To perełka w grupie KnockOut Promotions. Choć nie wygrał w boksie jeszcze nic wielkiego, wielu przepowiada mu mistrzostwo świata. Fiodor Czerkaszyn, bo o nim mowa, dwa lata temu postawił wszystko na jedną kartę i przyjechał do Polski. – Nie żałuję tej decyzji – zaznaczył w rozmowie z TVPSPORT.PL. W czwartek w magazynie "Ring TVP Sport" (21:00 w TVP Sport, TVPSPORT.PL i aplikacji mobilnej TVP Sport) poznamy nazwisko rywala Czerkaszyna na zaplanowaną na 26 października galę KBN #8 w Sosnowcu.
RAFAŁ MANDES, TVPSPORT.PL: – Mijają dwa lata, odkąd spakowałeś się w plecak i przyjechałeś do Warszawy na salę KnockOut Promotions. Pamiętasz tamten dzień?
FIODOR CZERKASZYN: – Pewnie, to było 7 września. Od początku czułem, że to ma sens, że przyjadę i wszystko ułoży się po mojej myśli. Dostałem adres od Przemka Runowskiego, ale jak dotarłem na miejsce, to nie mogłem znaleźć sali. Dopiero jak zobaczyłem zdjęcie Krzysztofa Włodarczyka, to wiedziałem, że nie zabłądziłem, że tutaj jest ta kuźnia, gdzie wychowano mistrzów świata. Na recepcji, tak jak teraz, siedziała pani Gosia. Pamiętam dosłownie każdą minutę.
– A jak na twój przyjazd zareagował trener Fiodor Łapin?
– Nie wiedział nic o moim przyjeździe. Wszedłem na salę i poprosiłem go o kilka minut rozmowy. Przedstawiłem się, powiedziałem po co przyjechałem i co chcę osiągnąć. Kolejnego dnia w sparingu zaprezentowałem swoje umiejętności, trenerowi się spodobało i dalszą historię już znacie.
– Jak byś określił twoje relację z trenerem?
– Dla mnie to jest sportowy ojciec. Mamy bardzo dobry kontakt, rozmawiamy na wiele tematów, pewnie pomaga to, że znam język rosyjski. Na sali skupiamy się na robocie, on jest fanatykiem boksu, w tej dziedzinie jest dla mnie autorytetem. Poza treningami także się widzimy, czasem wyjdziemy razem coś zjeść, czasem w grupie razem gdzieś wyjedziemy. Zawsze jest to jednak relacja trener – zawodnik, bo tylko tak potem w ringu mogę się rozwijać.
– Co się zmieniło od twojego przyjazdu do Polski?
– Praktycznie wszystko się zmieniło. Stałem się bardziej zdyscyplinowany, czuję, że idę drogą, którą powinienem iść. Czuję, że dzięki temu, że tutaj przyjechałem, nadal mogę się rozwijać, że mogę być zarówno jeszcze lepszym sportowcem, jak i lepszym człowiekiem. To był strzał w dziesiątkę, nie żałuję tej decyzji i gdybym miał zrobić drugi raz to samo, to bym to zrobił.
– Tęsknisz za rodzinnym domem?
– Zanim wyjechałem do Polski, to przez kilka lat mieszkałem już sam, dlatego aż tak bardzo za rodzicami nie tęsknię. Poza tym teraz szybko samolotem mogę przedostać się do Charkowa, więc chwila moment i jestem na starych śmieciach.
– A jak rodzina zareagowała na to, że zostajesz w Polsce i tam chcesz mieszkać?
– Na początku byli zaskoczeni, pytali o wszystko, ale powiedziałem im, że mam cel, a możliwości do jego realizacji na pewno się znajdą. I się znalazły. Wspierają mnie, zwłaszcza ojciec żyje moją karierą. Był hokeistą, ale nie wszystko poszło po jego myśli i teraz chce realizować swoje sportowe marzenia poprzez moją osobę.
– Co się najbardziej podoba, a co najbardziej nie podoba w Polsce?
– Nie podoba mi się to, że wszystkich Ukraińców wrzuca się do jednego worka i nazywa "banderowcami". Ja żyłem na wschodzie Ukrainy i nawet nie wiedziałem, że ktoś taki jak Bandera istniał. Dopiero kilka lat temu przeczytałem jego historię i też nie rozumiem, jak można na zachodzie kraju stawiać mu pomniki i uważać go za bohatera. Podoba mi się z kolei to, że wasz kraj się ciągle rozwija i jednocześnie pozwala się rozwijać także ludziom. Zaskoczyła mnie też mentalność Polaków, ich zachowanie i podejście do życia. To się rzuca w oczy od razu po przyjeździe. Na Ukrainie mamy nowego prezydenta, może on coś zmieni, jest na to szansa. Na razie jednak idzie to wszystko bardzo powoli.
– Często jestem na Ukrainie i za każdym razem odwiedzam Cmentarz Łyczakowski, na którym jak na dłoni widać, że wciąż trwa wojna w waszym kraju. Śledzisz te wydarzenia?
– Dziwi mnie to, że w mediach cisza, a tam nadal umierają ludzie. Wielu moich znajomych zabrano do wojska prosto z ulicy, gdybym przebywał tam na co dzień, to mogłoby spotkać i mnie. Pamiętam historię młodego chłopaka, który sam utrzymywał rodzinę – matka alkoholiczka, ojciec nie żyje, a on zarabia na budowie. Jednego dnia wracał z pracy i go zabrali na pół roku. Najpierw do Odessy, potem do Doniecka. W jednej chwili zmieniło się życie jego i jego rodziny. Poprzedni prezydent zarabiał na wojnie, oby nowy doprowadził do pokoju. Szkoda tylko, że świat już zapomniał o tym, co tam się dzieje.
– Wróćmy do sportu i twojej osoby. Gdybyś brał udział w walce, przed którą grają hymny, to który hymn zagrano by tobie?
– Uwielbiam Polskę, chcę tutaj mieszkać, wiążę z nią swoją przyszłość, wiele jej zawdzięczam, ale urodziłem się na Ukrainie, od małego zawsze miałem na zawodach ukraińską flagę ze sobą, więc wybór może być tylko jeden. Mam nadzieję, że nie zostanie to źle odebrane, po prostu płynie we mnie ukraińska krew. Adam Kownacki wyjechał do USA jak miał 7 lat, tam się wszystkiego nauczył, tam dostał szansę, ale do ringu wychodzi z polską flagą i puszczają mu polski hymn. Moja historia jest taka sama.
– Nie wygrałeś w boksie jeszcze nic wielkiego, a wielu widzi cię nawet z pasem mistrza świata. To mobilizuje, czy wręcz przeciwnie?
– Bardzo miło słyszeć takie słowa i opinie, ale nie zawracam sobie tym głowy. Jak już kilka razy wspomniałem, mam cel i jak robot robię wszystko, by go zrealizować. Mam w Polsce świetne warunki do tego, by osiągnąć coś dużego, ale sukcesu nie będzie bez ciężkiej pracy. Mam jednak nadzieję, że nie zawiodę tych, którzy tak we mnie wierzą.
– A jak odnajdujesz się w świecie mediów społecznościowych? Widziałem, że od niedawna masz nawet swoje logo.
– Kilka osób wspiera mnie od początku mojej przygody z Polską i to oni wymyślili, że muszę rozwijać się nie tylko sportowo, ale także marketingowo. Nie jestem może największym fanem mediów społecznościowych, ale wiem, że to bardzo ważne i dlatego działam także na tym polu. Po ostatniej walce dostałem właśnie za pośrednictwem Internetu mnóstwo gratulacji i fajnych wiadomości, to było super uczucie.
– Na koniec pytanie z przymrużeniem oka – polskie pierogi, czy ukraińskie pielmieni?
– Pielmieni to zazwyczaj mięso wieprzowe, którego nie jem, zatem w tej konkurencji zdecydowanie wygrywają pierogi (śmiech).