byłoby sztuczne. Wszystko uzależnione jest od wyniku, od atmosfery w zespole. Ostatni sezon był słaby w naszym wykonaniu, mało wygranych meczów, dopiero pod koniec się obudziliśmy i utrzymaliśmy, więc nie było ani miejsca, ani powodów do radości. Zresztą jeśli ktoś zna mnie bliżej, prywatnie, nie tylko z telewizji, wie jaki jestem. Nie mówię już o kolegach z szatni, ale pozostali znajomi, rodzina, oni wiedzą że jestem pogodny i się uśmiecham.
– Ale przynajmniej nie obserwujemy już tylu kłótni z sędziami. Z ciekawości zajrzałem w statystyki po pięciu meczach w każdym z dotychczasowych sezonów w Wiśle. 2016/17 – gol, dwie żółte kartki. 2017/18 – gol, cztery żółte kartki, jedna czerwona. 2018/19 – zero goli, dwie żółte kartki. 2019/20 – trzy gole, zero żółtych kartek.
– Zacząłem pilnować się już trochę wcześniej, nawet pamiętam w poprzednim sezonie mecz w Płocku z Koroną Kielce. Przegraliśmy 1:2, po tym stworzyła się dość mocna nagonka na mnie, ale pozytywna, wyszła z inicjatywy bliskich mi osób. Powiedziano mi, że to ma być ostatni raz, gdy widzą mnie reagującego w taki sposób na decyzje sędziego. Nie jestem głupi, więc gdy oglądam siebie machającego łapami, choć z Pogonią też oczywiście takie incydenty się zdarzyły, nie ukrywam, wiem że przesadzam. Po meczu wiele razy podchodziłem do arbitra, przepraszałem, a on to zazwyczaj rozumiał, bo wiedział jakie emocje się z tym wiążą. Reasumując – myślałem o tym już w tamtym sezonie, nie tylko w tym i powoli przychodzą efekty.
– Kiedyś miał pan łagodny wizerunek grzecznego chłopca, potem Dominik Furman zaczął być hardy, konfliktowy. Z czego się to wzięło? To był indywidualny zamysł by dodać sobie na boisku więcej charakteru, agresji?
– Nie, nie przypominam sobie, bym ja miał takie postanowienie czy aby ktokolwiek mi to sugerował. Nie wiem z czego się to wzięło, ale koledzy mnie już kilka razy temperowali. Mówili "weź, nie machaj tak, to słabo wygląda" i w końcu to zaczęło do mnie docierać. Ale jeszcze nie jestem święty, mam świadomość, że – tak jak wspomniałem – w spotkaniu w Szczecinie też zdarzyło mi się źle zachować. Dzień po meczu rozmawiałem z Igorem Łasickim, który widział mnie i z perspektywy kolegi z szatni, i z perspektywy rywala i zwrócił mi uwagę, że jako zespół generalnie za dużo na boisku gadamy, podważamy decyzje sędziów. Może o tym też trzeba w szatni porozmawiać? Po co arbiter wychodzący na mecz ma myśleć, że Furman czy ktoś inny będzie szukał zwarcia?
– Czy charakter i podejście trenera mają na to wpływ? Leszek Ojrzyński i Radosław Sobolewski uchodzą za trenerów nakręcających zawodników do walki, a to teoretycznie może mieć przełożenie również na scysje z arbitrami.
– Trener Ojrzyński zawsze powtarzał, że sędziowie nam nie pomogą. I to może być dla wszystkich zaskoczeniem!
– No tak, w końcu wiele zarzucano mu, gdy był trenerem Korony Kielce.
– Dokładnie. Nie byłem w tamtej szatni, ale u nas szedł w zupełnie odwrotną stronę. Uczulał nas, byśmy nie szukali w sędziach wrogów. Trener Sobolewski z kolei ma oczywiście twardy charakter i cieszy się dużym autorytetem, ale jest bardzo komunikatywny. Nie działa to na zasadzie rozkazów i niepodważalnych decyzji – jest dialog między piłkarzami i trenerem. Drugi mecz, pierwsza wygrana – na razie nie jest źle.
– Rozmawiamy o kilku ostatnich tygodniach wymieniając nazwiska dwóch trenerów. Generalnie jednak ostatni rok z hakiem to aż pięciu szkoleniowców. To raczej nie pomaga zespołowi w uzyskaniu równowagi.
– Liczymy w końcu na stabilizację, bo to już piąty szkoleniowiec w krótkim okresie, a przecież i okoliczności zmian nie były najlepsze. Na przykład Jerzy Brzęczek objął nas tydzień przed ligą, ale i opuścił tydzień przed ligą. To nie pomaga, niech nam kibice uwierzą, bo przecież każdy szkoleniowiec ma inny styl. Jeden chce grać tak, drugi inaczej, jeden preferuje dialog z zawodnikami, inny nie. Te roszady wiązały się też przecież z wymianami sztabu szkoleniowego, a co za tym idzie – zmieniali się trenerzy przygotowana fizycznego, a każdy z nich inaczej pracował nad naszą siłą i motoryką. Na wszystko potrzeba przecież czasu, nie wypracuje się kondycji i wytrzymałości w trzy, cztery dni, to znacznie dłuższy proces, więc można sobie tylko wyobrazić jak trudne to dla piłkarzy i jak może się przekładać na formę drużyny.
Nie jestem głupi, więc gdy oglądam siebie machającego łapami, choć z Pogonią też oczywiście takie incydenty się zdarzyły, nie ukrywam, wiem że przesadzam. Po meczu wiele razy podchodziłem do arbitra, przepraszałem.
– Radosław Sobolewski jest dobrze dopasowanym do tego zespołu człowiekiem? Obserwując z boku można było mieć na przykład wrażenie, że Kibu Vicuna, choć być może ze świetnym warsztatem i pomysłem, nie dopasował koncepcji do możliwości i chciał grać bardzo techniczny futbol ze zbyt słabymi zawodnikami.
– Teraz też chcemy grać w piłkę, ale to wszystko sprowadza się do treningu. Tak jak trenujesz, tak grasz potem w meczu. Teraz ćwiczenia są zdecydowanie inne.
– Pod jakim względem? Intensywności?
– Nie, intensywność jest podobna. Chodzi o same ćwiczenia, schematy i wydaje mi się, że te aktualne bardzo nam pasują. Generalnie jednak zamysł jest ten sam – chcemy grać od tyłu, być zespołem sprawnie operującym piłką. To jednak nie jest łatwo wypracować, bo raz że wymaga to świetnego zgrania i wielu godzin spędzonych na boisku, a dwa – niezbędna jest przy tym pewność siebie. Jeśli zespół jest mocny, czuje się pewnie, to podejmuje większe ryzyko. Piłkarz nie boi się ryzykownie zagrać, spróbować wyprowadzić piłkę spod własnej bramki. To idzie oczywiście w parze z wynikami. Jesteśmy pod kreską, ale wygraliśmy mecz, trochę się odbiliśmy i myślę, że z każdym meczem zakończonym zwycięstwem, coraz lepiej będzie wyglądała też nasza gra. To jest klucz – przełożenie założeń treningowych na warunki meczowe.
– A gdzie najlepiej się pan czuje? Przez lata Dominik Furman grał nieco głębiej, operował jako "ósemka", a w Szczecinie strzelił gola właściwie krążąc wokół pozycji napastnika.
– Historia tej bramki jest, nie będę ukrywał, przypadkowa. Ujęcie jest takie, że nagle znalazłem się w okolicach pola karnego, dostałem podanie, strzeliłem, gol. Gdyby jednak spojrzeć na to szerzej i cofnąć się o około 30 sekund... Było tak: dostałem piłkę od Ricardinho, chciałem się ścigać z Łasickim, ale wypuściłem sobie za daleko piłkę i złapał ją bramkarz. Zacząłem zakładać pressing, on wybił i gdy się obróciłem to najzwyczajniej mnie przytkało, chwilowo nie miałem siły wrócić. Zacząłem więc truchtać spokojnie w stronę koła środkowego, ale nie zauważył mnie obrońca. W pewnym momencie rozejrzałem się zaskoczony – cholera, piłka! Resztę historii znamy. Sił już nie było, ale to chyba każdy zawodnik przyzna – jeśli nawet przy skrajnym wyczerpaniu otwiera się szansa na pokonanie bramkarza, człowiek dostaje niesamowitego kopa i jest w stanie dać z siebie jeszcze trochę.
– A jakie są preferencje trenera? Woli pana bliżej bramki swojej czy przeciwnika?
– Tego zdradzić niestety nie mogę, bo ułatwię naszym najbliższym rywalom sprawę. Mamy na to pomysł. No, mamy, bo przecież mówią, że jestem trenerem!
– Skoro już zaczepiliśmy ten temat... Nie chcę roztrząsać sprawy z Marcinem Kaczmarkiem, ale że w każdej legendzie jest ziarnko prawdy: ciągnie pana do zawodu szkoleniowca? Pojawiają się już teraz jakieś zachowania, które mogłyby o tym świadczyć?
– Powiem szczerze, że gdybym był trenerem i widział Furmana na boisku... Dużo miałbym do niego wyrzutów. Jestem wobec siebie bardzo wymagający, po meczu praktycznie zawsze mam do siebie pretensje, nawet po tym z Pogonią. Przed chwilą oglądaliśmy analizę meczu i nie wiem czy mógłbym tak stać z boku i spokojnie przyglądać się temu, co dzieje się na boisku. To znaczy spokojnie – nerwy byłyby duże, ale przecież nie mógłbym wejść i kopnąć za kogoś piłki. Obawiam się, że mógłbym czasami nie wytrzymywać obserwując czyjąś grę. Myślałem o tym, ale na tę chwilę odkładam tę wizję. Mam jeszcze trochę gry przed sobą, parę lat kariery zostało więc i czas na przemyślenia dotyczące przyszłości jest. Czy teraz objawiają się już jakieś zachowania świadczące o potencjale szkoleniowym? Staram się podpowiadać kolegom, korygować ustawienie, ale żeby zespół dobrze funkcjonował, podobnie muszą się zachowywać wszyscy. W tym spotkaniu z Pogonią była w tej kwestii duża poprawa.
– Progres na tej płaszczyźnie wyniknął z inicjatywy trenera? Zwrócił wam uwagę na konieczność lepszej komunikacji?
– Dokładnie tak, podkreślał to kilkukrotnie, że powinniśmy sobie pomagać. Oglądał nas już w meczu z Lechią, gdy dogadywał się z klubem i szykował się do przejęcia Wisły, widział że ten element szwankuje. Mało do siebie mówiliśmy, a teraz nas za to pochwalił.
– Trener Furman miałby do zawodnika Furmana pretensje dotyczące postawy piłkarskiej czy charakterologicznej?
– Piłkarskiej też. Z meczu z Pogonią pamiętam na przykład bardzo głupie trzy straty piłki. Naprawdę, bardzo głupie, proste, juniorskie. Zawodnik dostałby za to solidną burę. Trener Sobolewski też pewnie to widział, ale moim zdaniem, jako były piłkarz, jest nieco uważniejszy w uwagach. Wie, że nie jesteśmy w dobrym położeniu i krytykowanie nas po pierwszym zwycięstwie nie byłoby dobrym pomysłem. W takiej sytuacji korzystniejsze jest poprawianie nastroju. Ja z kolei młodzieniaszkiem nie jestem i też wiem, że ten mecz nie był w moim wykonaniu świetny.
– Obraz Sobolewskiego jako szkoleniowca zbiega się z obrazem, jaki, jeszcze za czasów jego piłkarskiej kariery, mieli kibice? Raczej, milczek, zadaniowiec, wymagający i oschły – tak bym to mniej więcej nakreślił.
– To chyba mnie się udało opisać przy okazji! Mówiąc szczerze to w pewnym stopniu się to zgadza i mnie to odpowiada, bo, nawiążę do początku rozmowy, jest w tym autentyczność. Nie trzeba udawać kogoś, kim się nie jest. Robi swoje, jest sobą, zawiesza nam wysoko poprzeczkę, a my chcemy iść z nim ramię w ramię.
– Pan się chyba dobrze odnajduje w aktualnych realiach zespołu. W marcowym wywiadzie dla Weszło padły słowa "im większa presja, tym lepiej gram".
– Mam tak nie tylko ja, bo kiedy rozmawiam z chłopakami – oni mają podobne odczucia. Nie ma co się oszukiwać, na nasz stadion przychodzi pięć, sześć tysięcy kibiców i to nie pomaga. Takie są realia i gdy jedzie się na Lecha czy na Legię, gra się mecz o 20 przy sztucznych światłach, pełnych trybunach – to jest klimat, to mobilizuje. Już nie będę mówił o tych meczach rozgrywanych w środku dnia, o 15, przy skromnej publice, bo zupełnie inne jest wówczas podejście. Jasne, gra się zawsze na maksa, ale odpowiednia otoczka potrafi dodatkowo zmobilizować piłkarza.
Nie ma co się oszukiwać, na nasz stadion przychodzi pięć, sześć tysięcy kibiców i to nie pomaga. Takie są realia i gdy jedzie się na Lecha czy na Legię, gra się mecz o 20 przy sztucznych światłach, pełnych trybunach – to jest klimat, to mobilizuje.
– Czwarty sezon w Płocku rozpoczęty. Chyba nikt nie spodziewał się, że ta przygoda potrwa tak długo.
– Zobaczymy, co przyniesie ten sezon, oby był lepszy niż poprzedni. Historia z Wisłą Płock nauczyła mnie wiele. Przychodząc, mówiąc szczerze, nie miałem w planach pozostania tutaj tak długo, ale jest jak jest i, jakkolwiek to zabrzmi, dawno się z tym pogodziłem, przywykłem do tej sytuacji, miejsca i robię wszystko, by drużyna wygrywała.
– Ale chyba kilka potencjalnych furtek na rynku trasferowych zostało zatrzaśniętych wypowiedziami o przywiązaniu i sympatii do Legii.
– Jestem świadomy swoich słów. Powiedziałem kiedyś: albo Legia, albo Wisła Płock, albo... nikt. Nie chcę wywoływać kolejnej afery, opowiadać o tym, kto do mnie dzwonił i składał propozycje.
– Zainteresowanie Lecha to powszechna sprawa.
– Tak, ale jestem prawdziwy w tym, co mówię. Jestem szczery i wypowiadam się zgodnie z własnymi przemyśleniami, nie mówię niczego pod publiczkę, nie zamierzam tworzyć wizerunku innego Dominika Furmana niż jest naprawdę.
– Chodzi mi tylko o to, że być może lepiej było się kilka razy ugryźć w język, bo to nie tylko ogranicza możliwości na rynku, ale też wystawia pana na strzał. Nie ma co się oszukiwać – Legia mało gdzie jest witana serdecznie, pan też nie raz i nie dwa spotykał się z wyzwiskami w innych miastach.
– Paradoksalnie jednak mi to nie przeszkadza. Gdy kibice mnie obrażają, skupiają uwagą na Furmanie i, zamiast kibicować, krytykują go – mnie to pomaga.
– Wspomniana presja, która uskrzydla do lepszej gry.
– Dokładnie, ciężko to pewnie zrozumieć człowiekowi, który nigdy nie odczuł tego na własnej skórze, ale takie zachowanie nakręca piłkarza. Ma się nieodpartą chęć pokazać im, że ten taki i owaki Furman potrafi grać w piłkę i może zaraz strzelić im gola, doprowadzić do jeszcze większej wściekłości. Jestem w Wiśle Płock, mam wielką sympatię do Legii – tak było, jest i będzie.
– Latem mówiło się zresztą wiele o potencjalnym powrocie na Łazienkowką, ale jestem też w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której działacze mają na liście trzech zawodników i dochodzą do wniosku: spróbujmy podpisać tamtych dwóch, a jak nie wypali to Furman na pewno się zgodzi.
– To nie jest tak, że jeśli Legia by się po mnie zgłosiła, to ja bym tam poszedł w ciemno. Musiałbym się z nimi dogadać, porozumieć, ustalić warunki finansowe. Nie jestem pieskiem, który pobiegnie po jedzonko od właściciela i stanie grzecznie koło miski. Znam swoją wartość i to nie jest tak, że zgodziłbym się na wszystkie warunki.
– Krążymy wokół tego tematu nieuchronnie: po wypełnieniu obowiązującej do końca czerwca umowy opuści pan Wisłę?
– Prawdą jest, że kontrakt mam do końca czerwca, ale nie wiem jeszcze, co się wydarzy. Czas pokaże.
– Żałuje pan jakichś decyzji podjętych w trakcie kariery? Dobrych kilka lat temu w "Asie wywiadu" padły słowa "nie chciałbym trafić do Francji". A potem wypadła przeprowadzka do Tuluzy.
– Rzeczywiście tak powiedziałem, a chyba po roku od tej rozmowy trafiłem do Ligue 1. To też nie jest tak, że sam na to naciskałem, dla Legii to też był spory zastrzyk finansowy, więc klubowi był ten kierunek na rękę. Podjąłem taki krok, który pod względem występów okazał się niewypałem, ale nie tylko takie decyzje są w życiu piłkarza bardzo ważne. Wydaje mi się, że do samego wyjazdu można się było nieco lepiej przygotować.
– Działacze z Tuluzy niespodziewanie złożyli ofertę? Nie wiem, na ile to prawda, ale w książce "Stan futbolu" czytałem, że Bogusław Leśnodorski sondował ze współpracownikami potencjalne wypożyczenie do któregoś z klubów Ekstraklasy, Podbeskidzia na przykład.
– Słyszałem te słowa, ale... No nie wiem, jeżeli dostaje się ofertę na stół z klubu ligi francuskiej, a wcześniej tego samego piłkarza chce się wypożyczyć do Podbieskidzia....
– Duży rozstrzał.
– Bardzo duży. Nie chcę już o panu Leśnodorskim nic mówić, on to powiedział, a nie ja. Jeśli były takie plany to szczerze gratuluję.
– Toulouse to był jedyny wybór zagraniczny?
– Nie, wcześniej zgłosił się klub z innej ligi, dwa miesiące wcześniej.
Nie jestem pieskiem, który dostanie jedzonko od właściciela i pobiegnie grzecznie do miski. Znam swoją wartość i to nie jest tak, że zgodziłbym się na wszystkie warunki Legii.
– Jaki?
– RB Lipsk. Ludzie z Red Bulla przyjechali na mecz młodzieżówki do Krakowa, rozmawialiśmy. Ten klub był wtedy w trzeciej lidze, a plan był taki: ja trafię na krótko do Salzburga, a po awansie Lipska powrócę i będę grał w 2. Bundeslidze. Zrezygnowałem. Może z tyłu głowy tli się myśl, że trochę żałuję, bo, jak widać po tych klubach, obrały słuszną ścieżkę rozwoju, ale minęło już tyle czasu, że chyba nie ma też co płakać.
– A może po prostu brakowało cierpliwości, wytrwałości? Przykład: w Hellasie siedzieliście na ławce rezerwowych choćby z Ante Rebiciem. On, kiedy opuścił ligę chorwacką, odbił się od Fiorentiny, wspomnianego Lipska i Hellasu. Odpalił dopiero w czwartym klubie, w Eintrachcie.
– Kiedy zawodnik nie gra, frustracja szybko się pojawia, tym bardziej jeśli wiedziałem, że dawałem z siebie wszystko. Czy to we Francji, czy we Włoszech – wyciskałem sto procent możliwości fizycznych. Ale to też nie było tak, że po nieudanym epizodzie w Weronie miałem 15 ofert z klubów zagranicznych. Miałem za sobą kilka straconych miesięcy, nie grałem regularnie w piłkę, brakowało mi rytmu meczowego, więc musiałem twardo stąpać po ziemi, mierzyć siły na zamiary. Nic dziwnego, że nie ustawiały się po mnie kolejki chętnych.
– Zejście do Płocka było i zaskakujące, i ryzykowne. Wisła była wówczas beniaminkiem, jeśli nie dałby pan rady tutaj, to byłoby już naprawdę kiepsko.
– Z tego co pamiętam to nie myślałem w ten sposób. Byłem wówczas bardzo spragniony gry, nie chciałem rozważać czarnych scenariuszy. Chodziło o zwykłe odzyskanie radości z uprawiania sportu. Pamiętam zresztą, że początek był niezły – mecz z Lechią, potem z Piastem i Legią prowadziliśmy, całkiem perspektywicznie to wyglądało. Po sezonie wydawało mi się, że nie zostanę tu na dłużej, wypożyczenie dobiegło końca, a tymczasem zaczynam właśnie czwarty rok gry. Mam nadzieję, że i prezes, i trenerzy są ze mnie zadowoleni. Ja zawsze mam do siebie mniejsze lub większe pretensje, ale uważam że nie jest źle, dużo dałem drużynie.
– Na przestrzeni tych kilkudziesięciu miesięcy spędzonych w Płocku pojawiały się propozycje z Zachodu?
– Były takie tematy, ale bardzo nieśmiałe, raczkujące. Nie dochodziło do konkretów. Ale kto wie, może jeszcze wrócą?
– Kogo wspomina pan najlepiej ze spotkanych za granicą zawodników? Były wspólne treningi z Luką Tonim, Giampaolo Pazzinim...
– Wrócę na chwilę do Rebicia, którego temat poruszyliśmy. Śmieję się, nie chcę żeby to głupio zabrzmiało, ale mam chyba jakiś dar, który pozwala mi bardzo szybko ocenić potencjał piłkarza. Naprawdę, potrzebuję niewiele czasu, właściwie chwili i wiem, kto jakim jest piłkarzem.
– W końcu trener Furman!
– Dokładnie. Wspomniany Rebić choćby, który, podobnie jak ja, nie grał. Czuć było od niego ogromną frustrację i na treningach zdarzało się, że zrezygnowany odpuszczał. Ale gdy już czuł, że dostanie szansę, że pojawi się na boisku... Niesamowicie rósł. Nieprawdopodobny gaz, siła fizyczna i później, gdy oglądało się go na mistrzostwach świata, mogłem sobie chociaż przyznać, że nie pomyliłem się w ocenie jego potencjału. Najlepszym piłkarzem z jakim grałem był jednak Wissam Ben Yedder, który kilka dni temu przeszedł do Monaco. Wychowywał się w futsalu, więc gdy trafił na duże boisko – robił, co chciał. Przeciętny piłkarz nie strzela kilkudziesięciu goli w barwach Sevilli.
– W rozmowach z polskimi piłkarzami, którzy wracają z zagranicznych wojaży, często można przeczytać, że da się zauważyć sporą różnicę w życiu szatni. W Polsce więzi między zawodnikami są mocniejsze, zawodnicy wychodzą razem na obiad, idą na miasto. Na Zachodzie każdy rusza w swoją stronę.
– Rzeczywiście wygląda to inaczej w Polsce, a inaczej we Francji czy we Włoszech. Pewnie gdyby w zagranicznych zespołach panowała bardziej rodzinna atmosfera, to i młodym zawodnikom łatwiej byłoby się aklimatyzować. Jakieś tam spotkania były, zarówno w Tuluzie, jak i Weronie, ale zdarzały się niezwykle rzadko. Z tego co rozmawiam z kolegami wciąż grającymi w innych krajach to niewiele się w tej kwestii zmieniło – piłkarz przyjeżdża do klubu, robi swoje, bierze prysznic, przebiera się i resetuje na osobności.
– Czym były podyktowane przenosiny do Hellas? Zachęciła obecność Pawła Wszołka czy wraz z menedżerem przeanalizowaliście wcześniej kadrę zespołu oceniając szanse na grę?
– Obecność Pawła była rzeczywiście bardzo mocnym argumentem, gdyby go tam nie było, to nie wiem czy trafiłbym do tego klubu. Pomagał mi dużo na początku, praktycznie codziennie spędzaliśmy razem czas, widywaliśmy się po treningach... Cholera, nawet nie wiem, gdzie on teraz gra, muszę do niego zaraz zadzwonić.
– Gra to na razie dużo powiedziane, jest wolnym zawodnikiem.
– Czytałem jakiś czas temu o Lechii Gdańsk, ale najwidoczniej się nie dogadali. Wracając do wątku – tak, Wszołek był magnesem, który przyciągnął mnie do Werony.
– Jak wyglądała w Toulouse i Hellasie nauka języka? Bo to pewnie spora blokada na samym początku.
– We Francji przez ponad miesiąc czekałem na nauczycielkę, która, nie wiem, chyba nie miała czasu albo była na urlopie. Uczyłem się od lutego do maja i szło mi to dobrze, ale znam też swój charakter i wiem, że największą pewność siebie zyskuję na boisku, a nie poza nim. Nawet gdy widzę teraz w Płocku chłopaków, którzy nie grają, zauważam u niech brak pewności nie tylko na murawie, nawet w takich prostych sytuacjach na śniadaniu, w hotelu. Dlatego postępy językowe nie pomagały mi aż tak, jak można sobie to wyobrażać, bo przede wszystkim brakowało mi minut. Tylko kontakt z piłką i występy mogłyby mnie pobudzić.
Nie miałem w planach pozostania w Płocku tak długo, ale jest jak jest i, jakkolwiek to zabrzmi, dawno się z tym pogodziłem, przywykłem do tej sytuacji, miejsca i robię wszystko, by drużyna wygrywała.
– I nie pomógł chyba trener, który jasno zapowiedział, że szanse na grę będą małe.
– Dostałem klarowny sygnał. Szkoleniowiec Alain Casanova wezwał mnie do pokoju i zakomunikował, żebym nie oczekiwał wielu szans. Rywalizowałem wówczas o miejsce w składzie z wychowankiem klubu, Yannem Bodigerem i wiedziałem już wówczas, że w oczach trenera jestem gorszą opcją.
– Po powrocie do Polski przez pewien czas współpracował pan z psychologiem, Damianem Salwinem. Pomogło?
– Zacząłem tę współpracę po feralnym meczu z Zagłębiem Lubin, który zakończył się remisem 2:2, a ja podałem do stojącego przy bramkarzu Bartłomieja Pawłowskiego i padł gol. Wówczas Jerzy Brzęczek zasugerował mi, żebym pomyślał o rozmowach z psychologiem i dość szybko się na to zdecydowałem. Pomogło, zdecydowanie. Skończyliśmy wraz z końcem poprzedniego sezonu, więc blisko dwa lata regularnie się spotykaliśmy. Nie ukrywam, że przed meczem z Pogonią też mieliśmy zajęcia, sam do niego się zgłosiłem, bo potrzebowałem pewnej rady i znów okazało się to strzałem w dziesiątkę. Rany, ale mu robię reklamę... Ale naprawdę, polecam wszystkim piłkarzom taki ruch, choć Damian akurat ma bardzo dużo pracy, pracuje też z reprezentacją Polski, to warto się zdecydować.
– Wystarczyło niespodziewane zwycięstwo w Szczecinie, by zespół podniósł się mentalnie?
– Właśnie, to mnie zastanawia. Powiedział pan, że niespodziewana wygrana. Czy niespodziewana? Z perspektywy kibica pewnie tak, bo pojechaliśmy na teren do wymagającego rywala, jesteśmy w innej części tabeli, nie byliśmy faworytem. Ale bardzo do mnie trafiły słowa trenera tuż przed meczem. Zwrócił nam uwagę na to, byśmy spróbowali odwrócić role. Co gdyby to Wisła miała kilkanaście punktów i podejmowała w Płocku kręcącą się wokół strefy spadkowej Pogoń? Jak wówczas podeszlibyśmy do tego meczu? Może trochę lekceważąco? Mając świadomość, że będzie łatwo? Uczulił nas na to, by wykorzystać ten aspekt. Nie wiem czy tak naprawdę myśleli, może nie, ale zakładam że mimowolnie taka sugestia mogła się w ich głowie pojawić. I wydaje mi się, że tak się zawzięliśmy, że pokazaliśmy nasze mocne strony. Może ten błąd Konstantinosa Triantafyllopoulosa wynikał właśnie z rozluźnienia? Czuł się pewnie i zbagatelizował prostą czynność? Trudno to wykluczyć. Trener Sobolewski był przez lata piłkarzem, więc wie czego nam potrzeba, jak do nas dotrzeć, podnieść nas na duchu. W Szczecinie udało mu się to doskonale.
– Reasumując: Wisła wyjdzie z kryzysu? Znaleźliście jego przyczyny czy po prostu czujecie, że od początku szliście dobrą drogą, ale z różnych przyczyn nie mogliście wygrać meczu i teraz w końcu pójdziecie w górę?
– To było chyba kwestią czasu, kiedy w końcu odpalimy i powinniśmy w końcu regularnie punktować. Konsekwentnie budowaliśmy wiarę w siebie, nawet mimo gorszych wyników, do tego bardzo fajne treningi trenera Sobolewskiego i widać, że to przekłada się na warunki meczowe. Dużo analizujemy przeciwników, szlifujemy schematy wykorzystujące ich słabości i staramy się wyciskać z tego maksimum.
16:00
Bruk-Bet Termalica
18:30
Cracovia
12:45
KGHM Zagłębie Lubin
15:30
Korona Kielce
18:15
Raków Częstochowa
12:45
Lechia Gdańsk
15:30
Arka Gdynia
18:15
Piast Gliwice
17:00
Pogoń Szczecin
16:00
KGHM Zagłębie Lubin
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1012 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.