Czułem się jak w finale mistrzostw świata. Jak gwiazda pop, jak jeden z Beatlesów. Gorące powitanie, fotografowie, kibice... – wspomina Hans Nielsen, czterokrotny mistrz świata, w rozmowie z Sebastianem Parfjanowiczem. 30 lat temu, 1 kwietnia 1990 roku, zadebiutował w Motorze Lublin w ligowym meczu z ROW Rybnik.
Sebastian Parfjanowicz, TVPSPORT.PL: – Minęło dokładnie 30 lat od twojego debiutu w polskiej lidze. Jakie są twoje najbardziej wyraziste wspomnienia z tego dnia?
Hans Nielsen: – Oczywiście jest ich mnóstwo. Poczynając od sposobu, w jakim dojechałem na stadion – z policją, w kordonie. Czułem się jak jeden z Beatlesów, jak gwiazda pop. Nigdy wcześniej w żużlu tego nie doświadczyłem. To było niesamowite. Gorące powitanie, fotografowie, kibice... No ale byłem – o ile dobrze pamiętam – pierwszym zagranicznym żużlowcem, który wystartował w ligowym spotkaniu w Polsce. To była duża rzecz.
– Byłeś zaskoczony tłumem? Ludzie byli wszędzie. Nawet jeśli nie dostali biletów, to czekali, żeby choć przez chwilę cię zobaczyć.
– To prawda. I to właśnie było takie wyjątkowe. To zainteresowanie, ten tłum – jak podczas finału mistrzostw świata. Dla mnie to była wielka sprawa przyjechać na mecz ligowy – z taką otoczką i w takim w historycznym momencie. Ligowy żużel w Polsce otworzył się na świat.
– Czy to była trudna decyzja, żeby przyjechać do Polski? Dosłownie miesiące po tym, jak odsłonięto "żelazną kurtynę", co pozwoliło podpisywać kontrakty z zagranicznymi zawodnikami.
– To była dość łatwa decyzja. W tamtych czasach jeździłem sporo na długim torze. Zawody odbywały się przede wszystkim w Niemczech, w niedziele. Ale długi tor nie był moją konkurencją. Startowałem, bo w tamtych czasach nie było aż tak wiele zawodów na świecie. A w niedzielę generalnie nigdzie ich nie było. Pomyślałem: oto szansa, by w niedzielę startować na żużlu, zamiast długiego toru. Musiałem tylko przyjechać do Polski. Decyzję podjąłem od razu. Zwłaszcza, że nie jechałem do Polski po raz pierwszy. Byłem już u was wiele razy na różnych zawodach kwalifikacyjnych, a nawet finałach światowych. Nie zastanawiałem się długo, a sposób w jaki witała mnie zawsze polska publiczność, był dodatkowym argumentem.
– No i swój pierwszy tytuł wygrałeś w Polsce, prawda?
– To prawda i to był chyba najważniejszy moment mojej kariery. Goniłem za tym tytułem. Może nie zawodziłem, ale zawsze czegoś brakowało. Przez dwa kolejne sezony byłem wicemistrzem... Kiedy w końcu wygrałem w Chorzowie, w 1986 roku, poczułem wyjątkową ulgę. Dokonanie tego przy pełnych polskich trybunach było niesamowite.
Polskie jedzenie było dla mnie zagadką. Kiedy jesteś zawodowym zawodnikiem, musisz być ostrożny w tym, co jesz. Zajęło mi chwilę, żeby się przyzwyczaić. Ale jak się już przyzwyczaiłem to zrozumiałem, że w polskim jedzeniu nie ma niczego złego.
– Wracając do 1 kwietnia w Lublinie. Ilu tam było dziennikarzy i fotoreporterów?
– Nie mam zielonego pojęcia, ale jak ludzie pytają to mówię, że ze dwustu. I dlatego czułem się jak w finale mistrzostw świata.
– Nie byłeś trochę zirytowany? W porządku, byłeś gwiazdą, ale patrząc na stare filmy i zdjęcia, widzę dziennikarzy wszędzie. Zadawali najdziwniejsze pytania: ile pieniędzy bierzesz? Dlaczego jesz jedzenie przywiezione z Danii? Co z twoimi motocyklami? Pytania padały z każdej strony.
– Tak, to prawda. Ale to był dowód, jak bardzo ludzie byli mną zainteresowani. Dlatego o to wszystko pytali. Oczywiście polskie jedzenie było dla mnie zagadką, nie byłem przyzwyczajony. A kiedy jesteś zawodowym żużlowcem, kiedy chcesz się ścigać na poziomie, musisz być ostrożny w tym, co jesz. Zajęło mi chwilę, żeby się przyzwyczaić. Ale jak się już przyzwyczaiłem to zrozumiałem, że w polskim jedzeniu nie ma niczego złego. Zresztą jest ono bardzo podobne do duńskiego.
– A miałeś jakieś ulubione polskie danie?
– Tak. Po każdym spotkaniu, w jednym z hoteli, zatrzymywaliśmy się na kotlet. Już nie pamiętam jego nazwy, ale to było moje ulubione danie.
– 30 lat później mamy prawdopodobnie najsilniejszą żużlową ligę na świecie. Także dlatego, że inni zagraniczni zawodnicy zaczęli startować w Polsce. Dla nas to był bardzo ważny znak – Hans Nielsen, mistrz świata na żużlu, jeździ w Polsce.
– Tak. To jest teraz fantastyczna liga i jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem być jej częścią. Startowałem tu dłuższą chwilę, bo 10 lat. 10 wspaniałych lat. Najpierw w Lublinie, a potem w Pile. Kiedy przeprowadziłem się z Anglii do Danii, miałem za daleko, by jeździć samochodem do Lublina – potrzebowałem klubu bliżej Danii. Już wtedy było widać jak się rozwijacie. Kiedy zakończyłem karierę, to polska liga rozkwitła w najlepsze. Zainteresowanie telewizji, sponsorów, kibiców… Niesamowite jest to, że prawie każdy mecz w Lublinie jest teraz wyprzedany. Moim zdaniem PZM i Ekstraliga robią dobre kroki. To świetne dla zawodników. Dzięki wam mogą godnie zarobić na życie. Płacicie duże pieniądze i dajecie żużlowcom doskonałą okazję, by dobrze zarobić, póki mogą. Wszyscy wiemy jak niebezpieczny potrafi być sport motorowy, więc cieszę się, że zawodnicy też coś z tego mają. Cieszę się również, że wciąż mogę was odwiedzać. Byłem w Polsce wiele razy od chwili zakończenia kariery. Atmosfera zawsze jest wspaniała.
– Szkoda tylko, że nadszedł kwiecień, a my nie możemy się cieszyć żużlem. I to na całym świecie.
– To straszna sprawa. I powiem szczerze, że nie przypominam sobie drugiego takiego kryzysu. Dotyka wszystkich – zawodników, producentów, kibiców, sponsorów. Straszna sytuacja, ale żużel to tylko malutka część naszego życia, a ten wirus uderzył też we wszystko inne. Biznesy, prywatne przedsięwzięcia, ludzie tracą miejsca pracy. Liczymy i modlimy się, by to wszystko się szybko skończyło. Żebyśmy mogli się podnieść i odbudowywać. Także żużel. Jest wciąż szansa, żeby zaczęły się mistrzostwa świata, polska liga i inne ligi na świecie. Mam nadzieję, że większość imprez uda się przeprowadzić. Teraz jest najtrudniejsza chwila, bo nie umiemy powiedzieć, kiedy będziemy mogli zacząć. Może na początku czerwca? Musimy czekać i patrzeć jak się sytuacja rozwija.
Ochrona w Lublinie? To był pierwszy i – na szczęście – jedyny raz. W kwestii zachowania kibiców speedway nie jest brutalnym sportem. Nie mamy tu takich problemów jak w futbolu. Nikt się raczej nie bije. Kibice najczęściej zachowują się bardzo dobrze. To świetna sprawa.
– A jak ty się trzymasz? Jak sytuacja w Danii?
– Jest całkiem nieźle. Właśnie rząd ogłosił publicznie, że sytuacja wygląda dobrze. Przewidują, że po świętach będziemy mogli się zacząć trochę otwierać. Duński rząd dobrze sobie poradził z wirusem, a ludzie posłusznie zostali w domu. Zadbali o mycie rąk i te wszystkie rzeczy. Z drugiej strony w Danii nie żyje aż tak wiele ludzi, więc pewnie łatwiej nad tym zapanować. I przekonać ludzi, że warto zostać w domu. A z mojego punktu widzenia? Żyję na wsi, dość daleko od miejskiego życia, więc jest mi łatwo. W tej części nie ma też wielu zarażonych. I oby tak pozostało.
– Widziałem w twoich mediach społecznościowych, że ćwiczysz w golfowym driving range domowej roboty.
– Tak. Bo nie tylko żużel cierpi. Pola golfowe też są zamknięte. A moje dzieci to zapaleni golfiści. Jeden syn mieszka teraz z nami i zapytał, czy możemy rozwiesić jakąś siatkę. No i zbudowaliśmy coś takiego. Możemy trochę poćwiczyć. Możemy też trochę pobiegać, bo mieszkamy niedaleko plaży. Albo pójść na spacer. Miło trzymać formę.
– Zawsze miło też porozmawiać z profesorem speedwaya. Ale jeszcze jedna rzecz. Ostatnie wspomnienie z filmu, który pokażemy. Na stadionie miałeś nawet swojego ochroniarza! Zdarzyło się to kiedykolwiek indziej?
– Nie, nie przypominam sobie. To był pierwszy i – na szczęście – jedyny raz. W kwestii zachowania kibiców speedway nie jest brutalnym sportem. Nie mamy takich problemów jak w futbolu. Nikt się raczej nie bije. Polscy kibice – i generalnie wszyscy – najczęściej zachowują się bardzo dobrze. I to jest świetna sprawa.
– Hans, obyśmy się jak najszybciej mogli zobaczyć na żużlowym stadionie. Bądź bezpieczny, bądź zdrowy. Dziękuję za rozmowę, to była przyjemność.
– Dziękuję. Wzajemnie.