W piątek Michał Cieślak przegrał na punkty walkę z Ilungą Makabu o pas mistrza świata federacji WBC w kategorii junior ciężkiej. Pięściarz wrócił do ojczyzny, ale zapowiada, że chce rewanżu. – Biorę takie starcie od razu, w Polsce go rozerwę – powiedział.
O powrocie do Polski
– Nareszcie tu jestem. Powrót obył się bez przygód, oba loty były spokojne. Bardzo się cieszę, że jesteśmy na miejscu.
O walce
– Najpierw muszę obejrzeć sobie walkę szczegółowo, na razie widziałem jej urywki, ale tak jak już wspominałem – sił starczyło do szóstej rundy, chyba na tyle pozwoliła mi pogoda. Tak to wszystko wygląda przynajmniej po moich rozmowach z trenerem, że własnie do szóstej rundy starczyło sił, a później mnie zatkało i nie puściło do końca walki.
O lepszym początku walki
– Nie ruszyłem na niego na swoje sto procent, to nie było moje maksimum. Miałem wyjść i się z nim bawić przez dwanaście rund, a gdyby nadarzyła się okazja, miałem go znokautować. I tak robiłem. Może to wyglądało na bardzo szybkie tempo, jednak tak nie było.
O upadku na deski w czwartej rundzie
– Dostałem bardzo mocny cios poniżej pasa i bardzo go poczułem. Dlatego opadły mi ręce. Myślałem, że sędzia to zauważył, ale niestety tak się nie stało, a po drodze dostałem jeszcze uderzenie. Myślę, że to wszystko się skumulowało – cios, warunki atmosferyczne, przeciągane w nieskończoność przygotowania... Było trochę tych sytuacji.
O tym, czy mógł zrobić coś lepiej
– W pierwszych rundach kilka razy go trafiłem. Widziałem, że to poczuł i mogłem to przeciągnąć. Może mogłem go też wykończyć. Nie poszedłem dalej, bo sądziłem, że jeszcze mam czas. Walka skończyła się tak, jak się skończyła i nie ma co gdybać. Nie czuje się zdominowany przez niego, dałem równą walkę, a wszystkich swoich wcześniejszych przeciwników nokautował. Cieszę się, że ta walka tak wyglądała.
O okolicznościach walki
– Od większości rzeczy byłem odizolowany. Mogę powiedzieć za to na przykład o ważeniu. Miało do niego dojść o piętnastej. Kwadrans przed trzecią dostałem jednak informację, że przesunięto godzinę na szesnastą. Jedziemy na szesnastą i ważą mnie prawie o siedemnastej. Tak było tam ze wszystkim. Nawet sprawa z moją "głupią" piosenką na wejście. Nie było jej, bo zginął pendrive. I to już rozbija zawodnika – coś cię motywuje, ale nagle tego nie ma. Wszystko było robione w taki sposób, że napsuć trochę krwi.
O tym, czy były to działania specjalne
– Pewnie, że tak. Wiedzieli, że robię wagę, że może mam z tym jakiś problem lub nie. Zdawali sobie sprawę, że być może nie zdążę się odpowiednio "naładować". Zawsze coś sobie urwali. Nie chodzi akurat o to, to był przykład. Tak było tam ze wszystkim.
O problemach przed wylotem do Afryki
– Tutaj to cały czas aż tak na mnie nie wpływało. Rozmawiałem z trenerem Andrzejem Liczikiem i jakoś to sobie organizowaliśmy. Myślałem, że będzie dobrze, badania były pozytywne. Uważam, że przegrałem z Afryką.
O planach na przyszłość
– Bardzo chętnie zawalczę drugi raz z Makabu, nawet od razu, bez żadnej walki przejściowej. Biorę to i rozrywam go tutaj w Polsce.
O walce na przetarcie
– Jakiej walce na przetarcie? Czy on mi coś zrobił? Nie, niczego. Nie narzucił mi swojego tempa, nie poobijał mnie, nie porozbijał mnie. Ta walka nie wyglądała jak jedna z tych "do jednej bramki" i taka nie była. Wyglądało to tak, tylko dlatego, że mnie zatkało. Nie ma żadnych walk na przetarcie, nie ma na co czekać. Czuję, że tacy zawodnicy są w moim zasięgu i nie będę się chciał bić z innymi.