Gdy po raz pierwszy zobaczył w telewizji Michela Buffera i usłyszał słynne "Let's get ready to rumble!", poczuł, że rola konferansjera sportów walki może być ciekawym sposobem na życie. Bruce Buffer nie wiedział jeszcze, że na ekranie widzi swojego przyrodniego brata – ich wspólny ojciec wcześniej mu o nim nie powiedział. Dziś Bruce jest menadżerem Michaela. Ze słynnego hasła brata uczynił prawdziwą żyłę złota. Jest też zapalonym pokerzystą i od wielu lat trenuje sporty walki. Przede wszystkim jednak, od 24 lat anonsuje gale UFC. Jego okrzyk "It's time!" w wielu kręgach stał się równie kultowy, co zawołanie Michaela.
Patryk Prokulski, TVPSPORT.PL: – Dwóch nieznających się początkowo braci, obaj rozwijający wielkie kariery w roli konferansjerów sportów walki – to historia rodem z Hollywood. Michael zainspirował pana, by iść w jego ślady? A może podążałby pan w tym kierunku nawet, gdybyście się nie poznali?
Bruce Buffer, konferansjer UFC: – Osoba Michaela mocno wpłynęła na moją chęć by zapowiadać zawodników w ringu, choć nie nastąpiło to od razu. Swój pierwszy biznes rozpocząłem w wieku 19 lat – posiadałem firmy działające w telemarketingu. Odnosiłem sukcesy w tej branży. Poznałem Michaela dziesięć lat później, w 1989 roku. Od momentu gdy zobaczyłem go w telewizji, od razu zostałem fanem… ale dopiero za którymś razem w trakcie transmisji zobaczyłem belkę z podpisem "Michael Buffer". Posiadając firmę telekomunikacyjną w czasach przed rozwojem Internetu, miałem dostęp do każdej możliwej książki telefonicznej w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście zacząłem szukać Michaela, lecz nie udało się go znaleźć. Zapytałem o to tatę, który powiedział mi, że ożenił się w czasach II wojny światowej i miał z byłą żoną syna. To był Michael. Ojciec nie powiedział mi o tym nigdy wcześniej, ponieważ nie widział mojego przyrodniego brata od czasu, gdy Michael miał 2,5 roku. Po latach został konferansjerem, a jego image w stylu Jamesa Bonda mnie oczarował. Tak wyobrażałem sobie tę pracę – podróżowanie z frakiem w walizce, przesiadywanie w kasynach w każdym zakątku świata… może bez konieczności zabijania kogokolwiek! Uznałem, że takie życie byłoby naprawdę cool.
– Jednak zanim rozpoczął pan swoją karierę, minęło ładnych parę lat. W międzyczasie został pan menadżerem Michaela. Jak do tego doszło?
– Jakieś trzy-cztery lata po tym jak się poznaliśmy, doszedłem do wniosku, że Michael nie zadbał o odpowiednie wykorzystanie swojej słynnej frazy – "Let’s get ready to rumble!". Miałem w tym czasie dwie świetnie prosperujące firmy, ale czułem się totalnie wypalony zawodowo. Straciłem pasję do tego, co robiłem. Powiedziałem Michaelowi: "sprzedam obie firmy. Chcę zostać twoim partnerem biznesowym i menadżerem. Zrobię wszystko, żeby wykorzystać twój wizerunek w każdy możliwy sposób w świecie sportu". Przełomowym momentem, który zaczął skłaniać mnie ku tej decyzji, był 13 listopada 1992 roku. Tego dnia Evander Holyfield zmierzył się po raz pierwszy z Riddickiem Bowe. Gdy zobaczyłem, jak ludzie na trybunach zareagowali na zapowiedź Michaela, olśniło mnie. Wróciłem do hotelowego pokoju i zacząłem spisywać pomysły, jak można wykorzystać wizerunek brata – zaangażować do wydarzeń z innych dyscyplin, stworzyć gry wideo, wyprodukować zabawki, ubrania… cała masa tego typu rzeczy. Łącznie trzy strony notatek.
Powiedziałem mu: "chcę sprawić, byś stał się bogatszy niż kiedykolwiek mogłeś o tym zamarzyć… a ja przy okazji". Zapytał, jak to uczynię. Odpowiedziałem, że skoro chcę poświęcić temu dwie prosperujące firmy to zrobię wszystko, żeby się udało. Nie zmienia to faktu, że już wtedy chciałem być również konferansjerem – wygłaszałem w przeszłości mowy, nie miałem problemu z występami przed publicznością. Uzgodniliśmy, że nie będę pchał się do świata boksu. Nie chcieliśmy sobie wchodzić w paradę… a poza tym, on był jednym z nielicznych w biznesie, który zarabiał na swojej pracy rozsądne pieniądze.
Uznałem, że w odpowiednim momencie pojawi się ciekawa alternatywa. Oczywiście wiesz, co było potem – mniej więcej w tym czasie narodziła się UFC, do której trafiłem w 1996 roku. Dałem sobie trzy lata na rozwinięcie swojego stylu, z którym byłbym kojarzony, i na zbudowanie swojej pozycji. Nie chciałem być Michaelem Bufferem juniorem. Jak wiesz, nasze style są całkowicie różne. Ludzie od lat starają się kopiować Michaela, a teraz również mnie. Do tych wszystkich naśladowców mojego stylu: uważajcie, bo może wam wyskoczyć od tego biodro! Odkładając żarty na bok – to dla mnie wielki zaszczyt, że ludzie się na mnie wzorują. Michael jest rozpoznawany jako legendarny głos ringu. A ja jestem dumny z faktu, że ludzie znają mnie jako Bruce’a Buffera – konferansjera UFC, a nie tylko brata Michaela… chociaż poza UFC zajmuję się masą innych rzeczy i występów.
– Kiedyś pojawiło się świetne porównanie waszych stylów…
– Mówiące, że Michael jest jak kieliszek dobrego Bordeaux, a ja niczym shot Jacka Danielsa?
– Dokładnie.
– Uwielbiam to stwierdzenie – jest bardzo trafne!
– Czy to był pana cel – stać się zupełnym przeciwieństwem Michaela? Czy może wynika to z dostosowania do różnej dynamiki dyscyplin – uznawanego za bardziej elegancki boks i bardziej "dzikie" MMA?
– Moim celem było pozostanie Brucem Bufferem. Gdybym był kopią brata, porzuciłbym zawód. Oczywiście, znakomicie jest pracować w tym zawodzie, znajdować się niemal w centrum wydarzeń… jednak będąc osobą mającą w sobie ogromne pokłady pasji i dumy, chciałem być rozpoznawalny jako ja. Nie mógłbym kontynuować kariery, gdybym czuł, że jestem czyjąś kalką. Nawet dzisiaj początkujący konferansjerzy proszą mnie o rady. Mówią: może wplotę jakoś "It’s time", albo "Let’s get ready…". Zawsze odpowiadam każdemu z nich: "nie chcesz być czyjąś kopią. Bądź sobą. Obserwuj innych, inspiruj się ich stylem i wypracuj swój własny".
The #UFC 248 Octagon battle for the Straw-Weight Championship between @joannajedrzejczyk & @zhangweilimma was truly a battle of heart & skill for the ages that will forever be one of the greatest 5 round championship bouts I have ever announced�� #ITSTIME �� #BUFFLIFE�� pic.twitter.com/hbZrOmN5IL
— Bruce Buffer (@brucebuffer) March 9, 2020
– Pana styl rozwijał się przez lata. Widać dużą różnicę, nie tylko w porównaniu z UFC 10, gdzie po raz pierwszy anonsował pan walki z karty głównej. Jeszcze jakieś 10 lat temu te zapowiedzi były nieco inne niż teraz.
– Myślę, że po tylu latach udało mi się go wypracować i obecnie to moja najlepsza forma. Znam sporty walki. Trenowałem kickboxing, wciąż trenuję judo i koreańską odmianę karate, tangsuno. Zapowiadam zawodników tak, jak sam chciałbym zostać przedstawiony, gdybym miał stoczyć pojedynek. Dlatego gdy jestem w klatce, wychodzi ze mnie cała pasja do dyscypliny. Myślę, że wspiąłem się na pewien poziom, na którym chciałbym być. Ale to nie oznacza, że nie mogę zrobić czegoś inaczej. Nigdy nie wiem, jak zachowam się w oktagonie – czy wykonam jakiś obrót lub niecodzienny gest. Nie ćwiczę tego w domu, nie zapowiadam zawodników pod prysznicem. Chcę zachować w sobie tę spontaniczność, żywić się energią i ekscytacją tłumu. Chcę być autentyczny w tym co robię.
– Czy Michael dawał panu rady dotyczące kariery?
– Tylko jedną, ale była bezcenna. Na samym początku mojej drogi poradził mi oglądać siebie na kasetach wideo. Powiedział, że to może być trudne, bolesne doświadczenie, lecz nie ma lepszej możliwości do nauki i wyciągania wniosków.
– Faktycznie było boleśnie?
– Nie posunąłbym się do takiego stwierdzenia. Na pewno nie jestem fanem swojego głosu z pierwszych gal. Ale Michael miał rację – oglądanie tych powtórek wiele mi dało. Jestem ze sobą szczery. Patrząc w lustro krytykuję swoje błędy i wyciągam z nich wnioski.
– Jest pan jedną z legend MMA. Gdy myślę o twarzach sportu, poza zawodnikami, od razu do głowy przychodzą mi takie osoby jak Dana White, Joe Rogan, Big John McCarthy… i Bruce Buffer. Jednak początki były trudne. Jak bardzo występ w odcinku serialu "Przyjaciele" pomógł panu w karierze?
– To była moja karta przetargowa. W tamtym czasie UFC wzywała mnie okazjonalnie, gdy byłem awaryjnie potrzebny. Pewnego razu odwiedziłem ich przedstawicieli w Nowym Jorku. Powiedziałem im wprost, że muszę być konferansjerem na stałe – miałem kontakty w mediach, które mogły pomóc w rozwoju i popularyzacji organizacji. W tamtym czasie MMA było zakazane w prawie wszystkich stanach i nikt nie chciał poświęcić UFC uwagi. Pomogłem im dostać zaproszenia do programów Jaya Leno, Jimmy’ego Kimmela i innych. Robiłem co mogłem i nigdy nie oczekiwałem zapłaty – po prostu zakochałem się w MMA i wierzyłem w potencjał tego sportu. Historia z "Przyjaciółmi" wyglądała następująco: ludzie z UFC zadzwonili do mnie, powiedzieli że przedstawiciele Warner Bros. chcą w odcinku prawdziwego konferansjera. Ówczesny pracownik UFC nie był w stanie zagrać, ponieważ w jego rodzinie odbywał się pogrzeb. I tak trafiłem na plan serialu, razem z Johnem McCarthym i "Tankiem" Abbottem. Wciąż płacą mi za ten występ! [w tym momencie Bruce wyciąga kopertę i pokazuje czek] Ponieważ serial przez cały czas jest pokazywany na całym świecie, co miesiąc do mojej skrzynki trafia czek opiewający na kwotę 155 dolarów. Magia showbiznesu…
Będąc w trakcie nagrań, zadzwoniłem do jednego z właścicieli UFC i poprosiłem o wspólny lunch na planie. W trakcie spotkania byłem bardzo bezpośredni. "Gram samego siebie w największym serialu w telewizji. Ludzie zobaczą odcinek i pomyślą, że jestem waszym stałym konferansjerem. To idealny czas – skończmy z tymi gierkami. Czuję się jak licealistka czekająca, aż ktoś w końcu zaprosi ją na bal. Daj mi jeszcze jedną szansę, a nie poproszę cię o to nigdy więcej" – to była moja najlepsza pokerowa zagrywka w życiu. Reszta jest historią.
– To było przed UFC 10 czy już po?
– Po UFC 10, a przed UFC 13, od której zostałem głosem oktagonu już na stałe.
– Czy kiedykolwiek dowiedział się pan, dlaczego po UFC 10 nie dostał zaproszenia na kolejną galę?
– Sprawa jest prosta: producent zatrudnił swojego kumpla! Miał świetną barwę, ale gdy wchodził do oktagonu, nie potrafił opanować nerwów. Głos mu drżał, przekręcał nazwiska zawodników… właśnie widząc go w akcji, poczułem jeszcze większą determinację i przekonanie, że to ja powinienem być na jego miejscu.
– Rozmawiałem kilka miesięcy temu z Herbem Deanem. Gdy zapytałem go, czy będąc sędzią ringowym ma najlepsze miejsce by podziwiać najlepszych zawodników świata, zaprzeczył. Powiedział, że w trakcie walki jest zbyt skupiony na swojej pracy, by w pełni cieszyć się pojedynkiem. Jeśli nie sędzia, w takim razie to pan musi mieć najlepsze miejsce w całej arenie.
– Zdecydowanie. Zabawne jest to, że gdy oglądam pojedynki, ludzie często dziwią się, jak mogę być taki spokojny. Wiesz, ile walk widziałem w swoim życiu? To moja praca! Lubię obserwować wydarzenia w klatce chłodnym, analitycznym okiem. Ale to nie oznacza, że w środku nie jestem podekscytowany. Jednak kiedy dzieją się naprawdę wielkie rzeczy, zobaczysz moje reakcje. Gdy Conor McGregor znokautował niepokonanego od dekady Jose Aldo w 13 sekund i został mistrzem wagi piórkowej, kamera złapała mnie z szeroko rozdziawionymi ustami. Oglądając walkę Joanny Jędrzejczyk z Weili Zhang na UFC 248 zrywałem się z miejsca i biłem brawo jak oszalały po każdej rundzie. To był fenomenalny pojedynek.
– Powiedział pan wcześniej, że zapowiada zawodników tak, jak sam chciałby być anonsowany. Czuje pan szczególną chemię wewnątrz oktagonu z niektórymi z nich? Jako pierwszy przychodzi mi na myśl TJ Dillashaw, który zawsze wchodzi z panem w interakcję.
– Pierwszym, który zaczął to robić, był Dan Hardy. To co mnie cieszy, to fakt, że te reakcje wychodzą całkiem organicznie, nie są planowane. Zawsze zostawiam inicjatywę zawodnikom. Nigdy nie wyciągam jako pierwszy ręki, żeby stuknąć się pięściami. Nie wymuszam tego, odpowiadam tylko na ich działania. Jednym z zawodników, którzy tego chcą, jest chociażby Chabib Nurmagomiedow. Widzę, że w ostatnich latach konferansjerzy zaczynają usilnie dążyć do takiego kontaktu… panowie, dajcie spokój! Inicjatywa powinna stać po drugiej stronie. Wracając do twojego pytania – o Boże, jest ich naprawdę wielu! Hardy, wspomniany przez ciebie TJ. Niektórzy, jak Michael Chiesa, przywołują mnie do siebie gestami, aż będę tuż przy nich, wykrzykując ich nazwisko. Ta interakcja cały się rozwija i myślę, że to fajna sprawa. Nie tylko dla nas, ale także dla oglądających galę fanów.
– Kiedyś stwierdził pan, że Randy Couture jest jednym z największych mistrzów, ponieważ to nie tylko wybitny zawodnik, ale też wspaniały człowiek poza klatką i przykład dla fanów. Czy mogę z tego zdania wywnioskować, że niezbyt przemawia do pana osoba Conora McGregora?
– Jestem wielkim fanem Conora! Jednak bardzo ubolewałem nad niektórymi jego zachowaniami i łamaniem prawa w przeszłości. Nigdy nie powinno do tego dojść. Powinniśmy dawać przykład naszym fanom – zwłaszcza on, będący największą gwiazdą w historii MMA. Mam nadzieję, że wyciągnął wnioski z przeszłości. Jego podejście przed ostatnią walką było całkowicie inne – widzieliśmy zawodnika pełnego respektu dla rywala, skupionego na sporcie. Oczywiście ma wokół siebie ludzi, którzy mu pomagają. Conor jest światowym fenomenem i ściąga na siebie ogromną uwagę. Ma wspaniałą żonę i piękne dzieci. Życzę mu jak najlepiej i mam nadzieję, że będziemy obserwować go w akcji jeszcze kilka lat. Oby unikał ekscesów poza oktagonem. Tak będzie lepiej nie tylko dla UFC, ale i niego samego – przecież jeden lub drugi poważny wybryk może całkowicie zrujnować jego karierę! Takie historie już miały miejsce, przerabialiśmy to w sporcie wielokrotnie.
– Jacy inni zawodnicy należą do pana ulubionych?
– Jest ich wielu. Wspomniany przez ciebie Randy Couture, Chuck Liddell, Tito Ortiz, Georges St-Pierre, BJ Penn, Jon Jones… Po 24 latach w UFC ta lista jest bardzo długa. Wielu z nich poznałem na stopie prywatnej, niektórzy zostali moimi przyjaciółmi. To jedna z największych zalet mojej pracy.
– Sugar Ray Leonard powiedział kiedyś do pańskiego brata: "gdy zapowiadasz zawodników, sprawiasz, że chce im się walczyć". Jaki był największy komplement, jaki usłyszał pan z ust zawodnika?
– Wielu stwierdziło, że moja zapowiedź pomogła im wznieść się na wyżyny. Jeden z braci Nogueira powiedział mi kiedyś: "Boże, potrafisz nakręcić przed walką!". Podobne na mój temat wypowiadał się chociażby Georges St-Pierre. To dla mnie najwyższa forma uznania, gdy tacy mistrzowie doceniają moją pracę.
– Potrafi pan nakręcić nie tylko zawodników, ale też fanów. Czy są jakieś miejsca, gdzie atmosfera szczególnie przyprawia o ciarki?
– W takim rankingu nie da się nie wymienić Brazylii. Pamiętam, jak podczas pierwszej gali w Rio de Janeiro po zapowiedzeniu walki wieczoru wyszedłem z oktagonu, "Stitch" Duran, który był jednym z cutmanów, zapytał mnie: "Bruce, słyszałeś to?". Byłem skupiony na zawodnikach, więc nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. Odpowiedział: "cała arena krzyczała razem z tobą ‘It’s time!" – zobaczyłem powtórkę w domu. To było niesamowite przeżycie. Teraz dzieje się to w każdym zakątku świata, ale wtedy doświadczyłem tego po raz pierwszy. Poza Brazylią wymieniłbym Wielką Brytanię i Irlandię. Mógłbym wpaść do Dublina tylko dla samego Guinnessa! Bardzo lubię gale w Kanadzie. UFC ma też szalonych i oddanych fanów w Australii. Ale gdy byliśmy w Polsce [w 2015 roku w Krakowie i dwa lata później w Gdańsku – przyp. red.], kibice też byli fantastyczni. Macie piękny kraj. Zapamiętałem, że macie znakomitą kuchnię i piękne kobiety! Wszyscy byli dla nas bardzo mili.
– Jak długo fani z całego świata będą mieli jeszcze okazję cieszyć się obecnością Bruce’a Buffera w oktagonie?
– To bardzo miłe sformułowanie, dziękuję. Jeśli przetrwamy trwającą pandemią koronawirusa i uporamy się z jej ekonomicznymi skutkami – a na pewno nam się to uda – myślę, że co najmniej dziesięć lat.
– Skoro już poruszył pan ten temat – jak obecnie sytuacja wygląda w Stanach Zjednoczonych i czy zapowiadana na 18 kwietnia walka Chabiba z Tonym Fergusonem dojdzie do skutku?
– Sytuacja zmienia się z dnia na dzień. W tym momencie miliony ludzi tracą pracę. Jeśli w piramidzie życia dół zaczyna pękać, góra może runąć. Ludzie obawiają się nie tylko o swoje zdrowie, ale też o ekonomiczne konsekwencje. Jesteśmy w stanie wojny przeciwko wrogowi, którego nie widzimy. Uczymy się mierzyć z tą rzeczywistością i wyciągać wnioski. Co do walki, mam nadzieję, że do niej dojdzie. Wiem, że Dana White pracuje nad rozwiązaniem, które pozwoli UFC na doprowadzenie do pojedynku, na który czeka cały świat sportów walki. Jednak jeszcze kilka dni temu nie sądziliśmy, że odwołane zostaną trzy gale.
– Jeśli tak się stanie, z pewnością Chabib i Ferguson będą walczyć w pustej arenie. Czy w takich warunkach, bez ryku fanów wokół oktagonu, będzie panu trudniej?
– Będzie to nieco inne doświadczenie, ale jak wspomniałem wcześniej – zapowiadając pojedynek skupiam się na zawodnikach. Na pewno dam radę rozbudzić emocje fanów przed telewizorami. Sprawię, że ludzie poczują się, jakby gala odbywała się w zapełnionej 20-tysięcznej arenie! Uwierz mi – mógłbym wyjść w tym momencie na trawnik i zapowiedzieć pojedynek, a ludzie by oszaleli. Jestem w stu procentach pewien, że potrafię zadbać o odpowiednią otoczkę w każdych warunkach.
– Na zakończenie, chciałbym zapytać o jeszcze jedną rzecz… i proszę nie sugerować się tym, że rozmawia pan z polskim dziennikarzem. Czy Jan Błachowicz będzie kolejnym rywalem Jona Jonesa? Czy jednak w pierwszej kolejności zobaczymy rewanż mistrza z Dominickiem Reyesem?
– Myślę, że UFC zdecyduje się postawić na Reyesa, ale nie będę miał żadnego problemu, jeśli to Jan dostanie szansę. Błachowicz jest dobrym zawodnikiem i świetnym gościem. Bardzo go lubię. Z pewnością zasługuje na walkę o pas… jednak biorąc pod uwagę, jak potoczyła się walka Jonesa z Reyesem, rewanż też jest sensownym rozwiązaniem.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.