| Piłka nożna

Piotr Świerczewski: śmieszą mnie ludzie po AWF-ie rysujący taktykę na tablicy

Piotr Świerczewski (fot. 400mm.pl/Michał Chwieduk)
Piotr Świerczewski (fot. 400mm.pl/Michał Chwieduk)

Dlaczego po ulicach Marsylii biegał z mieczem samurajskim? Czym rozkochała go w sobie Japonia? Jak spełnia się marzenia z dzieciństwa? W którym polskim klubie było tak biednie, że piłkarz żył przy świeczce? Co sprawia, że polska piłka wygląda tak beznadziejnie, dlaczego śmieszą go trenerzy z AWF-u, czemu dziennikarzy nazywał "szmatławcami" i kiedy powróci na ławkę trenerską? O tym wszystkim opowiedział w długiej i barwnej rozmowie 70-krotny reprezentant Polski, Piotr Świerczewski.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

Marcin Borzęcki, TVPSport.pl: – Zaczynał pan grać w diametralnie innych czasach. Nie było smartfonów, selfie z szatni, kapryszenia wśród młodzieży i lansu w internecie.
Piotr Świerczewski: – Chyba nawet ciężko sobie komukolwiek z młodych kibiców teraz wyobrazić, jak nie tylko piłka, ale w ogóle jak świat wówczas wyglądał. To nie do zrozumienia. To były czasy, gdy nie było supermarketów, były tylko sklepy "Społem". Salon z nartami? Zapomnij. Mogłeś kupić takie rzeczy na przykład w "Peweksie". Ja akurat grałem w GKS-ie Katowice, to pamiętam, że narty dostałem w sklepie górniczym. Markowe spodnie, Wranglery? Tylko za bony. Benzyna? Młodsi sobie nawet nie wyobrażają takiego scenariusza, ale to nie było tak proste, że jechało się na stację, otwierało bak, zalewało do pełna i płaciło. Stacji było kilka, ale za kartki można było dostać na przykład dwa litry paliwa czy tam ileś. Akurat ja poruszałem się małym motocyklem, więc tych 10 litrów na miesiąc miałem do wykorzystania. Straszne czasy, nawet mając pieniądze mogłem pójść na zakupy i niewiele kupić. Jakichś cukierków mogłem sobie nabrać, ale ile tych cukierków można jeść? Mięso? Też na kartki. Teraz idę, wybieram sobie czy chcę kurczaka, czy wołowinę. W sporcie też były to czasy zupełnie inne – jak przyszedłem na trening w ekstraklasowej drużynie, dostałem spodnie dresowe, połatane, pocerowane, po kimś i byłem szczęśliwy, że w ogóle je mam. Buty miałem też jedne. I świadomość sportowców była inna, bo wyjazd na zachód oznaczał wówczas złapanie Boga za nogi. Oderwanie się od szarej rzeczywistości.

– Młody chłopak w szatni nie pisnął pewnie nawet słowem, a po treningu grzecznie zbierał piłki i pachołki.
– Jasne, że tak. Młodzież musiała wszystko ogarniać, nie było żadnej dyskusji. Dzisiaj ci się taki gość postawi i zapyta: – Bo co, bo ja jestem młody, to mam to robić? Wówczas była sztywna hierarchia, wchodziłeś do szatni i pokornie pomagałeś starszym. Byłem kiedyś na testach w Evertonie, może 17- albo 18-letni wówczas Wayne Rooney był już po debiucie w pierwszej reprezentacji. Wielki talent, miał łatkę przyszłej gwiazdy, nadzieja całego narodu, każdy chciał na niego chuchać i dmuchać. No ale biegał ten chłopaczek po placu, zbierał piłki. Młodzi zawodnicy, tacy jak on, przychodzili wcześniej, szykowali trening. To, że był reprezentantem kraju, niczego nie zmieniało, nie było to przepustką do bratania się ze starszyzną.

– Wyjazd do Francji, z uwagi na wspomniane warunki życia w Polsce, musiał być szokiem kulturowym. Tomasz Frankowski mówił mi kiedyś, że wydawało mu się, iż modnie się ubiera, a za granicą spalił się ze wstydu.
– Miałem identycznie. Wyskoczyłem w dresie, myślałem że zrobię szał, a tutaj zdziwienie. Początek był niełatwy, czułem się jakbym nie tyle przyjechał z innego kraju, co z innej epoki. Oczywiście było to też mocne zderzenie pod kątem gry w piłkę. Pamiętam mecze w Polsce, gdy na przykład trener mi mówił: – Piotrek, przeciwko tobie gra Dariusz Czykier. No i było już jasne, że ja biegam za Czykierem, a Czykier biega za mną. Taktyka? Chyba jej nie było. Całkowicie inne granie, jeszcze z libero, a we Francji zobaczyłem coś takiego, jak gra w linii, łapanie na pułapki ofsajdowe... Musiałem trzymać pozycję, trzymać sektor, a ja na początku, jak gdyby nigdy nic, latałem po całym placu. Hamowali mnie, kazali mi zostawać w środku pola. Mówię im: – No co wy, pójdę tam, to odbiorę piłkę. A oni, że nie, żebym pilnował pozycji i trzymał się instrukcji.

Piotr Świerczewski w barwach Olympique Marsylia (fot. Getty Images)
Piotr Świerczewski w barwach Olympique Marsylia (fot. Getty Images)

– To przynajmniej nie miał pan problemu z kondycją.
– Byłem przygotowany bardzo dobrze pod tym względem, bardzo dobrze. Myślę, że u nas to szkolenie nie jest teraz najlepsze, mamy chyba zaburzoną wizję zachodniego futbolu, nie przykładamy się tak do pracy nad stroną fizyczną. Zresztą po zakończeniu kariery, gdy sam już trenowałem różne zespoły, słyszałem czasem wręcz narzekania, że za ciężko harowaliśmy na zajęciach, a gdy wyniku nie było to optyka się zmieniała i pojawiały się narzekania – że widocznie obciążenie było za słabe. W szatni nie da się każdemu dogodzić, najczęściej ci, którzy najwięcej narzekają to ci, którzy cię potem ciągną w dół. Pamiętam za młodu, jak wyrabiało się wydolność, siłę. Nie było łatwo, ile ja miałem zakwasów od tego biegania, chodzić nie mogłem... Miało to taki plus, że gdy wyjechałem do Francji, to jakbym nie czuł zmęczenia, ale z drugiej strony – wywoływało to sporo kontuzji. Wiem, że w moich czasach było wielu utalentowanych chłopaków, ale gdy wówczas piłkarz na przykład zrywał więzadła, to właściwie miał już pozamiatane.

– Saint-Etienne to pierwszy klub zagraniczny, który się po pana zgłosił?
– Miałem kilka propozycji. Młody piłkarz, z medalem olimpijskim, kilka trofeów krajowych. Natomiast to nie było wszystko zależnie ode mnie, bo ważny był też konkret, czyli kto może zapłacić z miejsca za mój transfer. Świętej pamięci prezes Dziurowicz najlepszą ofertę otrzymał z Saint-Etienne i tam odszedłem. Wydaje mi się, że to był dobry dla mnie kierunek. Byłem co prawda na testach w Norymberdze, ale klarowna propozycja stamtąd się nie pojawiła.

– Trochę czasu w tej Francji koniec końców pan spędził. Zgaduję, że gdy przyszła oferta z Bastii i okazało się, w jakiej okolicy będzie można żyć, oczy się zaświeciły.
– Szczerze mówiąc to trochę się na początku przeraziłem. Korsyka, mafia, może mi się coś stanie? Pojechałem na pierwsze rozmowy, ulokowali mnie w hotelu nad morzem, byłem pełen obaw, ale jak zobaczyłem, że ludzie byli wobec mnie strasznie w porządku, zaryzykowałem i podpisałem umowę. A potem to właściwie już nie chciałem wyjeżdżać. Byłem tam sześć lat i tak mi się tam podobało, że głowa mała. Urodziła się moja córka, generalnie okolica sama w sobie przepiękna. Nieco inny kulturowo odłam Francji, bo są pewne naleciałości włoskie, kuchnia włoska, sama wyspa położona na morzu, słońce, wokół plaże, łódki. Był tylko jeden minus – Bastia to małe miasto, turystyczne. Latem było przyjemnie, ale zimą to miejsce trochę umierało. Wspomnienia jednak mam bardzo pozytywne – chociaż klub nie był potentatem, raczej skromnym zespołem ze skromnym budżetem ligowym, celującym w bycie średniakiem, to odnalazłem się tam kapitalnie.

Piotr Świerczewski w starciu z Ronaldinho podczas meczu Olympique Marsylia – PSG (fot. Getty Images)
Piotr Świerczewski w starciu z Ronaldinho podczas meczu Olympique Marsylia – PSG (fot. Getty Images)

– Skąd więc znienacka pomysł na Japonię? 27-letni piłkarz w sile wieku, grający w dobrej zachodniej lidze, wyjeżdża nagle do Azji.
– Na pewno po części była to zasługa trenera Frederica Antonettiego, który prowadził mnie wcześniej w Bastii, a potem poszedł za bardzo dobre pieniądze do Gamby Osaka. Zresztą tak jak teraz widać – lubię wyzwania. Ktoś mi proponuje boksować i ja to biorę. Wtedy dostałem telefon z Japonii i od razu czułem, że warto spróbować. Czy gdybym odrzucił tę propozycję to czy kiedykolwiek pomieszkałbym dłużej w tym kraju? Pewnie nie. Drugi raz już tam nie byłem, a podczas tamtej przygody zobaczyłem najpiękniejszy kraj na świecie. Najbardziej ułożony, najbardziej zdyscyplinowany. Niesamowicie honorowi ludzie, nie są przesadą te opowieści, że wolą popełnić seppuku, czyli samobójstwo, niż żyć ze skazą na honorze. Tam wszyscy byli punktualni, piękny zwyczaj. Spójrz na pociągi w Polsce – 200, 300 minut spóźnienia. Tam, 20 lat temu, wszystko co do sekundy. Mieliśmy na przykład przesiadkę na dworcu, według rozpiski siedem minut różnicy między pociągami, więc pytałem ich, czy na pewno zdążymy i co będzie, gdy się spóźnimy. Nie umieli mi nawet odpowiedzieć, uznali że to jakieś głupie pytanie. No bo jak może się spóźnić pociąg? Nie ma takiej opcji, wszystko jest obliczone, dograne co do sekundy. U nas jak się coś zawali to idzie domino, wszystkie plany się sypią, katastrofa. Tam? Wszystko zaplanowane.

Pojechałem ostatnio do Krakowa na samolot i oczywiście nie zdążyłem, bo spóźnił się pociąg. To ile wcześniej ja mam jechać, żeby się wyrobić. Pięć godzin? To nie jest normalne, tracisz cały dzień żeby dotrzeć na czas. A w Japonii jak się umawiamy, to sobie obliczasz i spokojnie podróżujesz, bo wszystko jest zorganizowane.

– Ale piłkarsko pewnie szału nie było.
– Oj, zdziwiłbyś się. Gdy ja grałem w Japonii, grał tam choćby Christo Stoiczkow i kilku innych znanych z Europy piłkarzy. Przecież tamta kadra od 1998 roku grała na wszystkich mundialach, trzy razy wyszła z grupy. To nie jest przypadek, naprawdę to była wymagająca gra i nie dało się tam odcinać kuponów. Oczywiście organizacyjnie, mam tu na myśli stadiony, zaplecze treningowe, też byłem zachwycony. W Polsce jesteśmy, żeby nie powiedzieć brzydko, daleko za nimi. To była wówczas dla mnie egzotyczna przygoda, teraz ocenia się takie przeprowadzki inaczej. Natomiast gdybym otrzymał dziś propozycję wyjazdu na stałe do Japonii to pakuję się i jadę. To jest tak fajny, piękny, zdyscyplinowany kraj... Mieszkałem w Osace, w ogromnym mieście, ale kapitalnie się czułem. Restauracje, sklepy, wszystko mi pasowało. Na obozy przygotowawcze wylatywaliśmy w miejsca wyglądające jak z bajki, ciężko sobie nawet wyobrazić. Poza tym porządek, czystość na ulicach. Samochody? Wszystkie jakby dopiero co wyjechały z myjni. Wjeżdżasz na stację, to gość ci od razu olej sprawdza, szybę myje. A u nas w nosie mają, jeszcze ci do paliwa czegoś doleją żeby rozcieńczyć i zaoszczędzić.

– Po powrocie do Bastii było o tyle wesoło, że do drużyny dołączył Mariusz Piekarski.
– Krótko ze sobą graliśmy, ale to był fajny czas. Mariusz miał fajny domek, w fajnym miejscu, co prawda kariery nie zrobił w Ligue 1, ale wspomnienia pozostały niezłe. Zresztą jeszcze Henryk Kasperczak nas prowadził. No, muszę powiedzieć, że szkoleniowca z Polski cieszącego się taką estymą w Europie... Nawet sobie nie wyobrażamy, jak bardzo go tam cenią. Byłem zresztą u niego niedawno, mieszka w Saint-Etienne. On wchodzi tam na stadion i wszyscy mu się kłaniają. Bardzo rozpoznawalna postać.

Złapałem za miecz samurajski, wybiegłem na ulicę, zacząłem gonić złodziei. Przestraszyli się, zdążyli tylko złapać małą torebkę, którą zresztą po drodze wyrzucili, tam w środku ze 100 czy 200 euro. Straty żadne w porównaniu do tego, co mogło się wydarzyć.

– Dawał fory Polakom?
– Nie, bardzo uczciwy i sprawiedliwy szkoleniowiec i żałuję tylko, że nigdy nie objął reprezentacji Polski. Czuję, że można było z tego coś wycisnąć, a i dla niego byłoby to spełnienie marzeń. Prowadził kilka drużyn narodowych, osiągał przecież sukcesy i prowadzenie biało-czerwonych byłoby fajną puentą.

– Olympique Marsylia to najlepszy klub, jaki kiedykolwiek się po pana zgłosił?
– Miałem wtedy dobry sezon, strzeliłem kilka goli, wyróżniałem się i byłem wolnym zawodnikiem. Był komfort, mogłem przebierać w ofertach i wybrać klub, który naprawdę mnie chciał. Rozmawiałem z Monaco, Auxerre i Marsylią i oczywiście Bastia też mnie chciała. Zdecydowałem się na zespół, o którym marzyłem całe życie. Przecież na początku lat 90. to była czołowa drużyna Europy, w 1993 roku wygrali Ligę Mistrzów, nimi i Milanem zachwycali się wszyscy. Dodatkowo Stade Velodrome, obiekt mogący pomieścić ponad 60 tysięcy kibiców, więc ligowe mecze rozgrywałem na stadionie większym niż Narodowy.

– Była też okazja poznać legendarnego Bernarda Tapie.
– Pozytywny, bardzo charyzmatyczny gość. Witał nas "cześć mistrzu", od razu pokazywał że mierzy wysoko. Z góry zakładał, że osiągniemy sukces. Miałem trochę pecha, bo akurat gdy odszedłem po dwóch sezonach, to w trzecim Marsylia dotarła do finału Pucharu UEFA.

– Pierwszy rok był średni, bo zakończony miejscem w środku tabeli.
– Kiepsko sobie wtedy poradziliśmy, ambicje były znaczne większe. Faktem jest, że zmienił się trener, wymieniona została w dużym stopniu kadra. Potem, w trakcie mojej przygody, zmienił się trener, straciłem miejsce w składzie, chociaż były mecze w OM, gdy biegałem z opaską kapitana. Co prawda pierwszeństwo miał do niej Frank Leboeuf, ale był często kontuzjowany, więc z tego korzystałem. Ze znanych nazwisk spotkałem też Didiera Drogbę, ale on za długo w Olympique nie pograł i poszedł do Chelsea. Od początku był kozakiem, silny, potężny i skuteczny napadzior. Ja z kolei trzymałem się sporo z Danielem van Buyten i bramkarzem Vedranem Runje. Był jeszcze z nami taki Senegalczyk, co to był za wesoły chłopak! Powtarzał w kółko, że jest jednym z nas, nazywał się Lamine Sakho. I taką paczkę we czterech tworzyliśmy, świetne czasy. Jak porównuję to z teraźniejszością, z tym jak teraz wygląda życie w tym kraju, pojawiające się zamachy terrorystyczne... Ogromna różnica, nawet ostatnio jak jechałem to zostały wstrzymane pociągi, paraliż ruchu.

– Słyszałem jednak, że w Marsylii bywało nieciekawie i na przykład trzeba było się uganiać za złodziejami.
– Włamali mi się do domu. Teraz człowiek się uśmiecha, ale różnie to mogło się skończyć. Spałem w domu, było ciemno, nagle błysk latarek, sprawdzali przez szybę czy ktoś jest. Jak ktoś chce cię napaść, to łapiesz się wszystkiego, by bronić rodzinę, bo sam w domu nie byłem. Zrobiłem wszystko, co powinienem. Złapałem za miecz samurajski, wybiegłem na ulicę, zacząłem ich gonić. Przestraszyli się, zdążyli tylko złapać małą torebkę, którą zresztą po drodze wyrzucili, tam w środku ze 100 czy 200 euro. Straty żadne w porównaniu do tego, co mogło się wydarzyć.

Piotr Świerczewski i Mariusz Piekarski (fot. PAP/Jacek Bednarczyk)
Piotr Świerczewski i Mariusz Piekarski (fot. PAP/Jacek Bednarczyk)

– Potem trochę się panu życie codzienne zmieniło. Ze słonecznej Marsylii do deszczowego Birmingham.
– Paradoksalnie to nie był taki zły czas...

– Na boisku spędzone tylko 38 minut.
– 38?

– Tak, w meczu z Chelsea.
– O, to dużo! Generalnie ten występ był całkiem przyzwoity w mojej ocenie, a po nim trener odsunął mnie do rezerw. Miałem głupio skonstruowany kontrakt, ale sam się na niego zgodziłem. Był tam zapisek, że jeśli rozegram dwa czy trzy mecze to umowa będzie prolongowana i zostanę na dłużej. No ale widocznie nie za bardzo chcieli, żebym tam siedział, więc zostałem relegowany i nie miałem nawet, jak doprowadzić do tego, by uruchomić wspomniane warunki.

– Bo wydawałoby się, że pasowałby pan do angielskiej piłki ze swoją fizyczną grą.
– Dokładnie, ja się świetnie czułem i byłem bardzo dobrze przygotowany. Trenowało się tam niezwykle ciężko, ale ja to wytrzymywałem. Ale co zrobisz, jeśli trener raz cię chce, potem cię nie chce?

– Przed powrotem do Polski ktoś się jeszcze z zagranicy zgłaszał?
– Wróciłem do Marsylii jeszcze na chwilę, a potem już do ojczyzny. Rozważałem jeszcze co prawda pozostanie we Francji, bo miałem dwie oferty na stole – z Saint-Etienne i z Rennes. Ale uparłem się już, że czas wracać, a jeszcze mnie w Poznaniu tak zbajerowali, że głowa mała. Nasłuchałem się opowieści, że świętej pamięci Jan Kulczyk przejmie Lecha, że będą wielkie pieniądze, pokazywali mi makietę pięknego stadionu, zawodnicy mieli tacy trafić na Wielkopolskę, że kopara opada, zaraz Liga Mistrzów, bajka. Przyszedłem i okazało się, że wypłaty nie dostałem, Kulczyka nie było, bo zobaczył, ile jest długów i niewyjaśnionych spraw to machnął ręką i generalnie bieda.

– Paradoksalnie do tamtego Lecha wielu kibiców powraca z sentymentem. Było biednie, ale wytworzyła się wokół zespołu specyficzna atmosfera, zdobyliście Puchar Polski.
– To był jakiś fenomen, ewenement w skali całej Polski. Pierwsza sprawa – to był zespół zbudowany z zawodników z Wielkopolski. Nie wiem, czy teraz jest możliwe by stworzyć taką drużynę, chyba nie. Był Michał Goliński, Piotr Reiss, Damian Nawrocik, Bartosz Bosacki, Zbigniew Zakrzewski, Krzysiek Kotorowski, Maciej Scherfchen, Błażej Telichowski... Pewnie jeszcze kilku bym znalazł. Niesamowita atmosfera, wytworzyła się bliska więź z kibicami. Ci piłkarze grali z obietnicę. Słyszeli, że "kasa będzie", ale jej nie widzieli. Trzeba było pożyczać, żyć z dnia na dzień. Mnie było akurat trochę łatwiej, wróciłem dopiero z zagranicy, ale koledzy, którzy robili to po prostu słysząc obietnice... Wielka sprawa. Pewnie po części dzięki temu wytworzyły się między nami świetne relacje, my naprawdę spotykaliśmy się po treningach na piwo, gadaliśmy, narzekaliśmy pod nosem, szukaliśmy rozwiązań. Wszyscy pokochaliśmy jednak tego Lecha i dla niego graliśmy. Szczerze mówiąc to nie pamiętam takiej sytuacji w polskiej piłce i nie wiem, czy coś takiego prędko nastąpi.

Piotr Świerczewski walczący o piłkę z Aleksandarem Vukoviciem (fot. PAP/Bartłomiej Zborowski)
Piotr Świerczewski walczący o piłkę z Aleksandarem Vukoviciem (fot. PAP/Bartłomiej Zborowski)

– I chyba Czesław Michniewicz świetnie to wszystko scalał.
– Wprawdzie jest z Pomorza, ale zaczynał wtedy jako trener, był niedoświadczony, ale jako bardzo inteligentny człowiek potrafił sobie poradzić, ma dużą wiedzę, umiejętności. No weź sobie teraz poprowadź drużynę – nie mając pieniędzy, obiecując im ciągle, że coś tam dostaną i z taką zgrają zdobyć Puchar Polski. W finale graliśmy z Legią, która miała kasę i mogliśmy na nią patrzyć z zazdrością.

– Rozmawiałem kiedyś ze Piotrem Reissem. Wspominając tamten finał mówił o sytuacji, gdy zaatakowali was kibice Legii – większość, co logiczne, uciekała, a pan został i wypinał klatę.
– Nie pamiętam już, czym w nas rzucali, chyba jakimiś butelkami. Wskoczyli wtedy na trybunę VIP-owską, chcieli zrywać z nas medale za zdobyty Puchar Polski. Wydawało mi się, że się nie boimy, jak jesteśmy w grupie to staniemy i nie damy sobie zerwać tych nagród. A tu nagle zostałem sam i słyszę "Świrek, Świrek, wracaj, uciekaj!". Ale jakoś tak ci kibice obchodzili mnie na parę metrów i krzywda mi się nie stała. No ale to jest głupia sprawa, to nie jest poziom ludzi i kibiców. To jest chamski poziom. Jak możesz atakować zawodników? Jaki to ma związek z piłką nożną? Przecież ja się na murawie nie biłem, walczyłem. To co, miałem się położyć? Byłbym frajerem. Grałem dla swoich barw, dla swojego klubu.

– W Ekstraklasie trochę klubów pan pozwiedzał. Cracovia, Korona, Groclin, Polonia, ŁKS, Zagłębie.
– Groclin był bardzo fajnym miejscem. Mały klub, bardzo poukładany i wydaje mi się, że takiego prezesa jak Zbigniew Drzymała ciężko było spotkać w Polsce. Słowo było dla niego cenniejsze od pieniądza. Ja nawet długo nie podpisałem kontraktu. Przybiliśmy piątkę, dogadaliśmy się i grałem, dopiero później złożyłem podpis. Niezwykle honorowy człowiek, nadaje się do Japonii. Jak powiedział, tak było. Z premiami nie było tak, że coś kombinował, tylko wypłacał. Myślę, że żaden grający u niego zawodnik nie powie złego słowa o tym człowieku.

– W Warszawie z kolei spotkał się pan z prezesem klubu o zupełnie innej naturze.
– Józef Wojciechowski nie lubi pewnych rzeczy. Odsunął mnie, potem stworzył słynny "Klub Kokosa", wyrzucał piłkarzy, trenerów, dyrektorów, bo mu się coś nie podobało. Nie można mu tego zabronić, bo dawał swoje pieniądze, jego cyrk, jego małpy, ale każdy może ocenić to sam.

– Nie było wam chyba po drodze z Franciszkiem Smudą.
– Mam trochę do niego żal. Warsztatowo świetny trener, ale relacje międzyludzkie... Wolał dobierać zawodników, którzy nie wychylali się z własnym zdaniem. Starszych i charakternych ludzi kasował, ale jako trener miał do tego prawo. Nie wiem, dlaczego Smuda to robi. Może nie miał mocnego charakteru? W reprezentacji też przecież pozbywał się Artura Boruca i Michała Żewłakowa za to, że napili się wina w samolocie. Śmieszne. Jest niezłym trenerem, ale nie umie żyć z ludźmi.

Piotr Świerczewski w barwach Groclinu świętujący zdobycie Pucharu Ekstraklasy
Piotr Świerczewski w barwach Groclinu świętujący zdobycie Pucharu Ekstraklasy

– Lech chyba trochę pana zahartował przed przygodą z ŁKS-em.
– To że jako piłkarze nie mieliśmy pieniędzy – OK, jakoś żyliśmy z dnia na dzień. Ale gdy byłem tam trenerem... Czegoś takiego nie spotkałem. Tam nie było niczego. Ale dosłownie, bo zabieraliśmy ze sobą kibiców na mecze, którzy składali się po tysiąc złotych, byśmy w ogóle ruszyli w drogę. Takich sytuacji było multum. Kadrę też sklejaliśmy na kolanie, co prawda nazwiska w składzie mogły imponować, ale głównie byli to ludzie zebrani tydzień przed ligą, kompletnie nieprzygotowani. Nie mieliśmy obozu przygotowawczego, nie zdążyliśmy właściwie nic wypracować. Podjęliśmy rękawice i wiesz, co mnie cieszy? Że ci ludzie się odbudowali i kilka spotkań zagrali naprawdę dobrych. Najbardziej podobał mi się chyba mecz wyjazdowy z Wisłą Kraków. Przegrywaliśmy już 0:3, wyciągnęliśmy na 2:3 i niedużo brakowało, żeby zdobyć punkt. Bardzo brakowało nam przygotowań, mieliśmy ludzi, którzy przyjechali po pół roku bez gry i weszli na boisko, a w poprzednich miesiącach biegali po lesie. A ja miałem tylko takich zawodników.

– Czytałem, że Austriak Ronald Gercaliu mieszkał nawet w mieszkaniu bez prądu.
– To był dopiero numer. Przyjechał gość, dostał obietnicę, że będzie miał pieniądze. Otrzymał mieszkanie po jakimś piłkarzu i po paru dniach dzwoni do mnie Marcin Adamski, który grał w Rapidzie Wiedeń i świetnie mówi po niemiecku. "Ty, słuchaj, to jest coś niepoważnego. Odcięli mu prąd, siedzi przy świeczce". Bladego pojęcia nie miałem, co zrobić. Pobiegłem do kierownika, zaczęliśmy szukać pieniędzy, żeby chociaż prąd opłacić. Nie dostał żadnej wypłaty. Grał z nami trzy miesiące, bo runda wiosenna była krótka i rzeczywiście siedział przy świeczce. To są z perspektywy czasu śmieszne sytuacje, ale prawdziwe. Dobrze, że ja byłem trenerem to chociaż była atmosfera, staraliśmy się przeżyć od meczu do meczu.

– W Motorze też miał pan pod górkę.
– I właśnie dlatego nie chcę być teraz trenerem. Poszedłem do Lublina, gdzie nie płacił mi Motor, tylko prywatny sponsor. Kilku piłkarzy utrzymywanych z zewnątrz, o warunki do treningu musiałem się szarpać. Przychodził prezes i mówił mi, że nie ma zajęć, żebym poszedł do lasu. Dziwne, bo mieliśmy zaraz mecz, a on na to, że możemy sobie przecież pobiegać między drzewami. Rozumiem, że raz czy dwa można zorganizować jakąś alternatywę, ale przyszedł kolejny dzień, a ja usłyszałem że nie było ludzi do odśnieżania boiska i znów mam zabierać gdzieś zawodników. Nerwy już mi puszczały, prezes był przeciwko klubowi. Organizacja? Przeciwko klubowi. Wydawanie pieniędzy? Przeciwko klubowi. Tam nie chodziło o to, żeby coś było dobrze zrobione. Liczyła się kasa, wypompowanie pieniędzy. Lublin to jest piękne miasto, Motor to fajny klub, zainteresowanie piłką jest. Ale dopóki nie pojawi się zdrowy właściciel, a miasto będzie kręciło lody, to nie będzie dobrze.

Po paru dniach dzwoni do mnie Marcin Adamski, który grał w Rapidzie Wiedeń i świetnie mówi po niemiecku. "Ty, słuchaj, to jest coś niepoważnego. Odcięli mu prąd, siedzi przy świeczce". Bladego pojęcia nie miałem, co zrobić. Pobiegłem do kierownika, zaczęliśmy szukać pieniędzy, żeby chociaż prąd piłkarzowi opłacić.

– Zniechęciły pana te przygody do kontynuowania kariery trenerskiej?
– Waliłem w Motorze pięścią stół. Mówiłem: – Nie wolno tak rozpuszczać pieniędzy na lewo i prawo, kupować 50 obiadów, kiedy jest nas 25 osób. Ale tak na każdym kroku kradli. To nie były niczyje pieniądze, tylko pieniądze miasta. Wszyscy przymykali tam na wszystko oko. Chciałem żebyśmy oszczędzali, wychodzili z dołka. A wszystko szło w drugą stronę.

Wracając do pytania – zniechęciłem się w pójściu do polskiej piłki, gdzie nie płacą na czas, gdzie zawodnicy są niezadowoleni. Chciałbym pracować z ludźmi, którzy mają uśmiech na twarzy, są szczęśliwi że są piłkarzami. Wiadomo, że można przegrać i po przegranym meczu nie dziwię się, że zawodnicy są smutni, ale chodzi o pasję, zaangażowanie. Nie powinno być codziennie myślenia, czy pieniądze się na koncie pojawią, czy się nie pojawią. Przychodził do mnie chłopak i taki dialog.

– Przepraszam, trenerze, jutro nie przyjdę.
– Dlaczego?
– Bo nie mam na bilet na autobus 3,50 zł.

Nie uwierzyłbym w takie historie, ale dawałem im te pieniądze, żeby mieć ludzi na treningu. To że w ŁKS-ie dograliśmy do końca było cudem. Na ostatni mecz już mieliśmy nie jechać, ale jakoś się zebraliśmy.

– W tamtym czasie powstał słynny filmik z taktyką "na chaos", który trochę się za panem ciągnie.
– Dla mnie debilem jest ten, który nie wie, co to znaczy. Ostatnie pięć minut, goniąc wynik, gra się zazwyczaj długą piłką z nadzieją, że ktoś się pomyli, ktoś strąci głową. Normalna sprawa i w ten sposób zachowują się wszyscy.

– Abstrahując od kariery klubowej. 70 spotkań w biało-czerwonych barwach, olimpijskie srebro, ale gdzieś z tyłu głowy pewnie nieudany mundial.
– Widocznie byliśmy za słabi. Troszeczkę Koreańczyków zlekceważyliśmy, według mnie źle też przeszliśmy aklimatyzację. Nie było to miejsce, które powinno być. Jak pojechaliśmy na mecz, poczuliśmy niesamowitą wilgotność. Po 20 minutach odlecieliśmy, nie było czym oddychać. Przez sztab nie została dobrze przeanalizowana lokalizacja przygotowań, szybko to poczuliśmy. Doświadczenia na wielkich turniejach też nie mieliśmy za wiele, przecież to był pierwszy wielki turniej od kilkunastu lat.

Piotr Świerczewski (fot. PAP/Grzegorz Michałowski)
Piotr Świerczewski (fot. PAP/Grzegorz Michałowski)

– Tomasz Kłos powiedział mi kiedyś, że mocno destabilizująco wpłynął na was brak powołania dla Tomasza Iwana.
– Kto tym naszym trenerom naopowiadał głupot, że dobrze jest wykonać w drużynie wstrząs? Nie wiem, skąd takie pomysły. Najpierw odsunięto Iwana, cztery lata później Tomasza Frankowskiego, Jerzego Dudka, Tomasza Rząsę i Kłosa. Niezrozumiałe kompletnie. Jeśli coś funkcjonujcie to nie rozbijajcie tego, to jest apel do was, selekcjonerzy. To tak jakby dzisiaj powiedzieli, że Kamil Grosicki nie jedzie. Albo Kamil Glik. Kompletnie bez sensu, atmosfera się w ten sposób łamie.

– Naprawdę wierzyliście, tak jak mówił Jerzy Engel, że jedziecie po złoto?
– Sama Korea dotarła do półfinału, skończyła turniej na czwartym miejscu, chociaż im to akurat sędziowie pomagali. Przecież ten turniej to w ogóle jeden wielki skandal, mecze z Hiszpanią, z Włochami, anulowane gole, przymykanie oka na brutalne faule. Gdy mówiłem wtedy dziennikarzom, że mieliśmy dziwne odczucie co do sędziów, wydawało się że drukują, to słyszeliśmy, że się tłumaczymy. A gdy już w fazie pucharowej cały świat zwrócił na to uwagę to nagle wybuchła afera. Nie wiem, dlaczego nasi dziennikarze nie byli zbyt przychylni naszej drużynie. Czasy się trochę zmieniły, bo wtedy musiałem nazywać ich "szmatławcami". Wszystko musi mieć swój poziom. Zobacz – umawiam się z tobą, rozmawiamy, nie ma problemu, normalni ludzie. Z nimi? Okazywało się, że nas obrażali, pisali na przykład, że piłkarz biega jak pies za kością. Co tu jest merytorycznego? To jest konstruktywna krytyka? Napisz mi, dlaczego źle gram, co robię na boisku nie tak, ale nie uderzaj w tony chamskie i buraczane. I tak właśnie pisali ówcześni dziennikarze. Można napisać, że zagrałem źle, że nie nadaję się, ale nie obrażaj mnie, że jestem psem.

– Nasłuchaliście się też krytyki dotyczącej udziału w reklamach.
– Bzdury. Czy dzisiaj piłkarz nie bierze udziału w reklamach? Bierze i nie stanowi to dla nikogo problemu. Nasi dziennikarze dorośli do pisania i nikt nie czepia się takich rzeczy. Jesteś popularny, masz swój czas, korzystasz i zarabiasz pieniądze. To normalne, tak nie robią tylko Polacy, tak robi też Leo Messi, Cristiano Ronaldo. Nie chcę nas oczywiście wybielać, byliśmy za słabi na tamte mistrzostwa świata, ale nie tylko my nie dojrzeliśmy do tego, dziennikarze również.

– Myśli pan o ponownej pracy w piłce? Może niekoniecznie w roli trenera, a dzięki znajomości rynku francuskiego jako skaut, jako menedżer?
– Chciałbym być dalej trenerem, ale nam w tej chwili wszystkiego brakuje. Musimy mieć zaplecze, musimy mieć obiekty treningowe, bazy szkoleniowe. O pieniądzach w piłce powinniśmy myśleć w sposób poważny, realny. W ŁKS-ie usłyszałem kiedyś, że jeśli sprzedamy kilka milionów energetyków, a z każdego będzie złotówka, to będziemy mieli tyle i tyle na koncie. Przecież to absurd, jakieś wirtualne planowanie wydatków, bo koniec końców większość tych puszek porozdawano.

Piotr Świerczewski na mundialu w Korei i Japonii (fot. 400mm.pl/Włodzimierz Sierakowski)
Piotr Świerczewski na mundialu w Korei i Japonii (fot. 400mm.pl/Włodzimierz Sierakowski)

Czy chciałbym pracować jako agent? Czasami pomagam zawodnikom w wyjeździe za granicę. Mam przyjaciela od dziecka z Nowego Sącza, on ma z kolei bardzo utalentowanego syna – Bartosza Talara. Ten syn pojechał na testy do Olympique Lyon, a to jest przecież czołowa szkółka w całej Europie. Czytałem statystyki – niewiele jest klubów wypuszczających w świat większą liczbę wychowanków. Z Lyonem w czołówce są bodajże Ajax, Manchester United, Benfica i Barcelona. Paradoks jest następujący: ten chłopak jest naprawdę świetny, nie poszedł tam po znajomości, bo pojawił się w OL dwukrotnie na testach, przebadano go z każdej strony, sprawdzono piłkarsko i on tam teraz gra, ale w reprezentacji młodzieżowej nie występuje. No to ja nie wiem, kto tam wybiega na boisko, skoro nie chłopak, który wkrótce zostanie przesunięty do drużyny występującej w Lidze Młodzieżowej UEFA i nie łapie się do polskiej kadry.

Mam dużo czasu, w miarę możliwości pomagam młodym zawodnikom. Na tapecie jest jeszcze jeden chłopak, którego po zimie wysyłamy do Francji na testy i w moim przekonaniu się załapie, bo to jest materiał na dobrego zawodnika. Niby nie chciałbym, żeby z kraju wyjeżdżali zdolni ludzie, ale nie mają innego wyjścia, bo nie mamy szkolenia. Jak jest okazja to trzeba próbować i zbierać doświadczenie.

– Sam pan miał przez chwilę styczność z piłką młodzieżową, jako asystent Marcina Dorny.
– Docelowo nie chciałem być nigdy asystentem. Wiadomo, że od czegoś trzeba zacząć, ale na dłuższą metę by mi to nie odpowiadało. Chcę wrócić do tego zawodu, ale muszę poczekać aż oczyści się nieco polska piłka. Teraz zajmuję się czymś innym, ale przecież nigdy mistrzem MMA nie będę. Mam 47 lat, ile mogę takich walk stoczyć – dwie, trzy, może pięć? Odstaję od profesjonalistów, pewnych rzeczy nie oszukam. Chcę tylko spróbować. Dostałem walkę amatora z amatorem na zasadzie telewizyjnego show. Moja statystyka to 0-0 – walka byłego reprezentanta z facetem, który tuninguje samochody. W piłce mam jednak za duże doświadczenie, by go nie wykorzystać. Dostałem we Francji propozycję pracy z młodzieżą w jednym z dobrych klubów. Odmówiłem – tutaj rodzina, dzieci, za późno na takie podróże, chyba że miałbym być pierwszym szkoleniowcem. Ale by do tego doprowadzić, potrzebuję zebrać jeszcze trochę wiedzy.

Piotr Świerczewski jako trener ŁKS-u (fot. 400mm.pl/Włodzimierz Sierakowski)
Piotr Świerczewski jako trener ŁKS-u (fot. 400mm.pl/Włodzimierz Sierakowski)

– Swoją drogą szkolenie trenerów też u nas stoi na kiepskim poziomie, więc brak rodaków w klubach zachodnich nie dziwi.
– Ja mogę podawać przykłady w nieskończoność. Jeśli jest gość, który całe życie wypieka pieczywo – jak możesz go teraz uczyć piec pieczywo? To jak ktoś może mi teraz mówić o piłce? Całe życie gram w piłkę, mam wszystko w małym palcu, każdy szczegół. Nawet byś nie uwierzył, ale mogę zorganizować trening, ćwiczenia i wiem co do minuty, za ile skończymy. Wszystko z pamięci. Z zegarkiem w ręku mówię: zrobimy to, to i to, godzina i piętnaście minut. I tyle będzie. Wiem, ile to trwa, wiem jak będziesz zmęczony, wiem czego potrzebujesz. Ja to robiłem całe życie. A co o tym wie facet, który grał na poziomie trzeciej ligi i mówi, że był piłkarzem. Kopnąłeś parę razy piłkę i tyle, nie byłeś piłkarzem. Oczywiście, są jednostki. Taki Jose Mourinho wielkiej kariery nie zrobił, ale to jest wyjątek. Śmieszą mnie zatem ci ludzie po AWF-ie, którzy pięknie narysują na tablicy taktykę, porozmieszczają magnesy, a teraz weź im powiedz, by wdrożyli to wszystko w trening. Tam nic nie pasuje. Czas się nie zgadza, boisko nie jest wyliczone, brakuje metrów. Dlatego poczekam jeszcze kilka lat, myślę że do pięćdziesiątki i potem będę trenerem.

– Trener Świerczewski będzie chciał powrócić od razu na najwyższy poziom czy bierze pod uwagę odbudowanie pozycji w niższych ligach?
– Zdecydowanie na najwyższy poziom. Nie interesuje mnie praca z dziećmi, na niższym poziomie, a jeśli z młodzieżą to tylko w kadrze. Chcę pójść tam, gdzie wszystko będzie poukładane. Nie chcę się prosić o pieniądze, bo nie mogę wymagać od piłkarza zaangażowania, skoro nie będzie miał pensji na czas. Jak się śpi przy świeczce to do treningu się nie przygotowujesz.

– Pozostaje tylko życzyć powodzenia, choć najpierw w walce.
– Lubię wyzwania. Miałem okazję skakać kiedyś do wody to skakałem. Teraz mogę walczyć to walczę. Drugi raz pewnie takiej szansy bym nie dostał, więc skorzystałem. Być może "dostanę w pędzel" i mi się to szybko znudzi. Ale lata swoje już mam, kariery w tym sporcie nie zrobię. Prędzej będę restauratorem. Kiedyś zresztą sporo inwestowałem w różne takie interesy, ale to nie przetrwało. Trzeba mieć czas, pilnować ludzi. Nie możesz otworzyć knajpy i nie czuwać, bo wszyscy będą mieli to w nosie, wyjdą z założenia, że skoro brakuje w kasie to dołoży właściciel. Cieszę się, że to pozamykałem, podobnie jak dyskotekę. Same problemy. Ktoś kogoś pobije w takim lokalu i co ja mam do tego? No nic, ale odbywa się to na moim terenie, więc jest policja, są pytania, mam na głowie problemy innych ludzi. Nie chcę tak żyć, nie potrzebuję sobie dokładać zmartwień. Wolę być teraz mało pracujący, ale żyć spokojnie i otaczać się szczęśliwymi ludźmi. Nie musisz być bogaty, bądź szczęśliwy i się dogadamy. No, a jak jesteś bogaty i szczęśliwy to tym lepiej!

***

Piotr Świerczewski (ur. 1972) – 70-krotny reprezentant Polski, srebrny medalista igrzysk z Barcelony (1992), wychowanek GKS-u Katowice, potem przez długie lata piłkarz klubów francuskich – Saint-Etienne, Bastii, Marsylii. Grał również w Anglii i w Japonii, karierę kończył w Ekstraklasie. Próbował sił w pracy trenera (Znicz Pruszków, ŁKS, Motor Lublin), ale od kilku lat nie działa w tym zawodzie.

Następne

tvp
00:00:55

Ruud Gullit wylosował. Polska zagra w grupie E!

tvp
00:02:03

Boniek: po to jedziemy na Euro, żeby grać trudne mecze

Jerzy Brzęczek (fot. Getty Images)
00:02:24

Brzęczek: nie będę traktował tych spotkań jako zemsty

tvp

Gullit: Polacy nie mają na co narzekać. Mogą nawiązać walkę

tvp
00:04:13

Brzęczek: mamy nieprzyjemnych i niewygodnych rywali

tvp
00:00:57

"Po Hiszpanach będziemy mieli słabszych rywali"

Ruud Gullit wylosował. Polska zagra w grupie E!
tvp
Ruud Gullit wylosował. Polska zagra w grupie E!

tvp
Boniek: po to jedziemy na Euro, żeby grać trudne mecze

Jerzy Brzęczek (fot. Getty Images)
Brzęczek: nie będę traktował tych spotkań jako zemsty

tvp
Gullit: Polacy nie mają na co narzekać. Mogą nawiązać walkę

tvp
Brzęczek: mamy nieprzyjemnych i niewygodnych rywali

tvp
"Po Hiszpanach będziemy mieli słabszych rywali"

Zobacz też
Na Klubowych MŚ może wystąpić legenda! Szef FIFA nie mówi "nie"
Cristiano Ronaldo i Gianni Infantino (fot. Getty Images)

Na Klubowych MŚ może wystąpić legenda! Szef FIFA nie mówi "nie"

| Piłka nożna 
Polka ze złotem! Wygrała lukratywny turniej
Z prawej Weronika Zawistowska (fot. Getty)

Polka ze złotem! Wygrała lukratywny turniej

| Piłka nożna 
Lechowi może uciec mistrzostwo. To przemawia przeciwko Kolejorzowi
Lecha Poznań czeka mecz z naprawdę wymagającym przeciwnikiem (fot. PAP)

Lechowi może uciec mistrzostwo. To przemawia przeciwko Kolejorzowi

| Piłka nożna 
Trwa Euro U17 mężczyzn. Sprawdź plan transmisji w TVP!
Od 19 maja do 1 czerwca rozgrywane są mistrzostwa Europy U17 mężczyzn. Transmisje spotkań w TVP (fot. Getty Images)

Trwa Euro U17 mężczyzn. Sprawdź plan transmisji w TVP!

| Piłka nożna 
Reprezentacja zagra po pięciu latach przerwy. Wróci do rankingu FIFA
Reprezentacja Erytrei nie gra, ale w kraju toczą się rozgrywki ligowe (fot. ENFFONLINE/X)

Reprezentacja zagra po pięciu latach przerwy. Wróci do rankingu FIFA

| Piłka nożna 
Absurdalny system sędziowski. PZPN sam sobie zaprzecza
Jeżeli PZPN nie wycofa się z dyskryminacji wiekowej sędziów, Szymon Marciniak w wieku 51 lat będzie mógł sędziować turnieje oldbojów z Michałem Listkiewiczem, ale nie mecze w ligach profesjonalnych. (zdjęcie: Getty Images)
tylko u nas

Absurdalny system sędziowski. PZPN sam sobie zaprzecza

| Piłka nożna 
Wielkie pieniądze na stole. W Lizbonie miało dojść do rewolucji w piłce nożnej
Griedge Mbock Bathy Nka of Paris Saint Germain is challenged by Lara Martins
polecamy

Wielkie pieniądze na stole. W Lizbonie miało dojść do rewolucji w piłce nożnej

| Piłka nożna 
Polki powalczą o historyczny tytuł. W grze spore pieniądze
Turniej World Seven's Football w Estoril (fot. własne), Paulina Dudek (fot. Getty Images)

Polki powalczą o historyczny tytuł. W grze spore pieniądze

| Piłka nożna 
Spalona czaszka i ślub z miss Brazylii. Polacy byli królami egzotyki
Adrian Mierzejewski był MVP ligi australijskiej, Grzegorz Lato królował w lidze meksykańskiej (fot. Getty)
polecamy

Spalona czaszka i ślub z miss Brazylii. Polacy byli królami egzotyki

| Piłka nożna 
Euro U17. Ten mecz nie tak miał wyglądać
Francja – Portugalia (fot. Getty Images)

Euro U17. Ten mecz nie tak miał wyglądać

| Piłka nożna 
Najnowsze
Rośnie gwiazda tenisa. Pierwszy triumf 19-latki w WTA
Rośnie gwiazda tenisa. Pierwszy triumf 19-latki w WTA
| Tenis / WTA (kobiety) 
Maya Joint (fot. Getty)
Zwycięstwo Polki w Pucharze Świata!
Anna Puławska zwyciężyła w zawodach kajakarskiego Pucharu Świata rozgrywanych w Poznaniu (fot. PAP/Jakub Kaczmarczyk)
Zwycięstwo Polki w Pucharze Świata!
| Inne 
Pogoń Grodzisk Mazowiecki – KKS Kalisz. Betclic 2 Liga, 32. kolejka [MECZ]
Pogoń Grodzisk Mazowiecki – KKS Kalisz. Betclic 2 Liga, 32. kolejka. Transmisja online na żywo w TVP Sport (24.05.2025)
Pogoń Grodzisk Mazowiecki – KKS Kalisz. Betclic 2 Liga, 32. kolejka [MECZ]
| Piłka nożna / Betclic 2 Liga 
Pogoń Grodzisk Mazowiecki – KKS Kalisz. Betclic 2 Liga [SKRÓT]
Pogoń Grodzisk Mazowiecki – KKS Kalisz. Betclic 2 Liga, 32. kolejka [SKRÓT]
Pogoń Grodzisk Mazowiecki – KKS Kalisz. Betclic 2 Liga [SKRÓT]
| Piłka nożna / Betclic 2 Liga 
Na Klubowych MŚ może wystąpić legenda! Szef FIFA nie mówi "nie"
Cristiano Ronaldo i Gianni Infantino (fot. Getty Images)
Na Klubowych MŚ może wystąpić legenda! Szef FIFA nie mówi "nie"
| Piłka nożna 
Wiemy, kiedy na French Open zagrają nasi tenisiści
Roland Garros 2025 (fot. Getty Images)
Wiemy, kiedy na French Open zagrają nasi tenisiści
| Tenis / Wielki Szlem 
Efektowny "nokaut" Szczęsnego. Lewandowski... padł na murawę [WIDEO]
Na treningu Barcelony doszło do "spięcia" między Wojciechem Szczęsnym i Robertem Lewandowskim (fot. Josep Soldado Gonzalez)
Efektowny "nokaut" Szczęsnego. Lewandowski... padł na murawę [WIDEO]
| Piłka nożna / Hiszpania 
Do góry