Beata Rosolska, znana pod panieńskim nazwiskiem Mikołajczyk, wróciła do wyczynowego sportu po urlopie macierzyńskim. Wróciła z myślą o swoich kolejnych igrzyskach. Jedna z najlepszych kajakarek w historii, mimo decyzji o przełożeniu IO w Tokio na rok 2021, nadal przebywa na zgrupowaniu w Portugalii i trenuje. W rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedziała dlaczego nie wróciła do kraju.
Beata Oryl-Stroińska, TVPSPORT.PL: – Jak przyjęłaś decyzję o przełożeniu igrzysk olimpijskich w Tokio?
Beata Rosolska: – To dla mnie smutna wiadomość. Myślałam, że jeśli dojdzie do przełożenia igrzysk, to że będzie to o miesiąc, może o dwa. Nie sądziłam, że tak wielką imprezę można przełożyć o rok. Cała nasza grupa liczyła, że tak się nie stanie. No cóż. Nie pozostaje nam nic innego, jak pogodzić się z tą decyzją, trenować dalej, bo my nadal nie wiemy co przyniesie jeszcze ten rok. Czy będą jakiekolwiek starty, czy odbędą się mistrzostwa Europy. Nie wiemy nic poza tym, że przełożono igrzyska, chociaż i to jest niewiadoma, bo nie znamy przecież dokładnej daty.
– Może jednak dla ciebie, dla kobiety wracającej do wyczynowego sportu po urodzeniu dziecka, jest to dobra wiadomość? Może dzięki temu szanse na wywalczenie miejsca w olimpijskiej łódce i na wywalczenie czwartego medalu się zwiększyły?
– Z jednej strony mogłabym to potraktować jako dodatkowy czas na to żeby wrócić do formy, żeby się przygotować, ale z drugiej ja też już mam swoje lata i to może oznaczać, że mój organizm nie da rady, bo nie wiem co on powie za rok.
– A co mówi dzisiaj? Jak zareagował na powrót do treningów?
– Zaskoczył mnie. Pozytywnie, bo mimo mojego wieku dobrze radzi sobie z treningiem. Nie ukrywam jednak, że nie jest łatwo, bo grupa jest bardzo mocna. Zakończyłyśmy zimowy czas przygotowań, rozpoczęłyśmy wiosenny, ale na dobrą sprawę jeszcze nie pościgałyśmy się ze sobą, nie wiem kiedy to nastąpi.
– Chwalisz grupę, bo po powrocie zauważyłaś, że młodsze koleżanki, choćby Helena Wiśniewska, Justyna Iskrzycka, czy Anna Puławska zrobiły postęp? Są lepsze niż w momencie, kiedy opuszczałaś kadrę?
– Tak, kiedy odchodziłam, to grupa była mocna, ale teraz jest piekielnie mocna. Widzę, że to, co planuje trener Tomasz Kryk, działa. To widać nawet gołym okiem. Mamy jednego z niewielu takich trenerów w Polsce, który potrafi tak to zaplanować i tak te plany realizować, że przynosi to świetne efekty.
– Podczas gdy wszyscy sportowcy wracali ze zgrupowań, wy zostaliście w Portugalii. To była wspólna decyzja?
– Absolutnie. Każda z nas miała możliwość podjęcia swojej decyzji. Trener przedstawił nam wszystkim za i przeciw, nic nie ukrywał. Wszystkie, jednym głosem powiedziałyśmy, że zostajemy. Nie chciałyśmy podróży, pobytu na lotniskach i ewentualnego niebezpieczeństwa, że przywieziemy wirusa do naszych najbliższych. To nie jest tak, że my się o nich nie martwimy. Wręcz przeciwnie. Nasze rodziny są w Polsce, mój mąż jest przecież w domu, tam stara się trenować na tyle, na ile jest to możliwe.
– Po decyzji o przełożeniu igrzysk nie zmieniłyście planów. Zostajecie w Portugalii do 21 kwietnia, ale czy coś zmieniło się w treningach? Ich intensywność jest mniejsza?
– Przede wszystkim nie zmieniła się nasza motywacja. Cały czas trenujemy normalnie, ponieważ czekamy na kolejne decyzje. Informacja o przełożeniu igrzysk w Tokio nam nie wystarcza, my musimy wiedzieć kiedy dokładnie one będą. Podany termin "do lipca" oznacza, że to może być marzec, maj, albo nawet lipiec, a to znacząca różnica. Druga rzecz to obecny sezon, jak on dalej będzie wyglądał, czy będziemy mieć jakieś starty, czy odbędą się mistrzostwa Europy.
– A chciałabyś żeby były?
– Trenuję po to by się ścigać. Takim jestem stworzeniem, ale oczywiście rozumiem, że najważniejsze jest nasze zdrowie. Jeśli organizacja zawodów będzie zagrożeniem dla naszego zdrowia i bezpieczeństwa, to będę musiała się z tym pogodzić.
– W Portugalii jesteś ze swoim synkiem. Masz do pomocy mamę, ale to i tak oznacza dużo więcej obowiązków na zgrupowaniu i mniej czasu na odpoczynek i regenerację. Jak sobie z tym radzisz?
– To dla mnie dodatkowa motywacja, bo bardzo miło się wraca do pokoju po treningu, gdy synek czeka na mnie w drzwiach z uśmiechem. To jest coś wspaniałego dla każdej matki z dzieckiem. Rozłąka z nim byłaby straszna, ja na szczęście nie mam takiej sytuacji. Logistyka z dzieckiem jest możliwa do opanowania, pod warunkiem, że bardzo tego chcemy i że pomocny jest trener. Nasz daje zielone światło na takie rozwiązanie, z synkiem jest też tutaj Karolina Naja. Doceniam to, że trener Tomek to rozumie, sam jest przecież ojcem, wie, jak to jest w życiu ważna sprawa.
– Jesteście w miejscu z dala od ludzi, od miasta, ale to nie oznacza chyba, że wiadomości o epidemii do was nie docierają?
– My staramy się nie żyć tą sprawą, nie sprawdzać codziennie ile jest osób chorych, ile ofiar. Unikamy poczucia strachu i paniki. My jesteśmy dobrej myśli, oczywiście wiemy jakie są rozmiary epidemii, ale skupiamy się na czym innym.
– Więcej myślisz zatem o marzeniach, o kolejnych igrzyskach i czwartym medalu olimpijskim? To jest nadal aktualne?
– Oczywiście, że tak. Bardzo bym tego chciała, marzę o tym. Cały czas trenuję, cel się nie zmienił. To nie jest tak, że przełożyli igrzyska w Tokio, to na rok mogę usiąść w fotelu. Absolutnie nie. Teraz chciałabym tylko, aby nie było tej niepewności. W sprawie całego sezonu i choćby w sprawie stypendiów. Może dla niektórych przyziemna sprawa, ale dla nas, sportowców bardzo ważna. Ja stypendium mam do czerwca tego roku. I jest to stypendium przyznane w "szczególnie uzasadnionych przypadkach". W jego uzyskaniu bardzo pomógł trener Tomasz Kryk, podobnie, jak w w pozyskaniu sponsora w postaci spółki Energa. To dawało mi wielki spokój by wrócić do sportu po urodzenia dziecka. Wrócić do treningów, bo to, że nazywam się Mikołajczyk, chociaż teraz już Rosolska, i fakt, że mam już trzy medale olimpijskie, nie oznacza, że miałam pewny start w kolejnych igrzyskach. Jak każda zawodniczka w naszej grupie muszę o to miejsce walczyć i na nie ciężko pracować.