Dawid Kownacki zraził się do włoskiej mentalności, a Mariusz Stępiński jest w niej zakochany. Arkadiusz Reca ze zmęczenia zasypiał na lekcjach włoskiego, a Łukasz Teodorczyk nadal wierzy w transfer do Premier League. Jest jeszcze Dominik Furman, u którego zaszła mentalna przemiana. Co ich łączy? Mają wspólnego menedżera. Marcin Kubacki – jeden z najbardziej wpływowych agentów piłkarskich w Polsce – w rozmowie z TVPSPORT.PL zdradza kulisy transferowego rynku i tłumaczy, czemu młodzi Polacy mają takie problemy z regularną grą za granicą.
Radosław Przybysz, TVPSPORT.PL: – Dawid Kownacki to napastnik czy skrzydłowy?
Marcin Kubacki: – Dla mnie napastnik. W klubie występuje na skrzydle, ale moim zdaniem to nie jest korzystne. Wiem, że Fortuna ma problem, bo Dawid jest jedynym skrzydłowym – w ich rozumieniu – który pracuje w defensywie. Pozostali, których pozyskali w tym okienku, to piłkarze wyłącznie ofensywni, niemający pojęcia o bronieniu. Mam jednak nadzieję, że Dawid w najbliższym czasie będzie grał na "dziewiątce".
– Na razie znów wypadł z powodu kontuzji. Skąd u niego te ciągłe urazy mięśniowe?
– One są drobne – teraz wypadł maksymalnie na dwa tygodnie – ale uciążliwe, bo nie pozwalają zachować rytmu treningowego. Klub będzie szukał ich przyczyny. Mam nadzieję, że niedługo ją poznamy i rozwiążemy.
– Świadomość, że Fortuna wydała na niego rekordowe osiem milionów euro powoduje dodatkową presję?
– Nie wydaje mi się. On miał do czynienia z presją od 16. roku życia. Nie ma klubu w Europie, w którym presja byłaby większa niż w Lechu.
– Odważna teza...
– To zobacz ilu zawodników się nie sprawdziło w Poznaniu. Ilu trenerów. To nie jest łatwy teren. Zanim jeszcze Dawid trafił do Sampdorii, to od różnych klubów często dostawałem to samo pytanie – czy poradzi sobie z presją. Zawsze mówiłem, że jeśli chłopak ma rozegrane ponad 100 meczów w Lechu, to już nic go nie może zaskoczyć.
– Wyciągnięcie go z Sampdorii było trudną operacją?
– Sampdoria nie jest łatwym partnerem do rozmów. Nie tylko ja się o tym przekonałem. Gdy widuję się na stadionach we Włoszech z kolegami, którzy też tam robili transfery, to potwierdzają, że bardzo ciężko się z nimi rozmawia. Ale na koniec wszystko wyszło tak jak sobie założyliśmy i transfer doszedł do skutku.
– Jak to działa, kto inicjuje rozmowy – ty czy zainteresowany klub?
– Zwykle to są kluby, z którymi ja jestem w kontakcie od lat, a których wcześniej nie było stać na danego piłkarza. Fortuna jest dzisiaj w innym miejscu niż dwa, trzy lata temu. Wtedy nie zrobiliby tak kosztownego transferu. Z drugiej strony na pewno woleliby wyciągnąć Dawida wtedy z Lecha za cztery miliony niż teraz z Sampdorii za osiem i pół. Ale teraz była taka potrzeba, zrodziła się szansa i zrobiliśmy to.
– Były inne opcje?
– Były, choćby we Włoszech, ale po trudnym okresie w Sampdorii Dawid się trochę zraził do włoskiej mentalności, podejścia, do tych wszystkich zawirowań, jakie były w klubie. Uznaliśmy, że spróbujemy czegoś innego. "Kownaś" już wcześniej, w wieku 16 lat, był blisko niemieckiego klubu. Ralf Rangnick przylatywał wtedy do Poznania i chciał go za wszelką cenę pozyskać do RB Lipsk. Powiedział mi w zaufaniu, że jest w stanie dać za Dawida 10 milionów euro. To mnie zwaliło z nóg. Byłem wtedy na innym etapie kariery, to było sześć lat temu. Z Polski sprzedawano wtedy piłkarzy za maksymalnie trzy-cztery miliony. Polecieliśmy tam prywatnym samolotem, z rodziną Dawida. Mieli na niego jasny, konkretny pomysł. Lipsk wtedy awansował z 3. do 2. Bundesligi, ale miał plan na następne pięć lat – awans do 1. Bundesligi, potem awans do Ligi Mistrzów. Dziś wiemy, że to wszystko zrealizowali.
– Czemu do transferu nie doszło?
– Dawid chciał iść inną drogą, trochę śladami Roberta Lewandowskiego. Oczywiście on w żadnym sensie nie chce się porównywać do Roberta, ale chciał najpierw zostać królem strzelców w Lechu, dopiero potem pójść za granicę. Życie pokazało, że jest to niemożliwe, ale myślę, że dzisiaj też jest zadowolony.
– Przeniósł się do Niemiec również, by być bliżej domu. Ten Lipsk byłby teraz idealny...
– Teraz tak, ale zimą partnerka Dawida była w ciąży, krótko przed rozwiązaniem, a ja miałem ofertę na przykład z Cagliari. Przedostanie się z Sardynii do Poznania graniczy z cudem i wiąże się z ogromnymi kosztami. A tutaj może wsiąść w Duesseldorfie w samochód i za kilka godzin być w domu.
Sześć lat temu RB Lipsk oferował za Kownackiego dziesięć milionów euro.
– Kolejna letnia operacja – kryptonim: "Stempel" zostaje w Weronie.
– Pamiętam, że po pierwszym meczu zeszłego sezonu – z Juventusem, w którym Mariusz Stępiński strzelił gola – powiedziałem mu, że w mojej opinii to będzie dla Chievo bardzo ciężki sezon i grozi im spadek, ale trzeba trzymać kciuki za awans Hellasu, bo wtedy go tam przeniosę.
– Był już wtedy jakiś temat?
– Nie, ale nie jest trudno przewidzieć, że beniaminek będzie szukał napastnika. Zawsze tak jest, że po awansie z Serie B do Serie A szuka się wzmocnień, a widząc ich kadrę wiedziałem, że potrzebna im jest "dziewiątka". Natomiast przeprowadzenie tego transferu graniczyło z cudem. Te kluby od 20 lat prowadzą "wojnę". Nie dosłownie, ale bynajmniej nie darzą się sympatią. Ostatecznie udało się dopiąć transfer za pięć dwunasta.
– Mariusz ma to, czego chciał – został w Weronie.
– Tak, to jest świetne miejsce do życia, on jest absolutnie zakochany w tym mieście. Podjęliśmy wspólnie to ryzyko i na szczęście się udało. Ale wydaje mi się, że transfer w drugą stronę byłby niemożliwy, bo Hellas ma dużo więcej, dużo bardziej krewkich kibiców niż Chievo.
– Debiut w nowych barwach nie był zbyt udany. Stępiński wyleciał z boiska już w 21. minucie za atak na Mateo Musacchio.
– Pech i tyle. Szefowie Hellasu mówili mi po meczu, że absolutnie nie zasłużył na czerwoną kartkę. Twierdzili, że nie daliby nawet żółtej, bo przeciwnik swoje "dołożył" głową. Nieszczęście polegało na tym, że na stopklatce użytej przez sędziego VAR noga była wyprostowana w stronę głowy. I to zadecydowało.
Mario : Cristiano 1:0 �� ������⚽️ pic.twitter.com/Eg6X9KHCAy
— topgoal (@topgoalpl) August 18, 2018
– Arkadiusz Reca też się trochę "spalił" w debiucie w, nomen omen, SPAL-u.
– "Spalił" to za dużo powiedziane. Przede wszystkim absolutnie się nie spodziewałem, że on odejdzie latem z Atalanty. W meczach towarzyskich przed sezonem wyglądał najlepiej ze wszystkich wahadłowych obok Timothy’ego Castagne’a. Pewnie nie zabrzmię obiektywnie, ale ja bym postawił właśnie na tę dwójkę na wahadłach. Biorąc pod uwagę atuty szybkościowe i wydolnościowe Arka oraz to jak się rozwinął w ciągu roku. Dlatego byłem zaskoczony, że w ogóle nie zagrał w ostatnim sparingu i dużo osób w klubie zgadzało się ze mną, że jest to nie w porządku. Ale trener miał inną wizję, ma do tego prawo. Potem już nie grał i nie trenował, bo a to drużyna miała wolne, a to przeciągały się rozmowy transferowe, a to przeprowadzka... Taktyka w SPAL-u jest trochę inna niż w Atalancie, do tego też się musiał przystosować. Ale w ostatnich meczach wyglądał już o niebo lepiej. W starciu z Juventusem był jednym z lepszych zawodników na boisku!
– Mówi już po angielsku?
– Mówi po włosku. Ale wyjeżdżał tylko z polskim. Na początku był dramat. Nawet nie chodziło o język, a o przygotowanie fizyczne. W Atalancie wszyscy zdają sobie sprawę jak ciężkie są treningi u Gian Piero Gasperiniego. Dzięki temu "zajeżdżają" wszystkich fizycznie w lidze. Miał dwa-trzy treningi dziennie, wolne o 21 i dopiero wtedy mógł się uczyć języka. Byłem przy tym jak w czasie lekcji zasypiał na stole. Tak był zmęczony. Jeszcze zanim transfer do Atalanty doszedł do skutku, mówiłem mu, że pierwszy rok we Włoszech będzie bardzo trudny, zwłaszcza w takim klubie. Ale to, czego się nauczył, zachowa do końca kariery.
– Czego spodziewasz się po tym sezonie w jego wykonaniu?
– SPAL stracił w ostatnich miesiącach dwóch najlepszych piłkarzy – Kevina Bonifaziego i Manuela Lazzariego. Do tego doszła plaga kontuzji. Ze zdrowych wahadłowych zostali im Arek, Jacopo Sala, którego sprowadzili z Sampdorii, i jeszcze jeden młody "Italo-Braziliano", Gabriel Strefezza. Kadra trochę im się posypała. Mam nadzieję, że się utrzymają, ale dla mnie priorytetem jest, żeby Arek znowu poczuł się kimś ważnym w zespole. Szefowie SPAL-u zrobili dużo, żeby go pozyskać. Zapłacili milion euro za wypożyczenie z opcją wykupu za osiem. I to nie jest kwota z kosmosu. Jeśli Arek zagra dobry sezon, to będą w stanie sprzedać go za wielkie pieniądze. Ale to jest melodia przyszłości.
Jeśli Reca zagra dobry sezon, SPAL może go wykupić z Atalanty i sprzedać za wielkie pieniądze.
– Selekcjoner nie szkodzi mu tymi ciągłymi powołaniami?
– Szkodzi, nie szkodzi... Powołuje tych, do których jest przekonany, że mogą coś wnieść. Bardzo cenię sobie Bartosza Bereszyńskiego, ale na prawej obronie, a nie na lewej. Jest jeszcze Maciek Rybus, który często zmaga się z kontuzjami. Teraz wyobraź sobie, że "Beresiowi" coś się stanie w pierwszym meczu, Rybusowi na treningu i nie ma żadnego lewego obrońcy. Uważam, że jeśli Arek będzie teraz regularnie grał w SPAL-u, to w październikowych meczach może znów wystąpić w kadrze.
– Dobrze znasz Jerzego Brzęczka?
– Znamy się od kiedy Kuba Błaszczykowski miał 18 lat. Mieszkałem wtedy w Austrii, a Jurek tam grał. Zaczynałem przygodę z menedżerką i interesowałem się Kubą. Od tamtej pory się znamy, już 17 lat. W Płocku mieliśmy jeszcze lepszy kontakt, ale nie jesteśmy przyjaciółmi. Znamy się, szanujemy, mamy wspólny język i to wszystko.
– Nie za wcześnie został wybrany na selekcjonera?
– Nie mnie to oceniać. Może Zbigniew Boniek nie miał lepszego kandydata? Długo go zna i widocznie był przekonany, że Jurek się do tego nadaje. Absolutnie wierzę, że to jest właściwy człowiek na właściwym miejscu. Nie dlatego, że go znam i mu kibicuję. Po prostu wydaje mi się, że niektórzy piłkarze nie dają tyle w reprezentacji, ile dają w klubach. Widać to gołym okiem...
– Z twojej zagranicznej "stajni" został nam jeszcze Łukasz Teodorczyk. W jego przypadku od początku było wiadomo, że zostanie w Udinese, bo zeszły sezon spisał na straty.
– Tak, miał dużego pecha. Najpierw wyszła obustronna przepuklina, przeszedł zabieg w Niemczech, a potem miał problem ze spojeniem łonowym. Lekarze w Udine przez trzy miesiące nie potrafili mu pomóc i w końcu wyleczyliśmy go w Polsce, u Bartłomieja Kacprzaka, z którym ściśle współpracujemy.
– Po Anderlechcie miała być Roma, miały być Chiny, a zostało Udinese. Co poszło nie tak?
– Bardzo żałujemy, bo transfer do Chin byłby dla "Teo" wisienką na torcie. Było już dość późno, a w Anderlechcie był duży bałagan. Swoją drogą, to, co się teraz dzieje w Brukseli, to dramat. W dziewięciu meczach zdobyli sześć punktów. Czy Udinese było takim złym wyborem? Myślę, że nie. Gdyby nie kontuzje, to w zeszłym sezonie Łukasz by grał. Może nastrzelałby goli i dziś znów mówilibyśmy o jakimś transferze? Udinese to klub sprzedający i oni chętnie wypuściliby go do Chin, do krajów arabskich albo do Watfordu, który należy do tej samej rodziny. To naturalna droga.
– Taki jest nadal plan?
– Jeśli zdrowie pozwoli, to tak. Ja sobie Łukasza bardzo cenię. To fantastyczny chłopak, z charakterem do pracy. Mimo kontuzji, w Udine bardzo go chwalili za to jak pracował.
– Jak blisko realnie była Roma?
– Blisko, ale wszystko zależało od odejścia Edina Dzeko do Chelsea. Byłem na meczu Romy z Sampdorią, a następnego dnia spotkałem się ze słynnym Monchim, wówczas dyrektorem sportowym w Rzymie. Zapytał: "Marcin, jak sytuacja Teo?". Potwierdziłem, że chcemy zmienić otoczenie. "Jeśli sprzedamy Dzeko, to będziemy zainteresowani". Swoją drogą, do Chin chciał go Fabio Capello. On wtedy trenował Jiangu Suning i dyrektor sportowy Walter Sabatini powiedział mi, że z siedmiu zaproponowanych napastników Capello wybrał właśnie Łukasza. To sporo mówi o jego klasie.
– Prasa pisała też o Sevilli...
– Nie było takiego tematu.
– Z Sabatinim później spotkałeś się w Sampdorii. Trudny negocjator?
– Bardzo. Szczwany lis, jeden z najlepszych dyrektorów sportowych ostatnich lat we włoskim futbolu. Natomiast później mocno podupadł na zdrowiu i po części przez to wszystko się tak pomieszało w Sampdorii. On leżał w śpiączce, a pozostałe decyzyjne osoby nie mogły znaleźć wspólnego języka. Rynek włoski jest, moim zdaniem, najtrudniejszy na świecie właśnie przez takie przeróżne zależności. Wszystko jest pogmatwane, ale jednocześnie dynamiczne, nieraz trzy-cztery kluby muszą się porozumieć, żeby do skutku doszedł jeden transfer.
– Z kategorii hitów o włos: Boruc w Milanie. Przy tym też działałeś?
– Tak, to był sezon 2006/07, w którym Celtic grał w 1/8 finału Ligi Mistrzów właśnie z Milanem. W rewanżu odpadli dopiero po dogrywce. Artur bronił jak w transie, ja oglądałem ten mecz z trybuny VIP, a wszyscy wkoło mówili, że koniecznie trzeba go ściągnąć. Ale to też było uzależnione od odejścia Didy do Barcelony.
– Dida został...
– I temat upadł.
– To do dzisiaj najlepszy piłkarz, z jakim współpracowałeś?
– Dla mnie jako nowicjusza w branży to był wtedy ogromny zaszczyt, że Artur podpisał mi pełnomocnictwo. Na rynku było przecież wielu agentów z większymi osiągnięciami. Ale nigdy do tego nie wracałem i nie wykorzystywałem. Dopiero ktoś mi potem przypomniał, że przez moment byłem związany z Arturem. Miło to wspominam.
– Wracamy na ziemię, a konkretnie do Płocka. Jak to możliwe, że latem nikt nie wykorzystał klauzuli 350 tysięcy euro w kontrakcie Dominika Furmana?
– Spokojnie... Podpisując kontrakt z Wisłą absolutnie nie zakładaliśmy, że ta przygoda potrwa tak długo. Dyrektorem sportowym w Płocku został wtedy mój przyjaciel, Łukasz Masłowski. Dominik współpracował z nim od lat, darzył go sympatią i chcieliśmy mu pomóc. A że nie chciał przejść do żadnego innego klubu poza Legią, to została nam Wisła Płock. I tak został do dziś. Po sezonie kończy mu się kontrakt i zobaczymy, co zrobimy. Jeśli będzie grał tak jak do tej pory, to mam nadzieję, że jeszcze wyjedzie za granicę.
– A Legia? Kibice czekają...
– Myślę, że to byłby naturalny krok i dziwię się, czemu Legia się na to nie decyduje. Zwłaszcza że kilku innym typu Philipps, Antolić, itd. Legia nie leży. Owszem, ściągnęli Gwilię, ale on mógłby grać wyżej, a Furman z Cafu za nim. Teraz Portugalczyk jest kontuzjowany, ale to taki "odkurzacz", silny fizycznie, idealnie pasowałby obok "Furmiego".
– Skąd u niego taka kapitalna forma?
– Mam teorię, że zawodnicy, którzy w swojej karierze mieli wzloty i upadki, w wieku ok. 27-28 lat wchodzą na wyższy poziom, bo dochodzi do przemiany w głowie. To nie tyczy się tylko Dominika. Zobacz takiego Mateusza Klicha. Szło mu raz lepiej, raz gorzej, za granicą często gorzej. Dzisiaj ma 29 lat i jest na wyższym poziomie. W tym wieku sportowcy dojrzewają. Zaczynają inaczej patrzeć na pewne sprawy. Może ich nachodzić myśl: "Kurczę, zostało mi jeszcze tylko kilka lat grania. Zanim się obejrzę przygoda dobiegnie końca".
Legia to byłby dla Furmana naturalny krok. Mógłby grać za Gwilią, obok Cafu.
– Obecnie w Płocku jest sześciu twoich zawodników. Czterech z nich przyszło, gdy dyrektorem był Masłowski. Może to rodzić pytania natury etycznej...
– Ale jednocześnie to nikły procent wszystkich zawodników, których Łukasz ściągnął do Wisły. I każdy z nich był przydatny dla drużyny. Dobrze, prześwietlmy po kolei te transfery. Arek Reca i Patryk Stępiński przychodzili, gdy Łukasz jeszcze nie pracował w Wiśle. Dominik Furman i Damian Rasak są dzisiaj podstawowymi, ważnymi piłkarzami. Oskar Zawada walczy o miejsce w składzie, ale na pewno przyczynił się do utrzymania w zeszłym sezonie. Tak jak Bartłomiej Żynel, który został wyciągnięty z młodzieżowej Red Bulla Salzburg po wygraniu młodzieżowej Ligi Mistrzów. I to wszystko. To teraz powiedz, do którego z tych transferów byś się przyczepił i powiedział: "Zrobili go tylko dlatego, że się znają"?
– Dam jeszcze trochę czasu Zawadzie i Żynelowi. W Płocku masz też drugiego bramkarza, Jakuba Wrąbla. Tylko że obaj siedzą na ławce, a broni Niemiec Daehne.
– Założenia były inne. Daehne miał odejść latem, bodaj do Championship, a Kuba z Bartkiem mieli rywalizować o miejsce numer jeden. Kluby były już dogadane, ale sprawa upadła, nie wiem dlaczego. Takie sytuacje się zdarzają. Mam nadzieję, że Thomas odejdzie zimą i Kuba lub Bartek zaczną bronić.
– Trzy lata temu Wisła chciała wypożyczyć Kownackiego z Lecha. Z dzisiejszej perspektywy science-fiction.
– Wtedy zabiegaliśmy o wypożyczenie, bo "Kownaś" miał w Lechu problemy z regularną grą. Był sfrustrowany i chciał odejść. Czemu nie do Płocka? Ostatecznie nic z tego nie wyszło, bo Lech postawił weto.
– Masłowski nie żałuje tego pójścia w dyrektory?
– Zdecydowanie nie. Zobaczył jak jest po drugiej stronie rzeki.
– Zamierza jeszcze ją przekroczyć?
– Na ten moment na pewno nie. Bardzo się zraził po tym, co się stało w Widzewie. Nie samym faktem rozstania, tylko jego formą. Teraz znów pracujemy razem, nie jest to żadna tajemnica.
– A ciebie to nie kusi?
– Nie. Jedyne, co mógłbym sobie wyobrazić w przyszłości, to żebym ja był szefem klubu. Ale nie mógłbym mieć nikogo nad sobą.
– Od 1 kwietnia 2018 do 31 marca 2019 roku Wisła Plock wypłaciła agentom pięć milionów złotych prowizji za transfery, mniej tylko od Lecha i Legii. To szokująco wysoka kwota.
– Wręcz przeciwnie, to zupełnie normalne. Powiem coś, co chcę, żeby było zrozumiałe dla wszystkich w Polsce. Przyczyniłem się do tego, że z tak małego klubu jak Wisła Płock odszedł zawodnik za cztery miliony euro. Udowodniłem wszystkim szefom mniejszych klubów, że nie muszą czuć się zaściankiem. Że nie tylko Legia i Lech mogą drogo sprzedawać piłkarzy za granicę. Te wszystkie mniejsze kluby jeszcze powinny zapłacić mi za to prowizję! Z Recą wykonaliśmy pracę od A do Z. Gdy był jeszcze w Świnoujściu, leciałem do niego samolotem, potem jechałem samochodem, a na koniec musiałem dopłynąć promem. Jak miał poważną kontuzję, to nie zastanawiałem się co to będzie, tylko zapewniałem mu leczenie. Bo wiem, że jeśli zawodnik odniesie sukces, to ja przy nim również. Gdy w klubie miał problem z kostką i był taki moment, że nie miał co do garnka włożyć, to my byliśmy dla niego. Ja z Łukaszem. Bartek Kacprzak go wyleczył i dzisiaj chłopak przeżywa piękną przygodę z piłką. Jeśli ktoś myśli, że ja tylko załatwiłem transfer z Wisły, to się grubo myli. Każdy może zadzwonić do Arka i zapytać jaka jest prawda.
– Reca pierwszy sezon przesiedział na ławce. Kownacki drugi. Żurkowski też nie gra w Fiorentinie, a Dziczek, jak stwierdził trener Salernitany, potrzebuje czasu, żeby nauczyć się Serie B. Skąd się to bierze?
– Po prostu odstajemy. Piłkarz z Ekstraklasy nie jest gotowy, by sprostać zachodnim standardom. Pod kątem fizycznym, taktycznym, technicznym...
– Czyli każdym.
– Nie mentalnym. Zawsze będę powtarzał, że pod względem pracowitości i zaangażowania polska mentalność jest jedną z najlepszych na świecie. Tylko brakuje nam wzorców. Gdybyśmy mieli takie szkółki piłkarskie jak mają Włosi, Anglicy, Holendrzy czy Francuzi, to należelibyśmy do ścisłej europejskiej czołówki. A gdzie my jesteśmy? Nigdzie. Nie gramy w żadnych pucharach. Całe szczęście, że chłopaki wyjeżdżają do klubów zagranicznych i później dają jakość reprezentacji. Bo to ona na ten moment tworzy nasz wizerunek w Europie.
Tak dośrodkowuje Dominik #Furman 👌 https://t.co/ugCbwNTOGL
— topgoal (@topgoalpl) October 4, 2019
2 - 2
Dominikana
2 - 0
Afganistan
0 - 1
Nepal
17:45
Haiti