Franz Beckenbauer i Joachim Loew widzieli w nim niemiecką odpowiedź na Leo Messiego, a Bayern Monachium zakontraktował go kosztem Neymara. Ówczesne porównywanie go do tych gwiazd teraz może brzmieć absurdalnie, ale wówczas nie było w nim cienia przesady. Kto bowiem pracował wtedy z Mario Goetze, powtarzał tylko dwa słowa: talent stulecia. Mając 22 lata wdrapał się na piłkarski szczyt, od tamtego dnia jest coraz gorzej i gorzej, a dramat wciąż relatywnie młodego sportowca trwa. To historia słodko-gorzka, być może historia jednego z najbardziej zmarnowanych talentów ostatnich lat.
BOHATER, KTÓRY NIE CHCIAŁBY NIM BYĆ
Myśląc o Goetze, już zawsze w pierwszej kolejności będzie przywoływało się ciepły, lipcowy wieczór na Maracanie. Był 13 lipca 2014 roku, 88. minuta finałowego meczu z Argentyną. 22-letni wówczas gwiazdor w fazie pucharowej nie grał za wiele, więc i w tym najważniejszym spotkaniu pojawił się na boisku późno. Zmienił wyczerpanego turniejem Miroslava Klose, a mniej więcej pół godziny później wykonał najważniejszy rajd i najważniejsze kopnięcie w swojej karierze. Wtedy wydawało się, że ten indywidualny zryw stanie się przepustką do jeszcze większej sławy, wspomnieniem nad którym będzie rozpływał się latami i które będzie rozpatrywał wyłącznie w pozytywnym kontekście. No bo komu przyszłoby wówczas do głowy, że złotemu dziecku niemieckiego futbolu przyjdzie kiedykolwiek pomyśleć o decydującym golu strzelonym w finale mundialu, jak o przekleństwie? Jak o strzale, który był nie tylko ostatnim krokiem w drodze na szczyt, ale też pierwszym w stronę przepaści?
Czy Goetze, gdyby mógł cofnąć czas, zamieniłby się rolami z Andre Schuerrle? To bardzo możliwy scenariusz. Schuerrle to jego dobry kolega, kumpel z szatni, dziś piłkarz moskiewskiego Spartaka, którego kariera też potoczyła się nie tak, jak przewidywano. W pamiętnym finale dograł mu z bocznego sektora – pobiegł wzdłuż linii, dośrodkował lewą nogą i obserwował, jak 22-latek przyjmuje klatką piersiową, składa się do strzału z woleja i trafia obok bezradnego Sergio Romero. Marcel Schmelzer, znający Goetze doskonale, przyznał po latach w rozmowie z telewizją DAZN, że tamta chwila, tamten strzał lewą nogą, były początkiem końca genialnego chłopaka, który zachwycał cały świat. – Wyobrażam sobie, że są momenty, gdy żałuje tamtego gola. Myślę że byłby skłonny zamienić się rolami i w tamtej akcji asystować przy bramce – stwierdził. W podobnym tonie wypowiadał się też brat bohatera, Fabian. – 22 lata i taki sukces – to może być największą przyczyną tego, że mój brat stracił swobodę. Poczuł ogromną presję, z którą potem już nie potrafił sobie poradzić – podsumował.
Mistrz świata, trzykrotny mistrz Niemiec, dwukrotny triumfator Pucharu Niemiec, zdobywca Superpucharu Europy i przede wszystkim autor najważniejszego gola w XXI-wiecznej historii reprezentacji Niemiec – trudno się dziwić, że latem 2014 roku Goetze był na ustach wszystkich. Zderzenie ze sławą i tak ogromnym zainteresowaniem nie było dla niego niczym nowym, bo przecież od dobrych kilku lat ogniskowała się na nim uwaga największych klubów, kibiców i wielkich trenerów, którzy marzyli o tym, by tak zjawiskowego zawodnika mieć w zespole. Od pięciu i pół roku w karierze sportowej Goetze wydarzyło się jednak niewiele dobrego. Gdyby chcieć zrobić bilans momentów udanych i nieudanych, znacznie przeważyłyby te drugie.
JUSTIN BIEBER NIEMIECKIEJ PIŁKI
Od początku kariery seniorskiej budził ambiwalentne uczucia. Jedni lubili go mniej, drudzy bardziej, ale wszyscy podziwiali. Szybko dorobił się pseudonim "Goetzinho" i wydawało się, że nie da się rozwijać kariery w bardziej zdrowy sposób niż robił to ten chłopak. Miał osiem lat, gdy wypatrzyli go skauci Borussii Dortmund, już jako junior strzelał dziesiątki goli, w pojedynkę wygrywał mecze i ściągał na siebie zainteresowanie klubów ze znacznie wyższej półki. Rodzice trzymali go jednak na ziemi, a i jemu nie brakowało oleju w głowie – wiedział że łatwiej do pierwszej drużyny będzie mu się przebić w Zagłębiu Ruhry niż w Monachium, Barcelonie czy Londynie. Spał pod pościelą w barwach Bayernu, wolny czas spędzał oglądając mecze Blaugrany, ale na co dzień trenował w BVB i nawet nie rozważał wyjazdu z rodzinnego domu. Nawet zresztą, gdy dostał w końcu szansę debiutu od Juergena Kloppa, daleki był od zaznania smaku sodówki. Mieszkał niedaleko stadionu, z rodzicami, unikał balang i zarwanych nocy. Mówił, że dyskoteki i futbol nie idą w parze, więc woli spędzić wieczór słuchając ulubionego Justina Biebera – co swoją drogą przysporzyło mu wielu antagonistów zarzucających upodabnianie się do kanadyjskiego wokalisty. Podobna fryzura, dziecięce oblicze, niemal identyczna stylizacja – czepialscy wytykali wręcz zbyt nieskazitelny wizerunek.
Piłkarsko radził sobie jednak fenomenalnie, sprawiał że szczęki opadały ludziom, którzy na futbolu zjedli zęby. Franz Beckenbauer nazwał go "niemieckim Messim", Felix Magath "talentem stulecia", Matthias Sammer "największym talentem w historii Niemiec". Czy można wymarzyć sobie lepszych recenzentów i piękniejsze laurki? Wątpliwe, ale Goetze niewiele sobie z tego robił. W stu procentach skupiony na piłce wszedł z buta w piłkarską dorosłość. Mając 17 lat zadebiutował w Borussii (nota bene zmieniając Jakuba Błaszczykowskiego), a tuż po symbolicznych osiemnastych urodzinach zaczął pokazywać pazury. Pierwszy pełny debiutancki sezon skończył z 6 golami i 15 asystami w 33 meczach i pierwszym w życiu powołaniem do drużyny narodowej. Takiego geniusza rzeczywiście już dawno Niemcy nie widzieli – miewali świetnych pomocników, stoperów, napastników czy bramkarzy, ale w Dortmundzie pojawił się zjawiskowy nastolatek mogący grać na wszystkich pozycjach w ofensywie. I rzeczywiście do bólu przypominający Messiego – szybki, błyskotliwy, rewelacyjnie dryblujący. Mówiono o nim, że gra jakby na boisku nie było rywali i trudno było tę opinię uznać za hiperbolę.
Właściwie od samego początku było więc jasne, że Borussia szybko stanie się dla niego za ciasna i nie ma takiej siły, jaka mogłaby zatrzymać go w klubie na dłużej. Kibice mogli rozkoszować się co tydzień jego grą, ale gdzieś z tyłu głowy cały czas tliła się myśl, że lada chwila stracą ukochaną perełkę. Hans-Joachim Watzke co pół roku tonował nastroje, uspokajał że Goetze nigdzie się nie wybiera, ale sam doskonale wiedział, że prędzej czy później będzie musiał zaakceptować fakt, że piłkarz w końcu zamknie ten rozdział. Mógł spodziewać się wiele, szykować na najgorsze, ale takiego zakończenia – zarówno on, jak i fani – na pewno się nie spodziewał. Miesiąc przed finałem Ligi Mistrzów pomiędzy BVB a Bayernem, Bawarczycy ogłosili wpłacenie klauzuli odejścia i pozyskanie Goetze. Kilka dni później klub poinformował, że problemy zdrowotne zawodnika nie pozwolą mu wystąpić na Wembley, co z automatu zmniejszyło szanse na sukces. Po takim ciosie podnieść się trudno, nawet jeśli w zamian księguje się przelew w wysokości niespełna 40 milionów euro. Jedną decyzją piłkarz sprawił, że z kochanego w Dortmundzie dzieciaka został znienawidzonym wrogiem publicznym numer jeden.
WRÓG PUBLICZNY
Przeprowadzka do stolicy Bawarii, jakkolwiek kontrowersyjna, była jednak ze wszech miar logiczna. Bawarczycy rozważali co prawda wówczas podpisanie kontraktu z Neymarem, ale złe doświadczenia z innym wielkim brazylijskim talentem, Breno, sprawiły że postawiono na Goetze. Niemca, niemniej utalentowanego zawodnika, będącego reprezentantem kraju i wymarzonego przez Pepa Guardiolę. Na pozór to nie mogło się nie udać, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę skalę nienawiści płynącą z dortmundzkich trybun w jego stronę. – To kolejny krok w mojej karierze. Zdecydowałem się go postawić, bo Bayern ma wszystko, czego potrzebuję. Podoba mi się ich filozofia pracy, trener, stadion, piłkarze, kibice. Stałem się teraz zawodnikiem najlepszego klubu świata – ocenił wówczas sam zainteresowany, a nikomu nie przyszło do głowy, by te słowa podważać. Zacierano tylko ręce na efekty działań Guardioli, który większość swoich piłkarzy rozwija w niesamowitym tempie i aż strach było myśleć, jak dobry będzie u niego Goetze.
Nie był. Może bywał, ale ulotnymi momentami i na tle mizernych rywali. Zdarzało mu się przez te trzy lata spędzone w Monachium błyszczeć, ale rzadko kiedy w wielkich meczach. Gdy Bayern grywał koncerty przeciwko outsiderom, to i Niemiec miewał w tym swój udział. Przeciwko renomowanym przeciwnikom jednak gasł, nie strzelał wielu goli, sporadycznie asystował, a już na pewno nie w kluczowych momentach. Po przyjeździe z nowymi kolegami do Dortmundu ciążąca na nim presja była tak wielka, gwizdy i buczenie tak głośne, że rozgrzewał się nie na boisku, a w tunelu prowadzącym na plac. Na boisko wszedł w 56. minucie, niespełna kwadrans później zdobył bramkę. Radości nie manifestował, uniósł ręce w przepraszającym geście. Nie pomogło, a słowa które wyśpiewywał wtedy ponad 80-tysięczny tłum były takie, że gdyby chcieć je zacytować, co drugie trzeba by cenzurować.
Miał problemy sportowe, bo nie potrafił odnaleźć formy z BVB. Miał problemy psychiczne, bo nakręcał się we wściekłości, odgradzał od kolegów, nie mógł znaleźć drogi prowadzącej do skutecznej aklimatyzacji. Miał też z nim kłopot sam Guardiola, bo chociaż był pod wrażeniem możliwości Goetze, nie potafił dopasować mu pozycji. Ustawiał na skrzydłach, w środku, za napastnikiem, bliżej koła środkowego – wszystko to na nic, bo piłkarz nie grał tak, jak przyzwyczaił do tego w poprzednim klubie. Niemiecka prasa donosiła o godzinach spędzonych przez obu panów na rozmowach i analizach wideo, wsparciu psychologa, próbach wdrożenia go do zespołu – wszystko to na nic. Na upartego można by go bronić niezłymi statystykami, ale sęk w tym że liczby wykręcał w meczach ze słabszymi rywalami, często strzelając mało ważne gole na cztery czy pięć do zera. Nie było w nim ani grama przebojowości, nie przypominał tego samego dzieciaka, który miał być niemieckim Messim. – Wiem, co potrafi. Nie zmienię swojej opinii o tym zawodniku, nawet mimo słabszej dyspozycji. Jest jednym z największych talentów, jakie spotkałem, nie powiem o nim złego słowa – tłumaczył podopiecznego Guardiola. Koniec końców Goetze relatywnie dobry miał tylko pierwszy sezon. Ten, po którym pojechał na mundial.
"POKAŻ, ŻE JESTEŚ LEPSZY OD MESSIEGO"
Słowa Beckenbauera, który na początku kariery porównał go do argentyńskiej gwiazdy Barcelony, dobrze pamiętał Loew. Gdy wpuszczał Goetze na boisko w finale mundialu, właśnie przeciwko Argentynie dowodzonej przez Leo, powiedział tylko jedno: – Idź i pokaż, że jesteś lepszy od Messiego, że potrafisz rozstrzygać takie mecze. Rozstrzygnął. Jednym zagraniem, jedną akcją zdobył to, o czym Messi marzy do dzisiaj. Przewrotny los sprawił, że choć miał potencjał, by osiągnąć poziom Argentyńczyka i dziś dzieli go od niego przepaść, to w gablocie ma coś, czego starszy kolega może mu pozazdrościć. Już wtedy Niemiec był nieco krytykowany przez niemieckich dziennikarzy, narzekali że miewa aroganckie zagrywki, lekceważy ich, popisuje się i traci kontrolę nad swoją karierą. Był po niezłym, ale nie bardzo dobrym sezonie w Bayernie, został bohaterem całego kraju, a gol strzelony na Maracanie miał być bodźcem, który pozwoli mu nawiązać do formy prezentowanej w żółto-czarnej koszulce BVB i znów doprowadzi do pełnego skupienia na futbolu. Jak jednak już wiemy – nie doprowadził. Od tamtej bramki minęło pięć i pół roku – zdążył w tym czasie skulić ogon i wrócić do Dortmundu, poważnie zachorować, kilka razy dramatycznie przybrać na wadze i powrócić do formy fizycznej, ale nigdy piłkarskiej. W niedzielę "Bild" poinformował, że Borussia nie przedłuży z nim wygasającej w czerwcu umowy. Zarabia 10 milionów euro rocznie, lecz drużynie daje niewiele.
Jak do tego wszystkiego doszło? Trudno jednoznacznie powiedzieć, choć większość solidarnie upatruje przyczyn w tym, że piłkarzowi wszystko przyszło zbyt łatwo i zbyt szybko. Helmut Rahn – on strzelił decydującego gola w finale mistrzostw świata w 1954 roku. Gerd Mueller – zdobył kluczową bramkę w finale mundialu w 1974 roku. Andreas Brehme – dołączył do tego grona w 1990 roku. Oni jednak, w momencie gdy wdrapywali się na szczyt, byli starsi, w większości przypadków znacznie starsi. Dojrzali, mądrzejsi, być może lepiej radzący sobie ze stresem, z presją. A może po prostu łatwiej było im się pogodzić, że zdobyli szczyt i lepiej już nie będzie, bo i przecież oni mieli potem mniejsze lub większe problemy. Być może Goetze nie potrafił stanąć przed lustrem i wytłumaczyć sobie, że trudno będzie mu osiągnąć w piłce coś więcej niż to, co udało się mając 22 lata? Tak uważają niektórzy jego koledzy po fachu, którzy w ostatnim czasie byli pytani o powody aż takiego regresu tego genialnego niegdyś piłkarza.
Rok temu obliczono, że podczas pierwszego pobytu w Borussii, Goetze był zaangażowany w gola dla zespołu średnio co 93 minuty. W Bayernie średnio co 107 minut, a podczas drugiego podejścia do gry na Signal-Iduna Park – co 169 minut. Nie "obudził" go nawet Lucien Favre, znany z tego że ma fenomenalne podejście do piłkarzy, potrafi z nich wykrzesać rezerwy, wycisnąć potencjał jak cytrynę. Szwajcar uwielbia to robić, analizuje nawet sposób ułożenia rąk podczas sprintu i tłumaczy dlaczego łokcie lepiej trzymać bliżej niż dalej tułowia. Wierzono zatem, że wymyśli Goetze na nowo, znajdzie mu odpowiednią pozycję na boisku i obudzi w nim głód zwyciężania, głód ośmieszania rywali tak, jak ośmieszał ich w czasach współpracy z trenerem Kloppem.
GUARDIOLA BEZ EMPATII
A może to właśnie o osobę trenera chodzi? Kilka lat temu powstał dokument z naszym bohaterem w roli głównej, tytuł to "Being Mario Goetze". W jednej ze scen zawodnik wspomina z rozrzewnieniem "Kloppo", mówi o nim ciepło, jak o drugim ojcu, jako o wielkiej motywacji do gry. Wbija też szpileczkę Guardioli. Może nie sprowadza wszystkich swoich problemów do osoby Hiszpana, ale wspomina że nie ma w nim empatii, jest chłodny i nie dba o relacje interpersonalne. Beckenbauer, który nie mógł się nachwalić zawodnika w 2011 roku, trzy lata później inaczej zdiagnozował przyczyny niewypału transferowego i stwierdził, że Goetze po prostu nie pasował do Bayernu. – Z tym młodzieńczym i beztroskim podejściem nie nadaje się, by grać w takim zespole. Tu potrzeba mentalności zwycięzcy, determinacji – twierdził. – Nie potrafi sobie radzić z presją, zdradza go już mowa ciała, jest fatalna – dodał z kolei Stefan Effenberg.
Może zatem wszystko przyszło mu za szybko, może nie był gotowy się z tym zmierzyć i zaakceptować faktu, że na starcie kariery wygrał już praktycznie wszystko. Swoje na pewno zrobiła jednak choroba, niszcząca go przez pewien czas miopatia, ponadto duże problemy z metabolizmem. Był moment, gdy Goetze dramatycznie szybko zaczął przybierać na wadze, puchł w oczach, internet obiegały zdjęcia jego twarzy, która wyglądała co najmniej tak, jak gdyby zderzyła się ze wściekłym rojem pszczół. W lutym 2017 roku, już po powrocie do Dortmundu, klub ogłosił że pomocnik będzie niedostępny do końca sezonu. Mniej świadomi sytuacji fani drwili z chłopaka, który w ich mniemaniu kompletnie się zapuścił, zaczął niezdrowo odżywiać i rozmiar M zamienił na XL. W tym samym czasie Goetze krążył od lekarza do lekarza, wykonywał wszystkie możliwe badania, szukał przyczyn takiego stanu rzeczy i dawał się tylko czasem fotografować, gdy przebiegał po ulicach miasta, ukradkiem, między przechodniami, próbując zrzucić nadwagę.
Pół roku zajęło mu uporanie się z tym problemem. Potem przyszedł Favre, potem przyszło kolejne rozczarowanie, bo Szwajcar nie odbudował "talentu stulecia". Wiosną 2019 roku było nieco lepiej, zaczął więcej grać, wykorzystał kłopoty zdrowotne Paco Alcacera. Strzelił kilka goli, dołożył kilka asyst, co śmielsi zaczęli wierzyć w powrót starego, dobrego pomocnika, a nawet w ponowne powołanie do reprezentacji. W tej, od listopada 2016 roku, zagrał tylko przez 25 minut – nieco ponad dwa lata temu w meczu towarzyskim z Francją. Powołań na zgrupowania nie otrzymuje już od dawna, wiarę w niego stracił nawet Loew.
PRZESTROGA RICKENA
– Z perspektywy czasu nie zazdroszczę mu tego gola. Po tym trafieniu chodziło o kontynuowanie legendy, utrzymanie poziomu. A przecież jesteśmy tylko ludźmi, nie da się przez kolejne 10 lat grać tak, jak w finale mistrzostw świata, którego stało się bohaterem – powiedział Schuerrle w rozmowie z "Kickerem". Można podejrzewać, że tego gola nie zazdrości sobie nawet sam Goetze, być może wolałby w ogóle nie wejść wtedy na boisko, ale i nie zmagać się z tymi wszystkimi problemami, która trapią go do dzisiaj. Za niespełna pół roku wygaśnie jego kontrakt z klubem, stanie się wolnym zawodnikiem. Wymagania finansowe ma spore – odrzucił siedem milionów rocznie proponowane przez Borussię, co znaczy że mało klubów na świecie będzie na niego stać. Na piłkarza w średniej formie, który ostatnie lata raczej stracił niż wykorzystał.
Historia Goetze jest wesoła tylko do pewnego momentu. Wszystko układało się sielankowo przez 22 lata jego życia, potem życie sportowe zaczęło mu się sypać, zresztą ze zdrowiem też nie wszystko było w porządku. Czy można o nim mówić w kategorii zmarnowanego talentu? I tak, i nie. Z jednej strony ma przecież w domu trofea, o jakich marzy 99 procent piłkarzy, a w głowie wspomnienia, których kupić się nie da. Z drugiej – patrząc na skalę możliwości, jakie prezentował, na to że naprawdę miał wszystko, by osiągnąć poziom Messiego, rozczarowanie jest potężne. Goetze to złote dziecko niemieckiego futbolu, talent stulecia, być może niedoszły najlepszy piłkarz świata, ktoś, kto mógł podzielić Messiego i Ronaldo. Faktem jest jednak, że jego kariera, choć rozwijała się niezwykle dynamicznie i efektownie, szybko zderzyła się ze ścianą. Właściwie od 22. roku życia jest już tylko gorzej. Prawdopodobnie powinien całkowicie zmienić ligę, klimat, kraj i środowisko. Może to stanie się bodźcem do tego, by przypomnieć sobie, jak fenomenalnie potrafił prezentować się na boisku. Zwłaszcza, że choć stracił szmat czasu i od finału MŚ nie wykonał nawet małego kroku do przodu, wciąż jest relatywnie młody, ma 27 lat. Wielu piłkarzy w jego wieku dopiero dojrzewa na boisku, a on zdążył już przeżyć tyle, że doświadczeniem mógłby obdzielić ze trzy tuziny kumpli po fachu.
Jego sytuację doskonale rozumieją tylko nieliczni, jak na przykład Lars Ricken. On też szybko znalazł się na ustach wszystkich, też strzelił ważnego gola i też w ważnym meczu (finał Ligi Mistrzów z Juventusem w 1997 roku, miał wtedy 21 lat). – Najgorsze co kibice i eksperci mogą teraz zrobić to pokładać w nim wielką nadzieję. Mówię to z własnego doświadczenia. To mu tylko zaszkodzi, ani trochę nie pomoże. Powinien otrzymać parasol ochronny, poczuć luz, wyzbyć się presji – apelował latem 2014 roku w rozmowie z "Der Westen". Jako pierwszy w bohaterskim golu na Maracanie ujrzał nie tylko wielkie szczęście i radość, ale też potencjalne przekleństwo. I niestety miał rację.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (960 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.