| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Szkolenie. Słowo-klucz pojawiające się w niemal każdej dyskusji na temat polskiej piłki. Utyskujemy nad niską jakością szkolenia piłkarzy, w braku warunków do szkolenia upatrujemy problemów, jednocześnie marzymy o powielaniu technik szkoleniowych z Zachodu. Przy tym wszystkim musimy jednak pamiętać, że zanim zaczniemy roztaczać jakiekolwiek wizje, najpierw powinniśmy pochylić się nad poziomem tych, którzy mają się rzeczonym szkoleniem zająć. Jaki jest zatem poziom kształcenia trenerów w Polsce i czy mamy się czego wstydzić na tle Europy?
PRACA ZA PIŁKARSKIE ZASŁUGI
O polskich trenerach najłatwiej byłoby powiedzieć, że są słabi, bo przecież żaden z nich nie pracuje w poważnym europejskim klubie. To wniosek, który wysnuć łatwo i jednocześnie trudno zbagatelizować, lecz gdyby wgryźć się w temat mocniej, okaże się że taki punkt widzenia jest niekoniecznie słuszny. Jakkolwiek to bowiem brzmi, są nacje którym najzwyczajniej w świecie jest na tym rynku przebić się zdecydowanie trudniej. Właściwie jedyną drogą dla polskiego szkoleniowca jest sukces na arenie europejskiej, co z uwagi na poziom ojczystej piłki brzmi jednak jak science-fiction. W czołowych europejskich ligach dominują zatem fachowcy z najlepszych piłkarsko krajów.
Bundesliga: 11 Niemców, 2 Szwajcarów, 2 Holendrów, 2 Austriaków, Amerykanin
Premier League: 9 Anglików, 2 Niemców, 2 Hiszpanów, 2 Portugalczyków, Szkot, Austriak, Norweg, Włoch, Irlandczyk
Ligue 1: 14 Francuzów, 2 Portugalczyków, Ormianin, Hiszpan, Słoweniec, Niemiec
Serie A: 16 Włochów, Urugwajczyk, Chorwat, Serb, Portugalczyk
La Liga: 17 Hiszpanów, Meksykanin, Argentyńczyk, Francuz
W ligach z TOP5 w roli trenerów zatrudnia się w tej chwili 20 Hiszpanów, 17 Włochów, 15 Francuzów, 14 Niemców, 9 Anglików, 5 Portugalczyków, 3 Austriaków, 2 Szwajcarów, 2 Holendrów, Amerykanina, Szkota, Norwega, Irlandczyka, Ormianina, Słoweńca, Urugwajczyka, Chorwata, Serba, Meksykanina oraz Argentyńczyka. Złośliwi powiedzą zatem "czyli da się!", natomiast realiści znów wezmą tę sytuację pod lupę i dokładnie przeanalizują. Szwajcarzy, Holendrzy i Austriacy modni są w Bundeslidze, bo to w pewien sposób naturalna droga dla szkoleniowców pochodzących z krajów sąsiadujących z Niemcami. Pozostałymi przypadkamii są jednak trenerzy, którzy zaufanie zbudowali jako wysokiej jakości piłkarze.
Amerykanin David Wagner kiedyś grał w Schalke, teraz trenuje Schalke. Norwego Ole Gunnar Solskjaer kiedyś grał w Manchesterze United, teraz trenuje Manchester United. Szkot David Moyes kiedyś grał w Preston, a po zakończeniu kariery trenował Preston (teraz West Ham United). Argentyńczyk Diego Simeone kiedyś grał w Atletico Madryt, teraz trenuje Atletico Madryt. Meksykanin Javier Aguirre kiedyś grał w Osasunie, potem prowadził Osasunę (teraz CD Leganes). Ormianin Michel Der Zakarian kiedyś grał w Montpellier, teraz trenuje Montpellier. Serb Sinisa Mihajlović był gwiazdą Serie A, teraz trenuje w Serie A (Bologna). Urugwajczyk Diego Lopez grał w Cagliari, potem przejął Cagliari (aktualnie Brescia). Pochodzący z Irlandii Północnej Brendan Rodgers grał w Reading i tam przejął zespół młodzieżowy (teraz Leicester). Wyjątkiem jest Słoweniec Rok Elsner. On karierę zakończył jako piłkarz NK Domżale i od razu ten zespół objął. Potem, przez Olimpiję Lublanę, Pafos FC i Saint-Gilloise, trafił do Amiens. Jest zatem wyjątkiem w TOP5. Jedynym rodzynkiem na... 98 miejsc pracy.
Być może zatem Grzegorz Krychowiak otrzyma kiedyś propozycję z Lokomotiwu Moskwa, Robert Lewandowski z Bayernu Monachium, Łukasz Piszczek z Borussii Dortmund, a Kamil Glik z Monaco. Tak jak Jan Urban otrzymał ją z Pampeluny i to nie dlatego, że szefom hiszpańskiego klubu niezwykle imponował sposób prowadzenia Zagłębia Lubin czy Legii Warszawa, tylko dlatego że 57-latek jest na północy kraju kochany i pewnie do końca życia może tam liczyć na darmowe posiłki w restauracjach.
Tym sposobem obaliliśmy jeden mit, choć oczywiście można by uparcie drążyć dalej i twierdzić, że skoro nie ma miejsca dla Polaków w najlepszych ligach, to niech będzie choć w nieco słabszych. Być może byłoby to prawdą, ale tutaj powtarza się ten sam mechanizm – graniczy z cudem wypromowanie się przez europejskie puchary, a w pozostałych krajach tak czy owak przeważają rodzimi trenerzy. W Eredivisie 15 na 18 miejsc okupują Holendrzy, w Premier Lidze 13 na 16 Rosjanie, w Lidze NOS 15 na 18 Portugalczycy, w Super Lig 16 na 18 Turcy, w Premier Liha 10 na 12 Ukraińcy, w Super League 8 na 10 Szwajcarzy, a w Jupiler Pro League 9 na 16 Belgowie. Wszyscy najchętniej stawiają na swoich, tak jak i my stawiamy głównie na swoich – 11 z 16 trenerów PKO Ekstraklasy to Polacy. Jeśli chcemy zatem analizować poziom naszych szkoleniowców, nie powinniśmy oceniać go przez pryzmat tego, czy działają za granicą.
KURSY, EGZAMINY, WYKŁADY
Sposobów kształcenia trenerskiego jest wiele. Można edukować się w Polsce, za granicą, nawet na innych kontynentach, ale jeśli celuje się w prowadzenie drużyn z najwyższych lig, potrzeba mieć licencję UEFA PRO. To najwyższy możliwy szczebel, zwieńczenie całej ścieżki. W Polsce, według portalu laczynaspilka.pl, mamy takich osób 229, z czego część od dawna jest poza zawodem, a część wciąż czeka na swoją szansę. By jednak podejść do tego egzaminu, trzeba najpierw poradzić sobie z setkami godzin kursów i egzaminów na niższym poziomie. Jaki jest poziom ich prowadzenia w Polsce? Jaki w innych krajach? By poznać temat od kuchni, wysłuchaliśmy młodych szkoleniowców, którzy uczyli się lub uczą tego fachu nie tylko w ojczyźnie, ale też w Anglii, Walii, Niemczech, USA czy Hiszpanii.
– W Polsce zaliczyłem kurs instruktora piłki nożnej oraz zrobiłem UEFA B w 2014 roku. Po wyjeździe z Polski zrobiłem podstawowy kurs trenerski w Walii (trwał jeden dzień) oraz UEFA C – również w walijskiej federacji. Mogę więc jedynie porównać to, co miałem w 2014 roku w Polsce z tym, co miałem w Walii w 2016 oraz 2018 roku. W oczy rzuca się na pewno liczba pytań do kursantów. Polskie kursy, tak samo jak szkoła, kojarzą mi się z monologiem prowadzącego. W Walii, nawet na podstawowym kursie, padały zwykle proste pytania. "Co wy o tym sądzicie? Uważacie, że to właściwa droga?". Każdy mógł zabrać głos, nikt nie bał się myśleć inaczej. Często dochodziło do długich dyskusji na kursach, bo o to w tym wszystkim chodzi. Kolejna sprawa to liczba godzin spędzonych na praktyce podczas kursu UEFA C. Bardzo mało siedzieliśmy w sali. Dużo rzeczy było pokazywanych na zewnątrz. Podobało mi się też zwracanie uwagi na detale – tembr głosu, mowę ciała, ustawienie trenera na boisku – mówi Emil Kot.
– Dodatkowo w szkoleniu walijskim można zauważyć bardzo duży nacisk na rozumienie futbolu wśród najmłodszych. Podczas zajęć, nawet w U8 czy U9, dzieciaki otrzymują bardzo dużo pytań od trenera. "Dlaczego? Po co? Co o tym sądzisz? Co było dla ciebie trudne? Jak możesz to poprawić?". Kurs UEFA C w Walii dał mi naprawdę bardzo dużo. Mogłoby się wydawać, że zrobiłem krok w tył, bo przecież mam już UEFA B. Myślę jednak, że naprawdę było warto. UEFA C trwało dokładnie rok, mieliśmy jednodniowe zjazdy (raz w miesiącu) przez ten okres oraz mnóstwo zdalnej pracy na specjalnej platformie dla trenerów, bo walijska federacja posiada taki program do nauki – dodaje. I właśnie takie zarzuty przewijają się w rozmowach z młodymi trenerami najczęściej. Zbyt dużo wiedzy teoretycznej, zbyt częste monologi na zajęciach, za mało praktyki.
Poziom kursów, niezależnie od tego, o jakiej licencji mowa, w dużej mierze zależy od tego, w jakim województwie zaczyna się tę przygodę i na jakiego nauczyciela się trafia. Rozmówcy podkreślają, że bywały się zajęcia fascynujące i inspirujące, ale częściej zderzali się z archaicznymi teoriami wiekowych profesorów. – Kurs UEFA A trwał niespełna rok, polegał na weekendowych zjazdach. Począwszy od tego, jak wyglądał sam nabór na ten kurs – to była jedna, wielka prowizorka. Po kursie nie czułem się ani przez chwilę lepszym trenerem, raczej było to zrobione dla papierka, dla formalności. Sam egzamin wstępny wyglądał tak, że napisaliśmy jakiś śmieszny test, a część praktyczna odbyła się na boisku szkolnym, gdzie graliśmy pięciu na pięciu w piłkę. Jak nas oceniali? Niektórzy z recenzujących nie wiedzieli nawet, kto jak się nazywa i wypełniali tabelki na chybił-trafił – powiedział trener, który zaczynał na Podkarpaciu i wypowiedział się anonimowo. To akurat dość logiczne, bo nikt nie chce uderzać w PZPN, gdy żyje w jego strukturach i ma nadzieję na pracę w polskiej piłce.
– Kolejna rzecz – warunki zaliczenia. Na dzień przed obroną pracy, gdzieś koło godziny 16-17, dowiedzieliśmy się, że mamy mieć ze sobą 12-slajdową prezentację. Wszyscy zrobili, bo każdemu zależało by tego roku nie stracić, to w końcu czas, pieniądze, praca, ale to ekstremalnie nieprofesjonalne. Ja pracę pisałem na podstawie swojej drużyny, na podstawie własnych doświadczeń, natomiast gdy zobaczyłem poprawioną pracę przez mojego promotora... Merytorycznych poprawek nie było, były za to stylistyczne i ortograficzne. Nie wiem, może napisałem ją tak rewelacyjnie, ale prędzej podejrzewam, że dał ją do sprawdzenia tylko żonie, która jest nauczycielką języka polskiego – dodał.
CZASY STUDENCKIE
Prezentacje, slajdy, monolog wykładowcy. To koszmar młodych trenerów, którzy na kursy zapisują się z otwartą głową i pasją, a w zamian otrzymują wyrecytowany monolog. – Prowadzenie prezentacji przypomina mi czasy studenckie, gdy wykładowca nie miał nic do dodania, tylko przerzucał kolejne slajdy i je czytał. Było to dla mnie trochę rozczarowujące, bo jako człowiek dopiero wkraczający do tego świata chciałbym chłonąć wiedzę, wyłapywać ciekawostki. Niedosyt budziła też mała liczba zajęć praktycznych. Za dużo jest teorii, slajdów, prezentacji, które na dłuższą metę nudzą. No i brakowało mi lepszej organizacji, nowocześniejszego działania. Wydaje mi się, że ze strony wiekowych prowadzących wychodzą problemy z komunikacją – to z kolei opinia chłopaka, który edukował się w Małopolskim Związku Piłki Nożnej.
Słuchając początkujących szkoleniowców, można dojść do wniosku, że wszystko sprowadza się do tego, kto pojawi się na kursie w roli edukatora. – Były zajęcia fajne, w trakcie których można było wyciągnąć coś dla siebie. Przyjeżdżał Tomasz Tułacz, Bogdan Zając, byli selekcjonerzy młodzieżowych reprezentacji. To są ludzie, z którymi można pogadać, można było przeprowadzić to w formie dialogu, ale to by było na tyle. Wszyscy starsi wykładowcy, którzy mam wrażenie że doją PZPN, mają wszystko w nosie, pozatrzymywali się w latach 80. – twierdzi jeden z nich i od razu częstuje nas smaczną anegdotką.
– Jest na Podkarpaciu trener, który bierze wszystko, jak leci. Siedzi pod telefonem i czeka. Jak gdzieś potrzebują zastępstwa – wsiada w samochód i jedzie. I robi zajęcia o wszystkim. Najlepsze zajęcia były o innowacjach w piłce nożnej. Pokazał nam pierwszy slajd i mówi: – Tak wyglądała piłka w 1850 roku. Piłka sznurowana, skórzana. Kolejny slajd: – A tak w 1920 roku. I tak dalej. Oczywiście się nie odezwiesz, bo możesz mieć potem problemy, więc siedzisz, pijesz kawę, patrzysz się na ekran, skrobiesz coś w zeszycie i tyle – wspomina z niesmakiem.
Na ciekawy aspekt zwrócił uwagę trener ze znacznie większym doświadczeniem, który edukację zaczynał w 2010 roku i, jak sam twierdzi, kursy bardzo się od tamtego czasu rozwinęły. Wciąż jednak pojawia się sporo niedociągnięć. – Zaczynałem wiele lat temu, więc od tamtego czasu obserwowałem, jak to się wszystko zmienia. Poziom kursów zdecydowanie się rozwinął, doszło do dużej profesjonalizacji. Bardzo ważna jest kwestia tego, gdzie wyrabia się licencję. Dużo osób chwali na przykład teraz śląski związek, wydaje się że stoi on na wysokim poziomie. Generalnie ważni są też wykładowcy, jeden trafi na mniej uzdolnionego edukatora i będzie się nudził na zajęciach, innemu się poszczęści i sporo wyciągnie dla siebie. Ważna jest też grupa, otoczenie, kursanci. Jeśli jest z kim porozmawiać za kulisami, powymieniać się doświadczeniami, to super, można na tym wiele zyskać – twierdzi. I od razu dodaje: – Moim zdaniem dużym problemem jest to, że trenerzy pracujący na co dzień, nie dostają informacji zwrotnej na temat jakości własnej pracy, a kluby rzadko mogą pozwolić sobie trenera na stanowisku koordynatora, którego zadaniem będzie właśnie ocena pracy trenerów i odpowiedzialność za ich rozwój. Zresztą przydałaby się też formalna ścieżka rozwoju dla edukatorów otwarta dla wszystkich.
EDUKACJA KOSZTEM SAMOTNOŚCI
Odważną ścieżkę kształcenia obrał z kolei Aleksander Kowalczyk, który wyszedł z założenia, że jak się uczyć to od najlepszych. Wyjechał zatem do Hiszpanii tuż po wyrobieniu licencji UEFA B i mieszka tam do dzisiaj. Jak on postrzega różnice w kształceniu trenerów w Polsce i na Półwyspie Iberyjskim? – Wyjeżdżając do Hiszpanii, myślałem że sporo o piłce wiem, bo przecież kilka lat prowadziłem zespoły młodzieżowe w ojczyźnie. Pierwsze zdarzenie było jednak bolesne, okazało się że moja wiedza jest zerowa. Przeskok był ogromny. Trafiłem tutaj jako szkoleniowiec, który – tak mi się wydawało – promuje grę ofensywną, atak pozycyjny, a teraz poszedłem w kierunku defensywnym, organizacji obrony. Czas refleksji pomógł znacznie podnieść umiejętności. Jest duża różnica w postrzeganiu piłki. Ludzie skupiają się tutaj na rozmowie o piłce, o zachowaniach na boisku, podczas gry, treningu. Nikt nie patrzy na rzeczy mało istotne – jak ubrany jest trener, czy ma na szyi gwizdek i tak dalej. Kluczowe jest to, co dzieje się na placu i jakie są mechanizmy – opowiada.
Kowalczyk podkreślił w rozmowie, że jakość kursów w Polsce uległa poprawie, ale to wciąż nie ten sam poziom, z którym możemy zderzyć się za granicą. Jego pomysł na zgłębienie tematu szkoleniowego jest skuteczny, choć – jak sam podkreśla – wymagający wywrócenia życia do góry nogami. – Nie pojawiają się na zajęciach banały w stylu "atak pozycyjny" albo "kontratak". Wgryzamy się w detale, analizujemy szczegóły. Piłka to oczywiście gra zespołowa, ale w dużej mierze zwracamy uwagę na korygowanie błędów indywidualnych i moim zdaniem daje to spory efekt na dłuższą metę. Każdy ma swoją drogą i nie chcę krytykować PZPN-u, bo jakość kursów się poprawia, pojawiają się zdolni trenerzy, natomiast ja lubię czerpać z różnych źródeł, lubię nowe wyzwania. To wszystko nie jest jednak takie piękne. Mieszkam tu sam, nie mam rodziny, jestem zdany tylko na piłkę. Kosztuje to więc sporo wyrzeczeń i poświęcenia – zaznacza.
ROZDZIAŁ ANGIELSKI
Była perspektywa hiszpańska, czas na angielską. – Przeprowadziłem się do Anglii pięć lat temu. Wcześniej skończyłem AWF w Katowicach, tam zrobiłem kurs instruktora i trenera drugiej klasy. Po przeprowadzce szedłem dalej tą drogą i widzę dużą różnicę. Na Wyspach jest takie podejście, że jeśli pracujesz w lokalnym klubie, to nie potrzebujesz UEFA B, podstawowy kurs w zupełności wystarczy. Dopiero chcąc przejść na poziom profesjonalny lub do Akademii, musisz przejść przez kursy i wykazać kompetencje przed trenerem edukatorem – opowiada chłopak rozwijający się na Wyspach.
W Polsce odnosiłem wrażenie, że wchodzący na zajęcia trener chciał pokazać za wszelką cenę, że jest najmądrzejszy na świecie. Kurs był taki, że chodziłem na zajęcia teoretyczne, z czego część ich w ogóle nie miała sensu. Tutaj nazwałbym to bardziej projektem. To nie jest przyjście na kurs w 30 osób, przerobienie materiału i powrót do klubu bez wsparcia. Na Wyspach zobaczyłem, że zajęcia mają być dla trenera. Trzeba opisać całą swoją ścieżkę, odpowiedzieć nawet na pytania dotyczące sytuacji życiowych, tego co ukształtowało nas jako szkoleniowców. Szkoleniowiec jest w centrum tego kursu, są one w pewien sposób personalizowane pod uczestników – dodaje.
– Na Wyspach mam przydzielonego mentora, który pracuje dla FA, widzi moje plany treningowe, nagrywam dla niego filmiki, on się dzieli opinią. Poprosiłem po prostu o taką osobę, która miała pomóc mi się rozwijać – w Polsce niestety nie ma takiego zindywidualizowania, co oczywiście jest efektem mniejszych środków finansowych – dodaje inny młody trener działający na Wyspach, Marcin Rusiecki. On jednak zaznacza, że tak jak rozwijać się trenersko lepiej jest za granicą, tak kursy i egzaminy najlepiej robić w ojczyźnie. – Niestety bardzo ograniczone są możliwości robienia na przykład licencji A, co wynika z przepisów UEFA. Mówią one, że bodajże 10 procent miejsc na kursie przypada dla obcokrajowców. Z tego co słyszałem, to na ostatnim kursie, na 30 miejsc chętnych, było 840 kandydatów, więc szanse jako nie-Anglika spadają właściwie do minimum. Z tego powodu egzaminy, z pragmatycznego punktu widzenia, najlepiej jest zdawać w macierzystej federacji, ale za to edukować się za granicą – puentuje.
Uczęszczającym na kursy i egzaminy w Polsce nie podoba się też, że ich wiedza nie jest zbyt ochoczo weryfikowana, nie czują zaangażowania nauczycieli. – Nie było żadnej konsekwencji w tym, co zadawano nam na zajęciach. Szliśmy na obserwację meczu, mieliśmy przydzielone formacje, zawodników, do przygotowania prezentacje. Wszyscy zrobili, nikt nie sprawdzał. Innym razem mieliśmy przygotować jakieś konspekty i przygotowaliśmy, ale oczywiście również nikt do nich nie zajrzał. I tak to się toczyło – słyszę od chłopaka z Podkarpacia.
Najlepsze zajęcia były o innowacjach w piłce nożnej. Pokazał nam pierwszy slajd i mówi: – Tak wyglądała piłka w 1850 roku. Piłka sznurowana, skórzana. Kolejny slajd: – A tak w 1920 roku. I tak dalej.
KURSY JAKO KROPLA W MORZU
W całej dyskusji o jakości kształcenia trenerów warto podkreślić jeszcze jeden aspekt. Wyciągnięcie głosów krytyki nie jest szczególnie trudne, ale warto pamiętać, że kursy i egzaminy organizowane przez związek to kropla w morzu wiedzy, którą może pozyskać młody szkoleniowiec. Wielu z nich zdobywanie kolejnych licencji traktuje tylko jako narzędzie do pracy, przepustkę do podpisania umowy. Tak naprawdę warsztat każdego ze szkoleniowców zależy w dużej mierze od niego.
– Do edukacji podchodzę tak, że staram się ze wszystkiego coś wyciągnąć. Odpowiedzialność za efektywną edukację stoi po stronie osoby, która chce się uczyć. Kursy są różne, zależnie od województw, różny jest poziom nauczycieli, natomiast głównym punktem wyjścia było to, by kursy dały mi możliwość pracy. Niezależnie od posiadanej wiedzy, dopiero licencja uprawnia do wykonywania obowiązków, natomiast kluczowa jest edukacja własna i to ona trwa cały czas, właściwie się nie kończy. Osoba świadoma musi wiedzieć, że wszystko zależy od niej, a kursy, egzaminy... To są etapy do porządkowania pewnych kwestii i zdobywania licencji, poza tym pole manewru jest ogromne – zauważa Mariusz Kondak, asystent Radosława Sobolewskiego w Wiśle Płock.
Kondak obrał nieco inną drogę, by w przyszłości otrzymać propozycję samodzielnego prowadzenia zespołu. Uznał, że najważniejsze będzie rozwinięcie się w jednej ze sfer, konkretnie w sferze taktyczno-analitycznej. W roli analityka pracował już w krakowskiej Wiśle, zaczynał u boku Dariusza Wdowczyka. Teraz jest w sztabie Nafciarzy. – Dla mnie, dla człowieka, który nie grał w piłkę na poziomie profesjonalnym, a na dodatek pochodzi ze środowiska, które nie znaczyło w futbolu nic, bo w Wadowicach ten sport stoi na bardzo niskim poziomie, musiałem pójść niestandardową drogą – mówi.
– Jeżeli wymyśliłbym sobie, że na przykład będę szybko pierwszym trenerem drużyny w Wadowicach, która gra w klasie A, to prawdopodobieństwo tego byłoby małe. Musiałem zatem kombinować. Zostać ekspertem w jednej z dziedzin i próbować się w niej przebić było zatem dla mnie niezwykle pragmatyczne. Poza tym stwierdziłem, że jeśli chcę się rozwijać jako trener, to z tych wszystkich dziedzin, z których składa się ta praca, taktyka i psychologia są najważniejsze. Robię więc najlepszą możliwą podbudowę do pracy stricte szkoleniowej – radzi młodym kolegom.
– Analityczna strefa pracy w naszym kraju jest mocno raczkująca, wobec czego analitycy są często definiowani jako ludzie sprzed komputera. Często w ogóle nie łączy się ich ze znajomością taktyki, po prostu traktuje się jako tych, którzy dają radą z obsługą zaawansowanego oprogramowania. Często ludziom obserwującym z zewnątrz, że ten człowiek mógłby robić coś poza siedzeniem przed monitorem. Nie jest zatem prosto przejść do zawodu trenera. A paradoksalnie analitycy są ludźmi, którzy mają bardzo, bardzo dużo obowiązków i nawet jeśli ktoś taki chciałby się wykazać szkoleniową wiedzą, to nie jest w stanie, bo w pierwszej kolejności musi skupić się na obowiązkach, a na nic więcej nie zostaje czasu – podkreśla.
ODWRÓCONA PIRAMIDA
Ciekawe spostrzeżenia podsunął trener, który edukuje się w Wielkopolskim ZPN-ie. – Jako student AWF-u mniej więcej 80 albo 90 procent treści poznałem na studiach, więc gdy trafiłem na kurs UEFA C, potraktowałem to jako odkurzenie wiedzy zmagazynowanej w głowie. Inaczej pewnie odbierali to ci, którzy nie mieli z tym w przeszłości do czynienia. Dlatego uważam, że powinno być tak, jak na Słowacji, gdzie studia i praktyki mogą zagwarantować którąś z licencji. To oczywiście zależało od liczby lat spędzonych na edukacji i wyrobionych praktyk, ale dawało młodym trenerom bardzo fajny start, –czuje się tam, że czas nie idzie na marne. A ja na przykład z nauki nie miałem nic, potem i tak musiałem przez PZPN robić kursy. Wiedzę miałem, dużo czasu poświeciłem i wydaje mi się, że nie musiałem wykorzystywać kolejnych czterech weekendów i sporej ilości pieniędzy, by się zapisać, dojeżdżać, zdać – zauważa.
Poza tym zwraca uwagę na jeszcze jedną ważną sprawę. – Kurs UEFA C upoważnia do prowadzenia najmłodszych piłkarzy. Żeby go skończyć, nie potrzeba wiele, nikt nie wymaga w trakcie kursu fajerwerków. I teraz pójdźmy dalej: przecież do dzieci powinni być trenerzy z największą wiedzą. Wyedukowani, znający sport z wielu stron, mający zaplecze merytoryczne, psychologiczne. A tu tak naprawdę można przyjść z ulicy, w miesiąc zrobić papiery i wziąć się za szkolenie młodych piłkarzy. Przecież ich jest tak łatwo zniechęcić, zabić w nich pasję, tak łatwo wpoić im złe nawyki, nauczyć nieprawidłowych mechanizmów... I nikt tego nie kontroluje.
W tej sprawie wtóruje mu zresztą kolega z Podkarpacia. – Łatwy dostęp i powszechność mają swoje plusy, bo z tysiąca zapisanych osób niech nawet dwie przebiją się wyżej, ale z drugiej strony... Pozostałych 998 może zrobić krzywdę dzieciom. Z całym szacunkiem dla takich ludzi, ale ktoś, kto całe życie pracował w zupełnie innym zawodzie, może młodym piłkarzom zrobić wyrządzić sporo złego. W Polsce najmniej wyedukowani trenerzy zabierają się, po tygodniowym zrobieniu papierów, za szkolenie najmłodszych roczników, a więc tych najważniejszych. Przecież to absurdalne, bo swoim brakiem wiedzy mogą zrazić dzieci do piłki, wpoić im złe nawyki. Za granicą jest odwrotnie, bo to właśnie ludzie od lat uczący się zawodu budują potem podstawy u raczkujących piłkarzy. Jeśli jest ktoś, kto zrobi najprostszą licencję i pójdzie pracować do A-klasy to nic się nie stanie, tam gra się głównie dla przyjemności i zabicia czasu. A tutaj jest na odwrót... – dodaje.
"NIE ODBIEGAMY OD KRAJÓW ZACHODNICH
Tak edukacja trenerska wygląda ze strony kursantów. Przeważają głosy krytyki, choć oczywiście nie można demonizować tej strefy, bo każdy z nich zaznaczał, że zdarzały się też zajęcia interesujące i ciekawe. W mniejszości, ale były. By jednak być sprawiedliwym, warto też oddać możliwość wypowiedzenia się drugiej stronie. A nie ma ku temu lepszej osoby niż Dariusz Pasieka, który od czerwca 2016 roku jest Szefem Kształcenia i Licencjonowania Trenerów PZPN.
Marcin Borzęcki, TVPSPORT.pl: – Jak pan ocenia poziom kształcenia trenerów na tle Europy?
Dariusz Pasieka: – Nie musimy porównywać się do innych krajów, bo każdy z nich ma swoje tradycje, jeśli chodzi o kształcenie trenerów. Wszyscy musimy jednak kierować się Konwencją Trenerską UEFA, gdzie wyznaczane są pewne standardy, które muszą zachować wszyscy. Myślę, że poziomem kształcenia nie odbiegamy od zachodnich krajów europejskich, dla mnie bardziej adekwatne jest to, jak w ostatnim czasie zwiększyła się u nas liczba trenerów z ważną licencją. Istotna jest też liczba kursów, na które uczęszczają nasi trenerzy oraz pęd do wiedzy. W 2014 roku były 4 tysiące trenerów z ważnymi licencjami, dzisiaj mamy ich 21. W tym czasie została wykonana duża praca, nie tylko w aspekcie zwiększenia liczby kursów. Uściśliliśmy bowiem system licencyjny. Mamy między 170 a 180 kursów trenerskich w całym kraju rocznie, więc widać, że ludzie chcą się uczyć i rozwijać. W większości odbywa się selekcja, czyli odbywają się egzaminy wstępne, bo chętnych jest znacznie więcej niż miejsc. Idąc dalej – mamy 130 zainteresowanych kursem UEFA PRO oraz mamy wielu kandydatów na kurs UEFA Elite Youth A i UEFA Goalkeeper B. Cały czas dokonujemy rekrutacji więc i niektórych nie jesteśmy w stanie dopuścić do kursów w danym terminie. Tak jak mówię – ani nie powinniśmy wstydzić się poziomu i systemu kształcenia, ani naszych trenerów. Nastąpił w tej kwestii duży postęp.
– Wielu młodych trenerów krytykuje jednak poziom kursów, zwłaszcza przygotowanie do nich edukatorów.
– Świetnie, że otrzymujemy feedback, że kursanci wyrażają swoją opinię, mnie to bardzo cieszy. Co więcej – niech komentują szczegółowo. Jeśli nie podobają im się zajęcia u danego wykładowcy, niech powiedzą u którego i ja bym chciał o tym wiedzieć. Bo to nie chodzi o to, by komuś powiedzieć, że coś robi źle, tylko by powiedzieć, że robi coś w złym stylu i należy pewne rzeczy poprawić. Forma warsztatowa, forma interakcji, forma zaangażowania kursantów w zajęciach – to jest decydujące. Mamy dziś na kursach do czynienia z ludźmi dorosłymi, choć w różnych przedziałach wiekowych i oczywiście, że u niektórych edukatorów pokutuje jeszcze stary styl prowadzenia zajęć, ale my chcemy tych ludzi też zmieniać. To jest jedno z zadań, które na siebie biorę. Im będziemy mieli lepszych nauczycieli, tym będziemy mieli lepszych trenerów, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto w starym stylu będzie chciał poprowadzić zajęcia. Jesteśmy dużym krajem, kursów jest bardzo dużo, więc nie jest łatwo to wszystko uporządkować. Powołani wojewódzcy koordynatorzy kształcenia trenerów mają jednak za zadanie, by dbać o prowadzenie zajęć edukatorów w taki sposób, jaki sobie wyobrażamy.
– Czy ktoś w ogóle kontroluje poziom kursów?
Każdy kurs robiony w wojewódzkim związku piłki nożnej otrzymuje osobę hospitującą, która ma prawo raz w ciągu kursu pojechać na niezapowiedzianą wizytę. Spisuje wówczas raport, który trafia w moje ręce, a uwagi są dalej przekazywane. Automatycznie ta osoba jest równolegle przewodniczącym komisji egzaminacyjnej. Nie jest to w moim aspekcie kontrola, nie chciałbym tak tego nazywać, ale uważam że potrzebna jest osoba, która sprawdza poziom kursu, służy radą, da świeże spojrzenie.
– A kto może zostać takim edukatorem?
– Każdy edukator musi mieć minimum licencję UEFA A oraz musi posiadać licencję trenera-edukatora, którą wystawia Polski Związek Piłki Nożnej na podstawie 3-dniowego kursu, który przechodzi się raz na trzy lata w Szkole Trenerów. Kwestia selekcji wygląda natomiast tak, że każdy wojewódzki związek rekomenduje trzech trenerów-edukatorów, którzy wykładają na kursach. Z każdej takiej grupy bierzemy dwie osoby, PZPN dokłada cztery i oni w Białej Podlaskiej odbywają kurs pozwalający im dostać licencję. W tej chwili mamy 107 trenerów edukatorów z ważnymi licencjami.
– Jak natomiast wygląda sprawa licencji UEFA PRO? Wiemy, że jest to egzamin prestiżowy i nie jest dostępny dla wszystkich. By móc go zdawać, najpierw trzeba dostać się na kurs.
– Wielu trenerów przyjmujemy na egzaminy wstępne i to od nich zależy, czy zostaną przyjęci. Liczy się oczywiście doświadczenie, zwłaszcza jeśli ktoś prowadził jako pierwszy trener drużyny na trzecio- lub czwartoligowym poziomie to jest bardzo poważnym kandydatem, by się dostać. Byli piłkarze też mają większe szanse, bo wychodzimy z założenia, że kilkanaście lat gry w piłkę nie da się przeliczyć na nic innego, tego nie da się doczytać w żadnej książce, trzeba to przeżyć. Komisja wybiera zatem grupę trenerów, którzy potem trafiają na kurs, a dopasowujemy ich tak, by ta grupa sprawnie funkcjonowała. To nie jest prosty proces, mamy przy nim ból głowy. Jest dużo emocji, nie ukrywam i nie dziwię się z tego powodu ludziom, bo istnieją pewne ograniczenia. Nam jednak to odpowiada z prostego powodu – zależy nam na utrzymaniu wysokiego poziomu.
Jeśli miałbym wybiec myślami w przyszłość, marzy mi się by tacy ludzie jak Paweł Janas czy Stefan Majewski, doświadczeni trenerzy, objęli mentoringiem maksymalnie dwóch kursantów. By kontakt był jeszcze bliższy, by jeździli na ich mecze, obserwowali nawet konferencje prasowe i mogli być w szatni.
– Wracając do poziomu kształcenia – ciekawi mnie, jaki macie plan podniesienia jakości w tej strefie.
– Mam pewien plan, który chciałem rozwijać. Dużą siłą kursów są spotkania w mikro grupach, wyjazdy do trenerów i obserwacja ich treningów w realnych warunkach. Na kursie UEFA PRO jest teraz 24 kursantów, którzy podzieleni są na sześć grup. Każdy grupa ma swojego mentora. W trakcie trwania kursu jedziemy do każdego. Grupy spotykają się ze swoimi mentorami po dwa razy, czyli de facto od nas wychodzi osiem wyjazdów. Spotykamy się półtorej godziny przed treningiem, zapoznajemy się z analizą wideo albo poprzedniego meczu, albo przygotowania do kolejnego. Na podstawie tej analizy szkoleniowiec musi przygotować sesję treningową, zrobić prezentację i nam ją przedstawić. Potem jest realizacja treningu, po którym spotykamy się w piątkę i go analizujemy – czy był zgodny z zapowiedzą, czy środki treningowe były adekwatne do tematu i jak wyglądał coaching trenera. Do tego są tygodniowe wyjazdy na staże trenerskie za granicę, które też obowiązują, czyli spojrzenie na to, jak pracują inni. Do tego zajęcia praktyczne w Szkole Trenerów na zadany przeze mnie temat, który ocenia reszta. Na kursie UEFA PRO grupy są 4-osobowe, na kursie UEFA A 6-osobowe, a na kursie UEFA B 8-osobowe.
Jednym z ważnych aspektów jest to, by trener miał w trakcie trwania kursu pracę. Jeżeli chcemy, by program Reality Based Learnig realizować, to oczywiście w tych warunkach, w których on funkcjonuje, czyli w jego klubie. Nie ukrywam, że chciałbym by te grupy były jeszcze mniejsze. Jeśli miałbym wybiec myślami w przyszłość, marzy mi się by tacy ludzie jak Paweł Janas czy Stefan Majewski, doświadczeni trenerzy, objęli mentoringiem maksymalnie dwóch kursantów. By kontakt był jeszcze bliższy, by jeździli na ich mecze, obserwowali nawet konferencje prasowe i mogli być w szatni. To byłoby jeszcze bardziej zindywidualizowane podejście do nauczania. Czy jest to możliwe do zrealizowania? Plan jest, wiąże się pewnie z finansami i z czasem, a nie chcemy też, by kursy były o wiele droższe, bo i tak mają swoją cenę. Gwarantujemy jakość i myślę, że kwoty są do tego adekwatne – zwłaszcza, że rozkładamy to bez problemu na raty.
NIEMECKA ŚCIEŻKA
Nawiązując do początku tekstu, wypadałoby zatem odpowiedzieć na pytanie: w jaki sposób polski trener może przebić się w zagranicznym klubie? Oczywiste jest już, że kończąc karierę piłkarską na Zachodzie i tam działając w roli szkoleniowca. Inną opcją jest ruszenie od samej podstawy piramidy, tak jak zrobili to na przykład Tomasz Kaczmarek czy Tomasz Grzegorczyk. Ten pierwszy prowadził między innymi Viktorię Koeln, Stuttgarter Kickers oraz Fortunę Koeln, ale furory nie zrobił i dziś jest asystentem Kosty Runjaicia w Pogoni Szczecin. Drugi z nich najpierw prowadził Torgelower SV, a teraz SG Neustrelitz. Jego zespół zajmuje piątej miejsce w piątej lidze, a sam Grzegorzczyk planuje wkrótce powrót do Polski. Wciąż jednak czeka na szansę i dostanie się na kurs UEFA PRO.
– Wszystkie licencje wyrabiałem w Polsce, ale oczywiście wiem, jak działa to w Niemczech. Też trzeba wyrobić odpowiednią liczbę godzin, uczestniczyć w kursach, konferencjach i poświęcić temu czas. Od pewnego okresu widzę generalnie, że w dużym stopniu wzorujemy się na Niemcach. Mamy podobnie trzy ligi centralne, mamy podobny program kształcenia trenerów. Ciekawą kwestią jest licencja UEFA PRO. Osobiście długo zastanawiałem się, czy nie wyrabiać jej w Niemczech, ostatecznie zdecydowałem się na Polskę, ale ciągle odbijam się od ściany. Już dwa lata temu w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" o tym wspominałem i w sumie nie wiem, czy tamtą rozmową, gdzie bardzo Niemców chwaliłem, trochę sobie nie zaszkodziłem – opowiada.
– Jako obywatel Polski pracujący za granicą staram się zrobić ten kurs w Polsce, ale jeszcze nie udało mi się trafić do 24-osobowej grupy, która dostaje na to zielone światło. W Niemczech jest to wręcz bardziej skomplikowane, bo równolegle wyklucza to prowadzenie drużyny. Jako uczestnik kursu właściwie od niedzieli do środy wieczorem jesteś skoszarowany w szkole, na co przecież żaden zespół się nie zgodzi, by tracić pracownika na pół tygodnia. I tak dzieje się tydzień w tydzień, przez 10 miesięcy. Dlatego też ten kurs jest kosztowniejszy – loty, dojazdy, niemożność podjęcia pracy, opłata za kurs, która wynosi 12,5 tysiąca euro. Mój przyjaciel kończył go dwa lata temu, teraz prowadzi zespół w tureckiej Superlidze i łącznie mówił, że kosztowało go to prawie 26 tysięcy euro. Podejrzewam, że nie każdego trenera na to stać, co jest zupełnie normalne – dodaje.
O tym kosztownym kursie wypowiada się jednak niezwykle pochlebnie. – Finansowo jest spora różnica, ale jakościowo, z tego co słyszę, nie. Mam kontakt z wieloma kursantami, którzy bardzo chwalą profesjonalne podejście i warstwę edukacyjną. Na pewno nie jest tak, że jeśli jest tańszy to jest gorszy. Odkąd dyrektor Dariusz Pasieka i jego sztab wzięli się do pracy i ulepszają system szkolenia, efekty się pojawiają – zaznacza.
Podsumowując – jednoznacznie nie da się zakwalfikować polskiego poziomu kształcenia trenerów jako dobry czy zły. To nie jest sprawa zero-jedynkowa. Przechodzenie przez kolejne kursy, zdobywanie kolejnych licencji to tylko narzędzie w rękach człowieka, by móc dostać wymarzoną pracę i w niej się wykazać. W dobie internetu, w dobie wiedzy będącej na wyciągnięcie ręki, każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie i od każdego szkoleniowca zależy, na ile będzie miał w sobie determinacji i pasji, by budować warsztat.
Mimo wszystko opinie młodych ludzi, którzy szkolić postanowili się również w strukturach PZPN-u, nie są zbyt pochlebne. Wielu z nich narzeka na poziom zajęć, na podejście edukatorów. Wytykają archaiczny styl prowadzenia zajęć, nierzadko wspominają o wykładowacach, którzy za cel obrali sobie wyrecytowanie tekstów pojawiających się na slajdach prezentacji i skasowanie przysługującej stawki. Nieco na kontrze staje rządzący Szkołą Trenerów Dariusz Pasieka, który uważa że wszystko idzie w dobrym kierunku, więc prawda stoi pewnie po środku. Tak czy owak do poprawy jest sporo, zwłaszcza jeśli widzimy, z jaką różnicą w porównaniu do kształcenia zagranicznego zderzają się ci, którzy postanowili edukować się poza granicami Polski.
16:00
Bruk-Bet Termalica
18:30
Cracovia
12:45
KGHM Zagłębie Lubin
15:30
Korona Kielce
18:15
Raków Częstochowa
12:45
Lechia Gdańsk
15:30
Arka Gdynia
18:15
Piast Gliwice
17:00
Pogoń Szczecin
16:00
Radomiak Radom
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.