Wystarczył rok, żeby krajobraz w NBA zmienił się nie do poznania. Koszykarskie imperium Golden State Warriors rozsypało się jak domek z kart. Ostatni akt upadku odgrywa się teraz – w nowych okolicznościach, już bez Kevina Duranta, Wojowników ściga plaga kontuzji. Do końca sezonu może nie zagrać Stephen Curry, a widoki na przyszłość są fatalne. Jak i dlaczego do tego doszło?
Osłabienie Warriors nie było scenariuszem nierealnym już w 2018 roku. Wygasał kontrakt Duranta, który nigdy nie został postacią numer jeden w Oakland. Był w cieniu Curry'ego, ale zdawał sobie sprawę, że jest koszykarzem pierwszego formatu, że może i powinien mieć "zespół na własność". Samo odejście MVP z 2014 roku nie miało jednak oznaczać zapaści Wojowników – drużyna Kerra była mocna jeszcze przed przyjściem gwiazdy Oklahoma City Thunder, a jej rdzeń pozostał w klubie. To właśnie wcześniej padł historyczny rekord i odnotowano bilans 73 wygranych do dziewięciu porażek w sezonie zasadniczym.
W okres przemiany wizerunkowej Warriors mieli wejść osłabieni, ale nadal konkurencyjni. Wciąż grał dla nich Curry, jeden z pięciu najlepszych koszykarzy w NBA. Kiedy obok kogoś takiego mieli występować Klay Thompson i Draymond Green oraz potencjalne wzmocnienie za Duranta, możliwości udanej walki w play-off nadal były wysokie. Tak się jednak nie stało, a kolejna dynastia NBA upadła z hukiem.
Los się musi odmienić
Koszykarska historia Warriors opowiada nie tylko o jednym z niezaprzeczalnie najmocniejszych zespołów w historii, ale też o wspaniałej odmianie klubu. Przez lata w Oracle Arena żyli wspomnieniem o drużynie mistrzowskiej z 1975 roku napędzanej przez Ricka Barry'ego. Reszta tytułów Wojowników pochodzi z czasów, kiedy grali jeszcze w Filadelfii.
Od odejścia Barry'ego w 1978 do 2014 roku największym sukcesem klubu było wygranie pierwszej rundy w play-off. Większość sezonów była nieudana, a w XXI wieku długo stosowano taktykę celowego przegrywania, aby uzyskać jak najwięcej wysokich wyborów w drafcie. Po wielu próbach dało to efekt, bo w ten sposób do klubu w krótkim czasie trafili Curry, Thompson, Green, Festus Ezeli, Harrison Barnes i Kevon Looney. I tak tanio i bez większego ryzyka można było zbudować naprawdę mocny zespół.
To wszystko wydarzyło się także z powodu zmian w strukturze właścicielskiej klubu w 2010 roku, za którą poszło zatrudnienie nowych działaczy. Kluczowa okazała się jednak zmiana trenera. Podobnie jak w Milwaukee Bucks do poprzedniego sezonu w Warriors do 2014 roku drzemał spory potencjał. Tyle że przez słabego trenera drużyna nie potrafiła go wyzwolić. W Wisconsin obudził go Mike Budenholzer, w Kalifornii Steve Kerr.
O błyskawicznym wybuchu potęgi Warriors zdecydowało także szczęście w nieszczęściu, czyli podatność na kontuzje Curry'ego. Przez pierwsze kilka sezonów przyszły dwukrotny MVP często narzekał na urazy kostek. Dlatego klub mógł odnowić z nim kontrakt na cztery lata za dwanaście milionów dolarów rocznie, to jest około trzykrotnie mniej od późniejszej realnej wartości, a przy tym zaoszczędzić środki na odpowiednie uzupełnienie zespołu. Dzięki temu do drużyny dołączył na przykład MVP finałów z 2015 roku Andre Iguodala.
Kolos z Oakland rósł wraz z rozwojem Curry'ego. W sezonie 2015/16 lider Warriors rozegrał najlepszy sezon zasadniczy w karierze i jeden z najbardziej efektywnych w historii. Poprowadził zespół do wygrania 73 meczów i pobicia rekordu Chicago Bulls z 1996 roku. W play-off coś się zepsuło, Golden State mieli po raz kolejny łatwo pokonać Cleveland Cavaliers w finale, ale nie potrafili powstrzymać LeBrona Jamesa, który wygrał pierwszy tytuł dla klubu z Ohio.
Wtedy zarząd dokonał czegoś niemożliwego. Wiedziano, że Durant będzie chciał odejść z Thunder, ale rzadko wskazywano na Warriors jako możliwy w jego wypadku wybór. Wydawało się to zbyt nierealne, także z punktu widzenia zawodnika – po co miałby przychodzić do najlepszych w lidze? Przecież to oznaczałoby totalną dominację i najlepszą możliwą gwarancje zdobycia mistrzostwa… Dla reszty NBA stało się jasnym, że Golden State jest poza zasięgiem.
I było, przez trzy lata… no, prawie. Pierwszy i drugi sezon z duetem Curry-Durant był udany dla Warriors, ale nudny dla kibica – Golden State z łatwością i dużą rezerwą przechodziło przez rundę zasadniczą, aby w play-off wrzucić wyższy bieg i dystansować rywali. Na wzmocnionych Wojowników dwukrotnie nic nie mógł poradzić James, który nie powtórzył w Cleveland sukcesu z 2016 roku.
I tak do ostatniego sezonu, kiedy z koszykarskiego niebytu po raz pierwszy wyszli Toronto Raptors. Kawhi Leonard dał Kanadzie tytuł, ale nie dokonał tego przeciw "tym samym" Warriors. Zespół stopniowo osłabiały kontuzje, a specjalnym wzmocnieniem nie był także pozyskany w promocji DeMarcus Cousins. W finałach zaczęło się lżej, bo jako pierwszy urazu doznał Looney, ale potem na trzecie spotkanie wypadł Thompson…
Przez cały czas nie grał też Durant. Skrzydłowy doznał urazu w piątym meczu półfinału Konferencji Zachodniej przeciwko Houston Rockets. Miał być gotów na końcówkę finałów, aby pomóc w zdobyciu trzeciego tytułu z rzędu, tyle że na początku drugiej kwarty w trakcie powrotnego spotkania piątego z Raptors zerwał ścięgno Achillesa. Dla niego skończył się nie tylko sezon 2018/19, ale także obecny.
Czarę goryczy przelała kontuzja Thompsona w szóstym spotkaniu eliminująca go także z obecnego sezonu. Obrońca pod nieobecność Duranta wrócił do starej roli – był drugą, pełnoprawną gwiazdą Warriors obok Curry'ego. Kiedy Splash Brothers przestali zagrażać, przed Toronto otworzyła się szansa. Nie wiadomo, czy w pełni zdrowy zespół Kerra zdołałby zatrzymać Raptors. Wiadomo, że zdobycie tytułu byłoby o wiele trudniejsze.
Ostatni akt
Po odejściu Duranta i kontuzji Thompsona miało być źle, ale nikt nie wieścił tragedii. Nadal zdrowy był Curry, ponownie jeden z faworytów do zdobycia statuetki dla MVP ligi. Tyle że ostatni bastion Golden State upadł 31 października i to dosłownie, bo w meczu z Phoenix Suns złamał lewą rękę. Początkowe diagnozy były bardziej optymistyczne – trzy miesiące przerwy. Potem jednak "Bleacher Report" poinformował, że obrońca może nie zagrać nawet do końca sezonu.
Phoenix Suns are an enjoyable watch & this is the Golden State Warrior's starting five, November 2019 in the NBA is bizarre pic.twitter.com/rlqBCIFH8v
— Adam McGinnis (@adammcginnis) November 5, 2019
I tak Warriors przez pięć lat od początku sezonu 2014/15 rozgrywali średnio po kilkanaście spotkań więcej niż statystyczny zespół w NBA. Nie ma przypadku w tym, że kontuzji doznali po kolei wszyscy najważniejsi uczestnicy finałowych kampanii. Odmienić musiało się także szczęście – jeśli udało się zyskać na zdrowiu Curry’ego, zawsze istniała szansa, że kiedyś będzie odwrotnie. I paradoksalnie po tym jak w przeszłości doszło do podpisania bardzo preferencyjnego kontraktu i świetnego zdrowia obrońcy, teraz po zawarciu umowy gwarantującej mu 201 milionów dolarów za pięć sezonów gry, złamał rękę.
Drugim kluczowym czynnikiem, z którego powodu najmocniejsi szybko upadają, jest sposób wydatkowania pieniędzy. Kiedy klub zgromadzi rdzeń zespołu, kilku obiecujących koszykarzy na debiutanckich kontraktach, nadchodzi czas, aby przedłużyć z nimi umowy. Do tego okresu rzadko udaje się pozyskać gwiazdę pierwszego formatu – w Golden State przed 2014 rokiem było to niemal niemożliwe. Każdemu z nich można zapłacić maksymalną umowę, ale w ten sposób traci się miejsce w salary cap i możliwość pozyskania zawodników z zewnątrz.
Sporo płaci się też bardziej doświadczonym zadaniowcom. Tacy zawodnicy są bardziej potrzebni w mocnych zespołach, które nie posiadają już środków na zakontraktowanie gwiazd i niekoniecznie ich potrzebują. Tyle że kiedy liderzy odejdą, wartość weteranów spada i stają się sporym obciążeniem dla klubu. Takich koszykarzy trudno też wymienić – zbyt wysokie kontrakty nie zachęcają nikogo.
W związku ze sprawą Curry'ego problemy kontraktowe Warriors udało się odłożyć o kilka lat, ale problem wrócił z pełnym natężeniem. Obecnie Golden State nie ma miejsca w salary cap ani możliwości na zatrudnienie jakiegokolwiek sensownego koszykarza, a większość puli płacowej jest przeznaczona dla zawodników, którzy w tym sezonie nie zagrają. To sprawia, że szanse na rozwój są zamrożone i jedyna możliwość poprawy to powrót w zdrowiu liderów w przyszłym sezonie. Co zresztą wcale nie jest nieprawdopodobne.
A jak było w przeszłości?
Koniec koszykarskiej dynastii Warriors nie jest niczym wyjątkowym z punktu widzenia historii NBA. Potęgi upadały, upadają i będą upadać. Nie inaczej skończyli na przykład Lakers z początku wieku. Po dominacji duetu Shaquille O'Neal – Kobe Bryant podobnie jak w Golden State nadeszła przegrana walka w finałach (w 2004 roku z Detroit Pistons) i po pozornych wzmocnieniach (Karl Malone i Gary Payton). Potem odeszła jedna z gwiazd, a Jeziorowcy na walkę o kolejny tytuł poczekali kilka sezonów.
W wypadku takich klubów jak Lakers zawsze było łatwiej o pozbieranie się i ponowne stworzenie konkurencyjnej drużyny. Pomagał duży rynek i łatwość przyciągania dużych nazwisk z wolnej agentury. W Los Angeles doszło do tego zresztą w ostatnim czasie, gdy na związanie z klubem zdecydowali się w James i Anthony Davis. Dobra lokalizacja znacznie ułatwia upadek szczególnie pod kątem finansowym. Między innymi z tego powodu na popularności nie tracą New York Knicks, bo choć wyniki zespołu są fatalne, finanse na Manhattanie wciąż się zgadzają.
Łatwiej o utrzymanie silnego zespołu było w przeszłości. Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte w NBA upłynęły pod dyktandem potęgi Boston Celtics, a że prawo kontraktowe i siła pieniądza nie miały wtedy takiego znaczenia, w Massachusetts rządzili przez ponad dekadę.
Wyjątkiem od reguły są San Antonio Spurs. Dynastia nietypowa, bo taka o której świadczy nie liczba zdobytych tytułów z rzędu, ale długowieczność. W tym wypadku udało się utrzymać konkurencyjny zespół przez kilkanaście lat i w ten sposób wygrywać mistrzostwa. W Teksasie nigdy nie przesadzono też z wydawaniem pieniędzy, a trudno o lepszego i skuteczniejszego lidera niż Tim Duncan.
Chicago Bulls (1990-98): Michael Jordan, Scottie Pippen i Phil Jackson stworzyli potęgę Byków w latach dziewięćdziesiątych. Uchodzący za najlepszego koszykarza w historii "MJ" nigdy nie pozwolił sobie na przegranie w finałach, a jego umiejętności przywódcze i zdolność zdobywania punktów w trudnych i kluczowych sytuacjach do dziś pozostają wzorem.
Kiedy po śmierci ojca Jordan po raz pierwszy zdecydował się na zakończenie kariery i przejście na baseball, Bulls nie spadli na dno. W sezonach 1994/95 i 1995/96 u szczytu formy był Pippen. To nie pozwalało na upadek. Gorzej było jednak w 1998 roku, kiedy obaj liderzy odeszli z Wietrznego Miasta. Tak naprawdę z kryzysu Byki nie wyszły do teraz, a jedynym przebłyskiem był krótki okres gry na najwyższym poziomie Derricka Rose'a.
Boston Celtics (1980-88): obok Lakers byli główną siłą lat osiemdziesiątych. Okresu, który do teraz uchodzi za jeden z najlepszych w historii dyscypliny. Larry Bird i spółka przez osiem lat udanie rywalizowali w play-off, po raz ostatni po tytuł sięgając w 1986 roku. Potem doszło jednak do kryzysu, a na kolejne mistrzostwo Boston czekał do 2008 roku i pojawienia się kwartetu Kevin Garnett, Paul Pierce, Ray Allen i Rajon Rondo.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.