Wszyscy najważniejsi "wolni agenci" w NBA podpisali kontrakty w pierwszym tygodniu lipca, wszyscy z wyjątkiem Kawhi Leonarda, który poczekał trochę dłużej. Zastanawiano się, który klub wybierze skrzydłowy? Los Angeles Lakers uchodzili za faworyta, Toronto Raptors byli drudzy, ale to Los Angeles Clippers wyszli zza rogu i przechwycili MVP finałów, w drugiej ręce trzymając Paula George'a z Oklahoma City Thunder. Wystarczyło kilka lat pracy, żeby po raz pierwszy w historii mogli realnie walczyć o dotarcie na szczyt, z pośmiewiska stać się menedżerskim wzorem. Za cudowną odmianą stoi m.in. legenda, człowiek, który w ogromnym stopniu kształtuje NBA od prawie 60 lat, obecnie jej szara eminencja – pan Jerry West, który właśnie obchodzi 82. urodziny.
Ostatnie dwadzieścia lat w NBA stało pod znakiem czterech koszykarskich dynastii. Kibice zobaczyli długofalowy projekt sportowy San Antonio Spurs, Miami Heat po połączeniu sił przez LeBrona Jamesa, Chrisa Bosha i Dwyane'a Wade'a. Los Angeles Lakers z Shaquille'em O'Nealem i młodym Kobe Bryantem na czele, a na końcu Golden State Warriors z najlepszym strzelcem w historii Stephenem Currym. Dwa ostatnie zespoły współtworzył Jerry West. Więcej, pod kątem wpływu na odniesienie sukcesu był tak samo ważny jak trenerzy i koszykarze, których zwerbował. To dzięki niemu mogli pracować w idealnych warunkach, z ludźmi skrojonymi na własną miarę, tworząc jeden organizm, znacznie bardziej efektywny niż suma samych sportowych umiejętności.
Zadra wyrządzona przez ojca zostawiła ślad w postaci depresji, której Jerry nigdy tak naprawdę nie wyleczył. Nie wrócił do stanu sprzed śmierci brata, na zawsze pozostając człowiekiem wycofanym, cichym i skrytym. Największy kryzys przechodził, mieszkając jeszcze w Zachodniej Wirginii. – Gdy kładłem się do łóżka, czułem, że nie chcę już żyć. Czasem byłem przygnębiony do tego stopnia, że zdawało mi się, iż inni czują się świetnie, dlatego że to ja gardzę sobą – wyjawił.
Choroba nigdy nie przeszkadzała mu na parkiecie. Odwrotnie – na zewnątrz był twardy, zdawał się mieć żelazną psychikę, a kiedy poziom stresu osiągał pułap graniczny i na parkiecie nadchodził najtrudniejszy czas, lśnił najjaśniej, stąd pseudonim "The Clutch". Tyle że po sezonie jupitery gasły, a Jerry uciekał w samotność i myśli o porażkach, zamęczał się. Tak było za każdym razem, kiedy Lakers musieli uznawać wyższość Celtics, czyli niemal przez całą sportową karierę Westa.
Rozpacz odbijała się na rodzinie. – Bywało, że nie odzywał się całymi dniami. To mnie martwiło – wspominała jego żona Karen. – Nigdy nie mówił "kocham cię"… no, może raz do roku – wyznała. Nie jest tak, że nie próbował z tym walczyć. Zapisał się na terapię, ale z niej zrezygnował. Gdy przepisali mu prozac, wolał wziąć sprawy w swoje ręce i samemu stłamsić depresję. Jego stan poprawił się jednak dopiero po dziesięciu latach pracy na stanowisku menedżera generalnego w Los Angeles Lakers.
Zespół prowadził trener Pete Newell, który w tamtym czasie na co dzień pracował w Golden Bears. Wielokrotnie miał okazję, żeby przyjrzeć się Westowi i zauważyć coś, czego nie dostrzegli Mountaineers. W NCAA Jerry grał jako skrzydłowy, gdzie zmierzono mu 188 centymetrów wzrostu – po latach wyznał, że tak naprawdę miał 194… Być może chodziło o porównanie do obecnego pomiaru metrycznego w lidze, który przeprowadza się w butach, w tamtym czasie z kolei zawodników mierzono boso. Na igrzyskach wystąpił jednak jako obrońca, którym pozostał do końca kariery.
Taki ruch wymusiła obecność innej gwiazdy NCAA urodzonej w 1938 roku – Oscara Robertsona. "The Big O" w barwach Cincinatti Bearcats trzykrotnie został najlepszym strzelcem rozgrywek i podobnie jak West występował jako skrzydłowy. Taka była jego podstawowa pozycja na igrzyskach, ale wcielał się też w rolę rozgrywającego. Także w jego wypadku Newell przewidział przyszłość – w NBA koszykarz na stałe został "jedynką".
Drużynę Amerykanów z Rzymu określa się jako jedną z najlepszych amatorskich w historii. Zawodnicy Newella przez całe igrzyska przeszli jak burza, nie przegrywając żadnego meczu. Średnio zwyciężali z przewagą 42,4 punktu nad przeciwnikiem. Liderem był Robertson wspomagany przez Westa. Z dwunastu członków tamtego zespołu, aż dziesięciu trafiło później do NBA, z czego czterech do Galerii Sław – Robertson, West, Jerry Lucas i Walt Bellamy.
Ruch trenera Schausa okazał się wyborny. West świetnie dogadywał się z Baylorem na parkiecie, koszykarsko idealnie się uzupełniali. Ze względu na charakter gry pierwszego określano mianem "Mr. Outside", drugiego "Mr. Inside" – Lakers byli skuteczni na wiele sposobów. Kiedy pierwszy nie domagał w na obwodzie, drugi uruchamiał się w trumnie i odwrotnie. W takich okolicznościach Jerry rozwijał się wzorowo. W drugim sezonie był pełnoprawną gwiazdą ligi – uczestnikiem Meczu Gwiazd i członkiem najlepszej piątki rozgrywek. W sezonie 1961/62 klub mógł jednak w ograniczony sposób korzystać ze starszego z asów – Baylor został powołany do rezerwy armii Stanów Zjednoczonych i mógł zagrać tylko w 48 spotkaniach.
Na wielkie sukcesy West musiał poczekać. Współcześnie liczbę przegranych finałów często wypomina się LeBronowi Jamesowi, ale zdobycie mistrzostwa za trzecim podejściem i w trzech próbach na dziewięć, to nic przy tym co fani i zespół Lakers przeżywali w latach sześćdziesiątych. W Los Angeles powstał zespół mocny, ale nie na tyle, aby udanie konkurować z Boston Celtics i ich liderem Billem Russellem. West siedem razy przegrał walkę o tytuł, zanim udało mu się zostać mistrzem…
Los sprawił, że mimo lat stałej walki o tytuł Westa znów wyprzedził Robertson. Żeby odnieść sukces potrzebował bardzo podobnego czynnika co rywal – jednego z najlepszych wysokich świata. Wtedy "The Big O" grał w Milwaukee Bucks, którzy w 1969 roku wybierali z pierwszym numerem w drafcie i dokonali jedynie słusznej decyzji. Do Wisconsin trafił spadkobierca Chamberlaina i Russela – Kareem Abdul-Jabbar, wtedy znany jeszcze jako Lew Alcindor. I już jako debiutant doprowadził Kozłów wraz z ich rozgrywającym do pierwszego mistrzostwa w historii klubu.
Nagroda za cierpliwość i lojalność przyszła w 1972 roku, kiedy lata ciężkiej pracy wreszcie dały upragniony puchar, dodatkowo doprawiony zemstą na Knicks. Lakers bez kłopotu poradzili sobie z nowojorczykami i zdobyli pierwszy od osiemnastu lat tytuł. Nim wrócili na szczyt osiem razy przegrywali w finale, siedmiokrotnie z Westem w składzie. Pozycja klubu była mocna, ale zupełnie inna od tej, jaką miała być w zdecydowanie skuteczniejszej przyszłości, za którą miał odpowiadać Jerry…
Szansę bystremu obrońcy dał właściciel Lakers Jack Kent Cook, który szukał trenera posiadającego cechy przywódcze i nauczycielskie zarazem. Ostatecznie wielkim szkoleniowcem West nie został – przez trzy lata pracy największym osiągnięciem było dotarcie do finału konferencji. Oczekiwano więcej, bo od 1975 roku w Los Angeles grał Abdul-Jabbar.
Szybko zrozumiał, że kontynuacja kariery na ławce trenerskiej nie jest dla niego. Przestawił się na łowcę talentów – w 1979 roku został skautem w Lakers i udanie sprawował tę funkcję przez trzy lata. Przyczynił się do wybrania kilku znakomitych koszykarzy w drafcie, najlepszych Los Angeles wzięło jednak z pierwszymi numerami i były to decyzje oczywiste – w 1979 roku padło na Magica Johnsona, a w 1982 na Jamesa Worthy'ego.
Wówczas, przed sezonem 1982/83, awansował – został menedżerem generalnym klubu, którego potęga na parkiecie stale rosła. W latach osiemdziesiątych wokół Larry'ego Birda odrodzili się Celtics, a koszykarski świat mógł oglądać historyczne serie w finałach NBA. W przeciwieństwie do czasów Westa i Russella były jednak znacznie bardziej wyrównane – raz tytuł padał łupem jednych, raz drugich. Jako działacz Jerry stale usprawniał zespół, utrzymując go w walce o tytuł aż do 1991 roku i przegranej w decydującej fazie z Chicago Bulls.
Był dobrym gospodarzem, ale w zbudowaniu Lakers lat osiemdziesiątych pomogły przede wszystkim wysokie wybory w drafcie. To ułatwiało stworzenie zespołu na dekadę, czyniąc pracę Westa prostszą. W Los Angeles trzeba było wtedy raczej nie zepsuć niż specjalnie kombinować. West wykonał znakomitą robotę, prawdziwy geniusz miał jednak pokazać dopiero w latach dziewięćdziesiątych.
Śmiech obrócony w powagę razy dwa
W Memphis Grizzlies West po raz ostatni przyjął stanowisko menedżera generalnego. Nie zerwał jednak z NBA i nadal aktywnie ją kształtuje, ale nie może być nagradzany. Działa raczej z tyłu, niczym kardynał Richelieu ligi i równie jak słynny Francuz skutecznie.
W maju 2011 roku wrócił do gry, wiążąc się z Golden State Warriors. Jego funkcja nie została jasno nazwana, dołączył do zarządu, ale miał odpowiadać tylko przed właścicielami klubu Joe Lacobem i Peterem Guberem. Dodatkowo Westowi przypadła część udziałów w drużynie. Ile dokładnie? Tego nie wie nikt, jedno jest pewne – wpływ Jerry'ego na działanie organizacji był ogromny.
Podobnie jak w wypadku Grizzlies nie trafił w najlepsze środowisko. Obecnie Warriors są postrzegani jako jeden z najlepiej prowadzonych klubów, ale przed przyjściem Westa było zupełnie inaczej. Przy stanie na maj 2011 roku do play-off w XXI wieku awansowali tylko raz, a od 1991 roku jedynie trzykrotnie.
Było źle i nie było widać szans na poprawę. Za czasów Westa klub zaczął jednak działać i to dość radykalnie. Wcześniejsi sternicy podłożyli podwaliny pod sukces, bo to oni wybrali w drafcie Stephena Curry'ego, ale cała reszta, dzięki której sięgnięcie po pierwsze mistrzostwo od 1975 roku stało się możliwe, to już robota z czasu, kiedy Jerry był w klubie.
Przebudowy dokonano przez draft – poza Currym wybrano niemal całą pierwszą piątkę, która w 2015 roku sięgnęła po tytuł. W ten sposób do Oakland trafili Klay Thompson, Draymond Green, Harrison Barnes czy Festus Ezeli (większość wybrano z niskimi numerami). Kiedy przed sezonem 2014/15 zdecydowano się na zmianę trenera i podpisanie kontraktu ze Steve'em Kerrem niewielu spodziewało się sportowego boom – sięgnięto po inteligentnego faceta, który w tamtym czasie po sportowej karierze związał się jednak nie z ławką trenerską, ale stołkiem dla telewizyjnego eksperta i drugiego komentatora – i trzeba przyznać, że w tej roli był świetny, nawet jak na amerykańskie warunki.
Wreszcie w 2016 roku, kiedy Warriors zaskakująco przegrali finał z Cleveland Cavaliers, West i inni działacze klubu znów zrobili coś, co wydawało się niemożliwe – ulepszyli zespół, który pobił rekord Chicago Bulls i skończył sezon zasadniczy z bilansem 73-9. Jak? Namówili Kevina Duranta do transferu. I tak dynastia Wojowników przetrwała aż do 2019 roku. West ulotnił się wcześniej – w 2017 roku przeniósł się do Los Angeles Clippers, znów w poszukiwaniu nowych wyzwań, tuż po tym jak Golden State sięgnęło po siódme mistrzostwo w jego karierze działacza.
I wtedy nastali Clippers. No właśnie... Clippers. Każdy, kto ma blade pojęcie o NBA, wie że ta nazwa nie kojarzy się z niczym dobrym. Lata śmiechu, niepowodzeń, wieczne bycie nie drugim jak w "Nic śmiesznego", ale ostatnim, przedostatnim czy po prostu bardzo słabym. Temu klubowi nigdy nie udało się nic, a do dziś największym sukcesem pozostaje przejście pierwszej rundy w play-off. Przeciwieństwo względem Lakers jest rażące i to właśnie ma zmienić i już zmienia West.
Nim o samym geniuszu, słowo o genezie zmian. Niefortunnej, przypadkowej i niechcianej – ale hej, Clippers nawet drogę do sukcesu muszą rozpocząć przypadkiem i od upadku. Mamy rok 2014, a klub należy do Donalda Sterlinga, czyli kalifornijskiego odpowiednika Jamesa Dolana z New York Knicks – właściciela chcącego mieć dużą władzę nad organizacją, przy okazji prezentującego elementarne braki w zarządzaniu.
I tak 25 kwietnia 2014 roku portal TMZ opublikował dziesięciominutowe nagranie, na którym Sterling poucza partnerkę niemal tak jak typowy redneck musiał pouczać nastoletniego syna w latach czterdziestych czy pięćdziesiątych ubiegłego stulecia.
– Sypiaj z czarnymi, przyprowadzaj ich do domu i rób sobie z nimi, co chcesz, ale nie łaź na mecze mojego klubu. Nie pokazuj się też z nimi na zdjęciach na Instagramie – "tłumaczył" partnerce Sterling. Tłumaczenia oczywiście poszły w świat i stało się jasnym, że taki człowiek nie może mieć nic wspólnego z na wskroś afroamerykańską NBA.
Wkrótce liga zawiesiła Sterlinga i nałożyła na niego karę w wysokości 2,5 miliona dolarów. Właściciel nie mógł chodzić na mecze i sprzedał klub komuś, kto w przeciwieństwie od niego od początku pokazuje, że wie co robi na stanowisku – Steve'owi Ballmerowi. Początkowo byłego dyrektora generalnego Microsoftu traktowano trochę jak kosmitę, przede wszystkim z powodu ceny... Do dziś Clippers pozostają najdrożej sprzedanym klubem sportowym w historii – Amerykanin zapłacił dwa miliardy dolarów, czyli kilkukrotnie więcej niż faktyczna wartość rynkowa w tamtym czasie.
Tyle że Ballmer wiedział, co robi. Widział, że Lakers podupadają i jest szansa na przejęcie jednego z dwóch największych rynków koszykarskich w Stanach Zjednoczonych. Dlatego też w 2017 roku zatrudnił Westa i stara się przebudowywać markę klubu. Sportowo projekt nabrał rozpędu właśnie po przyjściu Jerry'ego, który znów wcielił się w rolę szarej eminencji w zarządzie i pełni obowiązki doradcy o bliżej niesprecyzowanych kompetencjach. Od początku pracy działa i to znakomicie.
Nie jest tak, że cała dobra praca sztabu Clippers kończy się i zaczyna na ściągnięciu Leonarda. Nic z tych rzeczy, bo początek wziął się z rezygnacji ze starych gwiazd – tercet DeAndre Jordan, Blake Griffin i Chris Paul nigdy nie osiągnął choćby połowy tego, co miał w Los Angeles zrobić, postanowiono więc go rozbić. Dwaj ostatni byli szczególnie istotni, bo wysokie kontrakty zapychały salary cap i uniemożliwiały tworzenie nowego projektu sportowego.
Oddano ich więc w różne miejsca – Paul trafił do Houston, za to Clippers otrzymali całą plejadę koszykarzy, ale najważniejsi z nich to Patrick Beverley, Montrezl Harrell i Lou Williams. Dwaj ostatni grają do teraz na jednych z najlepszych kontraktów w NBA w stosunku ceny do jakości, pierwszy z kolei latem odnowił kontrakt i dobrze pasuje do nowej filozofii sportowej drużyny, czyli twardej, zdecydowanej defensywy.
Wymieniono także Griffina, którego kontrakt również ciążył klubowi. Silnego skrzydłowego, w tamtym czasie będącego cieniem samego siebie (wyniszczyły go liczne kontuzje, nie był już tak atletyczny) wytransferowano do Detroit Pistons, gdzie odbudowuje karierę. Za niego do Los Angeles trafili Tobias Harris, Avery Bradley i Boban Marjanović. Tej trójki też nie ma już w klubie, bo później działacze znów ich wymienili. West był tylko doradcą, ale trudno w tym wszystkim nie dostrzec jego ręki.
Efekt licznych działań był taki, że do wolnej agentury latem 2019 Clippers przystępowali jako klub z ogromem miejsca w salary cap i już mocny. Mimo to po pierwszym tygodniu, w którym większość największych podpisała już kontrakty, wydawało się, że klub przegra. I wtedy na jednym białym koniu do Los Angeles wjechali Kawhi Leonard i Paul George. Pierwszego uznawano za prawdopodobny transfer, drugi zaskoczył wszystkich, a w istocie okazało się, że zespół mógł dostać albo obu, albo żadnego.
Cała transakcja postawiła podwaliny już nie pod zespół mogący awansować do play-off, tylko taki, który jest w stanie wygrać NBA. Początek nowego sezonu to potwierdza. Nie wiadomo, czy Clippers osiągną sukces, czy trafią na listę czempionów, ale jedno jest pewne – są poważnym zespołem i ludzie nie zmienią zdania w tej sprawie. Z perspektywy śmiesznej historii to już dużo, ale dlaczego nie pójść krok dalej, kiedy wszystko, czego dotknie się West prędzej czy później zamienia się w złoto?
Sam West na razie pozostanie doradcą w Clippers i co najważniejsze wciąż jest zdrowy. I wciąż byłby w stanie położyć na łopatki każdego amatora koszykówki w konkursie rzutowej.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1004 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.