| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
We wtorek nowym zawodnikiem Lechii Gdańsk został reprezentant Afganistanu Omran Haydary. Jeżeli pozyskany z Olimpii Grudziądz pomocnik zadebiutuje w PKO BP Ekstraklasie będzie przedstawicielem setnego kraju w historii ligi. Jubileusz to doskonała okazja, by przypomnieć sobie piłkarzy z najbardziej zaskakujących państw i ich wyczyny.
Najbardziej popularnym kierunkiem zagranicznym dla polskich klubów jest Słowacja. Zza południowej granicy do Ekstraklasy trafiła już ponad setka graczy. Jedni przemknęli przez naszą ligę jak choćby zapomniany bramkarz Wisły Kraków, Ivan Trabalik, inni jak Pavol Stano i Robert Demjan zapisali się w annałach rozgrywek rekordami w liczbie klubów czy tytułem króla strzelców. Czeski i serbski zaciąg był równie nagminny i podobnie skuteczny. Wiele radości w grze wprowadzali Brazylijczycy, lecz gdy było ich za dużo na murawie, kończyło się to spektakularnym fiaskiem – jak w przypadku brazylijskiej ery Antoniego Ptaka w Pogoni Szczecin.
Wszystkich piłkarzy z Kraju Kawy w Ekstraklasie nie sposób spamiętać. Karierę zrobili Marcelo i Guilherme, solidnymi ligowcami byli Edi Andradina, Sergio Batata czy Deleu. Roger Guerreiro trafił nawet do reprezentacji Polski. Paulinho nie pokazał wiele w ŁKS-ie, ale wylądował w Barcelonie. Kto jednak pamięta takich zawodników jak choćby Kleyr (ŁKS), Neneca (Pogoń) czy Deci (Wisła)?
Zapomnianych jest wielu, zwłaszcza z krajów, z których nasza liga nowych piłkarzy ściąga hurtowo. W przypadku graczy, którzy nie wyróżnili się w Ekstraklasie niczym, łatwiej skojarzyć przedstawicieli bardziej oryginalnych państw. A tych uzbierało się sporo. W PKO BP Ekstraklasie grali już zawodnicy z sześciu kontynentów. I o ile piłkarze z Europy czy Ameryki Południowej nie dziwią, to reprezentanci państw azjatyckich czy strefy Australii i Oceanii już mogą.
Nowa Zelandia: Aaran Lines (Ruch Chorzów), Themistoklis Tzimopoulos (Korona Kielce)
Przedstawicieli z krajów zrzeszonych w Konfederacji Piłkarskiej Oceanii było dwóch. Rola debiutanta przypadła Aaranowi Linesowi. Nowozelandczyk przychodził z niemieckiej okręgówki do Ruchu Chorzów, a Niebiescy ściągali reprezentanta kraju, który pokazał się z dobrej strony w towarzyskim starciu z Polską. Pomocnik przy Cichej pojawił się w styczniu 2003 roku, a za dwanaście miesięcy już go nie było. W Ekstraklasie zagrał dwanaście meczów i dał się zapamiętać tylko tym, że w trakcie pobytu w Polsce zagrał w Pucharze Konfederacji. Drugim z graczy z Nowej Zelandii jest Themistoklis Tzimopoulos – melodią przyszłości nazwać go nie można, bo zasilił Koronę w wieku 34 lat. Środkowy obrońca jest rezerwowym i nim zapewne zostanie.
Ameryka Północna i Środkowa nie jest mocarstwem piłkarskim, tym bardziej jeśli chodzi o małe karaibskie wyspy. Z nich jednak przybyło do Polski kilkunastu zawodników.
Martynika: Steeven Langil (Legia Warszawa), Bedi Buval (Lechia)
Steeven Langil to postać, którą kibice Legii pamiętają ze względu na poczynania pozaboiskowe. Zawodnik z Martyniki CV miał bogate, ale w Polsce dołożył do niego nie liczbę klubów, którym strzelił gola, lecz liczbę klubów, w których imprezował. Sprowadzony z Beveren skrzydłowy w sześciu meczach strzelił jedną bramkę. Po spotkania, w którym wpisał się na listę strzelców, więcej w Ekstraklasie nie zagrał. A najlepszy występ dał poza boiskiem.
Steeven Langil dał popis na lotnisku Chopina! @LegiaWarszawa @LegiaNet pic.twitter.com/6l6ZHXwKYg
— Damian Kujawa (@damkuj) August 16, 2016
Gwadelupa: David Fleurival (Zawisza Bydgoszcz), Thomas Phibel (Widzew Łódź)
Gwadelupa, jak i Martynika to zamorski departament Francji, mający jednak własną reprezentację. W niej nigdy nie zagrał Thomas Phibel, który jednak w Polsce pokazał się z dobrej strony. Sezon w Widzewie Łódź zawowocował transferem do ligi rosyjskiej, a chrapkę na piłkarzy z Gwadelupy miały inne kluby. Drugi transfer szybko zweryfikował te plany. David Fleurival miał być wzmocnieniem Zawiszy Bydgoszcz, który miał się bić o europejskie puchary. Bilans okazał się fatalny. Pięć meczów, pięć porażek i rozwiązanie umowy po trzech miesiącach. Obecnie Fleurival gra w ekstraklasie Luksemburga i walczy o utrzymanie z FC Rodange 91.
Portoryko: Shawn Barry (Korona Kielce)
Rezerwy LASK Linz, ławka rezerwowych w czwartoligowym FSV Frankfurt – co może pójść nie tak? Chyba takim kluczem posługiwali się odpowiedzialni za transfery w Kielcach przy sprowadzeniu Shawna Barry'ego. Środkowy obrońca zagrał w pięciu ligowych meczach sezonu 2017/2018, a zaufanie do niego skończyło się w szóstej kolejce. Co ciekawe, po odejściu z Ekstraklasy Barry zanotował awans sportowy i trafił do MLS. Tam szybko się na nim poznano i po czterech meczach w Realu Salt Lake City podziękowano mu za współpracę. Od połowy 2019 roku Portorykanin pozostaje bez klubu.
Curacao: Gino van Kessel (Lechia Gdańsk)
Terytorium zależne Holandii będące częścią Małych Antyli ma reprezentację, która coraz lepiej radzi sobie w strefie CONCACAF, ale jedyny przedstawiciel Curacao w Ekstraklasie zupełnie się nie przebił. Gino van Kessel zapowiadany był jako gwiazda ligi. Wypożyczony ze Slavii Praga napastnik zagrał tylko w trzech meczach i zaliczył asystę. Do występów był nieprzygotowany, a cierpliwość Piotra Stokowca szybko się skończyła. Obecnie 26-latek gra w AS Trencin i... jest wyróżniającą się postacią.
Gwatemala: Luis Swisher (Polonia Warszawa)
W krajach Ameryki Południowej zwykle szuka się rozgrywających. W Ameryce Środkowej Polonia Warszawa szukała... lewego obrońcy. I znalazła. Luis Swisher przyjechał na Konwiktorską w 2005 roku i był to jego pierwszy – i ostatni klub spoza ojczyzny. 14 meczów, średnia 0,79 punktu na mecz, ponad dwadzieścia straconych goli, z czego część po akcjach z jego strony. Nic dziwnego, że po roku w Polsce już go nie było.
Znanymi w Europie azjatyckimi rozgrywkami piłkarskimi w najlepszym wypadku są chińska Super League, japońska J-League i liga koreańska. Stamtąd jednak zawoników do Ekstraklasy nie pozyskiwano. Z drobnym wyjątkiem. Hiszpan Sisi w Lechu Poznań był pomysłem Jana Urbana. Pomysłem chybionym. Do Ekstraklasy przychodzili za to zawodnicy z innych części Azji.
Indonezja: Egy Maulana Vikri (Lechia Gdańsk)
Lechia Gdańsk miała pomysł na przyciągnięcie uwagi mediów w Indonezji – i za sprawą Egy'ego Maulany Vikri ta sztuka się udała, a efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Przynajmniej poza boiskiem. Popularność klubu z Gdańska na portalach społecznościowych wzrosła wielokrotnie, a Maciej Sadlok, który uprzykrzył życie Indonezyjczykowi, był atakowany wiadomościami z pogróżkami. Na meczu z Wisłą z początku sezonu 2019/2020 na razie się skończyło. Od lipca nadzieja indonezyjskiej piłki nie weszła na boisko.
Kirgistan: Siergiej Nikitin (Pogoń Szczecin), Edgar Bernhardt (Cracovia)
Urodzony w kirgiskim Frunze Nikitin debiutował w... II lidze Związku Radzieckiego. Po rozpadzie mocarstwa przeniósł się do ukraińskiego Dnipro Czerkasy, a stamtąd przywędrował do Pogoni Szczecin. Pobyt w polskiej lidze był najjaśniejszym czasem kariery Kirgiza, który w latach 1993-1995 zagrał w barwach Portowców 66 meczów. Dwadzieścia lat później do Cracovii przycumował Edgar Bernhardt. Kapitan kadry Kirgistanu wcześniej grał w Niemczech, potem w Finlandii, Tajlandii, Widzewie, Stali Mielec, GKS-ie Tychy, Malezji, a obecnie zwiedza boiska w Bangladeszu.
Kazachstan: Abzał Bejsebekow, Siergiej Chiżniczenko (Korona Kielce)
Siergiej Chiżniczenko miał swoje momenty chwały w rodzimym Szachtiorze Karaganda, który niegdyś był o krok od awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów. W kampanii w europejskich pucharach na rozkładzie miał nawet Celtic Glasgow. Potem stwierdził, że czas na podbój Europy i wylądował w... Koronie Kielce wraz z kolegą, Abzałem Bejsebekowem. Ten drugi w Kielcach spędził pół roku i zagrał w czterech meczach. Potem przeniósł się do Astany, z którą zagrał w Lidze Mistrzów. Pierwszy szansę próbował wykorzystać dłużej, ale w 28 spotkaniach zdobył dwa gole i zawinął się do ojczyzny. Tyle samo trafień zaliczył w... meczu eliminacji mistrzostw świata z Polską, zremisowanym 2:2. Rachunki wyrównał. Jednorazowo.
Afryka kojarzy się z zawodnikami szybkimi, sprawnymi, ale niezbyt rozgarniętymi pod względem taktyki. Dlatego też najczęściej do Ekstraklasy sprowadzano napastników i skrzydłowych. Prejuce'a Nakoulmę i Kalu Uche każdy chciałby zobaczyć w lidze raz jeszcze, wspomnienia z występów poniższych graczy nie są tak dobre.
Zambia: Noel Sikhosana (Wisła Kraków), Derby Makinka (Lech Poznań)
Noel Brightone Chama Sikhosama był pierwszym zagranicznym piłkarzem w historii Wisły Kraków i powodem, dla którego w Wielką Sobotę 1991 roku na stadionie przy Reymonta pojawiły się tłumy. Każdy chciał zobaczyć piłkarza, który miał być szybki i niebywale skuteczny – przynajmniej tak zachwalał go sprowadzający piłkarza Robert Gaszyński. Zambijczyk w meczu z Zagłębiem Sosnowiec odbijał się od obrońców, a zaraz po spotkaniu z Krakowa wyjechał. W historii klubu jednak się zapisał. Przynajmniej dla statystyków.
Historia Derby Makinki jest smutniejsza. Zambijczyk trafił do Lecha Poznań sezon po przygodzie Sikhosany w Wiśle, prosto z Pamiru Duszanbe. Napastnik zagrał w trzech spotkaniach i wyjechał z Poznania do saudyjskiego Al-Ittifaq, choć miał ofertę pozostania w Polsce. Makinka dzięki występom w Arabii Saudyjskiej dostał powołanie do kadry na mecz z Senegalem, ale podobnie jak i koledzy z zespołu na spotkanie nie dotarł. Samolot, którym podróżowała kadra rozbił się u wybrzeży Gabonu. Nikt nie przeżył wypadku.
Togo: Austine Igbinosa (Zagłębie Lubin), Lantame Ouadja (Wisła Kraków)
Zagłębie Lubin w 1999 roku testowało Michaela Essiena, jednak nie zdecydowano się go wykupić. Byc może obawiano się powtórki z historii Austina Igbinosy. Pierwszy Togijczyk w najwyższej polskiej klasie rozgrywkowej przyszedł z włoskiej Reggiany z łatką talentu, zagrał w dwóch meczach i... słuch o nim zaginął. Po przygodzie w Lubinie Togijczyk nie wystąpił już w żadnym profesjonalnym klubie. Obecnie gdy wyszukuje się jego nazwisko, pierwszym wynikiem jest pastor znany z uzdrowień. A gdyby wszystko poszło po myśli zawodnika, byłoby zapewne inaczej.
O innych wynikach zapewne myśleli działacze Wisły Kraków sprowadzając mistrza Tunezji, Lantame Ouadję. Reprezentant Togo, ba, kapitan miał być brakującym ogniwem w walce o Ligę Mistrzów w sezonie 2003/2004. Okazał się maskotką i piłkarzem słynącym z kółeczek i gry do najbliższego. Gdy Wisła wygrywała, kibice domagali się wejścia na boisko "Władzii". Byle w końcówce. Gdy przebywał dłużej na boisku, groziło to niebezpieczeństwem. Z marzeń o Lidze Mistrzów zostały nici, z marzeń o karierze w Polsce też. Po zaledwie dwunastu meczach Ouadja rozwiązał kontrakt z Białą Gwiazdą. Potem grał tylko w lidze tunezyjskiej i indonezyjskiej. W tej drugiej zadebiutował po dwuletnim bezrobociu.
Bezrobocie to częsty przystanek w karierach byłych ekstraklasowych piłkarzy z egzotycznych krajów. Oczywiście, wszędzie mogą znaleźć się gracze solidni, o czym świadczą między innymi Wilde-Donald Guerrier z Haiti czy Prejuce Nakoulma z Burkina Faso. Zadziwiająca większość w Ekstraklasie się jednak nie przebiła – i jest to co najmniej powód do myślenia.