Przejdź do pełnej wersji artykułu

Bartłomiej Jaszka: zakończmy ligę. Dalsze granie może oznaczać szpital w każdej drużynie [WYWIAD]

/ Bartłomiej Jaszka, trener Zagłębia Lubin (fot. PAP/Maciej Kulczyński) Bartłomiej Jaszka, trener Zagłębia Lubin (fot. PAP/Maciej Kulczyński)

Był ambitnym zawodnikiem, jest ambitnym trenerem. Nie załamał się nawet wtedy, gdy podpisał z Fuechse Berlin dożywotni kontrakt i krótko po tym doznał kontuzji, która zakończyła jego karierę. Gdy wspomina o pandemii koronawirusa, to przestaje być trenerem, dla którego liczą się tylko wyniki. Zdrowie stawia na pierwszym miejscu, a piłka ręczna schodzi na dalszy plan. Jest zwolennikiem zakończenia sezonu PGNiG Superligi i przyznania medali na podstawie obecnej tabeli.

Maciej Iwański: niech liga zostanie zakończona i powiększona

Damian Pechman, TVP Sport: – Jak wygląda teraz codzienne życie w Zagłębiu?
Bartłomiej Jaszka, trener Zagłębia Lubin: – Zawodnicy dostali kilka dni wolnego, a później w ramach podtrzymania formy, będą musieli trenować we własnych domach. Jak? Pompki, podciąganie, ćwiczenia na gumach... To możemy zrobić w każdych warunkach. Nie potrzebujemy ani siłowni, ani profesjonalnego sprzętu.

– Czyli na dłuższy czas pożegnaliście się z piłkami...
– Siła wyższa. W teorii wszystko zostało zawieszone w naszym kraju na dwa tygodnie, ale nie widzę żadnych szans, abyśmy mogli tak szybko wrócić do treningów i wznowić rozgrywki PGNiG Superligi. Za dwa tygodnie prognozowany jest szczyt zachorowań na koronawirusa, więc najwcześniej za miesiąc zostanie wycofany stan zagrożenia epidemicznego. A co dalej z piłką ręczną? Potrzebujemy wówczas minimum 2-3 tygodni, aby móc wrócić do gry... Nie ma możliwości, aby to przyspieszyć. Zawodnicy nie trenują z takimi obciążeniami, jak na co dzień i ich mięśnie nie są przygotowane do wysiłku. Bieganie po lesie czy jazda na rowerze nie zastąpią zajęć w hali czy tradycyjnej siłowni.

– Zawodnicy ćwiczą w domach, a co robi w tym czasie trener?
– Zwykle miałem zaplanowany dzień od rana do wieczora, a teraz dopadła mnie nuda. Korzystam więc z wolnego czasu i zastanawiam się, co można poprawić w grze zespołu. Oglądam i analizuję nasze mecze z tego sezonu.

– Widział pan już wszystkie?
– Nie, jeszcze nie. Zazwyczaj na bieżąco analizuję każdego spotkanie. Pokazuję moim zawodnikom, co zrobili dobrze, a co źle i co trzeba poprawić. Jednak nie zawsze tak było, więc nadrabiam zaległości. Mam teraz dużo czasu i mogę się też doszkolić jako trener. Są rzeczy, które mogły funkcjonować lepiej i na które powinienem zwrócić uwagę w trakcie meczów. Do tego pojawiło się też kilka pomysłów, co mogę zmienić w naszych codziennych treningach.

– W optymistycznym wariancie rozgrywki zostaną wznowione dopiero na początku maja.
– Mam nadzieję, że władze Superligi zdają sobie z tego sprawę. Zdrowie zawodników jest najważniejsze.

– Jest jeszcze czarny scenariusz. Według niego nie uda się dokończyć sezonu.
– Obserwuję inne dyscypliny i wiem, że niektóre już zakończyły sezon. Takie rozwiązanie trzeba chyba zastosować także u nas.

– Kluby rozmawiają o takim pomyśle?
– Prezesi są ze sobą w stałym kontakcie. Sytuacja i w Polsce, i na świecie zmienia się z dnia na dzień, więc pewnie rozważany jest każdy scenariusz. Nie wykluczam, że mają zaplanowaną na przykład telekonferencję i wkrótce poznamy decyzję, co dalej z tym sezonem. Cóż, trenerzy i zawodnicy muszą czekać na rozwój sytuacji i konkretne decyzje.

– Czyli VIVE mistrzem, Wisła wicemistrzem Polski, a Zagłębie kończy sezon na 7. miejscu?
– Z tabeli tak to wynika... Według mnie, po dłuższej analizie, to byłoby najlepsze rozwiązanie. Wiem, że zawodnicy zarabiają pieniądze na boisku, grają dla kibiców i każdy wolałby zakończyć sezon w inny sposób. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy mogą krzyczeć, że to niesprawiedliwe. W życiu są jednak rzeczy ważniejsze. W obecnej sytuacji piłka ręczna schodzi na dalszy plan.

– Nie będzie żal utraconej szansy? Zagłębie miało szansę na 6. miejsce, a w perspektywie walkę o medale w play-off...
– To naprawdę nie jest najważniejsze. Szóste czy siódme miejsce? Jakie to ma znaczenie w sytuacji, gdy ludzie walczą o zdrowie i życie. Jeśli na siłę spróbujemy dokończyć rozgrywki, to możemy doprowadzić do tego, że drużyny zamienią się w szpitale. Nie mówię nawet o typowych kontuzjach kolan czy barków, ale groźbie zakażenia wirusem. Nie ma sensu gdybać. Akceptujemy z pokorą obecną sytuację i trenujemy na tyle, na ile pozwalają nam warunki w domach.

– Zapomnijmy o miejscu w tabeli, a porozmawiajmy o grze Zagłębia. Miał pan często powody do uśmiechu.
– Przed sezonem odeszło od nas czterech zawodników – do Azotów Puławy i Górnika Zabrze. Zespół został więc mocno osłabiony. W tym trudnym momencie drużyna pokazała jednak charakter, w myśl zasady "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Jestem dumny z moich zawodników.

– Nie brakowało głosów, że czeka was walka o utrzymanie.
– Docierały do mnie opinie, że jesteśmy głównym kandydatem do spadku. Tymczasem role się odwróciły. Zespoły, które miały większe doświadczenie, miały w składzie zawodników, którzy na boisku mogli się popisać większym sprytem, znalazły się w tabeli znacznie niżej. U nas zadecydował charakter, wola walki, serce, które zostawiliśmy w każdym meczu na boisku. Oczywiście, w niektórych spotkaniach brakowało nam doświadczenia, cwaniactwa... Policzyłem, że powinniśmy mieć 3-6 punktów więcej. Taki jest sport. Mam w zespole młodzież, która wciąż się uczy piłki ręcznej i popełnia błędy.

– Nie boli pana to, że kształci zawodników dla rywali z Superligi?
– Boli, ale taka kolej rzeczy. Zagłębie nie ma takich możliwości finansowych jak VIVE, Wisła, Górnik czy Azoty. Gdy tylko zauważą młodego, zdolnego zawodnika, to chcą go mieć u siebie. W nowym otoczeniu wymagania są większe, bo te zespoły grają o medale i w europejskich pucharach. Z drugiej strony mając obok siebie starszych i bardziej doświadczonych kolegów, można się dalej rozwijać.

– Skoro inne kluby kuszą zawodników Zagłębia, to pewnie kuszą też trenera. Prawda?
– Odbierałem i odbieram telefony z różnych klubów. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy...

– Czyli nie ma pewności, że w kolejnym sezonie będzie pan nadal pracował w Lubinie?
– Spokojnie, niczego nie przesądzam. Trwają rozmowy i naprawdę trudno mi potwierdzić albo zaprzeczyć.

– Superliga czy Bundesliga?
– Nie mogę zdradzić nic więcej. Powtórzę: trwają rozmowy i nie wiem, jaki będzie ich finał.

– Wiele osób zwraca uwagę na niesamowitą przemianę trenera...
– ?

– Zachowanie w trakcie meczów, czasów, wywiadów. Przypomina pan trochę Bogdana Wentę, który najchętniej wbiegłby na boisko.
– Nie zwróciłem na to uwagi. Już taki jestem. Wydaje mi się, że nie zmieniłem się nagle, ale zachowuję się podobnie od początku pracy trenerskiej. W trakcie meczów widzę często więcej niż moi zawodnicy. Chciałbym im podpowiedzieć, skorygować ich zachowanie, ale nie zawsze jest to możliwe. Jestem mocno zżyty z zespołem i już się nie zmienię. Nie potrafiłbym usiąść na ławce i spokojnie patrzeć na to, co dzieje się na boisku.

– Ale chyba łatwiej pracuje się z młodym zespołem. Zwłaszcza mając za sobą tak bogatą karierę.
– Nie jestem alfą i omegą. Też popełniam błędy, ale staram się wyciągać wnioski. Czasami analizując mecz, zauważam, że mogłem podjąć inną decyzję i zachować się trochę inaczej. Na pewno gra na najwyższym poziomie, czy to w reprezentacji Polski czy Bundeslidze, wiele mi dała. Sam analizowałem zachowanie moich trenerów. W mojej pracy korzystam tylko z tego, co uważam za dobre. Staram się nie powielać ich błędów, ale oczywiście nie zawsze mi się udaje. Wiem też, że moje uwagi nie zawsze trafiają do zawodników. Najgorsze jest jednak to, że nie do końca w siebie wierzą. Ja, jako trener, mocno w nich wierzę, a u nich bywa z tym różnie.

– W Kielcach czy Płocku nie byłoby takich problemów.
– Tam trener dostaje gotowych zawodników. Ja muszę zwracać uwagę na każdy szczegół – poruszanie się przeciwników, miejsce, z którego mogą zakończyć atak, ustawienie w obronie, konieczność komunikacji z kolegami. Na wysokim poziomie o wyniku decydują detale. Trener pracuje głównie nad przygotowaniem zespołu pod konkretnego rywala. Z dnia na dzień może także wprowadzić nowy element w taktyce. W Lubinie muszę bazować na tym, co mamy już wypracowane. Owszem, mogę wprowadzić nowe elementy, ale nie mam pewności, czy zostaną zastosowane w trakcie meczu. W zespołach, które grają w Lidze Mistrzów czy Pucharze EHF, wystarczy czasami pstryknięcie palcami, aby zupełnie odwrócić grę w ataku czy obronie.

– W Lubinie trener ma zawsze rację, a zawodnicy nie mają prawa głosu?
– Nie, skąd takie wrażenie? Wcale nie uważam, że jestem najmądrzejszy. Bardzo często rozmawiam z zawodnikami, staram się im podpowiadać, ale też ich słucham. Dla przykładu, sugeruję Maćkowi Tokajowi, mojemu środkowemu rozgrywającemu, co powinien zrobić na boisku. Gdy jednak chce spróbować czegoś innego, to mu pozwalam. Nie chcę zabijać w zawodnikach kreatywności. Ważne, aby potrafili czytać grę i wyprzedzać ruchy przeciwnika. W piłce ręcznej nie liczy się to, co w danym momencie widać na boisku, ale to, co wydarzy się za chwilę.

– Mieliśmy w przeszłości wielu zawodników, którzy odgrywali wiodące role w Bundeslidze. Dlaczego żaden z nich nie pracuje tam jako trener?
– Mamy zdolnych trenerów, którzy jednak dopiero zbierają doświadczenie. Nie mówię nawet o europejskich pucharach, ale Superlidze. W Bundeslidze nikt nie podejmie ryzyka. Ktoś mógł być znakomitym zawodnikiem, ale nie ma pewności, czy będzie takim samym trenerem. Najpierw trzeba coś pokazać na własnym podwórku. Dopiero wówczas jest szansa, że otworzy się furtka do pracy w innych ligach.

– Szczęście chyba też jest potrzebne. Przykładem Ljubomir Vranjes. Gdy Flensburg szukał kiedyś trenera, to akurat był pod ręką i dostał szansę.
– Oczywiście. Ale to samo dotyczy zawodników. Często w zespołach pojawia się luka, bo ktoś doznał kontuzji albo odszedł do innego klubu. Pojawia się wtedy szansa, żeby wskoczyć w to miejsce. Inna sprawa, że jedni ją wykorzystują, a inni nie.

– Nazwisko "Jaszka" otwiera nadal wszystkie drzwi w Berlinie?
– Mam wciąż dobre kontakty z Fuechse. Gdyby było inaczej, to pewnie nie zagralibyśmy sparingu. A jeśli nawet Fuechse by się zgodziło, to musielibyśmy zapłacić duże pieniądze. Mam dobre relacje z prezydentem klubu, Bobem Hanningiem. Na koniec sezonu chciałem się nawet wybrać do Berlina na mecz, ale z uwagi na obecną sytuację to chyba nierealne.

– Domyślam się, że praca w Fuechse to największe marzenie?
– Gdybym dostał kiedyś szansę w Berlinie, to byłbym bardzo szczęśliwy. Mam nadzieję, że moje marzenie się spełni. I nawet jeśli nie tam, to będę miał okazję pracować w Bundeslidze. Jestem bardzo ambitny. Tak było, gdy byłem zawodnikiem i tak jest teraz, gdy pracuję jako trener. Zrobię wszystko, aby zrealizować moje marzenia. Żeby tylko jeszcze dopisało mi szczęście…

– No właśnie, szczęście. Gdy jako zawodnik podpisał pan dożywotni kontrakt z Fuechse, to przytrafiła się poważna kontuzja i trzeba było zweryfikować życiowe plany.
– Rzeczywiście, umowa została przedłużona, a prezydent zapewnił, że mogę tam grać do końca kariery. I pewnie tak by było. Kto wie, czy do tej pory nie grałbym jeszcze w Fuechse. Stało się inaczej... Pamiętam, że pierwszy kontrakt był ważny przez 1,5 roku, a już po trzech meczach klub zdecydował się go ze mną przedłużyć o dwa lata.

– Może mieć pan o to żal do losu, z drugiej strony w wieku 37 lat może się już pochwalić kilkuletnim doświadczeniem na ławce. Koledzy dopiero kończą kariery i zastanawiają się, co dalej.
– Widocznie taki los był mi pisany. Jestem najmłodszym trenerem w Superlidze, a mam za sobą trzy lata pracy w Lubinie i wcześniej jeszcze rok w Kaliszu. Zdobyłem doświadczenie, które już procentuje.

– Skoro jesteśmy przy szczęściu. Nie wiem, czy widział pan film "Przypadek" z Bogusławem Lindą w roli głównej. Ma trzy zakończenia, w zależności od tego, czy główny bohater wsiądzie do pociągu. Po wyjeździe z Ostrowa, mógł pan nie dojechać do Lubina, ale wysiąść w Poznaniu.
– Była taka możliwość. W Lubinie pracował wtedy śp. Zenon Łakomy i odebrał kilka telefonów z Poznania, żeby ze mnie zrezygnował i pozwolił mi przejść do Grunwaldu. Głównym argumentem było to, że w Zagłębiu na pewno nie będę grał. Trener Łakomy poprosił o tydzień do namysłu, ale już po 2-3 dniach zdecydował, że zostanę w Lubinie. W pierwszym spotkaniu, przeciwko Wybrzeżu Gdańsk, wyszedłem w pierwszej "7" i nie ukrywam, że byłem trochę wystraszony. Na szczęście w kolejnych meczach trema była coraz mniejsza.

– Poznań, Lubin... Była też trzecia stacja?
– Była. Nie tylko trzecia, ale też czwarta. W wieku 17 lat mogłem trafić do Kielc, gdy trenerem był tam Giennadij Kamielin. Mogłem też rok później wyjechać z Krzyśkiem Lijewskim z Ostrowa do Śląska Wrocław. Po rozmowach z mamą podjąłem jednak decyzję, że priorytetem jest w tym momencie szkoła. Dopiero w ostatniej klasie, krótko przed maturą, zgodziłem się na testy w Lubinie. Wtedy już wiedziałem, że chcę swoją przyszłość związać z piłką ręczną.

– Lubin był panu pisany. Grał pan tutaj jako zawodnik, teraz pracuje jako trener.
– Mam bardzo duży szacunek do Zagłębia, które dało mi szansę. Od początku moja kariera rozwijała się z sezonu na sezon. Każdy kolejny klub był krokiem do przodu. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Powiem więcej: bardzo dumny!
* * *
Bartłomiej Jaszka – obecnie trener piłkarzy ręcznych Zagłębia Lubin; wcześniej prowadził MKS Kalisz, z którym awansował do PGNiG Superligi. Jako zawodnik występował m.in. w Ostrovii, Zagłębiu Lubin (mistrzostwo Polski 2007) i niemieckim Fuechse Berlin (Puchar EHF 2015). Z reprezentacją Polski zagrał m.in. w IO w Pekinie (2008) oraz zdobył brązowy medal MŚ w Chorwacji (2009).

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także