Cały świat ostrzy zęby. W niektórych konkurencjach poziom bardzo pikuje, jest jednoroczny. Potem wraca do normy. Jeśli teraz zobaczymy taki pik, powinien być z udziałem Polaków – stwierdził Marek Plawgo, w rozmowie z TVPSPORT.PL. Były sprinter i płotkarz twierdzi, że podczas igrzysk w Tokio powinno być lepiej niż cztery lata temu w Rio de Janeiro.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Mamy niespodziewany początek 2020 roku?
Marek Plawgo: – Okazało się, że przez epidemię koronowirusa, która wybuchła w Chinach, sezon halowy bardzo stracił na jakości. Z jednej strony ten czas jest pewnym przerywnikiem dla zawodników, z drugiej możliwością do walki o medale. Ten sezon będzie pozbawiony najbardziej kluczowej części. Na przykład Piotr Lisek w tym przypadku nie zamierza narażać zdrowia. Miał tylko kilka opcji na mityng, a na pewno chciał dołożyć następny krążek do kolekcji w przypadku HMŚ. Kolejne tygodnie mogą wyglądać tak, że inni sportowcy również zrezygnują ze startów.
– Napięty grafik będzie za to na początku 2021 roku.
– Paradoksalnie Toruń może na tym zyskać. Przez to, że do zdobycia jest naprawdę dużo, zawodnicy nie odpuszczą. Medale z halowych mistrzostw to dodatkowe gratyfikacje, trzeba o tym pamiętać.
– Zastanawiał się pan czy rozpoczęcie igrzysk w Japonii może być utrudnione z powodu wirusa SARS-CoV-2?
– Nie jestem naukowcem. Bazuję na tym, co znajduję w mediach. Przeczytałem bardzo pozytywną rzecz, mianowicie, koronowirus w ogóle nie jest odporny na wysokie temperatury. Z tego co wiadomo, w Tokio będą panowały ponad trzydziestostopniowe upały. W Osace, przygotowując się do mistrzostw w 2007 roku, potrafiły być o godzinie 22:00 nawet 34 stopnie. To aura, która nie będzie sprzyjała rozwojowi epidemii. Pod tym względem byłbym spokojniejszy. Wirusy jednak mutują, mogą być różne scenariusze. Przenieść igrzyska? Nie jest to możliwe.
– A co do samych wyników. Powinno być lepiej niż w Rio de Janeiro?
– Musi być lepiej niż cztery lata temu. Kolejne lata pokazały, że igrzyska były wypadkiem przy pracy. To nie tak, że medale mistrzostw świata czy Europy to przypadek. Ciężka praca popłaca. Mamy mocną reprezentację. Cały świat ostrzy zęby. W niektórych konkurencjach poziom bardzo pikuje, jest jednoroczny. Potem wraca do normy. Jeśli teraz zobaczymy taki pik, powinien być z udziałem Polaków.
– Może rzut młotem?
– Mowa o Pawle Fajdku? Do trzech razy sztuka. Jest o tyle bardziej doświadczony, że wchodząc do koła utrzyma pełną koncentrację. Nawet na "śpiocha" wejdzie do finału, gdzie odda sześć rzutów. Gdy poczuje krew nie odpuści. Najtrudniejsze w zawodach rzutowych, skocznościowych są eliminacje. Wtedy próbuje się nieco odpuścić koncentrację, nie ma 1000 procent mocy. Bardzo często zdarzają się "ofiary".
– A starty na bieżni?
– W biegach świat ucieka. Nie w każdej konkurencji. Dobry przykład to 800 m w wykonaniu kobiet. Zaostrzone przepisy dotyczące poziomu testosteronu sprawiły, że niektóre z zawodniczek nie mogą wystartować. Wydawało się, że będzie bezkrólewie. Nic z tych rzeczy. Już mamy informacje o wynikach w granicy 1:57. Dobry prognostyk. Umarła królowa, niech żyje królowa.
– Wracając do hali. Takie starty to szansa dla młodszych, mniej znanych?
– W pewnym sensie. Jest tak, że procentowo na pewno mniej osób startuje w hali niż na otwartym stadionie. Te występy nie zapewnią kwalifikacji olimpijskiej, są formą sprawdzianu i treningu. Młodzi bardzo często zaczynają wielkie kariery od hali. W mistrzostwach Europy jest nieco prościej o medale. Można to wykorzystać. Zdobycie laurów w najważniejszych halowych imprezach to domena największych czempionów.
– Jak w Polsce jest z młodzieżą? Mówi się między innymi o Natalii Kaczmarek, Pii Skrzyszowskiej.
– Mamy kilka zdolnych dziewcząt. Można wyliczyć płotki, 200 m, są też talenty w innych konkurencjach, które dopiero ujrzą światło dzienne. Nowych nazwisk będziemy się dopiero uczyć. Nie jest tak, że mamy wielką kadrę, a za chwilę będzie pustka i przestój. Bardzo łatwo jest wprowadzić zmianę pokoleniową, kiedy jest się kim inspirować. Wracając do dziewczyn, młodzież może już teraz rywalizować z europejskimi gwiazdami. Podpatrywać na bieżni. Wielki plus, siła napędowa.
– Justyna Święty-Ersetic śmiała się, że zdarzały się treningi, podczas których nie znała większości osób wokół.
– Powoli musi się przyzwyczajać. Za chwilę dziewczyny mogą zacząć do niej mówić "dzień dobry". Taka kolej rzeczy. To nie znaczy, że Justyna powinna myśleć o zakończeniu kariery. Przed nią jeszcze naprawdę dobra lata.
– Potwierdziła to w Toruniu, bijąc rekord kraju, przed licznie zgromadzoną publiką.
– Możemy być dumni. Zachęcam, by odwiedzać polskie mityngi. Lekkoatletyka na stadionie jest trudna w odbiorze. Wiele rzeczy może się dziać w dużej odległości od siebie. Lekkoatletyka halowa jest przepiękna do oglądania z trybun. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Żaden wynik nie umyka, nawet tym mnie pilnym obserwatorom. Interakcja sportowców z fanami jest też lepsza. 4-5 tysięcy kibiców zasiadających w hali można porównać do 30-40 tysięcy na otwartym stadionie. Z roku na rok wartość polskich mityngów rośnie w oczach.