Polacy nie mają problemów z kolejnymi rywalami na mistrzostwach Europy. Więcej zamieszania wywołuje chociażby turniejowa logistyka wyjazdów. Biało-czerwoni pomimo swojej pozycji w światowej siatkówce, nie mogą liczyć na taryfę ulgową. Przykład? Mecz w poniedziałek o 20:00 w Rotterdamie, żeby wtorkowy – zagrać już w nowej hali, na terenie Amsterdamu. A to tylko jeden z wielu dziwnych pomysłów panów pod krawatem…
W większości dyscyplin sportowych ME są traktowane jak jedna z najważniejszych imprez. Męska siatkówka roi się od mocnych europejskich reprezentacji. Od tych z światowego topu, jak Polacy, Rosjanie, Włosi, czy Francuzi – poprzez nieco słabszych – Serbów, Bułgarów, Niemców. W trzecim szeregu stoją za to Belgowie, Holendrzy, Słoweńcy… Europejski potencjał na ME nie przekracza jednak 16 zespołów, które jeszcze nie tak dawno tworzyły grupę reprezentacji kwalifikujących się do turnieju głównego.
Popularyzacja wymyślona i lansowana przez CEV wypchnęła jednak sportowe argumenty. Efekt? Reprezentacji jest 24, a Polacy mają do zagrania kilka spotkań, w których efekt końcowy jest podobny do tego, jaki można było obserwować w rywalizacji z Czechami. Sportowa różnica dwóch klas, przypominająca bardziej sparing, niż ligowe granie. – Kalendarz CEV czy FIVB nie jest normalny. Oczywiście, popularyzacja też jest ważna i super, że to robimy – ale nie idzie to w parze z jakością. Rozumiem, że słabsze siatkarsko kraje muszą grać jakieś główne imprezy. Dla reprezentacji granie turniejów kategorii B lub C nie ma większego sensu. Sportowo w siatkówce mamy jednak za dużo grania w całym roku – przyznaje Piotr Gruszka, wybitny reprezentant, obecnie trener Asseco Resovii Rzeszów.
Zespół trenera Vitala Heynena jedynie miał jakiekolwiek problemy. I to dlatego, że polscy siatkarze zaczęli w rezerwowym składzie, bez Wilfredo Leona czy Michała Kubiaka. Ostatecznie i tak 3:1 ogrywając rywala.
Poniedziałkowy mecz o 20:00 z Czechami w Rotterdamie i wtorkowy – o nieco wcześniejszej porze – w Amsterdamie. Do przejechania niecałe 100 kilometrów. Wydaje się, że to nic trudnego. Patrząc jednak na pełną logistykę, od kwestii hotelowych, liczby treningów czy rozruchów w nowym, innym gabarytowo obiekcie, czy wreszcie – odpowiednią regenerację siatkarzy – można zacząć kręcić nosem.
Dla Polaków to jednak początek podróżowania po ME. Turniej organizowany w czterech krajach – Belgii, Holandii, Słowenii i Francji – stawia kolejne wyzwania w dalszych etapach turnieju. Podróż z Rotterdamu do Amsterdamu to jeszcze sprawa wewnątrzgrupowa. W przypadku zwycięstwa w grupie Polacy z Rotterdamu przeniosą się do holenderskiego Apeldoorn. Podróż dłuższa niż do Amsterdamu, bo licząca ponad 120 kilometrów. Mecz ćwierćfinałowy i przejechanie takiego dystansu to jednak początek przygód. Półfinał? Wyjazd z Holandii do Słowenii, konkretnie do Lublany. A to już wyprawa licząca ponad 1000 kilometrów. Mało? Deser to półfinały i mecze o medale. Polacy zakończą turniej w Paryżu. Czyli podróż ze Słowenii do Francji, kolejne 1000 kilometrów do pokonania.
Do wyboru są jeszcze rozwiązania z belgijską Antwerpią (etap ćwierćfinału), ale takie założenie jest czysto hipotetyczne, biorąc pod uwagę formę polskich siatkarzy. Wydaje się, że mają oni przed sobą raczej prostą, choć wymagającą, trasę do Paryża – z metą w ostatni weekend września. Kibicom polecamy jednak mapę, bez niej – ani rusz!
Polacy podnoszą frekwencję
Rozjazdy to nie tylko problem poszczególnych reprezentacji. To też wyzwanie dla kibiców, którzy muszą sporo wydać, żeby zobaczyć większość spotkań Polaków. A jak pokazały mecze w Rotterdamie, nawet w przypadku pojedynku z gospodarzami, polscy fani siatkówki potrafią zdominować trybuny.
– Wyjechałam do Holandii na mecz Polaków z Czechami, ale dalsza perspektywa, niestety nie jest na moją kieszeń. Myślałam o Słowenii, Paryż to będzie już coś poza zasięgiem. To wydatek, który jest dużo większy niż wakacje w ciepłych krajach. Szkoda, bo w Holandii moglibyśmy zagrać wszystkie mecze. Zwłaszcza, że wielu Polaków zjawiło się właśnie tutaj – przyznaje Katarzyna, która od lat jeździ za polskimi siatkarzami.
Wydaje się, że CEV powinno zależeć na tym, żeby trybuny były pełne i przekaz telewizyjny nie zawierał obrazków… pustych miejsc. A tak w przypadku meczów grupowych było i jest bardzo często. Przykłady? W Rotterdamie na meczu Czarnogóry z Ukrainą pojawiło się 350 kibiców. Rumunia z Grecją we francuskim Montpellier? Widzów 104. Niemcy kontra Austria w Antwerpii z 200 osobami na trybunach. Gdzie nie ma Polaków, tam trudno o regularny, wysoki wynik. Nie jest to zasada, ale łatwiej było ograniczyć podróże do dwóch, a nie czterech krajów.
– Kosmosem jest kwestia Pucharu Świata i tych dwóch dni na zmianę kontynentu, dodatkowo grając później w Japonii dzień po dniu. Ktoś to jednak wymyślił. Jak długo będziemy tymi od robienia, tak to będzie wyglądało. Mamy swoich ludzi i trzeba zrobić jak najwięcej, żeby ten głos był słyszalny w przyszłości. ME są często dużo trudniejszym turniejem od igrzysk. Warto by było, żeby o tym pomyśleć. Na dzisiaj uważam, że rozszerzenie ME nie jest dobrym pomysłem. Za dużo meczów, za dużo krajów i chociaż finansowo pewnie wszystko będzie się zgadzać, dla sportowców jest to bardzo złudne – ocenia Gruszka, który pamięta dobrze turnieje ME w jednym czy dwóch państwach.
Rozgrywanie Pucharu Świata dwa dni po zakończeniu ME, z finałami we Francji, to już najbardziej jaskrawy z przykładów pod względem organizacji europejskiej CEV i światowej FIVB. I pomysłów, które jeden turniej – w tym wypadku ten japoński – stawiają wyżej od walki o złoto na Starym Kontynencie.
– Denerwuje mnie podejście do ME ze strony tych, którzy organizują te rozgrywki. Powinno być tak, że międzynarodowa federacja odgórnie zakłada, że mistrzowie każdego z kontynentów mogą spać spokojnie pod względem awansu na igrzyska. A tak? Mamy typowo komercyjne podejście. Do Tokio bilety można zdobyć na przykład poprzez Puchar Świata. Który tak właściwie, z naszej perspektywy, zagramy rezerwami – zauważa Ireneusz Kłos, trzykrotny wicemistrz Europy.
Polacy nie muszą się martwić kwalifikacją olimpijską, którą mają już w kieszeni. Podobny komfort mają Rosjanie czy Włosi, ale w przypadku Francuzów czy Serbów, sytuacja wygląda już zupełnie inaczej. Z tego też względu ME mogą stanowić za… element przygotowania do styczniowego turnieju o bilety na igrzyska. Smutne ale prawdziwe.
– Potrafiliśmy z zimną krwią i gorącym sercem przejść ten ważny sprawdzian i zdobyć kwalifikacje w Gdańsk. To też jest ważne, że nie ma tej presji dalszej walki o bilety do Tokio. My już je mamy, możemy z większą frajdą zagrać ME. A niektórzy rzeczywiście mogą turniej potraktować jako jakiś element budowy pod styczniowy turniej ostatniej szansy – kwituje Gruszka.
17 września, godz. 17:00: Polska – Czarnogóra (transmisja od 16:50 tylko w TVP 1, TVPSPORT.PL i aplikacji mobilnej; studio od 16:00 w TVP Sport, TVPSPORT.PL i aplikacji mobilnej)
19 września, godz. 20:00: Polska – Ukraina (transmisja od 19:50 tylko w TVP 1, TVPSPORT.PL i aplikacji mobilnej; studio od 19:35 TVP Sport, TVPSPORT.PL i aplikacji mobilnej)
0 - 3
USA
1 - 3
USA
0 - 3
Niemcy
2 - 3
Słowenia
3 - 0
Egipt
3 - 1
Argentyna