{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Żółtodziób na polu minowym. Saperska robota Hasana Salihamidzicia
Marcin Borzęcki /
Jest miły, sympatyczny, często się uśmiecha, zna pięć języków i stara się nie wchodzić nikomu w drogę. Często podstawiają mu jednak pod nos mikrofon, a on nie zawsze korzysta z niego w sposób umiejętny. Minęło ponad dwa i pół roku od momentu, gdy Hasan Salihamidzić został dyrektorem sportowym Bayernu Monachium – to okres wielu wpadek, otrzymanych pstryczków w nos i... gwarancji awansu zawodowego.
Wsparcie dla "Lewego". Wielka ofensywa Bayernu
SPĘTANE RĘCE DYREKTORA
Rola dyrektora sportowego w większości klubów zdefiniowana jest mniej więcej w podobny sposób. Niektórzy menedżerowie mają większy zakres możliwości, inni mniejszy, ale generalnie chodzi o to, by planować kadrę zespołu, dokonywać transferów, decydować o losie trenerów i kontrolować finanse. Szczególnie w Niemczech ta funkcja potrafi być niezwykle złożona, bo istnieją dyrektorzy mający właściwie nieograniczone możliwości, a są też tacy, którzy odpowiadają wyłącznie za konkretną działkę. Na tym polu mistrz Niemiec gra jednak w innej lidze...
Choć w Niemczech przyjęło się mówić, że Bayernowi się nie odmawia, działacze z Saebener Strasse nie raz zderzyli się w ostatnich latach ze ścianą. Gdy w lipcu 2016 roku Mathias Sammer zrezygnował z dalszej pracy na Allianz-Arena, kierownictwo rozpoczęło poszukiwana następcy. Po krótszych lub dłuższych negocjacjach, słuchawkę odkładali jednak Philipp Lahm, Mark van Bommel i Max Eberl, który od lat rewelacyjnie wywiązuje się z roli dyrektora Borussii Moenchengladbach. Sprawa nie rozbijała się jednak o wysokość zarobków czy mniej istotne warunki umowy, ale właśnie o zakres działań. Nie było bowiem tajemnicą, że zajęcie tego stanowiska daje w Monachium tylko pozorne możliwości i władzę. W praktyce wszystkie najważniejsze decyzje dotyczące zespołu przechodzić musiały przez Karl-Heinza Rummenigge, a przede wszystkim przez Uliego Hoenessa. Nowy dyrektor miał być zatem kimś w rodzaju łącznika między zespołem a zarządem, miał uśmiechać się przed kamerą, wydawać oficjalne komunikaty, odciążać z medialnych obowiązków przełożonych i działać tak, by... niczego nie zepsuć.
Jedynym, który zgodził się na bycie twarzą zarządu o ograniczonych kompetencjach, był Salihamidzić. Inni podchodzili do sprawy ambitnej – pragnęli realnego wpływu na politykę transferową, odciśnięcia własnego piętna na kształcie kadry. Bośniak pasował jak ulał, bo przecież w Monachium, z krótką przerwą na występy w Juventusie i Wolfsburgu, mieszkał od 1998 roku, jako piłkarz zdobył z zespołem wiele tytułów, był powszechnie lubiany, szanowany, biegle operował kilkoma językami i dodatkowo miał poparcie Hoenessa.

GADATLIWY BRAZZO
Salihamidzić pracę w Monachium rozpoczął nieśmiało, był wręcz do tego stopnia niewidoczny, że Lothar Matthaeus zaczął publicznie drwić pytając: – Od tygodni ani widu, ani słychu po nim, więc po co im dyrektor sportowy, skoro nie może się odzywać? Mogliby go w ogóle nie zatrudniać. Z czasem jednak Bośniak stawał się coraz śmielszy, a tamte słowa Matthaeus wziął sobie chyba do serca aż za bardzo. Poczucie bycia maskotką nie jest pewnie najprzyjemniejsze, nawet jeśli jest się maskotką 29-krotnego mistrza Niemiec. 43-latek obrał jednak niezbyt słuszną drogą działania…
W przeszłości Bawarczycy słynęli z tego, że transfery dopinali po cichu, bez zbędnego rozgłosu i sprawnie. Teraz, "dzięki" nowemu dyrektorowi, ich negocjacje zaczęły przeradzać się w komedię. Brazzo zaczął paplać w mediach coraz chętnej o potencjalnych wzmocnieniach, a gdy dziennikarze wywęszyli na przykład, że klub chce pozyskać Calluma Hudson-Odoia z Chelsea, Bośniak grał przed kamerami w otwarte karty. Zszokował jednak nie tylko kibiców i przełożonych, ale i Anglików. Ci, wściekli tak brawurowym postawieniem sprawy w mediach, zakończyli rozmowy, choć te wydawały się być na finalnym etapie. Młody skrzydłowy chciał przenieść się do Monachium, kluby powoli znajdowały kompromis w sprawie ceny za transfer, a wtedy niepotrzebnie wmieszał się w to wszystko Salihamidzić.
To jednak nie koniec wpadek transferowych nowego dyrektora. Przed rokiem wyskoczył choćby do dziennikarzy ogłaszając wszem i wobec, że piłkarzem Bayernu zostanie Benjamin Pavard. Fani odkorkowali szampany, eksperci zaczęli analizować przydatność Francuza drużynie, ale niepokojąca pozostawała bierność Stuttgartu. Sprzedający obrońcę klub nie wtórował Salihamidziciowi i długo nie potrafił wystosować oficjalnego potwierdzenia. Dlaczego? Ano dlatego, że uruchomienie klauzuli mogło nie wejść w życie, gdyby VfB awansowało do Ligi Mistrzów. Szanse na to były oczywiście mizerne, ale matematyka wciąż nie pozwalała być w stu procentach pewnym pomyślnego zakończenia negocjacji. Ostatecznie Pavard do Monachium się przeprowadził, a Brazzo otrzymał kolejną cenną lekcję.
O tym, że Bośniak nie potrafi trzymać języka za zębami, dowiedzieli się również działacze Schalke 04. Ci z kolei długo walczyli o pozyskanie Sebastiana Rudego i, jak informowały niemieckie media, starali się utrzymać w tajemnicy zaawansowane pertraktacje w tej sprawie. W swoim stylu o kilka zdań za dużo wypowiedział jednak Salihamidzić twierdząc, że wydał zgodę na spotkanie Królewsko-Niebieskich z piłkarzem.
ANALIZY Z YOUTUBE'A
Być może seria wpadek pozbawiłaby go stanowiska już dawno, ale nie w przypadku, gdy miał tak mocne poparcie Hoenessa. Oczywistym było, że legendarny prezydent klubu wierzy w możliwości podwładnego, co samemu zainteresowanemu przysparzało i ulg, i problemów. Z jednej strony bowiem parasol ochronny roztaczał przed nim najważniejszy człowiek w klubie, z drugiej – szybko zaczęto drwić, że jest tylko marionetką w rękach Uliego. Podczas jednej z rozmów z mediami nie wytrzymał. – Czemu zawsze pytacie mnie o Hoenessa? Wszytkie pytanie o Hoenessa! Hoeness to, Hoeness tamto! Jeśli coś powiedział to go po prostu zapytajcie, ja nie chcę komentować jego słów, nie od tego jestem – żalił się w mixed-zonie, a w międzyczasie kibice rwali sobie włosy z głowy, gdy czytali o kolejnych wtopach dyrektora.
Tak na przykład "Kicker" poinformował jakiś czas temu, że gdy Bayern poszukiwał skrzydłowego, w klubie pojawił się temat Thomasa Lemara. Zaskoczony Bośniak miał jednak nie wiedzieć, kim jest dynamiczny Francuz i musial szybko dopaść do laptopa, by jego możliwości sprawdzić na... YouTubie. W październiku 2018 roku z kolei "Bild" donosił o braku akceptacji ze strony zawodników wobec człowieka, który miał spajać ich relacje z trenerem i zarządem, a o groteskę zahaczały konferencje prasowe, w trakcie których Rummenigge potrafił wtrącić się w rozmowę i odpowiadać na pytania zadane przez dziennikarzy Salihamidziciowi.
Być może dlatego Brazzo w pojedynkę udzielał się w mediach chętnie i przestał się gryźć w język. Być może uznał, że jeśli sam nie wywalczy sobie lepszej pozycji w Bayerne, zawsze będą nim pomiatali. Gdy Lewandowski skrytykował latem działania klubu na rynku transferowym, Bośniak nie bał się wycelować w największą gwiazdę klubu. – Jest piłkarzem i powinien grać, a nie martwić się pracą dyrektora sportowego lub prezesa. A już na pewno nie powinien narzekać publiczne – mówił w "Kickerze". Innym razem z kolei brał Polaka w obronę idąc na wojnę ze znanym ekspertem. – To jego najlepszy sezon w karierze, gra jak lider. Jeśli ekspert Sky mówi, że Bayern ma problem z Lewandowskim, to brak mi słów i mogę powiedzieć, że to Sky ma problem – ale z Hamannem – zareagował, gdy napastnika krytykował w mediach właśnie Dietmar Hamann.
KOLEJNE WPADKI
– Kiedy wszystko idzie dobrze, mówicie że to zasługa moja i Rummenigge. A kiedy źle – że to wina Salihamidzicia – narzekał swego czasu Hoeness. Podwładny nie dawał mu jednak wielu argumentów na swoją obronę. Właściwie najlepszą rzeczą, jakiej dokonał dotychczas w Monachium, było ściągnięcie Alphonso Daviesa, choć i to początkowo nie zapowiadało sukcesu. Działacze Bawarczyków przyznali, że pomysł ze ściągnięciem Kanadyjczyka był w stu procentach autorską koncepcją Brazzo i generalnie jedynym ruchem transferowym, który w pojedynkę poprowadził od A do Z. Przy żadnej innej transakcji nie miał pełnej swobody działań, w tym przypadku mu zaufano. Kanadyjczyk wejście do zespołu miał jednak słabe, sądzono że może okazać się kolejną gwiazdką, która po wyjeździe do Europy odbije się od znacznie bardziej zaawansowanego taktycznie i fizycznie futbolu i zawiedzie oczekiwania. Tymczasem Salihamidzić może być dziś wdzięczny Niko Kovacowi, który z Daviesa zrobił obrońcę i to na tej pozycji, a nie jako skrzydłowy, nastolatek fenomenalnie się odnajduje.
Równolegle jednak wciąż zdarzały mu się wpadki. Kierownictwo Manchesteru City kręciło nosem po jego wypowiedziach. Historia z Hudson-Odoiem najwyraźniej niewiele go nauczyła i wciąż opowiadał dziennikarzom o zaawansowanych rozmowach z Anglikami, ogromnej chęci sprowadzenia piłkarza i zbliżających się do finiszu negocjacjach – tym razem w przypadku Leroya Sane. Fani Bayernu stworzyli popularny w sieci hashtag #BrazzoOut, a kolejnymi popisami Bośniak tylko mnożył wpisy nim opatrzone. Kilka tygodni temu Bawarczycy ogłosili pozyskanie Alexandera Nuebela z Schalke, jednego z najzdolniejszych bramkarzy młodego pokolenia. Ten ruch dziwił z perspektywy piłkarza, który w Gelsenkirchen miał gwarancję gry w wyjściowym składzie, a do Monachium przeniesie się jako zmiennik Manuela Neuera. Według doniesień z Niemiec Brazzo obiecał mu, że w sezonie zagra co najmniej kilkanaście spotkań, bo starszy kolega zgodzi się ustąpić mu miejsca w bramce. Potem jednak "Bild" napisał, że gdy Salihamidzić, już post factum, udał się na pertraktacje z Neuerem, usłyszał że kapitan zespołu nie tylko nie ma zamiaru siadać na ławce, ale chce też przedłużyć kontrakt i grać tak długo, jak zdrowie mu tylko pozwoli.
Na Nuebelu Bayern pewnie koniec końców nie straci, choć kwestia zagospodarowania tak utalentowanego gracza wydaje się być problematyczna. To jednak kolejny kamyczek do ogródka dyrektora sportowego, który uzbierał ich już pokaźny worek.
MONACHIJSKIE POLE MINOWE
43-latek poczyna sobie w Monachium coraz odważniej, przykładem choćby krytyka, jaką zaserwował pod adresem Hansiego Flicka, trenera zespołu. Ten publicznie domagał się styczniowych wzmocnień zespołu. Otrzymał co prawda w zamian Alvaro Odriozolę z Realu Madryt, ale usłyszał też, również za pośrednictwem mediów, bolesną wiązankę. – Hansi zaskoczył mnie wypowiedziami w mediach, nie jestem zwolennikiem wykorzystywana ich do takich celów – stwierdził, choć można się zastanawiać, czy wypada by kocioł przyganiał garnkowi.
Wkrótce możliwości Brazzo mogą stać się jeszcze większe. Wiemy już że od nowego sezonu zostanie włączony również do zarządu klubu, co umocni jego pozycję w Monachium. Od początku roku na Allianz-Arena pracuje też jednak Oliver Kahn, a od 2022 roku zastąpić ma Rummenigge. W klubie nie ma również od listopada Hoenessa, a zatem największego sojusznika bośniackiego dyrektora. Trudno zatem przewidzieć, jak potoczą się losy wiecznie uśmiechniętego menedżera, który na rynku nie ma przecież wysokich notowań. Przez lata Bayern próbował zerwać z łatką "FC Hollywood" unikając publicznych wymian zdań, wywlekania na światło dzienne problemów i wizerunkowych porażek. Autorem tych ostatnich bywa jednak regularnie Brazzo, którego można bronić że dopiero uczy się działania w tym fachu, ale jednocześnie nie da się uniknąć oczywistego pytania – czy tak wielki klub stać, by robić za pole minowe dla niedoświadczonego sapera?