Marcin Robak trafił do Ekstraklasy relatywnie późno i późno zaczął też być jej gwiazdą. Gdy już się rozpędził, z impetem wkroczył do "Klubu 100". Tuż przed meczem w Pucharze Polski z Legią Warszawa opowiedział o presji w Łodzi, nieudanym transferze do Chin, fascynacji Jorge Camposem oraz fanatycznych kibicach w Turcji, którzy po złych decyzjach sędziego rzucali w jego stronę krzesełkami.
Marcin Borzęcki: – Oglądał pan film "Hooligans"?
Marcin Robak: – Hmm, chyba nie...
– Jest tam taka scena, gdy kibice West Hamu dowiadują się o wylosowaniu Millwall, znienawidzonego rywala, w Pucharze Anglii. Wskakują z radości na biurka w pracy, w ruch idą telefony. U was była podobna radość po wylosowaniu Legii?
– Nie pamiętam, w jakich okolicznościach dowiedziałem się o tym, że czeka nas w pucharze taki klasyk, ale przyznaję, że po cichu wszyscy liczyliśmy, że po przejściu Śląska Wrocław trafimy na ŁKS albo Legię Warszawa. Traktujemy to jako ogromne wyzwanie, największe z dotychczasowych. Wiadomo też, że to specjalne wydarzenie dla kibiców, którzy kilka lat czekali na spotkanie tej rangi. Ale nie ma też co przesadzać z euforią, musimy pamiętać że jesteśmy w drugiej lidze, a zmierzymy się z wicemistrzem Polski.
– Jakie miny mieliście na porannym treningu (rozmawialiśmy w poniedziałek 28 października – przyp. red.)? Zakładam, że nie było osoby, która nie znała wyniku starcia Legii z Wisłą Kraków...
– Jako zawodnik, który grał już wiele razy przeciwko temu rywalowi, podchodzę do spotkania trochę inaczej. Budzi to na pewno we mnie ekscytację, ale doświadczenie pozwala studzić emocje. Nie chcę przeciwnikowi niczego ujmować, wygrał w niedzielę wysoko, wcześniej pokonał Lecha, ale pamiętajmy, że w poprzednich meczach nie błyszczał. To nie jest długa seria kilkubramkowych zwycięstw, meczów wygranych czterema, pięcioma golami. Przydarzyło się tak, że przed spotkaniem pucharowym z nami pokonali Wisłę 7:0, ale spokojnie. To pewnie według wielu wyświechtane powiedzenie, ale prawda jest taka, że puchar naprawdę rządzi się swoimi prawami – wystarczy prześledzić, jak to wygląda na przykład w zachodnich krajach. Tam też kluby z niższych lig ogrywają faworytów, co pewne w normalnych okolicznościach nie powinno się wydarzyć. Tak samo było przed meczem ze Śląskiem – wrocławianie przyjeżdżali do nas zrobić swoje, każdy spodziewał się ich awansu, a sprawiliśmy niespodziankę. Kto chce, może uważać, że Legia poradzi sobie lekko z Widzewem, a ja twierdzę, że wynik jest sprawą otwartą i przy naszej publiczności możemy sprawić sensację.
– Data meczu z Legią była zaznaczona czerwonym flamastrem w kalendarzu od miesiąca? Podejrzewam, że niełatwo skupić się na spotkaniach z Pogonią Siedlce czy Stalą Stalowa Wola, gdy za rogiem stoi wicemistrz Polski.
– To miało bardzo mobilizujące działanie, bo dla większości chłopaków będzie to największe przeżycie w karierze. Nie jest tak, że ich myśli zdominował mecz z Legią, ale było to motywujące. Ale, jak pokazują nasze wyniki w ostatnich tygodniach, umiemy trzymać kontakt z ziemią, koncentrację na ligowych wyzwaniach i, zresztą tak jak stołeczni, zdobyć nawet w jednym meczu siedem bramek. Jednak priorytetem ciągle jest awans do pierwszej ligi, a spotkanie z Legią to dodatkowy smaczek.
– Czym zaskoczyła pana druga liga? Jest dokładnie taka, jakiej można było się spodziewać?
– Dużo fizycznych zawodników, dużo walki, twarda gra na ziemi i w powietrzu. Od początku nie martwiłem się o mecze u siebie, bo mamy komfort występowania na pięknym stadionie, pełnym kibiców, z zadbaną trawą, ale obawy rodziły takie konfrontacje, jak ta ostatnia – w Boguchwale ze Stalą Stalowa Wola. Sporo mamy tutaj takich niewygodnych wyjazdów – wiąże się z tym specyficzny klimat. Jadąc na każdy kolejny mecz poza Łódź muszę się w odpowiedni sposób do tego przygotować, ale przede wszystkim wierzę, że za rok będziemy już mierzyli się z rywalami w innych okolicznościach.
– A czy obrońcy w specjalny sposób nastawiają się na to, by powstrzymać Marcina Robaka.
– Aż tak tego nie odczuwam. Często mam obok siebie dwóch, czasem nawet trzech przeciwników, ale udaje się też urwać, zagrać jeden na jeden, poszukać okazji.
– Presję w Widzewie można określić "ekstraklasową"?
– Nasiliło się to po ostatnim nieudanym sezonie, w którym, mimo dużej przewagi na wielu polach, awans przeszedł klubowi koło nosa. Zabrakło punktów wiosną, to spotęgowało presję i teraz już naprawdę nikt nie wyobraża sobie, by powinęła nam się noga. Zdajemy sobie z tego sprawę, wiemy że chociaż to druga liga, to aspiracje klubu są ogromne. Dużo pracujemy, by pobudzać siebie, nie kończyć na słowach tylko w szatni, ale pokazywać to też na boisku. Wytrzymanie tego ciśnienia nie jest proste, odpowiedzialność jest bardzo duża. Też to odczuwam, odkąd podpisałem kontrakt oczekiwania wobec mnie stale rosną. Doskonale to rozumiem, bo od napastnika strzelającego po kilkanaście goli w sezonie na boiskach Ekstraklasy powinno się oczekiwać, że będzie trafiał częściej dwie ligi niżej. Ale wiedziałem na co się piszę. Wiedziałem, kto tu gra, z kim będę walczył o awans. A wiadomo, że jak przychodzi do zespołu ktoś doświadczony, to może tę drużynę podnieść.
– I przede wszystkim w końcu ma kto wykorzystywać rzuty karne, co było na finiszu ubiegłego sezonu przekleństwem RTS-u.
– Oczywiście, bacznie obserwowałem poczynania Widzewa i wiosną kilka zmarnowanych karnych mogło przesądzić o braku awansu. To były kluczowe sytuacje, wymieszało się to z serią remisów, straconych w końcówkach punktów. Nie chcę brać roli adwokata, ale jestem w stanie wyobrazić sobie nerwy, jakie wiązały się z każdą taką "jedenastką", bo sam teraz czuję spore emocje, gdy podchodzę do stojącej piłki. Na razie skuteczność jest dobra, ale nie rozmyślam za specjalnie. W Ekstraklasie było łatwiej o przewidzenie zachowania bramkarza, mogłem to analizować z trenerem przed spotkaniem. Teraz częściej bazuję na intuicji, obserwacji tuż przed strzałem. Nie mam sprawdzonego sposobu – podchodzę do piłki i dopiero wtedy podejmuję decyzję, który róg wybrać. Choć czasami zdarza się też, że zmieniam w ostatniej sekundzie, uwzględniając zachowanie rywala.
Nie chcę przeciwnikowi niczego ujmować, wygrał w niedzielę wysoko, wcześniej pokonał Lecha, ale pamiętajmy, że w poprzednich meczach nie błyszczał. To nie jest długa seria kilkubramkowych zwycięstw, meczów wygranych czterema, pięcioma bramkami. Przydarzyło się tak, że przed starciem pucharowym z nami pokonali Wisłę 7:0, ale spokojnie.
– Dziś rozmawiamy o strzelaniu goli, a niewiele brakowało, by obserwowałby pan futbol z innej perspektywy.
– Późno zacząłem dojrzewać fizycznie, później niż rówieśnicy, którzy byli wyżsi ode mnie w wieku nastolatka, silniejsi, bardziej "napakowani". Dopiero potem zacząłem więcej czasu spędzać w siłowni, ale byłem długo niewysoki, chudy, wątły. Około 20. roku życia zacząłem się rozrastać. Dlatego późno zaczęła się moja kariera w Ekstraklasie i... wracając do pytania – rzeczywiście, przypadek zadecydował, że nie zostałem bramkarzem. Fascynowałem się w dzieciństwie postacią Jorge Camposa, uwielbiałem go, te kolorowe, pstrokate bluzy. Też był przecież niskim zawodnikiem, a mimo to dawał radę między słupkami. Miałem taką pomarańczową bluzę, nakleiłem sobie na nią literki tworzące jego nazwisko i na podwórku, na asfaltowym boisku, starałem się go naśladować. Dopiero gdy pojechałem na turniej mikołajkowy z zespołem, jeszcze w Konfeksie Legnica, trener stwierdził, że muszę zagrać w ataku, bo na bronienie jestem za mały. Odłożyłem tę ukochaną bluzę, poszedłem do przodu, zostałem królem strzelców i tak już zostało.
– Ale skąd tak wysoka forma dopiero po 30. urodzinach?
– Naprawdę nie wiem, ale dopiero po trzydziestce zacząłem trafiać co sezon po kilkanaście razy. Teraz cieszę się z tego, że nastąpiło to tak późno, bo dzięki temu w wieku prawie 37 lat mogę cieszyć się wysoką formą. Nie ukrywam też, że obecnie muszę pracować nad sobą w inny sposób, dłużej się regenerować, dłużej szykować do meczu czy nawet treningu, ale fizycznie czuję się świetnie. To też zależy od meczu, od nawierzchni – w Boguchwale na przykład graliśmy na twardym podłożu, więc mięśnie inaczej to odbierały, musiały nieco dłużej odpocząć. Są czasem takie spotkania, że łapanie odpowiedniej formy, doprowadzenie organizmu do optimum trwa nawet dwa, trzy dni.
– Biorąc pod uwagę, jak późno ta kariera zaczęła się, jest pan pewnie zadowolony z jej przebiegu. Ale myślę, że niedosyt wynikający po przygodzie zagranicznej pozostaje.
– Nie żałuję wyjazdu do Turcji, bo mimo że to był ciężki okres dla klubu, indywidualnie wspominam go dobrze. Trafiłem do Konyasporu w styczniu, nie udało nam się niestety utrzymać w pierwszej lidze, spadliśmy na zaplecze, ale tam też nieźle sobie radziliśmy. Było o tyle trudniej, że FIFA nałożyła na nas zakaz transferowy, dołączyło wielu młodych, niedoświadczonych piłkarzy, ale mimo to zajęliśmy czwartą pozycję, zagraliśmy w barażach o awans. Tam niestety przegraliśmy, więc uznałem, że mimo obowiązującej jeszcze dwa lata umowy lepiej będzie odejść. Ciągnęło mnie do gry na najwyższym poziomie, chciałem koniecznie wykorzystać ten czas.
– Czytałem, że miejsce, w którym pan mieszkał, można uznać za specyficzne.
– Nie było źle, ale dużo spotykałem tam ludzi nieco "zacofanych", żyjących tamtym życiem, zamkniętych na otoczenie. Nawet, kiedy żona przyjeżdżała, patrzyli na nią jak na UFO – mało kobiet chodziło wówczas z dekoltem, z odsłoniętą głową. Dla starszych pań był to szok, ale narzekać nie mogłem. Turcy bardzo pozytywnie zaskoczyli mnie serdecznością i życzliwością, zwłaszcza obcokrajowcom starali się pomagać w aklimatyzacji. Szkoda tego zakazu transferowego, problemów finansowych Konyasporu, bo mógłbym wspominać tę przygodę lepiej.
– Było tam o tyle łatwiej, że w zespole grał już Mariusz Pawełek.
– Był Mariusz, ale był też Peter Grajciar – co prawda Słowak, ale wiadomo, że trzymaliśmy się we trzech i udało się znaleźć wspólny język. Z czasem zaczęliśmy łapać trochę tureckich słówek, nawiązywać kontakt z miejscowymi, więc było coraz lepiej. Zderzyłem się tam z nieco dziwnymi zwyczajami, zwłaszcza na drodze. Czasami zatrzymywali auto i dostawało się mandat za niezapięty pas, a obok przejeżdżał motor, z dzieckiem pośrodku, bez kasku, na co policjanci nie zwracali uwagi. Pamiętam też, że gdy jechaliśmy z Mariuszem na trening ktoś uporczywie zajeżdżał nam drogę. Dojechaliśmy do skrzyżowania, czerwone światło i awantura. Pawełek wyskoczył z samochodu, chciał zwrócić uwagę, a tamci do nas z rękami i szamotanina. Obyło się bez rozlewu krwi, ale szybko poznaliśmy krewkich miejscowych i ich zachowania na drodze. Dla nich skręcanie tuż przed kimś, zajeżdżanie mu drogi to normalka.
– Piłkarsko znacznie gorzej było w Mersin.
– Dziwna historia. Spędziłem tam tylko i aż pół roku, bo... nie zagrałem tam w ani jednym meczu ligowym. Co gorsza – nie byłem ani razu nawet w osiemnastce. Do tej pory zastanawiam się, jak do tego transferu doszło i im dłużej o tym myślę, tym coraz pewniejszy jestem, że miało to jakieś podłoże w interesach. Nie rozwiązałem umowy z Konyasporem, zostałem w dziwny sposób przeniesiony do Mersin. Rozwiązałem z nimi umowę z winy klubu, odszedłem, bo po prostu mi nie płacili. To było dziwne miejsce – spadli potem na zaplecze, awansowali, potem rok po roku spadali i chyba w końcu ogłosili upadłość.
– W kilku fajnych meczach jednak udało się tam zagrać – między innymi przeciwko Fenerbahce w Stambule.
– Robiła wrażenie publika, robili wrażenie również rywale. Przede wszystkim brazylijski rozgrywający Alex – fantastyczny piłkarz, ogromnie w Turcji szanowany, nawet mu chyba gdzieś pomnik postawili. W Mersin spotkałem Merta Nobre – był kapitanem zespołu, strzelec ponad 100 goli w lidze tureckiej i to był rzeczywiście kawał piłkarza.
– Tureccy kibice uchodzą za fanatycznych. W Konyasporze było podobnie?
– Trochę szalonych było, reagowali impulsywnie zwłaszcza, gdy... sędzia popełniał błąd. Tak, było gorąco – latały różne przedmioty, nawet krzesełka. Było to o tyle dziwnie, że Konya, która jest dużym miastem, liczy chyba ze dwa miliony, ma na terenie wiele przyczółków Fenerbahce czy Galatasarayu. Ciężko to sobie wyobrazić w Polsce, ale tam często widziałem w galeriach, na ulicach sklepy klubów ze Stambułu. Co więcej – gdy Fener zdobyło mistrzostwo, to u nas masa ludzi świętowała. Gdyby ktoś z zewnątrz to zobaczył, uznałby pewnie, że ligę wygrała miejscowa drużyna, a nie z obcego miasta.
– Największą tajemnicą jest jednak niedoszła przeprowadzka do Chin. Udało się w końcu uzyskać odszkodowanie od FIFA?
– Bardzo dziwne doświadczenie. Poleciałem do Londynu, spotkałem się z właścicielką klubu, podpisałem dokumenty, według których stałem się piłkarzem Guizhou Rehne, Pogoń ogłosiła to na oficjalnej stronie, więc nie mogłem spodziewać się, że cokolwiek się wysypie. Z tego co wiem, to dopięli w tzw. międzyczasie transfer innego napastnika.
Po weekendzie miałem przylecieć do Chin, szykowałem się już do tej podróży, rozmawiając sporo z grającym tam Krzyśkiem Mączyńskim, a tu w niedzielę rano Krzysiek pisze do mnie: "Ty, co jest grane?". Jak to co? Podpisane, zaraz lecę. A on na to, że wszyscy zaskoczeni – myśleli że przyleci Robak, a tu na porannym treningu zupełnie inny gość, do Robaka niepodobny.
– Mike'a Hanke. Z ciekawości sprawdziłem jego bilans w Azji: 12 meczów, gol.
– Tak właśnie kojarzyłem, że chyba po pół roku opuścił Chiny. Generalnie miałem po weekendzie przylecieć do Chin, szykowałem się już do tej podróży, rozmawiając sporo z grającym tam Krzyśkiem Mączyńskim, a tu w niedzielę rano Krzysiek pisze do mnie: "Ty, co jest grane?". Jak to co? Podpisane, zaraz lecę. A on na to, że wszyscy zaskoczeni – myśleli że przyleci Robak, a tu na porannym treningu zupełnie inny gość, do Robaka niepodobny. Teraz można się pośmiać, ale cała sytuacja była kuriozalna i bardzo niezręczna – nikt nas wcześniej nie uprzedził, że klub wycofuje się z transferu i przeprowadzka nie dojdzie do skutku. Rzeczywiście, musiałem wkroczyć z klubem na drogę sądową i wyszło o tyle dobrze, że uzyskałem odszkodowanie. Szczęśliwie ostatecznie niewiele straciłem na tym zamieszaniu.
– Jakieś ciekawe zagraniczne oferty w trakcie pana kariery jeszcze się pojawiały?
– Trzeba pamiętać, że późno zacząłem grać w Ekstraklasie, jeszcze później zacząłem w niej strzelać, a co za tym idzie – zwróciłem na siebie uwagę dopiero koło trzydziestki. Jaki zagraniczny klub będzie chciał zapłacić za nawet skutecznego, ale 30-latka? Głównie pojawiało się zatem zainteresowanie z mniej lub bardziej egzotycznych kierunków – z Azji, Australii. Pamiętam taką zabawną historię... Jako młody chłopak byłem na testach w Paderborn, ale to nie mogło się udać, bo była to zupełnie partyzancko zorganizowana akcja. Spakowałem się z bratem, ale pierwszy problem był dość prozaiczny – znaleźć samochód. Auto w końcu ogarnęliśmy, ruszyliśmy w ciągnącą się przez kilkaset kilometrów eskapadę do Niemiec. Dojechaliśmy tam koło czwartej, piątej nad ranem, ja chyba w ogóle nie spałem. O 10 był trening wyrównawczy po meczu, więc ci, którzy nie grali w sobotę, brali udział w zajęciach. Ja z tego samochodu, prosto na boisko... Odbyłem trening, zjadłem obiad, wróciłem do Legnicy. Super! Ale później wielu konkretnych tematów nie było. A przynajmniej nic tak poważnego, bym się skusił.
– Widzew był pierwszym klubem, który się do pana latem zgłosił?
– Kilka ofert się pojawiło, Widzew nie był pierwszym klubem, który się odezwał. Pierwszeństwo rozmów dałem oczywiście Śląskowi, z którym miałem kontrakt do końca czerwca i chciałem, by określono się, co do mojej osoby. Dopiero później podjąłem inne rozmowy, odzywali się działacze Piasta, Miedzi, były zapytania z Izraela, Australii. Przyszedłem tu jednak z wiarą w awans do pierwszej ligi, a potem do Ekstraklasy, bo nie ukrywam, że w barwach tego zespołu chciałbym jeszcze zagrać w najwyższej klasie rozgrywkowej.
– Paradoksalnie, gdy kilka lat temu odchodził pan z Widzewa, zespół grał w Ekstraklasie, ale na starym stadionie. Teraz nowy, piękny obiekt, ale piłka drugoligowa.
– Przez ten czas często bywałem w Łodzi, przyjeżdżałem na mecze w roli kibica – zresztą nie tylko na nowym obiekcie, bo jeszcze na poprzednim starałem się regularnie zjawiać i przy ulicy Milionowej również. Przyznaję, że aktualny stadion, choć może nie tak wielki jak niektóre obiekty w Ekstraklasie, robi jednak ogromne wrażenie, jest niesamowicie klimatyczny. Gdy wypełnia się czerwonymi barwami, nie ma pustych krzesełek, przez 90 minut słychać doping – ciarki pojawiają się już w szatni przed wyjściem na mecz.
– Ponad 100 goli w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale niewiele lat spędzonych w czołowych klubach. Właściwie tylko dwa, w Lechu, przy czym spora część stracona przez kontuzje, a reszta podsycona konfliktem z Nenadem Bjelicą. Jest niedosyt?
– Zabrakło mistrzostwa kraju, bo fajnie byłoby mieć takie trofeum w gablocie, natomiast z pustymi rękami nie skończyłem, w końcu dwa razy udało się wygrać Superpuchar. Generalnie w drużynach, w których grałem, nie walczyliśmy zazwyczaj o najwyższe laury, choć indywidualne udawało się sięgać po koronę króla strzelców. Nie powiedziałbym, że to forma niedosytu, trzeba pamiętać, że patrzę na swoją karierę nieco inaczej. Patrzę na nią przez pryzmat zawodnika, który późno zadebiutował, późno piłkarsko dojrzał. Mam wrażenie, że i sporo wycisnąłem.
– I jeszcze w międzyczasie udało się zagrać w kadrze.
– Łącznie dziewięć występów, zdobyta bramka, kilka zaliczonych zgrupowań. Może i nie jest to nic wybitnego, ale mała satysfakcja pozostała, bo przecież nie dość, że selekcjonerzy powołując mnie musieli stawiać na zawodnika wiekowego, to trafiłem też na epokę, w której pozycja "dziewiątki" została poniekąd zdominowana przez jednego zawodnika. A trzeba też pamiętać, że na pierwsze treningi w reprezentacji zostałem zaproszony jako zawodnik pierwszoligowy, co pewnie dziś byłoby nie do pomyślenia. Jasne, na pamiętnym turnieju w Tajlandii grali tylko piłkarze z Ekstraklasy, ale i tak jestem wdzięczny Franciszkowi Smudzie za możliwość gry.
– Który ze swoich atutów uważa pan za najważniejszy, co pozwoliło przebić się w tak zaawansowanym wieku?
– Wydaje mi się, że zawsze byłem bardzo pracowity. Jeszcze w czasach legnickich kumple robili różne rzeczy, a ja zawsze byłem skupiony na piłce, na treningu. Od początku przygody z piłką starałem się robić coś więcej, w wolnym czasie pracować czy to nad masą mięśniową, czy nad kondycją. Zakładałem dres, biegałem po lesie, zostawałem po treningach, szlifowałem technikę. Wydaje mi się, że gdy zacząłem rosnąć, mężnieć, zbierałem owoce tych nadprogramowo przetrenowanych godzin, a z czasem przydało się to, gdy dostałem się już do Ekstraklasy.
– I pewnie nie zamierza się pan jeszcze zwijać z pokładu.
– Nie jestem niestety jasnowidzem, więc nie wiem, kiedy przyjdzie kres tej przygody. Wiem natomiast, że na razie nie muszą o tym w ogóle myśleć, bo zdrowie mi dopisuje, czuję się młodo i piłkarsko cały czas daję radę. Nawet jeśli czasem trzeba poświęcić więcej czasu na regenerację, ale to w tym wieku normalne.
Następne
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP, w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.