| Piłka ręczna / ORLEN Superliga
Witalij Nat, były gracz Orlen Wisły, VIVE i Górnika Zabrze, od lipca jest trenerem Chrobrego Głogów. Na Dolny Śląsk przeniósł się z ukraińskiego ZTR Zaporoże, gdzie spędził pięć ostatnich lat. W rozmowie z TVPSPORT.PL 42-latek opowiada o realiach ukraińskiej piłki ręcznej i grze w cieniu wojny, projekcie "Chrobry" oraz kulisach swoich przenosin z Płocka do Kielc.
W piątek jego Chrobry zagra w Zabrzu z Górnikiem w ramach 22. serii PGNiG Superligi. Transmisja meczu od godz. 17:35 w TVP Sport, na TVPSPORT.PL i w aplikacji mobilnej.
Maciej Wojs, TVPSPORT.PL: – Jak się trener czuje w Głogowie?
Witalij Nat: – Dobrze. Mamy tu warunki – i do treningów, i do rozgrywania meczów. Podejście również jest profesjonalne, tak że jestem bardzo zadowolony.
– Przyjechał pan do Głogowa po pięciu latach pobytu na Ukrainie. Brakuje panu domu?
– Powiem całkiem szczerze, że córa śmieje się ze mnie i z żony i pyta: a gdzie jest wasz dom? Cóż, życie sportowca jest trochę jak życie wojskowego. Gdzie praca, tam jest twój dom. I jesteśmy do tego przyzwyczajeni.
– Oferta z Chrobrego była nie do odrzucenia?
– Można powiedzieć, że tak. I nie chodzi o finanse. Finansowo lepsze warunki miałem w Zaporożu. Chodzi o wyzwanie, o możliwość rozwoju. Po pięciu latach w Zaporożu wiedziałem już, że nie osiągnę tam tego, co chcę osiągnąć jako trener. Dlatego gdy dostałem ofertę z Głogowa, przyjąłem ją. Nawet się nad tym długo nie zastanawiałem. Porozmawiałem jedynie z rodziną, a oni zaakceptowali wszystko.
– O Zaporożu porozmawiamy za chwilę. Propozycja z Głogowa to była jedyna oferta, jaką pan otrzymał?
– Nie. Prowadziłem rozmowy z jeszcze jednym klubem, wcześniej, ale nie doszło to do skutku, bo trzeba było tam jeszcze trochę poczekać. Ja niestety nie mogłem zwlekać.
– Chodzi o polski klub?
– Tak.
– O który?
– Tarnów. Rozmawiałem z Krzyśkiem Mogielnickim. On pierwszy do mnie zadzwonił, to było jeszcze w kwietniu. Pytał czy nie przyszedłbym i nie objął zespołu. Przedstawił mi warunki, wszystko wyglądało naprawdę fajnie. Dlaczego się nie udało? On wtedy, w kwietniu, nie wiedział jeszcze, czy na pewno awansują do Superligi. To było niepewne do końca maja, nie było też wiadomo co ze sponsorem, licencją... Ja nie mogłem niestety czekać. W międzyczasie pojawiła się oferta z Głogowa. Porozmawiałem jeszcze z Krzyśkiem i wyjaśniłem, jak to wygląda. I tak znalazłem się w Głogowie.
Następne
– Do Chrobrego przylgnęła w ostatnich latach łatka ligowego średniaka, który balansuje gdzieś między siódmym a dziewiątym czy dziesiątym miejscem. Co trzeba zmienić, by Chrobry zrobił krok wyżej i dołączył do tej grupy złożonej z Górnika, Azotów i Gwardii?
– To nie jest takie proste. W pierwszej kolejności musi być chęć ku temu i ja ją w Głogowie widzę. Widzę ją u pani prezes Katarzyny Zygier, z którą długo rozmawialiśmy na ten temat. Naprawdę, spędziliśmy mnóstwo czasu na rozmowach, czasem to było nawet i dwa czy trzy razy w tygodniu, po trzy godziny. Widzę, że ona jest bardzo zaangażowana, ambitna i że nie zadowala jej siódme czy ósme miejsce w tabeli, a wyższe cele. Ja jestem taki sam. Taki też byłem jako zawodnik i taki jestem jako trener. Trzeba sobie stawiać najwyższe cele i do nich dążyć. Zaczęliśmy więc podejmować pierwsze kroki, by dążyć do tych celów. I oczywiście to nie zrobi się ot tak, od razu. Do tego potrzebny jest czas i zaufanie. Pani prezes mi ufa i powoli dążymy do tego, by podnieść poziom piłki ręcznej w Głogowie. Mogę powiedzieć, że robimy wszystko, by Chrobry nie był średniakiem, tylko bił się o wyższe cele.
– To w takim razie długofalowy projekt.
– Tak. Można oczywiście sprowadzić od razu mnóstwo nazwisk, ale nie oszukujmy się – do tego potrzebna jest kasa. To główny warunek, niezwykle ważny w tej dyscyplinie. Mając średni budżet jest to trochę utrudnione, ale wciąż pozwala nam szukać zawodników. Trener oczywiście ustawia to pod swoją filozofię, dlatego rozmawiamy z panią prezes o tym kto jest potrzebny, a kto nie. Te rozmowy są w toku. Tak jak mówiłem – to nie zrobi się tak raz, dwa i o! udało się. Tak jak pan powiedział, potrzeba czasu. Nie pięć czy 10 lat, ale rok czy półtora i mam nadzieję, że będzie dobrze.
– Wspomniał pan o filozofii gry. To temat, który jest teraz na tapecie w Polsce, bo trener kadry Patryk Rombel po objęciu reprezentacji postawił na hiszpański styl gry. Jaka jest pana filozofia?
– Powiem panu tak... Byłem na kursie Master Coach. Pierwszy moduł odbył się jakiś czas temu, drugi odbędzie się w czerwcu. I tam też przedstawiali nam ten niby "hiszpański styl" gry. Tylko jak zapytaliśmy: a co to jest "hiszpański styl" gry? To nikt nie potrafił nam odpowiedzieć. Można powiedzieć, że "hiszpański styl" to taki, jak gra reprezentacja Hiszpanii. Oni wygrywają mistrzostwa Europy, więc jest to popularne. Ja myślę jednak, że każdy trener ma swój własny styl gry – w obronie i w ataku. I on modyfikuje go względem tego, jakich ma zawodników. Trzeba patrzeć na to, kto potrafi zagrać w taki sposób, a kto nie. No popatrzmy nawet na tych Hiszpanów. Można powiedzieć, że oni zaczynają grę w obronie od ustawienia 6:0, ale to nie jest takie płaskie 6:0. Oni w ciągu jednego ataku rywali są w stanie zmienić ustawienie na 4:2, 3:3, 1:5 czy 2:4. Wszystko zależy od tego, co zrobi atakujący, który gra przeciwko tobie. Jeśli możesz sobie na to pozwolić – okej. Patrzymy na ten "hiszpański styl", ale do niego trzeba mieć możliwości. Tałant Dujszebajew wprowadził w Kielcach, że przez 15 minut gra jedna siódemka, a przez 15 minut gra druga. Ma ku temu możliwości, ma dwa równorzędne składy, więc może sobie na to pozwolić. Ale jeżeli w innych klubach takich możliwości nie ma, bo masz jedynie parę osób na 10-minutowe zmiany, to nikt nie będzie ryzykował wyniku. To można było wprowadzać i ćwiczyć, gdy nie było spadku z ligi.
– A moja filozofia jest taka, że wychodząc na boisko musisz czuć w środku, że idziesz wygrać mecz. Jeżeli wychodzisz z szatni gotowy, by przegrać, to lepiej nic nie rób. Zostań w szatni i siedź tam. Jasne, nie wszystko się udaje. Nie ma ludzi, którzy nie popełniają błędów. Ale musisz dążyć do tego, by je zmniejszyć. I musisz zostawiać na boisku serce. No bo dla kogo my gramy? Tylko i wyłącznie dla kibiców – tych ludzi, którzy przychodzą na mecz, płacą za bilet. Oni przychodzą dla widowiska, które my mamy dać.
– Duże zmiany czekają Chrobrego?
– Nie mogę zdradzić czy będzie ich dużo, ale te zmiany już zachodzą.
– Przypuszczam, że to jednak taki moment, gdy myślicie już o przyszłym sezonie.
– Oczywiście, że tak. Jeżeli chcesz budować zespół na następny sezon, to musisz to robić już gdy rozpoczynasz sezon. W lutym idą już pierwsze decyzje, potem w marcu dzieje się dużo. W kwietniu nikt już nie rozmawia, bo to za późno. Tak więc rozmowy trwają, ale nie mogę zdradzić z kim.
– Tak jak pan powiedział: zmiany w Chrobrym już zachodzą. Na przełomie stycznia i lutego dołączyło do was czterech zawodników: bramkarz, skrzydłowy i dwóch rozgrywających, pana rodaków – Jewgen Bujnenko i Ołeksandr Tilte. To transfery, które pozwolą Chrobremu wykonać krok w górę ligowej stawki?
– Jak najbardziej. Brałem tych zawodników tylko i wyłącznie pod warunkiem, że pomogą zespołowi zrobić krok do przodu. Dwie zmiany były wymuszone: na bramkę musieliśmy sprowadzić golkipera, bo kontuzji doznał Michał Kapela. Postawiliśmy na Sebastiana Zaporę. Na lewe skrzydło dołączył do nas Kacper Grabowski. Bardzo fajny chłopak, który jeżeli dalej będzie pracował tak, jak pracuje, ma wszelkie warunki, by osiągnąć coś fajnego. Oprócz tego musieliśmy wykonać też transfery z myślą o następnym sezonie i dlatego pojawili się Jewgen i Sasza. I proszę nie myśleć, że wziąłem ich, bo to moi rodacy. Nie. Nie patrzę tak na zawodników. Mówiłem też o tym chłopakom w zespole: u mnie nie ma faworytów. Grać będą ci, którzy wyglądają najlepiej. Tych dwóch akurat znałem, zwłaszcza że z Szaszą Tilte pracowaliśmy przez pięć lat w Zaporożu. Wiem na co go stać, tylko musimy dać mu czas, by poznał zespół. To przecież normalne. Rzadko kiedy dzieje się tak, że nowy zawodnik z marszu robi różnicę. Dajmy mu czas, okażmy trochę cierpliwości, a jestem pewien, że udowodni na co go stać. Jeśli nie, to będziemy myśleć, co dalej. Ale ja w niego wierzę.
– W Chrobrym pojawiło się dwóch Ukraińców, do Puław trafił też Andrij Akimienko. Dwóch kolejnych pana rodaków gra w Pogoni, a po jeszcze jednym jest w Zagłębiu i wspomnianych Azotach. Dlaczego Ukraina nagle stała się takim interesującym rynkiem dla polskich klubów?
– Wie pan, ci zawodnicy nie są gorsi od innych. Oni są po prostu nieznani, bo nie grali w europejskich rozgrywkach, nie grali też w ostatnich latach na mistrzostwach Europy czy świata. Pogoń wzięła Antona Terechowa i Dimę Horihę, bo występowali w Motorze Zaporoże w Lidze Mistrzów. Tam ich zobaczyli i ściągnęli. Akimienko trafił do Puław, bo przez te pięć lat mojego pobytu w ZTR regularnie przyjeżdżaliśmy do Polski na turnieje w okresie przygotowawczym. Azoty zauważyły go rok czy nawet dwa lata temu i już wtedy go chcieli, ale miał kontrakt z ZTR. Teraz, gdy zespół w Zaporożu prawie się rozpadł, ściągnęli go. Tak samo my zrobiliśmy z Saszą Tilte. Poza tym dla tych zawodników to spora szansa. Polska liga jest w porównaniu z ukraińską naprawdę silna, to niebo a ziemia. A ci, którzy chcą coś osiągnąć, to szukają szans rozwoju. W Polsce mogą się pokazać, by dostać ofertę z innych klubów, choćby z Niemiec. To taki pierwszy krok, by się pokazać.
– Jakie są realia ukraińskiego szczypiorniaka?
– Oj, ciężkie, bardzo ciężkie. Gdy przychodziłem do ZTR, przez dwa lata walczyłem z właścicielami, by grać chociaż w lidze bałtyckiej. Po tym czasie udało mi się to załatwić. Bo sama liga ukraińska... No co to jest cztery mecze z Motorem na cały sezon? Dobrze, dodajmy do tego Puchar i Superpuchar Ukrainy, jakieś spotkania w Pucharze EHF i wyjdzie nam maksymalnie 10 meczów na jako takim poziomie. I co to jest? Żeby się rozwijać, musisz zagrać takich meczów co najmniej 25. Dlatego tak walczyłem o występy w lidze bałtyckiej. Dzięki temu zawodnicy robili postępy, z czasem trafili do kadry, a ta awansowała na mistrzostwa Europy. Ale bez tego byłoby bardzo ciężko.
Wszyscy przeżywali co może się wydarzyć i co będzie dalej. Ale tak jak człowiek przyzwyczai się do wszystkiego, tak i my przyzwyczailiśmy się i graliśmy
– Motor to krajowy hegemon, ZTR jest drugą siłą, a reszta ligi?
– A resztę zespołów stanowią ci, którzy nie trafili do Motoru albo ZTR. Śmialiśmy się nawet, że gdyby pozbierać wszystkich ludzi, którzy grają na Ukrainie, a są wychowankami szkoły ZTR, to pozostałe zespoły przestałyby istnieć. Naprawdę. Pamiętam to nawet z czasów, gdy ja byłem zawodnikiem – gdy Motor zaczynał się rozwijać, to połowę ich składu również stanowili zawodnicy, którzy grali wcześniej w ZTR, ale przeszli do Motoru, bo ten po prostu zapłacił im więcej. No więc, jak pan widzi, wygląda to fatalnie.
– Poziom amatorski.
– No jeśli wyniki były np. 50:12, to jak to inaczej nazwać?
– Zawodnicy tych pozostałych klubów traktują grę jak hobby?
– Nie, no przecież dostają pieniądze za grę. To nie są oczywiście takie pieniądze jak w czołowych zespołach, ale kluby normalnie im płacą. W niektórych zespołach zawodnicy łączą grę ze studiami. Teraz niestety ZTR praktycznie się rozpadł... Z finansowania wycofał się główny sponsor, Zaporozhtransformator, i klub pozostał bez pieniędzy do końca maja. Nie wiem, co będzie z nimi później... Dla całej ukraińskiej ligi to koniec. Teraz to będzie totalna amatorszczyzna.
– A jak wygląda infrastruktura?
– Różnie. Większość drużyn pochodziła z Zaporoża. W sumie mieliśmy tylko trzy wyjazdy, a potem doszedł czwarty, Odessa. Dobra hala i fajna infrastruktura była w Jużnym. W Odessie to tak nie za bardzo. We Lwowie była wojskowa hala, ale taka, co pamięta jeszcze czasy ZSRR i 1950 rok.
– Takie realia z pewnością musiały być niekiedy dołujące...
– Tak. Dlatego przez te dwa lata "biłem" się ze swoim dyrektorem, że jeżeli nie zagramy w lidze bałtyckiej, to nic z tej drużyny nie będzie – nic nie wygramy, ci zawodnicy się nie rozwiną, nie zrobią postępów i nie staną się takimi graczami, jakimi mogą się stać. No i udało się, ale teraz to już inna historia...
– Pamięta pan z tego czasu jakieś historie, które były zaskakujące i kompletnie nie pasowały do profesjonalnej piłki ręcznej?
– Hmm... Nie, nic takiego nie pamiętam. Ale mam anegdoty z czasów, gdy ja grałem.
– Zamieniam się w słuch.
– Byłem wtedy zawodnikiem ZTR. W Lidze Mistrzów graliśmy przeciwko Barcelonie, a jej graczem był wtedy Urdangarin. Wie pan kto to? Inaki Urdangarin, taki rozgrywający, który stał się wtedy księciem Hiszpanii. No ale skąd my mogliśmy wtedy wiedzieć kto to jest? Cała hala wypełniona, ona – księżniczka, siedzi tam gdzieś wysoko na trybunie, dookoła ochrona. Mecz się zaczął, książę "idzie" z rzutem i jeden z naszych dość mocno go trafił. Ten padł jak rażony, w hali kompletna cisza, a my patrzymy na siebie i o co chodzi? Dopiero później nam powiedzieli, że to niby "królewska krew" i tak dalej. Ale co nas to obchodziło! Oni byli tym bardzo zdziwieni. No bo przyjechał do nich jakiś zespół z Zaporoża, do przerwy remis 12:12, jeszcze biją ich księcia... To było naprawdę dobre!
– A druga historia to z wyjazdu do Zagrzebia. My zresztą wtedy mieliśmy strasznego pecha w losowaniu. Barcelona i Badel Zagrzeb to były wtedy dwa najmocniejsze kluby w Lidze Mistrzów. No i w pierwszym sezonie w grupie trafiliśmy na Barcelonę, a potem w ćwierćfinale na Badel. W drugim – na odwrót. W każdym razie wtedy w Zagrzebiu wyszliśmy na rozgrzewkę, a tam 11 tysięcy ludzi na trybunach. I większość bez koszulek! Tylko pojawiliśmy się na boisku, a tu gwizdy, buczenie, plucie... Do tego rzucali w nas monetami, takimi wielkimi jak stare ruble, i zapalniczkami, tylko nie tymi małymi, tylko takimi dużymi, jak Zippo. Tak dużo tego było, że aż sędziowie musieli zbierać je z boiska... Nigdy nie spotkałem się z czymś takim – ani wcześniej, ani później.
– Na Ukrainie takiego klimatu nie było, ale były inne wydarzenia, które bez wątpienia miały na was wpływ. Chodzi mi o konflikt wojskowy.
– Nie chcę wchodzić w ten temat, przepraszam. To jest polityka, niech tym się...
– Chodzi mi wyłącznie o kwestie sportowe. ZTR musiał rozgrywać mecze w Pucharze EHF nie w Zaporożu, a w Użgorodzie.
– Tak, a Motor grał w Browarach, Charkowie i Kijowie. Musiało tak być, bo to był początek konfliktu i ta faza była, no co tu dużo mówić, ciężka... Inne zespoły nie chciały po prostu przyjeżdżać do Zaporoża. Dlatego EHF stwierdził, że mecze muszą odbywać się gdzieś bliżej Polski czy Słowacji. Jakby nie patrzeć, my od Doniecka byliśmy raptem 200-220 kilometrów...
– Napotykaliście na jakieś utrudnienia?
– Nie, nic takiego nie było. Ale fakt faktem, wszyscy przeżywali co może się wydarzyć i co będzie dalej. Każdy o tym myślał. Ale wie pan, człowiek przyzwyczai się do wszystkiego, tak i my przyzwyczailiśmy się i graliśmy. Potrzebowaliśmy czasu. A teraz nawet się na to nie patrzy. Ligę Mistrzów też już grają w Zaporożu.
– Liga Mistrzów wróciła do Zaporoża, a pan po pięciu latach wrócił do Superligi. Jakie dostrzega pan różnice w polskich rozgrywkach?
– Na pierwszy rzut oka widzę, że wyrównały się drużyny. Hegemoni zostali tacy, jacy byli, czyli VIVE i Wisła. Gdzieś tam próbują do nich dobić Azoty i Górnik, ale na razie im się to nie udaje. Mecze są jednak ciekawsze. Gdy ja kończyłem grę w 2014 roku, to była duża różnica w poziomie między pierwszą szóstką ligi a resztą. W większości meczów było wiadomo, co się stanie. Ktoś mógł od czasu do czasu "ugryźć" kogoś, ale ogólnie wygrywał tak raz czy dwa na sezon. Teraz widać, że nawet w tych meczach, w których są zdecydowani faworyci, to odjeżdżają dopiero w końcówce i to głównie dlatego, że mają dłuższą ławkę. Liga jest ciekawsza, poziom poszedł do góry. Gdyby zespoły były słabe, dobrzy zawodnicy by tu nie przychodzili, a jest coraz lepiej. Widać jak liga rośnie w siłę. Oby tak dalej.
– Grał pan dla Wisły, VIVE i Górnika. Będąc w Zaporożu śledził pan ich wyniki?
– Oczywiście, że tak! Gdy byłem trenerem ZTR śledziłem polską ligę cały czas. Kto jak gra, jakie są wyniki, kto z kim wygrał lub przegrał... Wiedziałem o tym cały czas. Tak naprawdę sprawdzałem to codziennie.
– Kibicował pan którejś z drużyn?
– Nie. Gdy skończyłem granie przestałem kibicować któremukolwiek z zespołów. Każdy z klubów – Płock, Kielce i Zabrze – wspominam tylko i wyłącznie z uśmiechem. Gdy przyjeżdżałem do Płocka, to ludzie z którymi tam grałem i pracowałem bardzo ciepło mnie witali. Tak samo w Kielcach i w Zabrzu. Jestem wdzięczny każdemu zespołowi i ich prezesom, choć akurat w Płocku sporo się pozmieniało. Z tym, że tak było już wtedy, gdy tam grałem – w ciągu jednego roku mieliśmy czterech prezesów i trzech trenerów. Coś tu ewidentnie było nie tak. Ale w Kielcach i w Zabrzu wciąż są Bertus [Servaas] i Bogdan [Kmiecik]. Tak naprawdę wszędzie wszystko było zrobione na najwyższym poziomie. Na nic i nikogo nie narzekam. Świetnie to wspominam, ale tak jak mówię: nikomu nie kibicowałem i nie kibicuję. Niech wygra lepszy.
– W którym z tych klubów czuł się pan najlepiej?
– Wszędzie czułem się dobrze. Dobrze przyjęli mnie i w Płocku, i w Kielcach, i w Zabrzu. Nie mogę powiedzieć, że w którymś z klubów było lepiej. Po pierwsze, nie chcę nikogo urazić, a po drugie – tak po prostu nie było. Gdyby było inaczej, powiedziałbym panu. A ja naprawdę w każdym klubie czułem się bardzo dobrze.
– Pana przenosiny z Wisły do VIVE były wydarzeniem na naszym rynku, bo przecież transferom na tej linii zawsze towarzyszy dodatkowa otoczka. Pamięta pan pierwszy mecz w barwach VIVE w Płocku?
– No pewnie, jak mógłbym zapomnieć!
– Było buczenie i gwizdy?
– Gwizdy, uuu... Gwizdy były już w lutym, gdy kibice dowiedzieli się o transferze. Byłem wtedy jeszcze zawodnikiem Wisły. Ale wie pan, prawdziwy kibic wszystko zrozumie. Te gwizdy to od tych, co przyszli na jeden czy maksymalnie dwa mecze. Z prawdziwymi kibicami rozmawiałem później, jeszcze podczas pobytu w Płocku, i wszyscy mówili: jesteś sportowcem, to twój wybór, tu ci nic nie zaproponowali. Proszę sobie wyobrazić, że ja do ostatniego dnia czekałem na propozycję Wisły. "Porozmawiamy, porozmawiamy". Zawodnik nie może czekać. Dostałem propozycję z Kielc i wcale nie chodziło o to, że warunki były lepsze. Chodziło o to, że przedstawiono mi ofertę. W Płocku czekałem do ostatniego, ale nikt się nie odezwał, więc podpisałem umowę z VIVE. Gwizdy więc były już w lutym i to jeszcze w legendarnej "Blaszak Arenie". Wybiegałem na boisko i na mnie gwizdano, a ja tego nie rozumiałem, bo byłem zawodnikiem Wisły.
– Pierwszy raz spotkał się pan z czymś takim?
– Tak. Ale nie zwracałem na to uwagi. Wychodziłem i robiłem swoje. Potem niektórzy mówili mi, że może specjalnie nie rzuciłem kontry, żeby Kielce wygrały mistrzostwo. Co za głupota... Nie jestem taki. Tak mówią zawistni ludzie. Ci prawdziwi kibice po ostatnim meczu podrzucali mnie i Iwana Pronina na rękach. A na Jurasika wciąż przecież gwiżdżą!
Następne
– Mówi pan, że liga przeszła spore zmiany, ale hegemoni pozostali ci sami. W tym sezonie również mamy się nastawić na finał VIVE – Wisła?
– Jestem tego pewien na 99 procent. Płock miał niby w ostatnich tygodniach spadek formy, bo tylko jedną bramką wygrali z Pogonią, a po Euro męczyli się z Górnikiem, Gwardią i przegrali w Kielcach. Wszyscy myśleli, że ten mecz z VIVE to będzie "wojna", ale niestety było inaczej. W finałach to będzie jednak inna bajka. Nikt nie będzie pamiętał o tych wcześniejszych meczach. Jedni i drudzy przyłożą się na tyle, że o ile Wiśle nie wypadnie przez kontuzje połowa zawodników, to nie będzie już tak jednostronnego spotkania.
– To będą prawdziwe "święte wojny"?
– Tak. To będzie "święta wojna" taka jak dawnej. Takiego meczu, jak wydarzył się teraz w Kielcach, moim zdaniem już nie będzie. Jasne, ktoś musi wygrać, ale jedna lub druga drużyna wygra różnicą jednej czy dwóch bramek. Nikt nikogo nie rozjedzie, tego jestem pewien. Wynik będzie na styku i wszystko rozstrzygnie się maksymalnie trzema golami. Tak to widzę.
– A gdzie widzi się pan w perspektywie kolejnych pięciu lat? Jakie są pana trenerskie marzenia?
– Po pierwsze chcę wypełnić kontrakt w Głogowie. Mam cel i ludzi, którzy również mają ten cel. Pani prezes, która jest ambitnym człowiekiem również chce go osiągnąć. Dążymy do tego. Nie patrzę na pięć lat w przód. Może trzeba robić jakieś tam plany, ale... Najpierw skończmy ten sezon, zacznijmy następny i powoli, powoli idźmy do przodu. Nie myślę co będzie dalej. Co Bóg da, to i będzie.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.