| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
Przed sezonem wydawało się, że wszystko ułoży się bardzo dobrze. Byliśmy przygotowani fizycznie, a nagle spadła na nas plaga kontuzji. Nie wiem czy ktoś nie zatrudnił zaklinacza, który kumuluje nad nami złą energię (śmiech) – tłumaczy formę Asseco Resovii Rzeszów Krzysztof Ignaczak, prezes klubu i mistrz świata w siatkówce 2014.
Asseco Resovia Rzeszów w sezonie 2019/2020 rozegrała sześć spotkań. Dwa z nich wygrała, cztery przegrała. Mimo że jest dopiero na dziewiątym miejscu w tabeli PlusLigi, nie rezygnuje z medalowych celów. O powodach słabszej dyspozycji zespołu rozmawiamy z Krzysztofem Ignaczakiem, prezesem klubu i byłym siatkarzem.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: Co jest najtrudniejsze w pracy prezesa?
Krzysztof Ignaczak: Negocjacje z menedżerami. Ich praca polega na tym, by uzyskać jak najlepsze warunki dla zawodnika, a działanie prezesa ma na celu ustalenie rozwiązań korzystnych dla klubu. Zdarza się, że rozmowy opierają się na licytacjach. Choć niedawno zszedłem z parkietu, to wartość niektórych zawodników znam bardzo dobrze i nie rozumiem cen, które przy nich padają. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że rynek się rozwija, dlatego wszyscy staramy się znaleźć wspólny język.
– Spodziewałam się, że pan powie, że najtrudniejsza jest weryfikacja pracy zespołu prowadzonego przez przyjaciela.
– Dla mnie weryfikacja zespołu jest bardzo prosta. Znam parkiet od podszewki i wiem, kiedy drużyna gra bardzo dobrze, a kiedy źle.
– Jak gra Resovia?
– Oczekujemy od drużyny zdecydowanie więcej. Nie chcę usprawiedliwiać ani siebie, ani chłopaków, ale wiem, że spotkanie się w pełnym składzie na siedem dni przed startem PlusLigi nie było idealnym rozwiązaniem. Budowanie zespołu to proces. Drużyny, które w kompletnym zestawieniu przystąpiły do okresu przygotowawczego, prezentują inną siatkówkę. Mam tu na myśli choćby GKS Katowice czy Trefl Gdańsk. Nasza gra bardzo faluje i na razie nie jesteśmy w stanie ustabilizować poziomu.
– To jest trochę déjà vu z poprzedniego sezonu czy też przyczyny porażek są inne?
– Uważam, że jest to zupełnie inna sprawa. Źle zaczęliśmy, ale mamy na koncie dwie wygrane. Jesteśmy w procesie budowania drużyny i będę to powtarzał jak mantrę. Liga dopiero się zaczęła, ale już zdążyła pokazać, że zespołom, które w swoim składzie na kluczowych pozycjach mają reprezentantów poszczególnych krajów, idzie na razie jak po grudzie.
– Dochodziły do pana zaniepokojone głosy czy to kibiców, czy mediów? Zaczęto się zastanawiać nad przyszłością drużyny i trenera Piotra Gruszki.
– Nie czytam komentarzy. Chcę mieć chłodne spojrzenie na sytuację i nie zamierzam sugerować się opiniami innych. Każdy ma prawo nas oceniać. Ludzie lubią sobie poużywać na cudzym nieszczęściu. Pamiętam jak na mnie jako zawodnika wylewano wiadra pomyj. Teraz gdy jestem prezesem Resovii będę chronił zespół, bo wierzę w drużynę i jej potencjał.
– Czyli Piotr Gruszka ma pana pełne zaufanie mimo porażek?
– Tak, ponieważ jest za wcześnie na to, by dokonać jakiejkolwiek oceny jego pracy. Za nami dopiero sześć meczów. Weryfikacji radziłbym poddać system rozgrywek, który nie pozwala przygotować się drużynom do kolejnych spotkań w należyty sposób. Gramy w środy i soboty - to zdecydowanie za dużo. Wszystko bierze się z tego, że liga przyspiesza przez nadchodzące igrzyska. Siatkówki jednak już wcześniej było sporo. Nie można oczekiwać, że zawodnicy zmęczeni sezonem reprezentacyjnym będą w stanie wejść na wyżyny formy zaraz na starcie rozgrywek klubowych. To dlatego nasza forma faluje.
– Jaki nastrój panuje w zespole?
– Atmosfera na pewno jest napięta. W naszym zespole grają zawodnicy, którzy są świadomi swoich ogromnych umiejętności i potrafią grać w siatkówkę. Wiedzą, że nie prezentują się w tej chwili najlepiej. Chcą dać jak najwięcej pozytywnych emocji wspaniałym kibicom Resovii, którzy w trudnych momentach ich wspierają.
Drużynom zdarzają się słabsze chwile, ale one nie przekreślają możliwości osiągnięcia sukcesu w przyszłości. Rzeszowski zespół walczył już przecież o medale na przykład z piątego miejsca. Liczę na to, że nasi siatkarze postawią na pracę, a ona zaprocentuje. Wierzę, że z meczu na mecz będzie lepiej, gra stanie się dokładniejsza i pojawi się większe boiskowe zaufanie oraz pewność siebie w kontekście wykonywanych zagrań w przyjęciu, bloku czy ataku. Dziś tego nie widać, a z tego biorą się proste błędy, które niekiedy nas paraliżują.
Z pokorą patrzymy na ligę, ponieważ wiemy, że jest wyrównana. Nie możemy zapomnieć o tym, że poprzedni sezon skończyliśmy na siódmym miejscu. Mamy wysokie aspiracje, ale wiemy, że ich realizacja będzie dużym wyzwaniem. Koncentrujemy się więc na sobie i myślimy o tym, by wygrać punkt, set, mecz. To złoży się na wysoką pozycję przed fazą play-off.
– Wspominał pan o wysokich celach. Jak wysokie one są?
– Cel się nie zmienił – nadal chcemy bić się o medale. Każdy sportowiec marzy o tym, by o nie grać.
– Mówi pan o medalach. Zespół złożony jest jednak w dużej części z zawodników, którzy w poprzednim sezonie zajęli ze swoim klubem ósme miejsce. To się ze sobą nie kłóci?
– Nasz zespół w dużej mierze zbudowany jest z nowych zawodników. Jest to grupa, w której są zarówno młodsi, jak i starsi sportowcy. Wierzę, że ta mieszanka pomoże nam w realizacji założeń. Marcin Komenda i Tomas Rousseaux są bardzo głodni grania i sukcesów. Temu drugiemu przydarzyła się jednak kontuzja, które na jakiś czas wyeliminowała go z gry.
Liga pędzi. Czasu na trening jest bardzo mało, ale wierzymy w to, że doświadczenie niektórych zawodników przełoży się na coraz lepszą grę i realizację celów założonych przez klub.
– Kontuzji w zespole było sporo. Urazy mieli choćby Zbigniew Bartman czy Nicolas Marechal. Nie wiadomo co z Bartłomiejem Lemańskim.
– Żartujemy, że ktoś stworzył laleczkę voodoo naszego klubu. Przed sezonem wydawało się, że wszystko ułoży się bardzo dobrze. Byliśmy przygotowani fizycznie, a nagle spadła na nas plaga kontuzji. Nie wiem czy ktoś nie zatrudnił zaklinacza, który kumuluje nad nami złą energię (śmiech).
Mamy czternastu wyrównanych zawodników. Budując skład, chcieliśmy się zabezpieczyć na okoliczność kontuzji. Piotr nie miał jednak okazji trenować ze wszystkimi zawodnikami na raz – zawsze wypada mu ze składu jeden albo dwóch.
– Ilu jest takich, którzy na ten moment nie mogą grać na sto procent?
– O takich rzeczach nie powiem, bo zdradzając te informacje spowoduję, że przeciwnikom Resovii będzie łatwiej przygotować się do kolejnych meczów. Kontuzje są, były i będą. Musimy umiejętnie sobie z nimi radzić.