Podszedł do mnie skaut z Portland, zagadał, dał wizytówkę i powiedział, że ma mnie na oku. Ale to nie było takie łatwe, bo Sabonisa ściągali parę lat, więc dlaczego mieliby pozyskać Dominika Tomczyka? – opowiada były reprezentant Polski, który 15 kwietnia 2021 roku obchodzi 47. urodziny.
Adrian Koliński, TVPSPORT.PL: – Miał pan konflikt z PZKosz?
Dominik Tomczyk: – Miałem mnóstwo konfliktów, ale w tamtych czasach wszystko się rozmywało, bo zawodnik nie miał instrumentów, żeby coś z tym zrobić. Mogłem wyrazić swoje niezadowolenie, ale jak chciałem coś mocniej wyartykułować, to kończyło się zastraszaniem. I tyle.
– Czego dotyczyły te konflikty?
– W pewnym momencie nie chciałem grać w kadrze ze względu na zdrowie. Wówczas były okienka na mecze reprezentacyjne, teraz wrócono do tego po paru latach. Wiadomo, że reprezentacja jest bardzo ważna, ale byłem bardzo mocno eksploatowany, a nikt o moje zdrowie nie dbał. Miałem urazy, a w kadrze nie zarabiało się żadnych pieniędzy.
– Nie było dniówek?
– Praktycznie nie... Jak tak myślę, to czasem się zdarzały, ale były to pojedyncze przypadki. Mieliśmy obiecane premie za awanse na duże imprezy, ale niestety rzadko to się udawało. Nasz jedyny sukces, to wspominane ciągle siódme miejsce w Barcelonie na mistrzostwach Europy. Później już nie było takiego wyniku, aż do zeszłego roku i mistrzostw świata w Chinach. Dla nas gra w kadrze, oprócz reprezentowania kraju, była też oknem wystawowym, bo nasze zespoły rzadko grały w europejskich pucharach. Chcieliśmy grać dla kraju, ale narażaliśmy swoje zdrowie bez żadnej bonifikaty. I tak zawsze kończyło się na tym, że grałem.
W moich czasach mógłbym już nie zagrać na wysokim poziomie, gdybym oficjalnie skrytykował związek.
– O ubezpieczeniach pewnie nie było mowy?
– Jakich ubezpieczeniach? Pamiętam, że raz się ubezpieczyłem. Jak odniosłem kontuzję to się okazało, że taniej by wyszło jakbym opłacił leczenie z własnej kieszeni.
– Dlaczego?
– Bo to ubezpieczenie było takie drogie! To nie było tak, że płaciło się tysiąc złotych, a później pokrywano koszty leczenia, które wynosiły 20 tysięcy. Nie wiem jak w tej chwili wyglądają ubezpieczenia, ale wiem jakie są koszty leczenia i wątpię, że którakolwiek z firm ubezpieczeniowych zwraca sto procent kosztów leczenia.
– Mamy spór między Adamem Waczyńskim i prezesem PZKosz Radosławem Piesiewiczem. Kto ma rację?
– Trudno powiedzieć. Prawda pewnie leży po środku. Bardzo niedobrze, że zrobiła się z tego sprawa medialna, bo po sukcesie, który mieliśmy latem, teraz wszyscy mówią o tym, co dzieje się poza boiskiem, jednak z pewnością w tym momencie nie wyobrażam sobie reprezentacji Polski bez Adama Waczyńskiego.
– Mamy konflikt bez rozegrania meczu...
– I ten konflikt zawodników ze związkiem trwa od jakiegoś czasu. Bo wcześniej był Marcin Gortat czy Maciej Lampe, teraz Adam Waczyński. Można zapytać kto następny? Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że ci zawodnicy w ogóle mogą pozwolić sobie na otwarty konflikt z PZKosz. W moich czasach mógłbym już nie zagrać na wysokim poziomie, gdybym oficjalnie skrytykował związek. Zamknęliby mi drzwi do kariery.
– Aż taki mieli wpływ?
– To były czasy świeżo po zmianie ustrojowej, ale jeszcze pewne przyzwyczajenia z dawnego systemu zostały...
– Gdyby nie liczne kontuzje, osiągnąłby pan więcej?
– Pewnie tak, ale mimo tych kontuzji zawsze udawało mi się dojść do optymalnej formy. Trzeba też pamiętać, że leczenie było na zupełni innym poziomie niż dzisiaj. Od tamtego czasu zmieniła się i koszykówka, i medycyna. Mam znajomych, którym w przeszłości robili operację więzadeł krzyżowych rozcinając całe kolano. Teraz robią trzy małe otwory, wjeżdża kamerka i wszystko widać. Na szczęście już się na to załapałem. Z drugiej strony połowa moich operacji była zupełnie niepotrzebna. Czasami można było trafić na lepszego lekarza lub podjąć inną decyzję. To też przerażające, że wtedy decyzję trzeba było podjąć samemu – o wyborze lekarza i o ostatecznym wykonaniu operacji. To ja decydowałem czy wykonać zabieg, czy może jeszcze poczekać. Miałem 20 lat, patrzyłem na lekarza, trenera, prezesa, ale decyzję musiałem podjąć sam. Absurd. Na szczęście ostatni mecz w karierze zagrałem w pełni zdrowia, normalnie zakończyłem sezon. Nie chciałem się rozdrabniać i biegać w niższych ligach.
– Chodziło o zdrowie?
– Też. Przecież w I lidze nie skacze się połowę niżej, nie biega się dwa razy wolniej. Oczywiście poziom jest dużo niższy, ale serca, zdrowia i umiejętności trzeba zostawić tyle samo. A czasami nawet więcej, bo trudniej gra się z zawodnikami, którzy potrafią mniej. Nie każdy się w tym odnajduje, czego doświadczył w tym sezonie choćby Filip Dylewicz. Zszedł szczebel niżej, stwierdził, że to nie dla niego i wrócił do ekstraklasy.
– Całą karierę spędził pan w Polsce. Były oferty wyjazdu za granicę?
– Było o to dużo trudniej niż teraz, bo na Zachodzie mogło grać tylko dwóch zawodników spoza Unii Europejskiej i byli to zazwyczaj Amerykanie, dlatego do nas podchodzono z niechęcią. Chociaż jakieś propozycje były. Ale o zainteresowaniach dowiadywaliśmy się jak jeździliśmy za granicę na mecze pucharowe. Wówczas tamtejsze media robiły charakterystykę wszystkich zawodników i stamtąd dowiadywałem się np. że interesują się mną kluby z NBA. Myślałem sobie "kto się mną interesuje? Skąd oni mają takie informacje"? Pamiętam też turniej międzynarodowy we Wrocławiu, jakoś po rozpadzie Jugosławii, bo zostały zaproszone reprezentacje tych krajów. Wtedy podszedł do mnie skaut z Portland, zagadał, dał wizytówkę i powiedział, że ma mnie na oku. Ale to nie było takie łatwe, bo Sabonisa ściągali parę lat, więc dlaczego mieliby pozyskać Tomczyka? Myślę, że w dzisiejszych czasach dostałbym szansę, ale czy grałbym w NBA? Trudno powiedzieć.
Andrej Urlep przywiózł do Polski kanon koszykówki jugosłowiańskiej. Diametralnie zmienił dyscyplinę w naszym kraju.
– Którego trenera postawiłby pan za wzór?
– Ostatnio zadałem sobie trud i policzyłem ilu miałem trenerów w swojej karierze. Wyszło około 30. W gruncie rzeczy rzadko bywało, żeby jeden szkoleniowiec wytrwał od początku do końca sezonu. Pierwszą ikoną trenerską był Arkadiusz Koniecki. Przyszedł do Śląska już po pracy z reprezentacją i zaczął odnosić sukcesy z naszą młodą drużyną. Strasznie dociskał śrubę. Później u żadnego trenera nie pracowałem tak ciężko, nawet u Andreja Urlepa, który też z tego słynął. Teraz ten trening jest zupełnie inny. Jednostek też jest dużo, ale mniej jest koszykówki, a większą wagę przykłada się do motoryki, dynamiki, co widać w grze. Kiedyś nie było takiej świadomości. Człowiek przychodził, brał piłkę i rzucał przed treningiem. To też nie było złe, bo oddało się kilkadziesiąt rzutów więcej, ale teraz mamy wałki, gumy. Poprawia się elastyczność mięśni. To już nie jest zwykłe rozciąganie.
Oczywiście muszę wymienić też trenera Urlepa, który przywiózł do Polski kanon koszykówki jugosłowiańskiej. Niektórym trudno było się przestawić, ale wielu zawodników i trenerów do dziś czerpie od niego wzorce, choć też pomału zaczyna się to zmieniać. Ale w tamtym czasie to był przełom i Urlep diametralnie zmienił polską koszykówkę. Nie wiem jak jest teraz, ale pamiętam, że Jacek Winnicki czerpał wzorce od Urlepa. Niemal przekładał to samo do swoich treningów. Trener Andrzej Adamek również. Obaj byli jego asystentami.
– Andrej Urlep to niesamowita postać. Świetny szkoleniowiec, ale miał wiele swoich dziwactw. Pamięta pan jakieś?
– Zabawne były odprawy. Teraz wiadomo – podłącza się pendrive'a i nie ma kłopotu. Kiedyś trener Winnicki przygotowywał analizy wideo i miał cztery magnetowidy, musiał przerzucać te kasety. Urlep miał pilota – przewijał, stopował i tak w kółko. Wiadomo, że te baterie w końcu się wyczerpywały i jak tylko coś mu przestało działać, robił tę swoją skwaszoną minę i krzyczał "Jacek, Jacek"! (śmiech) Jakby Winnicki mógł mu coś poradzić. Trzeba było wymienić baterię i tyle. Często się z tego śmialiśmy. Pamiętam też inną jego przypadłość. Nienawidził zielonego koloru...
– Dość dziwne jak na trenera Śląska (śmiech).
– No właśnie! Jak robił analizę i coś sobie przypomniał, podchodził do tablicy, zaczynał pisać i okazywało się, że to zielony flamaster. Patrzył na Adamka i znów się darł "Andrzej, co to ma być"? (śmiech). Asystent musiał szybko lecieć po inny flamaster. Jak gdzieś na boisku były zielone linie, nie mógł tego przeżyć. Ale najgorzej było z tymi mazakami.
– Po zakończeniu kariery długo pan się nie mógł zdecydować, co będzie robił. Była rola rzecznika prasowego, aż w końcu wziął się pan za trenowanie. Dlaczego?
– Człowiek chce robić to, na czym się zna. Owszem, jestem trenerem, ale jest to zawód, który wymaga poświęceń. Nie wiem czy będę kontynuował tę pracę, bo w Polsce pieniądze też nie są z tego wielkie. Ludzie doceniali mnie jako zawodnika i wciąż jestem doceniany. Ale w pracy trenerskiej – tak samo jak w przypadku zawodnika – są wzloty i upadki. Natomiast lubię tę pracę. Jest adrenalina, inna od tej, kiedy jesteś na boisku, ale zwycięstwa smakują podobnie. To jest kontynuacja tego, co było mi pisane. Bo ktoś dał mi talent do koszykówki. Niektórzy mówią, że talent to tylko pięć czy dziesięć procent, a reszta to ciężka praca. Według mnie to nie takie proste. Trening oczywiście jest bardzo ważny, ale musisz mieć w sobie coś jeszcze.
– Pana dzieci też będą grały zawodowo w kosza?
– Jeden trenuje w Śląśku, ma 15 lat i prawie dwa metry wzrostu. Zobaczymy gdzie go los zaniesie.
– Nie ma żadnego ciśnienia?
– Z mojej strony absolutnie nie. Wiem, że to ciężki zawód. A właściwie nie zawód, bo w pewnym momencie się kończy. Jest to swego rodzaju przygoda. Nabywasz umiejętności, ale po zakończeniu kariery już ci się nie przydadzą. Jak pójdę pograć czy porzucać na salę to jest duża swoboda w rzucaniu. Pewna ręka i celność zostają, ale na co mi to teraz? Jakbym mógł, to bym te umiejętności sprzedał lub komuś oddał. A obecnie nikt nawet nie chce, żebym przekazywał je jako trener, bo na razie jestem bezrobotny (śmiech).
Adam Wójcik walczył tak samo jak na boisku. Traktował tę chorobę jak przeziębienie.
– Z kim w trakcie kariery grało się panu najlepiej?
– Nikogo nie zaskoczę, bo była to nasza trójka ze Śląska: Adam Wójcik, Maciej Zieliński i ja. Z Adamem grałem od początku kariery w Gwardii Wrocław, później on poszedł swoją drogą, a ja grałem z Maćkiem w Śląsku. No i ostatecznie spotkaliśmy się wszyscy w Śląsku Urlepa.
– Adama Wójcika nie ma z nami od ponad dwóch lat. Jego przedwczesna śmierć była olbrzymim szokiem dla całego środowiska.
– Szok tym większy, że Adam zawsze był okazem zdrowia. Kontuzje go omijały, a pierwszą poważną miał dopiero pod koniec długiej kariery.
– Wówczas, mimo że miał 40 lat, powiedział, że chce wrócić, bo nie zamierza w ten sposób zakończyć kariery.
– Wyleczył się, wrócił i pokazał, że jeszcze może. Był bardzo charakterny. Jego choroba była nieprawdopodobnym ciosem. Walka trwała ponad rok. W pewnym momencie wydawało się, że już jest dobrze, ale wszystko wywróciło się w ciągu trzech tygodni. Wiadomo było, że Adam umiera... Ciężko o tym mówić.
– Wielu dziennikarzy wiedziało o chorobie Adama Wójcika, ale nigdy nie wypłynęło to do opinii publicznej. Nikt nie szukał sensacji, każdy uszanował jego walkę.
– Faktycznie tak było. Nie chodzi o to, że to była tajemnica, ale nikt o tym nie mówił głośno. To pokazuje jakim cieszył się szacunkiem. Adam walczył tak samo jak na boisku. Traktował tę chorobę jak przeziębienie. Jak z nim rozmawiałem, to tylko stawiał sobie cele. "Teraz dostanę to, później coś innego, zaraz wyjdę ze szpitala". Na początku w ogóle nie czuł się źle, był zaskoczony tą chorobą. Rozwijała się tak podstępnie, że podobno jeszcze kilka dni czy tygodni i mógłby zejść na ulicy. Wykryli to jakoś przypadkiem i mógł się poddać leczeniu. To bardzo trudny temat. Mija trzeci rok bez Adama, a życie musi toczyć się dalej...
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.