| Piłka nożna / Betclic 2 Liga
Legionovia była pierwszym klubem ze szczebla centralnego, który odmówił wyjazdu na ligowy mecz z powodu rozprzestrzeniającej się epidemii koronawirusa. Później w tym samym kierunku poszły inne zespoły, a PZPN postanowił zawiesić rozgrywki. – Nie czuję, że to my coś zaczęliśmy. Najważniejsze, że ostatecznie podjęto rozsądną decyzję – podkreślił w rozmowie z TVPSPORT.PL Dariusz Ziąbski, prezes klubu z Legionowa.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Jaka była pana pierwsza myśl, gdy w czwartek przeczytał pan, że Ekstraklasa, I i II liga mają rozegrać swoje spotkania?
Dariusz Ziąbski: – Byłem mocno zdziwiony, bo związki regionalne wcześniej poinformowały o przełożeniu i odwołaniu meczów na swoim terenie. Sprawa jest bardzo poważna, a przecież w przeszłości przekładano spotkania ligowe chociażby dlatego, że jeden z zawodników w danym klubie został powołany do reprezentacji młodzieżowej. Proszę porównać taką przyczynę do powagi obecnej sytuacji...
– To piłkarze poinformowali, że nie chcą jechać do Polkowic?
– To była decyzja obustronna. Uznaliśmy, że zdrowie jest najważniejsze. Po piątkowym treningu powiedzieliśmy piłkarzom, żeby podjęli decyzję. Przyszła do nas rada drużyny i poinformowała, że nie chcą jechać. Mieliśmy zarezerwowany hotel i posiłki w drodze do Polkowic. Wszystko odwołaliśmy. Wysłaliśmy pismo, w którym poinformowaliśmy, że nie pojedziemy na mecz z Górnikiem, bo obawiamy się o zdrowie zawodników. Po kilku minutach przyszła odpowiedź z odmową.
– Nie obawiał się pan, że zostaniecie ukarani walkowerem?
– Nie, bo powoli dochodziły już sygnały od innych klubów, że również nie chcą grać. Górnik Zabrze odmówił wyjazdu do Łodzi na starcie z ŁKS w Ekstraklasie. Później zaczęły robić to kolejne drużyny. Stowarzyszenie II ligi zrobiło ankietę wśród klubów, według której czternaście z osiemnastu nie chciało grać. Potem przeczytałem wypowiedź jednego z ekstraklasowych trenerów, który dziwił się, że mecze są przełożone. Ręce opadają.
– Myśli pan, że sezon uda się dograć? Na tę chwilę rozgrywki zawieszono do końca marca. Trzeba liczyć się jednak z tym, że przerwa potrwa dłużej.
– W przypadku II ligi terminów na rozegranie spotkań jest na ten moment wystarczająco dużo. Można dołożyć kilka meczów w środku tygodnia, czy pograć do końca czerwca i nieco przedłużyć sezon.
– Jakie byłoby według pana optymalne rozwiązanie?
– Najpierw muszę zaznaczyć, że chcę, by wszystkie spotkania się odbyły. To najważniejsza kwestia, która przyniesie najsprawiedliwsze rozstrzygnięcia. Zespoły, które zasłużyły, powinny wywalczyć awans. Obecna przerwa na pewno sprzyja temu, by wymyślić wyjście z obecnej sytuacji. Jeśli liga miałaby zostać zakończona już teraz, to może warto zrezygnować ze spadków, a poszerzyć ligi o dwa zespoły, które awansują? W kolejnym sezonie można powiększyć liczbę zespołów spadających o dwa. To tylko moje pomysły. Wiem, że ktoś może powiedzieć, że sugeruję takie rozwiązanie, bo Legionovia jest na miejscu spadkowym i wtedy zostałaby w II lidze. Nie mam jednak z tym problemu – jeśli zapadnie inna decyzja lub liga zostanie dograna, a mój klub zdobędzie za mało punktów, to w przyszłym sezonie będziemy występować w III lidze.
– Ta przerwa to również czas dla klubów, by opracowały plan działania. Jak wygląda to w Legionovii? Obecna przerwa może mocno odbić się na finansach drugoligowych klubów?
– Ciągle jesteśmy "na łączach" z innymi członkami zarządu. Sytuacja może trwać, a piłkarzom trzeba będzie wypłacać wynagrodzenia. Na pewno nie jesteśmy potentatem finansowym. Mam tylko nadzieję, że władze miasta i sponsorzy to zrozumieją. Niestety, to co się dzieje, może odbić się na klubach. Sponsorzy, którymi są różne firmy, także mogą ucierpieć w obliczu koronawirusa. To z kolei przełoży się na środki, które będą mogli przeznaczyć na klub.
– Porozmawiacie z piłkarzami o ewentualnych obniżkach pensji?
– Nie chcę tego deklarować, ale myślę, że wszystko jest do dogadania. W Legionovii większość wypłat dla piłkarzy stanowią stypendia z miasta. Pamiętajmy, że obecnie jest ono pochłonięte walką z koronawirusem. Nie wiadomo, jakie będą straty...
– Jak wygląda obecnie życie klubu? Zawodnicy dostali wolne?
– Obiekty klubowe zostały zamknięte, piłkarze rozjechali się do domów i realizują indywidualne rozpiski treningowe przygotowane przez sztab. Czekamy, co będzie dalej. Kiedy patrzę na puste boiska, to naprawdę mam wrażenie, jakby to był koniec świata...
– Koronawirus dotknął też o wiele bardziej prestiżowe rozgrywki. Zawieszono Ligę Mistrzów i Ligę Europy, pod znakiem zapytania stanęła organizacja mistrzostw Europy w czerwcu. Wierzy pan, że uda się to wszystko pogodzić?
– To niemożliwe. Sądzę, że Euro odbędzie się pod koniec tego roku lub w przyszłym. Trzeba dokończyć rozgrywki ligowe, dograć Ligę Mistrzów. Do wszystkiego trzeba się przygotować. Nierealnym jest, by zespoły pojechały na taki turniej bez okresu przygotowawczego. Nawet w II lidze widać to na przykładzie testowanych piłkarzy. Czasami przyjeżdżają i mówią, że trenowali indywidualnie. To jednak zupełnie co innego, niż praca z grupą, chociażby nad taktyką. Oczywiście, jeśli będzie duża presja, to władze poszczególnych rozgrywek mogą zdecydować, że drużyny wyjdą na boisko "z marszu" i dokończą sezon.