W 1995 roku pojawił się na scenie mistrzostw świata BDO. Ubrany w stonowane kolory, bez kolorowego irokeza na głowie. Już w pierwszej rundzie pokonał go Richie Burnett – przyszły mistrz świata. Po tym meczu zniknął ze sceny. Wtedy wydawało się, że tak będzie wyglądała sportowa historia Petera Wrighta. Ponad dwadzieścia lat później później Szkot stanął na samym wierzchołku darterskiej góry.
Drzewo zamiast tarczy
Choć występuje pod szkocką flagą i tam się urodził, to w Londynie mieszka od piątego roku życia. Jego mama była bardzo młoda, gdy na świat przyszedł mały Peter. – Rodzina chciała mnie zabrać od matki, bo uważała, że nie jest wystarczająco dojrzała, aby mnie wychować. Postanowiła więc uciec ze mną do Anglii – powiedział nowy mistrz świata.
Jak zaczęła się jego przygoda z dartem? Takich historii wśród starszych datą darterów jest wiele. Gary Anderson zaczął rzucać, bo w pubach nie stać go było na grę w bilard. Z kolei Wright pierwszy komplet lotek otrzymał jako trzynastolatek. Nie starczyło jednak pieniędzy na tarczę, więc początkowo rzucał… w drzewo.
Dwa lata później grał już jednak w lokalnej drużynie, a jako szesnastolatek zorientował się, że dart też może być sportem kontaktowym. Podczas jednego z meczów nie potrafił opanować emocji i krzyczał prosto w twarz rywalowi, więc ten… uderzył go. Do dziś pozostała mu blizna po tamtym wydarzeniu.
Niewyrównane rachunki z dartem
Gdy Phil Taylor, Raymond van Barneveld i pozostali zawodnicy wznosili trofea, Wright zastanawiał się, czy będzie miał za co przeżyć następny dzień. Jego kariera zakończyła się zanim się jeszcze na dobre rozpoczęła. Poddał się po wcześniej wspomnianych mistrzostwach świata w 1995 roku. – Nie mogłem po prostu tego robić. Nie było mnie stać. Nie miałem stałego zatrudnienia. Po opłaceniu rachunków zostawało mi 14 funtów tygodniowo na przeżycie – wspomniał.
Chwytał się każdej możliwej pracy. Wstawiał okna, transportował betonowe elementy ogrodzenia, próbował sił w budowlance i dorabiał na wakacyjnych obozach. Wszystko zmieniło się w 2007 roku, gdy oglądał w telewizji zmagania w Grand Slam of Darts. Zorientował się, że bez kłopotów byłby w stanie pokonać większość zawodników, grających w tym turnieju.
– To wciąż było w mojej krwi – mówił. – Jo, moja żona, dała pieniądze, które zarobiła w swoim salonie, ja porzuciłem pracę przed świętami i zacząłem w lutym grać w tourze. W pierwszym roku zarobiłem zaledwie 1200 funtów. Martwiłem się o pieniądze – dodał.
Nie miał również wsparcia ze strony pozostałych członków rodziny i znajomych. Mówili mu, że nigdy nie zajdzie wysoko. Sam musiał znaleźć drogę, aby wypracować pewność siebie, mimo że z natury jest nieśmiały. Nic nie przyszło od razu, na wszystko musiał zapracować.
Taylor... uratował karierę
Każdy z darterów jest w stanie wskazać kluczowy dla rozwoju kariery turniej. Zazwyczaj jednak chodzi o sytuację, gdy zawodnik wchodzi na szczyt umiejętności i nabiera pewności siebie. W przypadku Wrighta chodziło o pieniądze.
– Rok 2014 miał być dla mnie ostatnim – powiedział Szkot. – Jeśli nie zagrałbym dobrze w mistrzostwach świata, musiałbym rzucić sport. Na koncie nie mieliśmy już praktycznie nic – dodał. Los jednak postanowił zainterweniować.
Phil Taylor pożegnał się z turniejem już w drugiej rundzie przegrywając z Michaelem Smithem. A to właśnie "The Power" byłby rywalem Wrighta w kolejnym spotkaniu. Po porażce ówczesnego mistrza świata drabinka była otwarta i to dało szansę Szkotowi na awans do finału, w którym pokonał go dopiero van Gerwen. Czek na 100 tysięcy funtów uratował mu karierę.
Demony pokonane
Od tamtego czasu stara się nie patrzeć w przeszłość. Mimo że do tegorocznych mistrzostw demony powracały do niego cały czas. Przez te wszystkie lata kariery zdołał wygrać jedynie dwa duże turnieje – UK Open w 2017 roku i World Cup of Darts w parze z Garym Andersonem. Wielokrotnie dochodził do finałów dużych imprez, ale aż dziewięć razy w nich wygrywał z nim van Gerwen.
Okazji do pokonania Holendra miał mnóstwo. Chociażby w finale Premier League 2017, gdy miał sześć lotek meczowych na 11-9, a przegrał ostatecznie 10-11. W zeszłorocznej Champions League of Darts prowadził już 10-7. Van Gerwen zdołał jednak wygrać cztery legi z rzędu i nie pozwolił rywalowi na rzucenie jakiejkolwiek lotki na mecz.
W końcu "zielony koszmar" odszedł w cień. – Każde poświęcenie było tego warte – powiedział Wright po wygranym finale tegorocznych mistrzostw. Nawet jeśli zostajesz drugim najstarszym zdobywcą tego tytułu w historii. Nigdy nie jest za późno, aby wziąć lotki do ręki…