W życiu nauczyłem się więcej z porażek, złych momentów, niż ze zwycięstw. Mógłbym wygrać 20 konkursów więcej, ale nie nauczyłbym się tak wiele – mówi Andreas Goldberger, jeden z najlepszych skoczków w historii. Uczyła go afera narkotykowa, śmierć trenera, śmierć przyjaciela i upadki.
Antoni Cichy, TVPSPORT.PL: – Kończysz 48 lat. Jak młodo się czujesz?
Andreas Goldberger: – Nie liczę lat, nie patrzę na to. Rok mija, wiesz, że robisz się coraz starszy, a tego nie chcesz. Ale ja wcale nie czuję, że się starzeję. Zawsze mam pełne ręce roboty. Nie patrzę na wiek, ale organizm czasami mi przypomina, ile mam lat. Już nie jest tak jak 20 lat temu. Czasami trochę trudniej podnieść się rano z łóżka!
– Psychicznie dalej jesteś Goldim z chłopięcą twarzą?
– Wiek nie ma znaczenia. Liczy się to, jak się czujesz. Zdrowie wciąż mi dopisuje.
– Adam Małysz się nie mylił. Kiedy oficjalnie kończyłeś karierę powiedział "on będzie do końca życia skakał".
– To prawda. Nadal skaczę dla telewizji z kamerą na kasku. Dlatego muszę utrzymywać formę. Ale nie chciałbym już brać udziału w zawodach tak jak Noriaki Kasai. Trzeba intensywnie trenować. Nie jest łatwo. A ja mogę skakać, kiedy chcę! Jak jest dobra pogoda, dobre warunki. Uważam to za swój przywilej.
– Czy Noriaki zmienił postrzeganie wieku w skokach? Kończyłeś karierę, mając 35 lat.
– Oczywiście, Noriaki to idol, wzór dla młodzieży. Rywalizował na wysokim poziomie, na najwyższym, w Pucharze Świata. Pokazuje, że jeśli ciężko trenujesz, zachowujesz dyscyplinę, możesz uprawiać ten sport przez lata.
– Nie pomyślałeś sobie, że skoro on może, to też mógłbym?
– Nie, nie, to nie dla mnie. Przy takiej prędkości, przy tym sprzęcie, to byłaby utopia, gdybym myślał, że dam radę z nimi rywalizować. Ustawię sobie nieco dłuższy rozbieg, wezmę lepszy dla mnie sprzęt i wtedy skoki sprawiają mi frajdę. W Pucharze Świata mamy teraz niesamowity poziom.
– Z czego jesteś najbardziej dumny w karierze? Jako pierwszy człowiek w historii poleciałeś ponad 200 metrów. Ustanowiłeś rekord świata – 225 metrów. Zostałeś mistrzem świata w lotach na Kulm w 1996 roku.
– Kulm w 1996 roku to było coś wyjątkowego. Jestem z tego dumny. Mistrzostwa świata były u nas, w Austrii. Pod skocznię przyszły tłumy, wszyscy spodziewali się, że wygram. I poradziłem sobie z tym. Wreszcie zdobyłem złoto, osiągnąłem to, czego pragnąłem. Czułem dumę, miałem najlepsze skoki tego dnia. Najlepsze, kiedy było to konieczne.
– Już w 1995 roku powinieneś zdobyć złoto w Thunder Bay, ale jak Tommy z konopi wyskoczył Ingebrigtsen.
– Teraz, w dobie przeliczników już rzadziej się tak dzieje, ale w skokach nadal potrzebujesz trochę szczęścia w mistrzostwach świata lub igrzyskach. To jeden dzień raz na rok albo raz na cztery lata. Dlatego klasyfikacja generalna Pucharu Świata ma ogromne znaczenie. Myślę, że ze sportowego punktu widzenia to najcenniejsze trofeum. I Turniej Czterech Skoczni. A w mistrzostwach świata tak bywa. Samo szczęście nie wystarczy, trzeba jeszcze dobrze skoczyć. Nie będę narzekał, wygrałem wystarczająco dużo.
– Braku złota z igrzysk pewnie jednak żałujesz.
– Oczywiście, już będąc dzieckiem chciałem wygrać złoto olimpijskie. Zdobyłem medal, też świetnie. Zresztą, jako chłopcu marzyło mi się i mistrzostwo świata, i triumf w Turnieju Czterech Skoczni. I rekord świata! Pragnąłem być człowiekiem, który poleciał najdalej w historii.
– Miałeś trochę pecha do igrzysk.
– Są co kilka lat, trzeba trafić ze zdrowiem, formą, mieć trochę szczęścia. Znam jednak takich, którzy nigdy nie zdobyli medalu. Choćby Janne Ahonen. A niektórzy mają kilka. Simon Ammann, Kamil Stoch. Zasłużyli na to. Kamil to wielka postać ostatnich lat. Też miał problemy, dołek, ale potrafił się pozbierać.
– Obserwujesz skoki od kilku dekad. Jak zmieniły się od twoich pierwszych występów?
– Zaczynałem skakać stylem równoległym. Później przyszedł styl V, to była ogromna różnica. Zmieniał się sprzęt, narty, kombinezony, wiązania. Dzisiaj wszystkie części wiązań są już inne niż za naszych czasów. Skocznie są też inaczej przygotowane. Siatki chroniące od wiatru, rozbieg, elektroniczny pomiar odległości. Jak zaczynałem, to stał człowiek i mówił, kto ile skoczył. Teraz robi to aparatura, jest dużo sprawiedliwiej. Na początku dostawaliśmy puchar, samo trofeum, potem przyszły nagrody pieniężne.
– Tamte skoki miały w sobie więcej szaleństwa? Opowiadałeś kiedyś o treningu w Oberstdorfie. Skakałeś jako pierwszy, ledwo zjechałeś po rozbiegu, a zaraz po tobie Stefan Horngacher prosto z zeskoku trafił do szpitala.
– O tak! Moim zdaniem tamte skoki były bardziej niebezpieczne. Nie mieliśmy torów najazdowych, po prostu ślizgawka. Jak przyszedł przymrozek, trudno było dojechać prosto do progu. Nikt nie montował wiatrołapów. Bywało groźnie. Nie mówię, że teraz nie jest. Ale to dobrze, że stawia się na bezpieczeństwo. Skoki nie przestały być spektakularne, zawodnicy latają ponad 250 metrów. To nadal szalony sport, ale na inny sposób.
– Było bardziej romantycznie?
– Powiedziałbym, że mniej stresująco. Teraz wszędzie mamy telewizje, ludzi z telefonami. W moich czasach nikt nie miał telefonów. Atmosfera była bardziej rodzinna. Mieliśmy więcej życia prywatnego, dzisiaj w dobie mediów społecznościowych wszyscy wiedzą wszystko. Cały świat teraz tak wygląda, wszystko jest szybsze, większe. Znak czasów. Ale skoki to nadal jedna wielka rodzina.
– Jedna rodzina... Wiesz, jak miała na imię papuga córki Waltera Hofera?
– Tak, tak! Goldi! Opowiadał mi tę historię, kiedy córka zadzwoniła do niego, że Goldi zmarł, a on się przestraszył, że to ja miałem wypadek. To było podczas Turnieju Czterech Skoczni. Dopiero żona mu wyjaśniła. Chodziło o papugę, a nie o mnie. Jak Hofer mnie zobaczył, zrobił tylko: ufff....! Co za historia. Coś niesamowitego, jak mi o tym opowiadał.
– Byłeś jedną z pierwszych wielkich postaci skoków. Nawet kiełbaski goldbergerki sprzedawali...
– W Austrii zawsze mieliśmy tradycje w skokach i dobrych zawodników. A kiedy ja odnosiłem sukcesy, pozostali nie skakali tak dobrze. Wiele wygrałem, nie pochodziłem z Tyrolu, z gór, tylko z równiny. Chyba to było tak wyjątkowe. Zapanowało szaleństwo. Coś jak w Polsce, kiedy pojawił się Adam Małysz. Nagle każde dziecko chciało oglądać, uprawiać skoki.
– I w pewnym momencie to było już zbyt wiele? Czułeś zbyt wielką presję?
– Może nie presję, ale kiedy osiągasz sukces, nie masz pojęcia, że wiąże się to z tyloma obowiązkami. Wszystko dzieje się tak szybko, a umysł za tym nie nadąża. Czasami to zbyt wiele.
– Myślisz, że jeśli wygrywasz w tak młodym wieku jak ty, jak Gregor Schlierenzauer, łatwiej się wypalić?
– Tak sądzę. Umysł nie jest odporny. Ciężko pracujesz, żeby odnosić sukcesy, a kiedy już odnosisz, przychodzi tyle obowiązków. Jeśli jesteś starszy, większa szansa, że to wszystko zniesiesz. Możesz się nauczyć, jak się z tym obchodzić. A kiedy jesteś młody, nie zdążysz. Z drugiej strony, lepiej osiągnąć sukces i tego doświadczyć, niż nie osiągnąć sukcesu... Z Morgensternem, Schlierenzauerem jest tak, jak mówiłeś. Mieli trudniej.
– Byłeś zmęczony sukcesem, mediami, całym tym szaleństwem?
– Nie, nie, na początku nie. Jesteś młody, kochasz skoki narciarskie. Na początku nie męczyło mnie to. Kiedy jednak dorastałem, zacząłem dostrzegać, że są rzeczy, których wcale nie chcę robić. To dziwne. Nigdy ci to nie przeszkadzało, a nagle zauważasz, że po prostu tego nie chcesz. I się tym męczysz. To druga strona medalu, druga strona sukcesu. Musisz się tego nauczyć albo mieć wokół siebie dobrych ludzi. Samemu sobie nie poradzisz.
– Ty miałeś Ediego Federera, podobnie jak Adam Małysz.
– Edi bardzo mi pomógł. Był dla mnie ważny. Zdjął ze mnie wszystkie obowiązki. Powiedział: rób, to co robisz najlepiej. Skacz, trenuj i nie martw się resztą. Edi był moim przyjacielem, mogłem mu zaufać.
– Kiedy zaczęliście pracować?
– To było w 1992 roku.
– Czyli szliście razem od samego początku.
– Tak. Poznałem go przez innych. Kiedy odniosłem pierwsze sukcesy, przyszedł mi pomóc. Piękne i zabawne czasy.
– Twój brat opowiadał pewną anegdotę. Siedzicie w hotelu, a Edi wypalił nagle: "Federer, Goldberger i papież mogą wszystko".
– Tak! Osiągając sukces, czasem myślisz, że wolno ci wszystko. Ale następnego dnia przekonujesz się, że jednak nie. Przytrafi się wypadek, błąd.
– Edi trwał przy tobie, nawet po skandalu z kokainą.
– Zawsze był przy mnie. Pomagał nie tylko, kiedy znalazłem się na szczycie. Jak przyszły gorsze czasy, rozczarowania na skoczni, błędy w życiu prywatnym, zawsze mi pomagał. Prawdziwy przyjaciel, nie tylko menedżer, który jest z tobą, kiedy da się zarobić, a kiedy przestajesz być dochodowy, chce się ciebie pozbyć.
– Pewnego dnia zachorował. Sam potrzebował pomocy.
– Tak, ta choroba to coś strasznego. Odwiedzałem go. Wiedziałem, że nie potrafię mu pomóc. Nie da się. Nie ma żadnego leku, niczego. Patrzysz na przyjaciela, który umiera i nie możesz mu w żaden sposób ulżyć. To trudne... Zawsze rozmawialiśmy, czego to nie zrobimy. I już nie zrobiliśmy.
– Bolało cię, że on ci pomógł, a ty jemu nie byłeś w stanie.
– Tak, nie dało się nic zrobić. Nie wiem, jak to powiedzieć... Nikt nie potrafił mu pomóc. Któregoś razu właśnie o tym rozmawialiśmy, że dla człowieka nie ma nic gorszego, niż kiedy leży i musi polegać na innych, przestaje być samodzielny. I to przytrafiło się Ediemu. Kiedy zmarł, poczułem ulgę. Uwolnił się od bólu.
– Pamiętasz ten dzień, wiadomość, że odszedł?
– Tak, oczywiście. Spodziewałem się tego każdego dnia. Kiedy zadzwoniła jego rodzina... Poczułem się lżej. Ta choroba była dla niego jak więzienie. Teraz jest mu lepiej...
– Wyjdźmy ze smutku. Przez tyle lat musiało się zebrać trochę anegdot.
– Zawsze sobie przypominam, jak miałem pojechać do fabryki nart, do Elana. Przyleciałem do Klagenfurtu, Edi odebrał mnie z lotniska. Tak się cieszyłem, że go widzę, wsiadłem, pojechaliśmy. Po dwóch godzinach drogi zaczynam się zastanawiać, czy ja czasem nie miałem ze sobą bagażu? Wciąż krążył na lotnisku na taśmie!
– Wróciliście?
– Tak, dwie godziny jechaliśmy z powrotem. Tak sobie myślę, jak roztrzepanym trzeba być, żeby przyjechać na trening bez nart. A zdarzało się, że koledzy z kadry przyjeżdżali na obóz bez nart albo kombinezonów. A ja tylko bagażu zapomniałem!
– To jest właśnie przyjaźń. Przyjaciół łączą zabawne historie.
– Tak... Pamiętam to. Tak się cieszyłem, że go widzę, tak się zagadaliśmy... O, pamiętam też, że raz wracałem z konkursu i skończyła mi się benzyna. O północy stanąłem na środku drogi.
– Ktoś, kto cię zobaczył musiał być w szoku. Goldberger idzie z kanistrem.
– Na szczęście był środek nocy, nikt mnie nie widział. Musiałem pójść do najbliższej stacji. Po konkursie jesteś zmęczony, chcesz być jak najszybciej w domu, a tu taka historia. Jest jeszcze jedna z samochodami...
– Wypadek trenera Aloisa Lipburgera?
– Nie byłem wtedy w samochodzie. Wyjechaliśmy o ósmej wieczorem z Willingen, Lipburger rzucił "szczęśliwej drogi, widzimy się za tydzień". O szóstej rano zadzwonił do mnie Federer. Zapytał "słyszałeś o tym?" Nie, o czym? "Lipburger nie żyje". Mieli wypadek samochodowy z Widhoelzlem i Hoellwarthem. Hoellwarth prowadził. To też był okropny moment. W takich chwilach widzisz, jak blisko nas jest śmierć. I wtedy myślisz sobie, że te konkursy nie mają żadnego znaczenia.
– Zdobyliście potem złoty i brązowy medal mistrzostw świata w drużynie.
– Dokładnie. Widać, jak blisko siebie jest sukces, rozczarowanie. Sport to znakomita lekcja życia.
– Afera z kokainą, to było najtrudniejsze, przez co przeszedłeś?
– Tak, tak... Zebrało się trochę trudnych chwil, upadki, kontuzje, ale ta historia z narkotykami była naprawdę trudna. Zostałem wyrzucony z reprezentacji. Było mi bardzo ciężko. Jeszcze wczoraj brali mnie za bohatera, a dzisiaj traktują jak zbrodniarza. Rozczarowałem się ludźmi. Cóż, zdarza się.
– Wyszedłeś i przyznałeś się. To wymaga odwagi.
– Mógłbym powiedzieć "nic się nie stało", ale nie chciałem kłamać. Jestem tym, który musi być szczery. Inaczej nie czuję się dobrze. Uznałem, że powiem: tak, zdarzyło się. To moja wina, zrobiłem to, muszę z tym żyć. Poczułem się lepiej. Wtedy było mi ciężko, ale dalej uważam, że podjąłem słuszną decyzję.
– Ciężko musiało być też rodzicom.
– Dla rodziny, zwłaszcza dla mamy, to była katorga.
– Szła do sklepu i widziała nagłówki gazet.
– Wszędzie. W gazetach też. Ludzi przychodzili, chcieli o tym rozmawiać... Wtedy dostrzegasz, że wyrządziłeś krzywdę nie tylko sobie, także rodzinie, przyjaciołom, wszystkim, którzy cię kochali. Ale w takich sytuacjach przekonujesz się, kto jest naprawdę przyjacielem, kto chce pomóc.
– Było ich wielu, poza Edim?
– Nie. Niewielu. Ale bardzo dobrych. Mam szczęście do kilku przyjaciół i wielu fanów. Bardzo mi pomogli. Bez nich byłoby trudniej. Gdyby nie wsparcie fanów, przyjaciół, myślę, że rzuciłbym skoki.
– Będąc na świeczniku, błędy bolą bardziej. Są i tacy, którzy się ucieszyli.
– Oczywiście. Wiem, że się cieszyli z moich problemów. To była dobra lekcja.
– Ostatnie zwycięstwo odniosłeś w wieku 23 lat. Przed igrzyskami w Nagano przyszedł Mika Kojonkoski. Wierzyłeś, że pozwoli ci się podnieść?
– Akurat nie mnie. Ale wprowadził do austriackiego zespołu nowego ducha. Przyszedł z nową techniką, nowym treningiem fizycznym. Wiele zmienił w skokach w myśleniu o nich, patrzył rygorystycznie na wagę. Odmienił skoki w Austrii.
– Ale powiedziałeś, że ciebie to nie dotyczyło.
– To było tuż po moich kłopotach. Nie byłem mile widziany w tym zespole.
– Nie czułeś się mile widziany przez działaczy czy zawodników?
– I jednych, i drugich. Niektórzy zawodnicy... Masz przyjaciół w drużynie, a potem przychodzisz i widzisz, że jesteś niepożądany.
– Dlatego myślałeś o zmianie reprezentacji, o startach w barwach Jugosławii?
– Oczywiście. Zostałem wyrzucony z reprezentacji, nie mogłem brać udziału w treningach, zawodach. A ja kochałem skoki, chciałem skakać. To było jedyne wyjście – zmienić federację. Mógłbym skakać w innych barwach, ale potrzebny był paszport tego kraju. Szczęśliwie wszystko się rozwiązało, wróciłem rok później. Moja głowa i pewność siebie bardzo jednak ucierpiały. Potrzebowałem kilku lat, żeby się odnaleźć.
– Sporo tej pewności mogły ci zabrać także upadki.
– Miałem pełno. Trudno powiedzieć, co zawiniało. To czy tamto? W skokach czasami coś robisz, idzie dobrze, robisz to samo i nagle jest źle. Nie masz pojęcia dlaczego. Tracisz poczucie pewności, bezpieczeństwa, łatwiej o błąd, wypadek. I przestajesz wiedzieć, co się dzieje z ciałem, głową, co jest dobre, a co złe. Musi upłynąć później wiele czasu albo zdarzyć się coś pozytywnego.
– Zdarzyło się 225 metrów w Planicy na zakończenie sezonu 1999/2000. Po rekordzie świata pewnie myślałeś "teraz to już wrócę".
– Wiele razy tak myślałem. W treningach miałem bardzo dobre skoki, czułem, że teraz wreszcie wszystko jest OK. Przychodziły zawody i znów szło źle. Nie potrafiłem tego wyjaśnić. W młodości zawsze było odwrotnie. Lepiej skakałem w zawodach. Uwielbiałem konkursy.
– Mówili, że kochałeś adrenalinę.
– Jasne! Zakładasz numerek startowy, widzisz tłum – zawsze mi to pomagało.
– Czułeś się jak gwiazda rocka?
– Nie, nie, tak nie. Ale podobało mi się, że jak skaczę dobrze, to publiczność jest szczęśliwa. Wielka impreza pod skocznią, świętują. Możesz zrobić coś dla ludzi, sprawić, że są szczęśliwi. A na podium, kiedy odbierasz trofeum, to faktycznie czasem czujesz się jak gwiazda rocka. Ale ja nigdy nie chciałem być gwiazdą rocka! Po prostu lubię widzieć szczęśliwych.
– Nic dziwnego, że Zakopane cię kochało.
– Zakopane było wyjątkowe. Mogłem skakać dobrze, źle, zawsze mi kibicowali. Kibice wciąż są świetni, sprawiedliwi. Nie ma różnicy, z jakiego kraju pochodzi zawodnik, publiczność go wspiera. Kochają skoki, a dla sportowca to zawsze przyjemne, kiedy czuje się gdzieś mile widziany.
– Zakopane to zasługa Adama, a ty mu przecież pomogłeś.
– Wciąż to pamiętam. To był 1995 rok, nadal odnosiłem sukcesy. Z Polaków skakał Wojtek Skupień i pojawił się Adam Małysz. Edi Federer zawsze chciał poszerzyć działalność. Z Austriacką Federacją Narciarską to było nierealne. Powiedziałem mu, że na treningach i w zawodach widzę takiego dobrego polskiego skoczka. Powinien go obserwować, pomyśleć, czy mu nie pomóc. Gdyby tak dostali dobry sprzęt, mieli trochę bardziej profesjonalny zespół... On ma talent, może odnosić sukcesy. Rok później Adam wygrał Holmenkollen. Dostał sponsora z Austrii, Edi pomógł całej kadrze. Przyszedł Adidas, Steinbacher, a do Adama Red Bull, Polacy przyjeżdżali na treningi do Austrii. Nadal widzę przed oczyma te pierwsze skoki Adama. Dostrzegłem, że ma w sobie to coś, że może być dobry.
– I pobił trochę twoich rekordów!
– Nie spodziewałem się, że będzie aż tak dobry! Przez tyle lat był tak mocny, to coś niesamowitego. Ileż on zrobił dla polskich skoków, dla następnych generacji. Wyniósł polskie skoki na całkiem inny poziom. Powiedziałbym, że bez Adama nie byłoby Kamila Stocha. Czuję się dumny, że może choć trochę mu pomogłem.
– I historia zatoczyła koło. Ostatni raz na podium stanąłeś razem z Adamem. Garmisch-Partenkirchen, 1 stycznia 2003 roku.
– Peterka wygrał! W Trondheim też byliśmy razem na podium. Adam pierwszy, ja zająłem drugie miejsce. Ileż on wygrał... Też miał dołek. Pamiętam, że interweniował Edi Federer, Adam zaczął indywidualne treningi z Hannu.
– Też pracowałeś z Lepistoe.
– Oj, to był twardy facet! Stara szkoła. Zawsze mówił, że ciężka praca bije talent, jeśli talent nie pracuje ciężko.
– To był sezon, w którym do kadry weszli Andreas Kofler, Thomas Morgenstern. Poczułeś się staro?
– Tak, Kofler, Morgenstern, nadchodziła młoda generacja. I wtedy weszły nowe kombinezony, z obniżonym krokiem. Wszyscy mieli obsesję tych kombinezonów. To było dla mnie zbyt wiele. Kombinezon zaczął stawać się ważniejszy od zawodnika. Nie podobały mi się takie skoki.
– Dla Morgensterna byłeś idolem, potem partnerem z zespołu.
– Mieszkaliśmy razem w pokoju. Razem podróżowaliśmy, trenowaliśmy. I widzisz wtedy, że ty musisz się długo rozgrzewać, po treningu schłodzić mięśnie, jeszcze gimnastyka, a młodzi robią to lekko. Prawie nie muszą się rozgrzać, nie czują bólu, skończy się trening, idą pograć w piłkę, dla nich to takie łatwe. Pomyślałem, może to już czas, żeby zrobić im miejsce...
– Stałeś się nauczycielem Morgensterna?
– Może nie nauczycielem, bardziej idolem. Młodzi chcą się z tobą porównywać, podpatrzeć. Pytają, proszą o pomoc. Ale Morgenstern od razu przyszedł pewny siebie. Zadebiutował w Pucharze Świata w wieku 16 lat, ale był bardzo dojrzały jak na swój wiek. Wiedział, czego chce. Nie chodził do szkoły sportowej, przyjechał z domu, ciężko walczył o miejsce w drużynie.
– Miał psychikę zwycięzcy?
– Tak, nie znosił porażek. Złościł się, nawet po przegranej w karty. Chciał wygrywać, kiedy się tylko dało. Czego by nie robił, chciał być najlepszy.
– Też miałeś mentalność zwycięzcy?
– Oczywiście. Ale z wiekiem trochę inaczej na to patrzysz. Nie trzeba wszędzie zwyciężać. Masz dzieci, musisz im dać wygrać w karty. Zwyciężanie nie jest już dla mnie tak istotne.
– Zostałeś ojcem. Jak się czujesz w tej roli?
– Och! To była wielka zmiana, ale bardzo miła. Jestem w takim wieku, kiedy mogę się zrelaksować. Nie wyobrażam sobie tego 20 lat temu. Teraz mam dwóch synów, jeden ma dwa latka, drugi trzy i pół. To świetna zabawa. Mogę się z nimi bawić, pokazywać im życie, uczyć, co jest dobre na świecie.
– Chciałbyś, żeby skakali?
– Nie będę ich do tego zmuszał. Ale wiedzą, że wciąż skaczę. Oglądają skoki w telewizji, chodzą pod skocznię patrzeć, jak skaczę. Też chcą. Moja żona nie jest zbyt szczęśliwa, mówi, że lepiej niech grają w tenisa. Dobra, w tenisa też pogramy, ale chcemy skakać! Tak jej powiedzieli. Jeśli będą chcieli, pomogę im.
– Przy dzieciach przeżywasz kolejną, którąś już młodość?
– Jak spędzisz cały dzień z dziećmi, to dopiero staro się czujesz! Mają tyle mocy. Tego mi brakuje. Wstają pełni energii, zmęczą się, idą spać na pół godziny, wstają i znów mają pełne baterie! Pod wieczór czuję się sponiewierany.
– Patrzysz w lustro i kogo widzisz? Usatysfakcjonowanego, a może szczęśliwego?
– Jestem szczęśliwym i usatysfakcjonowanym człowiekiem! Zdrowie mi dopisuje, mogę robić to, co kocham, mam rodzinę. Oczywiście, troski, choroby zawsze nam towarzyszą. Ale te moje kłopoty przy problemach innych są naprawdę małe. Zawsze powtarzam, musisz sobie poradzić ze swoim życiem. Odpowiadać za wybory.
– Mówiłeś, że sport to lekcja życia. Dlatego będziesz zachęcał synów do uprawiania sportu?
– Sukces, rozczarowanie, wszystko się miesza. Jeśli nie wyjdą ci zawody, trudno, nic złego. W życiu, jeśli popełnisz błąd, możesz popaść w naprawdę wielkie tarapaty. W sporcie masz prawo eksperymentować, sprawdzać, próbować, jak radzić sobie z rozczarowaniem. I jest po to kilkadziesiąt konkursów w roku. W życiu możesz mieć jedną, dwie szanse. Popełnisz błąd, kolejnej już nie dostaniesz. I w sporcie otrzymujesz wynik, wiesz, czy dobrze skoczyłeś czy źle. Życie nie daje rezultatów od razu, niekiedy przychodzą dopiero po latach.
– To życie nie przygotowało ci łatwej drogi.
– Tak, to prawda. Myślę, że nauczyłem się więcej z porażek, złych momentów, niż ze zwycięstw. Mógłbym wygrać 20 konkursów więcej, ale nie nauczyłbym się tak wiele, jak z afery z narkotykami, potem po wyrzuceniu z reprezentacji, z wypadków. Ale oczywiście przyjemniej jest wygrywać!
– Jesteś jak książka o historii skoków. Tyle opowieści.
– Tak, było przyjemnie... Dobre czasy. Bywało też gorzej, ale takie jest życie. Dla mnie liczyło się, że mogłem robić to, co kocham. Moim zdaniem, sukces możesz osiągnąć tylko w tym, co naprawdę kochasz. Nie mówię tylko o sporcie. Jeśli masz pracę i nie lubisz jej, to nie będziesz szczęśliwy.
– Ty swoją lubisz. I to bardzo.
– Kiedyś jeden japoński trener powiedział mi: "jeśli chcesz być szczęśliwy przez tydzień, spędź miło wieczór. Jeśli chcesz być szczęśliwy przez miesiąc, zrób sobie miły dzień z przyjaciółmi. Jeśli chcesz być szczęśliwy przez rok, pojedź na dobre wakacje. Ale jeśli chcesz być szczęśliwy w życiu, kochaj swoją pracę". Miałem 17, może 18 lat. Zapamiętałem to. Pamiętam to do dzisiaj…
Rozmawiał Antoni Cichy
216.9
203.6
202.5
196.8
196.6
193.2
191.0
189.1
186.2
184.5
11
183.8
12
182.8
182.6
14
182.4
180.5
16
177.7
177.6
18
173.6
172.5
20
171.2
21
170.4
22
170.0
23
168.7
24
168.1
25
165.4
164.0
27
154.0
149.9
149.0
148.2
264.1
253.3
252.4
252.0
250.3
250.3
249.9
249.2
247.1
10
238.9
11
235.1
233.3
233.2
231.2
15
229.4
226.0
17
224.8
18
224.6
19
224.0
20
223.3
21
222.5
222.4
23
221.9
220.5
25
219.6
26
219.5
27
216.9
213.7
29
211.6
30
211.3
120.3
120.2
118.5
117.9
117.9
115.2
113.1
111.4
110.6
109.3
11
107.9
12
107.5
13
107.0
14
106.8
15
105.6
16
105.5
105.0
18
104.7
104.0
103.7
21
103.1
22
102.3
101.9
24
101.2
25
100.2
26
99.8
27
99.2
27
99.2
29
98.2
30
98.0
1
254.1
2
226.2
3
216.9
4
216.8
5
207.0
6
203.4
7
198.0
8
196.2
9
194.7
10
186.7
11
179.4
12
172.3
13
170.6
14
169.9
15
165.9
16
165.5
17
164.5
18
158.8
19
155.7
20
149.3
21
148.3
22
146.4
23
143.0
24
141.0
25
138.6
26
137.4
27
136.8
28
119.2
29
114.2
30
108.7
1
80.2
2
79.3
3
78.5
4
75.7
5
72.3
6
68.1
7
67.7
8
66.1
9
63.0
10
61.8
11
61.4
12
60.6
13
58.8
14
58.2
15
57.2
16
56.8
54.8
18
54.1
19
48.3
20
46.4
21
43.8
22
40.2
23
38.0
24
28.8
25
17.4
26
12.9
27
6.6