Uprzedmiotowienie kobiet? Wszystko zależy od tego, jak ktoś postrzega siebie. Jeśli któraś z nas źle by się z tym czuła, to po prostu by tego nie robiła – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL Aleksandra Wójcik, uczestniczka igrzysk olimpijskich w Atenach w gimnastyce artystycznej, a obecnie kapitan Cheerleaders Gdynia, najlepszego zespołu cheerleaderek w Polsce.
Adrian Koliński, TVPSPORT.PL: – Jak radzisz sobie ze stereotypami na temat cheerleaderek?
Aleksandra Wójcik: – Nie jesteś pierwszym, który o to pyta (śmiech). Nie wierzę w coś takiego jak stereotyp. Wiem, że część ludzi patrzy przez pryzmat tego, co im wpojono, natomiast otaczam się takimi ludźmi, którzy nie patrzą na to w ten sposób. Nie patrzę też na siebie jak na cheerleaderkę, bo to jest hobby i dodatkowa aktywność fizyczna. Realizuję się w wielu innych dziedzinach. Nie mam z tym żadnego problemu, moi znajomi również, ale jak ktoś ma, to jest jego prawo. Ja z kolei mam prawo się nie zgadzać.
– W tym sezonie Alba Berlin wycofała ze swoich meczów cheerleaderki, argumentując to tym, że jest to uprzedmiotowianie kobiet.
– Nie zgadzam się z tym. Jeśli ktoś chce się uprzedmiotowić, to tak robi. Wszystko zależy od tego, jak ktoś postrzega siebie. Jeśli któraś z nas źle by się z tym czuła, to po prostu by tego nie robiła. Nikt nas do niczego nie przymusza. Mówi się, że to przez skąpe stroje czy to, że jesteśmy jedynymi kobietami na parkiecie, ale gimnastyczki artystyczne też są podobnie ubrane. Sama uprawiałam ten sport i patrzę przez ten pryzmat.
– Jak walczyć ze stereotypami, skoro zakazuje się występów cheerleaderek?
– We wspomnianym przypadku klub ma takie prawo. Pewnie poprzedzili tę decyzję jakimiś badaniami, bo nie sądzę, by ktoś podjął ją bez uprzedniego sprawdzenia rynku. Nie znam dokładnie tematu, ale może doszło też do jakichś nieprzyjemnych sytuacji? Jestem od tego daleka, bo w Gdyni w ogóle tego nie odczuwamy. Mnie nigdy żadne przykrości z tego powodu nie spotkały, a jak coś mi się nie podoba, to umiem odpowiedzieć (śmiech). Moje koleżanki też nigdy nie spotkały się z żadną dyskryminacją czy gorszym traktowaniem.
– Cheerleaders Gdynia chyba jako pierwsza grupa złamała stereotyp cheerleaderek jako dziewczyn machających pomponami. Zmienia się to już w całej Polsce...
– Zdecydowanie. Akurat gdy dołączyłam do Cheerleaders Gdynia, to zespół był już ukształtowany i mój wybór nie mógł być inny, ponieważ już wtedy dziewczyny prezentowały coś więcej niż taniec. To krótkie, 45-sekundowe show, ale znajduje się w nim bardzo dużo elementów. To mnie przekonało do tego, żeby w ogóle spróbować dołączyć do zespołu. Trafiłam do niego wtedy, gdy wiele innych ekip zaczęło czerpać wzorce z NBA i z tego, co my robimy. Wtedy zaczęło się to rozwijać. Cieszy mnie, że dużo dziewczyn wyszło z domu, że próbują, bo aktywność fizyczna zawsze ma dużą wartość. Myślę, że cheerleading powinien być traktowany jak sport.
– Wspomniałaś, że trafiłaś do cheerleadingu z gimnastyki artystycznej, w której odnosiłaś sukcesy. Jesteś przecież olimpijką z Aten. Jak wspominasz tę imprezę?
– To był tak duży stres, że wielu rzeczy nie pamiętam... Np. samego startu, dopiero z odtworzenia zobaczyłam, jak wypadłam (śmiech). Ale to też dlatego, że gdy trenowałam, zawsze włączałam automatyzm. Może wtedy to zadziałało. Miałam wówczas 19 lat i jak na olimpijkę byłam bardzo młoda...
– ...ale jak na gimnastyczkę...
– Od gimnastyczek wymaga się tego, żeby w tym wieku było się dojrzałym sportowcem. Jednak stres zrobił swoje. Sam wyjazd na igrzyska to było wspaniałe przeżycie, poznałam parę osób, z którymi do dziś utrzymuję większy lub mniejszy kontakt.
– Jaka wspominasz wioskę olimpijską i całą otoczkę imprezy?
– Wioska olimpijska była czymś wspaniałym, bo nieważne czy ktoś przyszedł z medalem, czy był gdzieś na szarym końcu, to sam fakt bycia członkiem reprezentacji sprawiał, że wszyscy byli równi. Natomiast ciężko mówić o jakichś historiach, bo my startowałyśmy w przedostatnim dniu igrzysk, więc do samego końca musiałyśmy ciężko trenować i nie było szans na jakieś bliższe relacje czy nawet wyjście na miasto. Dopiero ostatniego dnia mogłam na luzie podejść do tego wszystkiego.
– Parę lat temu w rozmowie z Jakubem Wojczyńskim z "Przeglądu Sportowego" mówiłaś, że cheerleading to 10 procent tego, co robiłaś w gimnastyce. Jak ciężkie były w takim razie treningi?
– Potrafiłyśmy trenować osiem godzin dziennie, dlatego teraz się śmieję, że jestem na sportowej emeryturze, bo te dziesięć godzin tygodniowo to praktycznie nic. Wtedy nie myślałam, że dużo ćwiczę. Dopiero kończąc trenować, zdałam sobie sprawę, ile życia spędziłam w sali gimnastycznej. Ale niczego nie żałuję i zawsze powtarzam, że nie zmieniłabym tego kiedy zaczęłam i skończyłam uprawiać gimnastykę.
– Śledzisz jeszcze gimnastykę artystyczną?
– Powiem szczerze, że nie do końca. Kocham ten sport, ale bardziej uprawiać. Natomiast obserwowanie nigdy nie było moją mocną stroną. W przeciwieństwie do moich koleżanek, nie byłam "wkręcona" w tę dyscyplinę. Miałam trzy czy cztery ulubione zawodniczki, a jestem typem sportowca, który interesuje się sobą i tym co robi, a nie tym, co robi konkurencja. Nie wiem czy to dobrze, ale zawsze tak miałam (śmiech).
�� @MGortat #13 ����❗️������������
— Cheerleaders Gdynia (@CheersGdynia) February 17, 2020
Winszujemy fantastycznej kariery i dziękujemy za możliwość pięciokrotnego występu na parkietach NBA! ������
A w tym wyjątkowym dniu ... Dniu Urodzin, życzymy samych wspaniałości! Spełnienia marzeń i realizacji wszystkich koszykarskich celów ��❤️ pic.twitter.com/UlPAcAS0sL
– Znam kilku piłkarzy, którym szkoda wolnego czasu na oglądanie meczów...
– Solidaryzuję się z nimi (śmiech).
– Ostatnio Simone Biles spopularyzowała gimnastykę, ale to wciąż niszowy sport.
– Problem jest taki, że gimnastykę cenią osoby, które ją kiedykolwiek trenowały. Z zewnątrz wygląda to na dość proste. Oczywiście każdy doceni rozciągnięcie czy niektóre figury, natomiast mało kto, oglądając pięć czy sześć układów z rzędu, znajdzie jakąś większą różnicę. Akurat ja trenowałam układy zespołowe i wydaje mi się, że miałyśmy większą widownię, bo tam się więcej dzieje, te układy są ciekawsze i łatwiej zauważyć błędy. Np. brak synchronizacji jest bardziej czytelny. Cieszy mnie każdy przejaw tego, że gimnastyka wychodzi poza swój mały światek i mam nadzieję, że będzie tak dalej. Przepisy są dostosowane do widzów, żeby to było bardziej przejrzyste i przyjemne dla oka. Dobrych gimnastyczek w Polsce nie brakuje, ale dalej nikt nic o nich nie wie. W Gdyni się je docenia, ale w przekroju kraju już nie za bardzo. Najbardziej mnie dziwiło jak jeździłyśmy na zawody do Rosji i mówiłyśmy, że jesteśmy gimnastyczkami, to każdy wiedział o co chodzi. W Polsce pytano mnie, czy jeżdżę z trampoliną, czy może jesteśmy zespołem muzycznym (śmiech).
– Kiedyś mówiłaś, że o wyniku w gimnastyce decyduje subiektywna ocena, więc liczą się układy.
– Na szczęście to też się zmienia. Bardzo spodobała mi się zmiana kierunku przepisów i ten subiektywny aspekt ma mniejsze znaczenie. Coraz większą wartość ma technika i gołym okiem widać, kto jest lepszy. Oczywiście u tych, którzy się na tym znają. Kiedyś było trudno wytłumaczyć komuś skąd taki wynik, teraz idzie to w tę stronę, że jest dużo łatwiej.
– Dość późno skończyłaś przygodę z gimnastyką i zaczęłaś z cheerleadingiem. Ale to przejście było płynne.
– Cheerleading to był mój sposób, żeby skończyć karierę. Tak naprawdę znane było mi tylko to, co na sali, i kończąc karierę czułam się zagubiona. W moim ostatnim roku w gimnastyce zaczynałam już z dziewczynami tańczyć na meczach. Wtedy dochodziło do tego, że spędzałam w salach po dziewięć-dziesięć godzin dziennie. I to mi bardzo pomogło skończyć karierę i odnaleźć się w nowym życiu. W cheerleadingu zadebiutowałam bardzo późno. Śmieję się, że to był najpóźniejszy debiut w Polsce, ale przechodziłam do dojrzałego zespołu, więc nie było z tym problemu.
– Nie chcę ci wypominać wieku, ale zdaje się, że jesteś najbardziej doświadczoną cheerleaderką w Polsce.
– Też mi się tak wydaje, natomiast wiek to tylko liczba.
– Jesteś najlepszą cheerleaderką w Polsce?
– Na pewno nie. Nawet w moim zespole znajdę kogoś lepszego. I tak wychodzę z założenia, że każda z nas może mogłaby coś osiągnąć indywidualnie, ale siła jednak tkwi w zespole. Nie mamy głównej czy najlepszej cheerleaderki, ponieważ nasza siła to jedność. Wiele jest dziewczyn lepiej tańczących ode mnie. Czy bardziej rozciągniętych? Niekoniecznie, ale pamiętajmy, że to wszystko musi współgrać.
– Sama wymyślasz akrobacje, np. na koszu?
– Różnie. Z koszem to był akurat pomysł naszej menadżerki. Na którymś treningu powiedziała do mnie: "słuchaj, nie przejdziesz przez obręcz". Odpowiedziałam: "jak nie przejdę?" (śmiech). To było wyzwanie i okazało się, że nie jest takie trudne. Dużo większą robotę wykonują koleżanki, które muszą mnie tam wepchnąć w odpowiednim momencie. Jeśli chodzi o podnoszenia, to czasami dziewczyny przychodzą z jakimiś głupkowatymi pomysłami, które gdzieś podpatrzą. Próbujemy do pierwszego, drugiego lub trzeciego upadku. Trenerki też zawsze coś ciekawego znajdą, więc próbujemy.
– Występowałyście m.in. na meczach NBA czy podczas Final Four Euroligi. Ile to dla ciebie znaczy?
– Nie będę ukrywała, że to są wydarzenia, dla których trenujemy i tyle się przygotowujemy. To są najważniejsze eventy w danym sezonie. Gdy startowałam na igrzyskach, mistrzostwach świata czy Europy, bałam się, że będzie mi brakować takich wydarzeń, ale nasz zespół daje mi możliwość brania udziału w większych przedsięwzięciach sportowych. Dla mnie to są momenty, dla których się ćwiczy i dla których z podwójną radością przychodzi się na trening.
Dwa tygodnie #zostanwdomu
— Aleksandra Wojcik (@Olcia85) March 29, 2020
To co ja wymysle za kolejne dwa ����
P.S. Zapraszam przy okazji na konto @tiktok_us @bestoftok mojego zespołu @CheersGdynia
Szukajcie nas pod nazwą: cheerleadersgdynia pic.twitter.com/MGqUp9gmua
– Wiem, że kochasz sport niemal w każdej postaci. Masz ulubionych sportowców?
– Uwielbiam ludzi, którzy osiągnęli coś dzięki ciężkiej pracy. Pojedynczych sportowców nie wymienię, natomiast bardzo szanuję lekkoatletów, którzy może nie są wielkimi gwiazdami, ale trenują w pocie czoła. Jestem też "zafiksowana" na NBA. Zawsze lubiłam koszykówkę i wszystko, co amerykańskie, więc NBA jest dla mnie idealnym połączeniem. Nie jestem ekspertem, ale uwielbiam oglądać. Moim ulubionym zespołem jest Houston Rockets, mimo że teraz nie grają koszykówki, która mi się podoba. Natomiast uczucia zostały. Na przekór wszystkim lubię Jamesa Hardena, bo większość ludzi go nie lubi (śmiech).
– Cheerleaders Gdynia to profesjonalna grupa, ale nie z tego żyjecie. Każda z was normalnie pracuje?
– Tak. Nie zarabiamy na tym kokosów, choć słyszałam takie plotki. Mamy darmową siłownię, zaplecze medyczne, możliwość wyjazdów. Nie ukrywamy, że dzięki temu nasze życie jest ciekawsze. Każda z nas ma pracę, mamy też dwie studentki, a to jest dodatek.
– Uważasz, że powinno to iść w stronę jeszcze większej profesjonalizacji i że powinniście normalnie zarabiać?
– Musiałoby się bardzo dużo zmienić. My też byśmy musiały zmienić nasze podejście, bo osiem godzin w tygodniu plus mecz, to nie jest jakiś ogromny nakład czasowy z naszej strony. Zdarza się, że do większych wydarzeń przygotowujemy się intensywniej, ale nie jest to stałe. Moim zdaniem obecna formuła jest dobra.
– Jak sobie radzisz w czasie pandemii i kwarantanny?
– Mam ten przywilej, że mogę chodzić do pracy, natomiast większość pracy mamy zdalnej. Do 15:30 pracuję, a później staram się ze współlokatorką coś wymyślić. Gry planszowe, PlayStation, Netflix. Nie jest łatwo, bo uwielbiam ruch. Czasami wybierzemy się na spacer. Ostatnio zamiast pięknej soboty, wybrałyśmy wietrzną i zimną niedzielę, żeby spotkać jak najmniej ludzi. Nie jesteśmy w grupie ryzyka, ale dla bezpieczeństwa innych zostanę w domu. Bo jeśli mogę komuś pomóc, to dlaczego mam dłużej nie zostać w domu?
***
Aleksandra Wójcik (ur. 5 marca 1985 roku) – kapitan Cheerleaders Gdynia, była kapitan reprezentacji Polski w gimnastyce artystycznej, uczestniczka igrzysk olimpijskich w Atenach (2004), mistrzostw świata, mistrzostw Europy. Trenerka gimnastyki artystycznej. Absolwentka Akademii Wychowania Fizycznego.