Przejdź do pełnej wersji artykułu

Liga Mistrzów. Piłkarskie dziecko Red Bulla wkracza na salony

Piłkarze Red Bulla Salzburg (fot. Getty Images) Piłkarze Red Bulla Salzburg (fot. Getty Images)

Jeśli Red Bull czegoś chce, prędzej czy później to ma. Najlepszych kierowców, narciarzy, spadochroniarzy. Chcieli też klubu piłkarskiego w Lidze Mistrzów – mieli już RB Lipsk, teraz będzie Salzburg. Ale bez Red Bulla w nazwie, bo na to nie zgadza się UEFA.

Przewidywalna faza grupowa LM? "Prawdziwe śpiewy zaczną się wiosną"

W 2005 roku koncern spod znaku czerwonego byka rozpoczął dwa wielkie projekty. Red Bull Racing i Red Bull Salzburg. Pierwszy, w Formule 1, przejął schedę po Jaguar Racing. Drugi, w austriackiej Bundeslidze, po SV Austrii Salzburg. RBR zdobył już cztery mistrzostwa konstruktorów, a w jego bolidach sam Sebastian Vettel wspiął się na czwarte miejsce w klasyfikacji wszech czasów kierowców F1. Red Bull Salzburg debiutuje dzisiaj w Lidze Mistrzów, choć tylko jako FC Salzburg. W grupie zagra z obrońcą tytułu Liverpoolem, Genk oraz Napoli Piotra Zielińskiego i Arkadiusza Milika.

Od Neymara po Andrzeja Bargiela

Za wszystkim stoi Dietrich Mateschitz. Ma 75 lat, prawie 20 miliardów dolarów majątku i sporo zabawek w sporcie przez wielkie "s". Kilkanaście lat temu wykupił jeden zespół Formuły 1, potem drugi, żeby w tym drugim młodzi zbierali szlify, nim przejdą do pierwszego. Red Bull zgromadził w swoim poczcie gigantów sportowego świata i nie znosi pustki. Lubi trzymać u siebie najlepszych. W Polsce także pokazuje swoją siłę i różnorodność. Od skoczków narciarskich przez żużlowców po Maję Kuczyńską ze skydivingu. Lubują się w ekstremalnych doznaniach, stąd tylu pilotów, spadochroniarzy i nasz Andrzej Bargiel.

Mateschitz gratuluje zwycięstwa w Grand Prix Austrii kierowcy F1 Red Bulla, Maxowi Verstappenowi (fot. Getty Images) Mateschitz gratuluje zwycięstwa w Grand Prix Austrii kierowcy F1 Red Bulla, Maxowi Verstappenowi (fot. Getty Images)

Piłka nożna tak szeroko zakrojonej ekspansji Red Bulla jeszcze nie przeżywała, choć koncern ma w portfolio współpracę z Neymarem, a w futbolowej rodzinie są również RB Lipsk, New York Red Bulls i Red Bull Brasil. RB Lipsk w niemieckiej Bundeslidze dwukrotnie kończył rozgrywki na podium, kwalifikował się do Ligi Mistrzów. Ale to nadal niewielka ekspansja, a dominacja zbyt lokalna.

Na razie przyzwyczajała się do niej austriacka Bundesliga. Tam zwyciężali. Od kiedy w 2005 roku w Salzburgu pojawił się Mateschitz ze swoimi pieniędzmi, Red Bull Salzburg mistrzostwa kraju nie zdobył tylko w 2006, 2008, 2011 i 2013 roku. Dziesięć tytułów, cztery wicemistrzostwa. I jeszcze sześć Pucharów Austrii. Kiedy Red Bull Salzburg w sezonie 2016/2017 przekraczał granicę 100 milionów euro w budżecie miał do dyspozycji mniej więcej tyle, co kluby numer dwa, trzy i cztery w Austrii razem wzięte.

Dominacja, ale wciąż na krajowym podwórku. Przy takich zasobach finansowych, takich możliwościach chce się wyników na Starym Kontynencie. I są już pierwsze symptomy, że być może europejskie sukcesy nadejdą. Namacalne. Dwa lata temu bili się o finał Ligi Europy z Olympique Marsylią, dzisiaj debiutują w Lidze Mistrzów. I nie muszą wyjść z tej walki z pustymi rękoma.

Red Bull Salzburg w 2019 roku po raz szósty z rzędu został mistrzem Austrii (fot. Getty Images)

Wojowali z kibicami, ale frekwencja wzrosła dwukrotnie

Kiedy Mateschitz i jego koncern inwestują w coś, nie ma zmiłuj się. Pieniądze na klub wykłada, ale po starej drużynie zostaje historia i wspomnienia. Nowa nazwa – eksponująca nazwę Red Bull. Nowy herb – eksponujący dwa czerwone byki. Nowe barwy – eksponujące oczywiście redbullowskie kolory. Czerwony, granatowy i żółty. Na takie kolory przemalowują wszystkich w swojej piłkarskiej rodzinie. W Salzburgu, w Nowym Jorku, w Lipsku. Po prostu wszędzie.

Kiedy w 2005 roku Red Bull zrywał z tradycją SV Austrii Salzburg, wśród kibiców wzbudzał niesmak i wściekłość. RB Lipsk grający za miedzą podobnie. Nie pomagały negocjacje nowych właścicieli ze środowiskiem fanów. Protestowali i nie potrafili zaakceptować nowego tworu, który z ich SV Austrią Salzburg miał niewiele wspólnego. Licencję i stadion. Ale zamiast drastycznego spadku frekwencji nastąpił jej wzrost. W sezonie 2004/2005 drużynę średnio wspierało 6941 widzów, w kolejnym 16 512. Teraz nie jest już tak dobrze. Od trzech lat piłkarze Red Bulla Salzburg nie przyciągają ponad 10 tysięcy (średnio). A kompletu nie było od 11 lat. Nowinka ciekawiła bardziej – w sezonie 2005/2006 przeszło 30-tysięczny stadion wypełniał się ośmiokrotnie.

Red Bull do historii SV Austrii Salzburg wszedł z okazałym posagiem – pierwszym wicemistrzostwem w dziejach. Tłumy na trybunach, dobry wynik, potrzebowali jeszcze nazwisk. To z kolei zagwarantował duet Giovanni Trapattoni i Lothar Matthaus. Pierwszy wytrzymał dłużej, drugi tylko rok. Mieli inne wizje. Matthaus twierdzi też, że chodziło o nazwisko, ale z przyczyn czysto marketingowych. – Odpowiedź jest banalna. W Salzburgu nie wyniki są najważniejsze, ale wyniki, które tyczą się puszki Red Bulla. A na włoskim rynku Red Bull sprzedawał się bardzo źle, więc musieli wprowadzić nową strategię marketingową. A skoro Trapattoni był wolny, ściągnęli go do Red Bulla Salzburg, żeby podnieść sprzedaż swoich puszek – zdradzał w Podcaście BILD.de, pytany "co nie wyszło".

Obecny trener Jesse Marsch krąży od Red Bulla do Red Bulla. Były amerykański piłkarz trenował New York Red Bulls, z pracy w Nowym Jorku zrezygnował, kiedy przyszła oferta asystenta Ralfa Rangnicka w RB Lipsk. A kiedy Rangnick stracił posadę przed tym sezonem, 45-letni Marsch dostał nową propozycję: trzy letni kontrakt w Salzburgu. Przyjął ją i we wtorek zostanie pierwszym Amerykaninem, który prowadził klub w Lidze Mistrzów.

Jesse Marsch zostanie pierwszym amerykańskim trenerem w Lidze Mistrzów (fot. Getty Images)

Projekt z głową

Red Bull Salzburg jest zasilany nie tylko strumieniami tauryny, kofeiny i pieniędzy. Zagraniczny zaciąg – owszem występuje, są piłkarze z kilkunastoma różnymi paszportami. Ale w Salzburgu dbają też o młodzież. Wieki temu wychowywali się tu kompozytorzy wychwalani w całe Europie. Dzisiaj komfortowe warunki do rozwoju mają młodzi piłkarze. I przynieśli już Red Bullowi mistrzostwo w młodzieżowej Lidze Mistrzów – Lidze Młodzieżowej UEFA – w sezonie 2016/2017.

Akademia ściągała i zachwycała Polaków. Niektórzy, jak były reprezentant Polski i trener Janusz Góra, mieli w niej etat. Inni, jak Marek Dragosz, przyjeżdżali bacznie obserwować i podziwiać. – Widziałem wiele klubów i akademii w Europie i z całą pewnością mogę powiedzieć, że standardy jakie obowiązują w Salzburgu to absolutna czołówka na kontynencie. Miałem okazję patrzeć na każdy detal przygotowań, podział ról, precyzyjne zadania i plany a także niesamowite zaplecze technologiczne. Soczyście zielone, wypielęgnowane boiska – w tej części Europy i o tej porze roku właściwie tylko dopełniły obrazu, za którym tęskno było mi po powrocie do domu – opisywał szkółkę Red Bulla Salzburg jeden z trenerów Football Academy.



Mateschitz wyłożył na akademię ponad 60 milionów euro. Kilka pełnowymiarowych boisk, z trawą naturalną i sztuczną, kryte, mniejsze do gierek, hale, siłownie i internat, bo młodzież musi gdzieś mieszkać. To jeden z najnowocześniejszych ośrodków treningowych w Europie. Do projektu parę lat temu, dokładnie w 2011 roku, wciągnięto klub FC Liefering, który jeszcze niedawno prowadził wspomniany Góra. Inna nazwa, ale już barwy te same. To siostrzany zespół Red Bulla Salzburg. Ogrywają się tutaj młodzi piłkarze, a klub stwarza do tego korzystne warunki. Rywalizują w 2. Lidze, na drugim poziomie rozgrywkowym. Najstarsi w kadrze mają po 19 lat, najmłodsi jak Szwajcar Bryan Okoh, Duńczyk Maurits Kjaergaard i Słoweniec Benjamin Sesko po 16. Rocznik 2003.

Red Bull nie znosi amatorszczyzny. Widać to w szkółce i widać na płaszczyźnie marketingowej. Klub to, było nie było, grająca reklama napojów energetycznych. Piłkarsko jeszcze nie dorównują europejskim gigantom, ale gdyby zaczęli – będą na to przygotowani. Filmowa prezentacja strojów na najwyższym poziomie. Piłkarze podpisują karty na autografy, których nie powstydziłaby się niejedna pracownia graficzna. Dbałości o detale i marketingowa maszyna. Kiedy FC Barcelona zaprasza (z poziomu swojej strony internetowej) na WhatsAppa, Twittera, Facebooka i Instagrama, Red Bull Salzburg do kanałów w mediach społecznościowych dokłada jeszcze YouTube, Snapchata, Giphy i Spotify.

W Lidze Mistrzów bez Red Bulla

Po prawie piętnastu latach Mateschitz doczekał się Red Bulla Salzburg w Lidze Mistrzów. Bardziej klubu, bo samej nazwy koncernu, którego siedziba mieści się w pobliskim Fuschl am See, jednak zabraknie. UEFA takich reklam nie akceptuje. Zresztą redbullowskie macki sięgające do Salzburga i Lipska zmusiły już dwa lata temu europejskich działaczy do ustosunkowania się, czy to w ogóle dozwolone, by kluby z jednym właścicielem brały udział w tych samych rozgrywkach. Wtedy chodziło o potencjalny występ obu zespołów w Lidze Mistrzów. UEFA zezwoliła, bo formalnie wszystko grało, ale piłkarze z Austrii i tak odpadli w kwalifikacjach (kluby spotkały się w ubiegłym sezonie w Lidze Europy).

Red Bull Salzburg wreszcie zagra w Lidze Mistrzów (fot. Getty Images)

Teraz nie mogli się potknąć na drodze do fazy grupowej, bo automatycznie się w niej znaleźli jako mistrz kraju. Miejsce podarował im Liverpool i regulamin rozgrywek. Zwycięzca Champions League z urzędu ma miejsce w pierwszej fazie rozgrywek. Skoro The Reds wywalczyli je w lidze angielskiej, skorzystał na tym Red Bull Salzburg – triumfator pierwszej najwyżej notowanej ligi, której mistrz gra jeszcze w kwalifikacjach. I żeby sprawie nadać akcent humorystyczny, Austriacy trafili do grupy z Liverpoolem.

Pierwszymi rywalami FC Salzburg będzie zespół belgijskiego Genk. A na początku października lecą do miasta Beatlesów. Jak się witać z europejską elitą, to po mistrzowsku. Czyli w stylu charakterystycznym dla Red Bulla.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także