Według planów mieli być jeszcze na Teneryfie. Grupa polskich pływaków była jednak zmuszona ewakuować się z Hiszpanii, gdy najpierw zamknięto im pływalnię, a następnie… nawet hotelowy basen. W rozmowie z TVPSPORT.PL Alicja Tchórz opowiedziała o przeżyciach oraz o tym, jak zamierza trenować na kwarantannie, bez wody.
Dawid Brilowski, TVPSPORT.PL: – Przed waszym obozem na Teneryfie w tamtym regionie był przypadek zakażenia. Było realne zagrożenie, że w ogóle tam nie polecicie?
Alicja Tchórz: – Przypadek, o którym mówisz, miał miejsce w hotelu znajdującym się jakieś 500 metrów od naszego. Rozpatrywaliśmy opcję, żeby nie lecieć. Ale możliwość treningu w iście olimpijskich warunkach spowodowała, że zarówno związek, jak i my zdecydowaliśmy się nie zmieniać planów. Próbowaliśmy jak najlepiej przygotować się do igrzysk.
– Od początku pobytu mieliście jakieś nadzwyczajne zakazy?
– Zostaliśmy poinformowani, że mamy nie wychodzić za nadto poza ośrodek. Prawdę mówiąc w ogóle go praktycznie nie opuszczaliśmy, prócz wyjścia na basen. Po treningu wracaliśmy do hotelu, żeby nie ryzykować. Aż do soboty było więc normalnie. Dopiero w niedzielę basen został zamknięty.
– To był moment, w którym od razu chcieliście wracać?
– Nie. Stwierdziliśmy, że mamy przecież jeszcze basen hotelowy. Co prawda niewielki – takie oczko wodne – ale miał około 20 metrów długości i ze cztery szerokości. Urodziła się nadzieja, że tam damy radę się przygotowywać – przywiązywać na gumach i pływać w miejscu. W Polsce nie mamy teraz dostępu do żadnego basenu, więc to i tak była lepsza opcja niż powrót.
Podjęliśmy próbę i w poniedziałek rano wykonaliśmy trening w hotelu. Niestety o godzinie 11. zamknęli także ten basen. Wtedy już nie było sensu tam zostawać. Szczególnie biorąc pod uwagę to, że sytuacja dynamicznie się zmieniała – coraz więcej lotnisk było zamykanych i zaczęło robić się nieciekawie.
– Zorganizowanie powrotu w takiej chwili nie było zapewne najprostszym zadaniem.
– Na początku chcieli nas dzielić na kilka podgrup. Mieliśmy lecieć przez Madryt do Berlina, skąd do Polski musielibyśmy jechać kolejką. To była dość niebezpieczna opcja. Zarówno Madryt jak i Berlin to miejsca, w których w tym momencie jest wiele zakażeń. Na szczęście udało się wszystko zorganizować lepiej. Wróciliśmy jednym z ostatnich samolotów z Teneryfy bezpośrednio do Warszawy. Zminimalizowaliśmy dzięki temu kontakty z ludźmi.
– Było trochę strachu?
– Każdy w pewien sposób się stresuje. Mam świadomość jak łatwo się zakazić i szczerze mówiąc boję się o swoich rodziców bardziej niż o siebie. Ja czuję się dobrze. Wróciliśmy, teraz czeka mnie dwutygodniowa kwarantanna w domu, podczas której nawet do dwóch razy dziennie sprawdzają, czy jesteśmy rzeczywiście w miejscu, które zadeklarowałam.
– Rzeczywiście jest tak, że pukają do drzwi i sprawdzają, że ty to ty?
– Ewentualnie trzeba pomachać im przez okno i pokazać, że się jest.
– Jak planujesz spędzić te dwa tygodnie? Pływać w domu… dość trudno.
– Pływanie jest niemożliwe (śmiech). Postaram się nie przytyć i ćwiczyć na tyle, na ile to możliwe. Gdybym miała pewność, że to tylko dwa tygodnie bez wody, nie byłoby tak źle. Ale to się być może przedłuży do czterech czy pięciu tygodni, a wtedy nie ma raczej mowy o żadnym dobrym przygotowaniu do zawodów.
– Masz w domu jakiś sprzęt, który pomoże w treningu?
– Tak, bardzo pomogły mi władze obiektu, na którym trenujemy na co dzień. Mam trenażer, rowerek i ergometr wioślarski. Do tego kilka hantelków i matę. Dzięki temu jestem w stanie jakkolwiek podtrzymać formę.
Wydaje mi się, że pływanie jest teraz w najgorszej sytuacji. Trudno będzie rywalizować po powrocie. Oczywiście, teraz sport schodzi gdzieś na drugi plan i najważniejsze jest to, żeby zapobiec pandemii.
– Póki co MKOl odpycha te myśli, ale wszyscy widzimy jaka jest rzeczywistość – igrzyska mogą zostać przełożone. Jak do tego podchodzisz?
– Myślę, że to najrozsądniejsza opcja. Dużo dyscyplin nie przeprowadziło jeszcze w pełni kwalifikacji. Nie wiem, jak oni to sobie wyobrażają. Jak mamy tam pojechać w momencie, gdy epidemia nie będzie w pełni zwalczona? Nawet jak igrzyska odbyłyby się bez kibiców, my tam będziemy mieszkać w jednym miejscu. Na pewno ktoś się zakazi i rozwieziemy to po całym świecie. Gdy patrzę na to z boku – nie jako sportowiec, ale jako obywatel – uważam, że to się mija z celem.
Uspokoiło by nas, jakby informacja o przełożeniu igrzysk pojawiła się jak najszybciej. Bez tego frustracja tylko narasta. Zaczęło do mnie dochodzić, że igrzyska zbliżają się wielkimi krokami, a ja nie mam jak trenować. Czy to idzie z duchem fair play? Jednocześnie wiem, że nie chciałabym być na miejscu podejmujących decyzję. Zdaję sobie sprawę z tego, że całe przedsięwzięcie jest kolosalne i nie dziwię się, że bronią się przed jakimikolwiek zmianami.
– Nawet zakładając, że w Japonii w lipcu będzie już bezpiecznie, mamy do przeprowadzenia kwalifikacje olimpijskie. Wy musicie wyrobić minima, co wiąże się z jeżdżeniem na zawody teraz – kiedy nie jest bezpiecznie.
– Jest jedno rozwiązanie, które można u nas zastosować. Mianowicie – zaprosić odpowiednią liczbę zawodników z rankingu półtorarocznego. Myślę, że w gorszej sytuacji są ci, którzy wywalczają kwalifikacje na bazie jakichś turniejów, których nie da się zastąpić żadnym rankingiem.
– Zastanawiam się, czy organizowanie teraz kwalifikacji nie jest narażaniem zawodników na niebezpieczeństwo?
– Na pewno mija się z celem. Szczególnie, że zdrowi sportowcy mogą być w pewnym momencie potrzebni w kraju. Przecież część z nas służy w wojsku. Jeśli będzie taka potrzeba i będziemy musieli pomóc w jakichś działaniach, jesteśmy gotowi, żeby to zrobić.
– Dla ciebie, jako sportowca, najważniejsze jest, żeby ewentualna decyzja o przełożeniu igrzysk zapadła jak najszybciej?
– Dokładnie tak. Żebyśmy mogli się uspokoić i oswoić z tym.
– Jak mniemam będzie to wymagało pewnego przeorganizowania.
– Już teraz można powiedzieć, że wszystko jest bardzo prowizoryczne. Nasza praca po pięciotygodniowej przerwie zostanie zniweczona. Zaczniemy praktycznie od początku. Tak długiej przerwy nie miałam od 2007 roku, czyli od 13 lat. Nie wiem, co się wydarzy.
– Mówisz o przerwie pięciotygodniowej. Gdy skończy się kwarantanna nie będzie gdzie trenować?
– Pływacy raczej nie będą mieli gdzie. Jestem niemal pewna, że baseny będą nadal zamknięte. Będę mogła ewentualnie wyjść pobiegać.
– Myślę, że sytuacja jest o tyle zła, że jest nieprzewidywalna. Nie można usiąść i opracować jakiegoś planu, bo nie wiadomo co się stanie.
– Dlatego czasem przez głowę przebiegają mi myśli, że po co to wszystko i może by to rzucić? Cały sport jest na rozdrożu i wszyscy mają teraz bardzo ciężko. Pływacy szczególnie przez to, że nie mamy jak trenować naszej dyscypliny. Mam ergowiosła, więc przygotuję się do igrzysk w wioślarstwie. Na dobry początek przepłynęłam 10 kilometrów. Więc jakby komuś brakowało do osady, to się zgłaszam (śmiech).
– Jakby jednak igrzyska odbyły się zgodnie z planem, to w pływaniu na co najbardziej się szykujesz?
– Szykowaliśmy się przede wszystkim pod "setki" – grzbietem indywidualnie i kraulem w sztafecie. Ewentualnie też sztafeta zmienna, jeśli zdołalibyśmy się zakwalifikować. I oby tak się stało.