W piękną, upalną niedzielę 27 sierpnia 1939 roku – ostatnią niedzielę wolnej Drugiej Rzeczypospolitej – reprezentacja Polski rozegrała jeden z najlepszych meczów w historii, pokonując 4:2 wicemistrzów świata Węgrów. Kilka dni później rozpoczęła się II wojna światowa – tragedia, która zabrała najlepsze lata karier tamtych piłkarzy, a wielu złamała życiorysy...
W gorącym warszawskim powietrzu unosił się zapach wojny. Pakt Ribbentrop-Mołotow był już podpisany od czterech dni. W kraju trwała pierwsza mobilizacja. – Na trybunach Stadionu Wojska Polskiego przeważał kolor zielony, kolor mundurów. Nastrój był niesłychanie serdeczny, bojowy – wspominał śp. Bohdan Tomaszewski, który wtedy miał 18 lat i był jednym z ponad 25 tysięcy widzów na meczu Polska – Węgry.
Graliśmy ze świeżo upieczonymi wicemistrzami świata. Co prawda przylecieli do Warszawy bez kilku podstawowych piłkarzy, ale i tak byli zdecydowanymi faworytami. Prowadzili już 2:0, jednak wtedy rozpoczęła się koncertowa gra Polaków. Po trzech golach Ernesta Wilimowskiego i jednym, z karnego, Leonarda Piątka wygraliśmy 4:2.
Posiłki z Londynu
To było pierwsze zwycięstwo biało-czerwonych od ponad roku. Po mundialu we Francji i pamiętnym 5:6 z Brazylią reprezentacja wpadła w kryzys, nie potrafiła wygrać choćby z Łotwą czy Irlandią (w sumie od dziewięciu meczów). Latem 1939 roku PZPN zaprosił więc na konsultacje Alexa Jamesa – byłego piłkarza reprezentacji Szkocji i Arsenalu, z którym wielokrotnie zdobywał mistrzostwo Anglii, m.in. pod wodzą słynnego Herberta Chapmana.
James spędził w Polsce sześć tygodni. W tym czasie starał się wpoić polskim piłkarzom nowy styl gry, oparty na krótkich podaniach. Próbował też wprowadzić nieznane u nas ustawienie WM. Część historyków przypisuje mu zasługi za niespodziewane zwycięstwo z Węgrami (pierwsze w historii, a był to już nasz siódmy mecz z bratankami). Inni podkreślają jednak, że Szkot radził kapitanowi związkowemu (ówczesny selekcjoner) Józefowi Kałuży głęboko się bronić i liczyć na remis. Tymczasem udało się wygrać głównie dzięki indywidualnościom i geniuszowi Wilimowskiego. Hat-trick sprawił, że został najlepszym strzelcem reprezentacji, wyprzedzając Józefa Nawrota.
Jedno jest pewne – James wrócił na Wyspy kilka dni przed meczem, być może w obawie przed nadchodzącą wojną. Prawdopodobnie zdążył jeszcze zasugerować Kałuży powołanie kilku młodych debiutantów, którzy mieli w tym spotkaniu odegrać ważne role. Być może wezwanie ich było jednak wymuszone przez mobilizację i weta klubów.
W każdym razie, w niedzielę 27 sierpnia o 16:30 na murawę stadionu wyszła następująca jedenastka, ustawiona w systemie 1-2-3-5: Adolf Krzyk (Brygada Częstochowa) – Edmund Giemsa (Ruch Chorzów), Władysław Szczepaniak (Polonia Warszawa) – Wilhelm Góra (Cracovia), Edward Jabłoński (Cracovia), Ewald Dytko (Dąb Katowice) – Henryk Jaźnicki (Polonia Warszawa), Leonard Piątek (AKS Chorzów), Ewald Cebula (Śląsk Świętochłowice), Ernest Wilimowski (Ruch Chorzów), Paweł Cyganek (Fablok Chrzanów). W 31. minucie Jaźnickiego na skrzydle zmienił Stanisław Baran z Warszawianki.
Dla czterech z nich – Jabłońskiego, Jaźnickiego, Cyganka i Barana – był to pierwszy mecz w narodowych barwach. Dla siedmiu – ostatni. Po wojnie w reprezentacji zagrali tylko (albo aż?) Szczepaniak, Jabłoński, Baran i Cebula. Co działo się z nimi przez lata zawieruchy? Dokąd rzucił ich los? Nad tym chciałbym się skupić w tym tekście. Więcej miejsca samemu meczowi Polska – Węgry poświęca Antoni Cichy w artykule "Pięć dni przed Westerplatte".
Dodajmy tylko, że Węgrzy szybko opuścili tradycyjny, pomeczowy bankiet i samolotem wrócili do kraju. Kraju będącego sojusznikiem III Rzeszy, ale którego obywatele przez całą wojnę jak mogli ułatwiali życie zaprzyjaźnionym Polakom. Wiedzieli, co się święci...
PZPN miał jeszcze w planach mecze z Bułgarią (3 września, również w Warszawie) i z Jugosławią (6 września), ale prezes Kazimierz Glabisz już na wspomnianym bankiecie powiedział: – Kto wie, czy dzisiejszy nie jest ostatni przed wojną...
Zapomniani
Zacznijmy jak należy, czyli od bramki. W dniu meczu z Węgrami Adolf Krzyk miał już ponad 31 lat. Był to dla niego czwarty z rzędu mecz między słupkami reprezentacji, odkąd zastąpił Edwarda Madejskiego, numer jeden na MŚ 1938. Urodzony w polskiej rodzinie w Ostrawie na Morawach Krzyk był jedynym w historii reprezentantem Polski z Brygady Częstochowa – klubu, który istniał od 1930 do 1939 roku. Jego wojenne i powojenne losy są bardzo słabo znane. Według Andrzeja Gowarzewskiego, w czasie okupacji walczył w AK (ps. "Skon"). Zmarł w biedzie i w zapomnieniu na Opolszczyźnie w 1987 roku.
Podobny los spotkał siedem lat młodszego Madejskiego. Inny, wybitny przedwojenny bramkarz też działał w konspiracji, drukował ulotki, więziło go gestapo. Władza ludowa w 1956 r. "nagrodziła" go za to oskarżeniami o szpiegostwo i trzyletnim aresztem. Porzuciła go żona, po wyjściu z więzienia nie mógł znaleźć pracy, dalej był traktowany jako wróg ustroju. Nigdy nie odzyskał zdrowia i rodziny.
Piłkarz z doskoku
Wspaniałym, patriotycznym życiorysem, choć z dużo szczęśliwszym zakończeniem, mógł się pochwalić Henryk Jaźnicki. Przenosimy się więc z bramki na prawe skrzydło. Pół godziny w meczu z Węgrami to jego jedyne chwile w kadrze (choć po wojnie był jeszcze powoływany, nie zagrał już ani minuty). Być może Kałuża zmienił go po 30 minutach, bo piłkarz Polonii nie wytrzymywał trudów meczu z wicemistrzami świata. Wszak w reprezentacji zagrał rok po debiucie ligowym, który z kolei poprzedziły zaledwie dwa miesiące treningu piłkarskiego.
– Zawsze powtarzał, że piłkarzem był tylko z doskoku. – mówi dr Robert Gawkowski, historyk warszawskiego sportu. – Przede wszystkim był siatkarzem, choć mierzył tylko 170 cm wzrostu – dodaje. Jaźnicki był ligowcem w czterech dyscyplinach: w siatkówce, koszykówce, piłce ręcznej i nożnej. I tylko w futbolu nie stanął na podium mistrzostw Polski! Choć po wojnie rozegrał blisko 100 meczów w Polonii, to akurat mistrzowski sezon 1946 spędził w Społemie Warszawa. W 1947 roku wystąpił jeszcze z reprezentacją na mistrzostwach Europy, ale koszykarskich.
Był strzelcem ostatniego gola w polskiej lidze przed wojną. 20 sierpnia, tydzień przed meczem z Węgrami, Polonia podejmowała Pogoń Lwów. W ostatnich sekundach tego meczu 22-letni Jaźnicki w ekwilibrystyczny sposób pokonał słynnego Spirydiona Albańskiego i ustalił wynik na 2:1 dla Czarnych Koszul. Niedługo później chwycił za broń. Walczył w kampanii wrześniowej, był więziony na Pawiaku, potem w obozach Sachsenhausen i Mauthausen-Gusen. Mimo to dożył w zdrowiu do 2004 roku. Po wojnie był działaczem PZPN i wiceprezesem Polonii. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Pierwszy Rycerz Wiosny
W 31. minucie Jaźnickiego na skrzydle zmienił trzy lata młodszy Stanisław Baran. Wychowanek Resovii treningi piłkarskie rozpoczął dopiero w wieku 14 lat, a już dwa lata później dostał zaproszenie na konsultacje do reprezentacji. W wieku 18 lat był już w kadrze na MŚ we Francji, choć z Brazylią nie wystąpił. Zagrał za to w ostatnim meczu przed wojną (to był jego debiut) i w pierwszym po niej (1:3 z Norwegią w Oslo). Jego wojenne losy są praktycznie nieznane, ale według dr Gawkowskiego, Baran był wielkim patriotą, który walczył w szeregach Armii Krajowej na rodzinnym Podlasiu.
W sumie wystąpił w dziewięciu meczach z orłem na piersi. Jest legendą ŁKS-u Łódź, dla którego grał od 1946 do 1958 roku. Jeden z najlepszych meczów w karierze rozegrał w kwietniu 1957 roku w Zabrzu. Górnik – główny kandydat do mistrzostwa (które zresztą zdobył) – od 30. minuty prowadził 1:0. Co gorsza, goście z Łodzi grali w osłabieniu po kontuzji jednego z zawodników. Wtedy zaczął się popis 37-letniego Barana – bodaj jedynego wówczas ligowca, który pamiętał jeszcze występy przed wojną. Strzelił cztery gole, piątego dołożył 30-letni Władysław Soporek, a sprawozdawca "Dziennika Łódzkiego" pisał: "Dwaj łysiejący panowie Baran i Soporek, o których selekcjonerzy PZPN już bardzo dawno zapomnieli, siali postrach pod bramką Józefa Machnika z energią siedemnastolatków". A "Przegląd Sportowy" pisał: "Panowie – kapelusze z głów! Tak grają Rycerze Wiosny". Przydomek ten na lata przylgnął do ŁKS-u.
Igrzyska uratowały życie
Tak jak Baran jest legendą Łodzi, tak Władysław Szczepaniak był idolem przedwojennej Warszawy. Na Muranowie, niedaleko stadionu Polonii, jest nawet plac jego imienia. Wielki symbol klubu z Konwiktorskiej, najstarszy ligowiec w jego historii, najstarszy mistrz Polski i klubowy rekordzista stażu w Ekstraklasie – pierwszy i ostatni mecz dzieliło 19 lat i 331 dni. Pierwszy i ostatni mecz w reprezentacji – 16 lat i 351 dni (pobił rekord stażu Jerzego Bułanowa). Z kadrą pożegnał się spotkaniem ze Szwecją w 1947 roku (4:5). Miał wtedy 37 lat i aż do 2013 roku był najstarszym reprezentantem Polski w historii.
18-krotny kapitan biało-czerwonych zwykle występował na prawej stronie dwuosobowego bloku obronnego, ale akurat z Węgrami zagrał wyjątkowo na lewej obronie. Pewnie nie robiło mu to różnicy, bo piłkarzem był niezwykle wszechstronnym.
Po wybuchu wojny nie przestał grać w piłkę. W kronikach czytamy o "konspiracyjnych rozgrywkach", ale w rzeczywistości były to mecze, na które przychodziło po kilka tysięcy kibiców. – Każdy wiedział, że mecz się odbędzie, ale nie było oficjalnych afiszy i plakatów, spotkania rozgrywano poza ścisłym centrum miasta, a zamiast nazwy Polonia używano Czarnych. Każdy wiedział, o co chodziło, ale Niemcy początkowo patrzyli na to trochę przez palce – tłumaczy Gawkowski.
Potrzeba było do tego szczęścia, które nieraz sprzyjało ulubieńcowi warszawskiej publiki. – Pewnego razu uniknął jednej z łapanek na starówce tylko dlatego, że pokazał kartę olimpijczyka i jeden z hitlerowców pozwolił mu uciec. Wpadł wtedy do domu zdyszany. Uciekł z życiem... – wspominał jego syn, Maciej.
Cudowny młokos
Grę w podziemnych rozgrywkach kontynuował również Edward Jabłoński. Dziewięć lat młodszy od Szczepaniaka debiutował w meczu z Węgrami na bardzo odpowiedzialnej pozycji "stoppera" – łącznika obrony i pomocy. I choć od niespełna roku grał w pierwszej lidze, to spisał się doskonale, będąc jedną z kluczowych postaci polskiej drużyny. "Cudowny futbol młokosa" – pisała o nim węgierska prasa.
Zdobył również pierwszą bramkę dla reprezentacji po wojnie – na 1:3 w 89. minucie wspomnianego meczu z Norwegią. Miesiąc później – w pierwszym, powojennym meczu Polski u siebie – był kapitanem. I na tych trzech meczach zamyka się jego bilans w reprezentacji. Ale ostatnie spotkanie Edwarda było jednocześnie pierwszym dla jego młodszego brata, Mariana. W Cracovii grał nieprzerwanie od 1938 do 1950 roku.
Uciekł ubecji
Jabłońskiemu – rodowitemu krakowiakowi – udało się uniknąć wciągnięcia na volkslistę. Tyle szczęścia nie miał inny pomocnik Pasów, pochodzący z Bytomia, Wilhelm Góra. To jedna z najbardziej brutalnie przerwanych karier w polskim futbolu. Przed wojną był rozgrywającym europejskiej klasy, uzbierał 16 meczów w reprezentacji. Od 1940 roku miał grać dla warszawskiej Polonii, podpisał już z nią umowę. Wojna jednak zniweczyła jego marzenia w wieku zaledwie 23 lat. Niemcy pozwolili mu dalej grywać, ale w złożonej w większości z volksdeutschów drużynie DTSG Krakau, która występowała na stadionie Wisły Kraków i używała jej sprzętu. Jednym z jej sponsorów był Oskar Schindler.
W 1942 granie się skończyło, bo przyszło powołanie do Wehrmachtu. We Włoszech Góra dostał się do alianckiej niewoli, po czym wstąpił do 2. Korpusu Polskiego w Armii Andersa. Według Andrzeja Gowarzewskiego, jeszcze w ostatnich miesiącach wojny walczył po stronie aliantów w Szkocji. Po wojnie zamieszkał w Szczecinie pod zmienionym nazwiskiem. Rosjanie znaleźli go jednak i uwięzili. Zbiegł za zachodnią granicę. W Niemczech otworzył restaurację. Już nigdy nie zagrał w piłkę, nigdy też nie wrócił do ojczyzny...
Niemcy czy Polacy?
Góra otwiera listę siedmiu piłkarzy (ponad połowa!) ze zwycięskiego składu z Węgrami, którzy podpisali volkslistę, by w czasie wojny grać dla niemieckich klubów na terenie Górnego Śląska. Wszyscy pochodzili bowiem ze Śląska – regionu o trudnej historii. Regionu wielkiego przemysłu, wielkich talentów piłkarskich i wielkich patriotów, którzy w 1922 r. po trzech powstaniach i skomplikowanych plebiscytach dopięli swego i w dużej części wrócili do macierzy.
Wilhelm Góra (Bytom), Edmund Giemsa (Ruda Śląska), Ewald Dytko (Katowice), Ewald Cebula (Świętochłowice), Leonard Piątek (Chorzów), Paweł Cyganek (Ruda Śląska) i Ernest Wilimowski (Katowice) – przychodzili na świat jeszcze w Niemczech. Zaczynali grać w piłkę już w Polsce. We wrześniu 1939 Niemcy wrócili. Szybko anektowali Śląsk, pozamykali polskie kluby, a piłkarzy zaprosili do nowo powstałych albo reaktywowanych drużyn niemieckich. Zaproszenie wyglądało następująco: volkslista albo kulka w łeb. Takich historii były tysiące. Ale to ta pechowa siódemka reprezentowała Polskę 27 sierpnia 1939, więc to na nich się skupimy.
"I tak tej wojny nie wygracie..."
Edmund Giemsa – partner Szczepaniaka ze środka obrony – był przedwojenną legendą Ruchu Wielkie Hajduki, z którym zdobył pięć tytułów mistrzowskich. Świetny napastnik dopiero w 1936 r. został przemianowany na obrońcę. W kwietniu 1939 roku dzielnicę Wielkie Hajduki dołączono do Chorzowa, a klub – wówczas najlepszy w Polsce – zmienił nazwę na Ruch Chorzów. 2 września już nie istniał... Okupant przemianował go na Bismarckhuetter 1899 Sport Vereinigung. Większość piłkarzy pozostała w tej drużynie i grała w lokalnych, niemieckich rozgrywkach. Jednocześnie nie kryli się z niechęcią do Niemców. – Giemsa był fryzjerem. Przed jednym z meczów, w Hajdukach, zostały pocięte flagi ze swastykami. Nikt nic nie musiał mówić. Myśmy dobrze wiedzieli, kto to mógł zrobić – wspominał Gerard Cieślik, który w czasie wojny stawiał pierwsze kroki w chorzowskim klubie.
Z czasem zaczęły jednak przychodzić powołania do Wehrmachtu. Mniej więcej od 1942 roku nie dało się już dalej grać, bo większość piłkarzy rozjechała się na fronty całej Europy. Giemsa służył we Francji, m.in. z Ewaldem Cebulą, który wspominał, że na zajęciach teoretycznych kolega z reprezentacji Polski nie odpowiadał hitlerowcom po niemiecku, tylko mruczał pod nosem: "I tak, ch***, tej wojny nie wygracie".
Szybko zdezerterował i poprzez francuską partyzantkę przedostał się do 2. Korpusu Polskiego, w którym spotkał Górę i ponownie Cebulę. We Włoszech grali razem w wojskowej drużynie II Corpo Polacco Napoli, którą kierował rzekomo porucznik Jerzy Bułanow – wspomniany wcześniej były kapitan reprezentacji Polski. Mierzyli się tam m.in. z zawodowcami z Napoli. Ewald Cebula spisywał się tak dobrze, że ponoć nawet otrzymał propozycję z rzymskiego Lazio. Mógł być pierwszym Polakiem w Serie A, ale odmówił, bo bał się, że już nigdy nie zobaczy rodziny. – Na Śląsku zostawiłem przecież żonę i dziecko. Żałuję tylko, że nie mam propozycji Lazio na piśmie. Wielu jest takich, którzy nie wierzą – mówił w rozmowie ze znawcą śląskiej piłki, Pawłem Czado.
Urodzony w Świętochłowicach Ewald Cebula do 1939 grał w tamtejszym Śląsku, który w 1941 Niemcy przemianowali na TuS Schwientochlowitz. Choć jako "człowiek Andersa" był po wojnie pod ciągłą obserwacja UB, to i tak w porównaniu do kolegów miał dużo szczęścia. W 1948 roku, w ramach usuwania niemieckich nazw własnych, musiał "tylko" zmienić imię z Ewalda na Edwarda. Był już wtedy piłkarzem Ruchu, z którym zdobywał mistrzostwo Polski jako piłkarz, trener i... grający trener (jedyny taki przypadek w historii polskiej ligi). Prowadził też do mistrzostwa piłkarzy Górnika Zabrze (u niego w 1963 roku debiutował Włodzimierz Lubański), a w 1957 był asystentem Tadeusza Forysia, gdy reprezentacja Polski pokonała ZSRR 2:1 w legendarnym meczu na Stadionie Śląskim.
Przede wszystkim jednak, jako czwarty z uczestników meczu z Węgrami i jako jedyny Ślązak po wojnie, wrócił do gry w reprezentacji. Wystąpił w niej jeszcze trzykrotnie – w 1948 i 1952 roku. W 1995 roku otrzymał tytuł honorowego członka PZPN.
Edmund Giemsa już wtedy nie żył. W 1994 roku został pochowany w angielskim Chinnor, gdzie osiadł po wojnie. Do Polski nigdy nie wrócił. Nie chciał albo raczej nie mógł. Rozwiódł się z pierwszą żoną, Heleną Kleinert. Według części historyków, z powodu jej proniemieckich sympatii...
Po wojnie w Edwarda musiał też się zamienić Ewald Dytko. Wybitny, słynący z wydolności pomocnik, którego postawa była kluczowa w meczu z Węgrami. Przed wojną rozegrał aż 22 mecze w reprezentacji, z czego wiele jako piłkarz drugoligowego Dębu Katowice (jedyny taki przypadek). Według Andrzeja Gowarzewskiego, miał propozycje klubów angielskich, francuskich, a nawet brazylijskich. A potem przyszła wojna i ten sam scenariusz – volkslista, wcielenie do 1.FC Katowice (a właściwie Kattowitz) – ulubionego klubu Niemców na Górnym Śląsku, do którego ściągano najlepszych piłkarzy z okolicy. Następnie Wehrmacht i dezercja w kwietniu 1945 roku. Trafił do niewoli amerykańskiej, a niedługo później do Polski. Zmarł w rodzinnych Katowicach w 1993 roku.
W 1.FC Kattowitz Dytko spotkał m.in. Wilimowskiego i Pawła Cyganka – zapomnianego skrzydłowego, którego selekcjoner Kałuża uważał za "materiał na gwiazdę światowego formatu". W reprezentacji rozegrał on jednak tylko jeden mecz, właśnie z Węgrami (skądinąd znakomity). W czasie okupacji był powołany przez Seppa Herbergera na konsultacje do reprezentacji Niemiec. Został jednak wydalony ze zgrupowania za używanie języka polskiego. Tacy to byli folksdojcze... Zmarł w rodzinnej Rudzie Śląskiej w 1995 roku.
Od króla do zdrajcy
Czas na strzelców goli. Leonard Piątek strzelił jednego – z rzutu karnego. Według części relacji przyznano go po tym, jak jeden z Węgrów zablokował ręką strzał Barana, według innych – po faulu na Wilimowskim. Piątek w reprezentacji zdobył 11 bramek w 17 meczach. Był snajperem wybitnym, w lidze ustępował tylko Teodorowi Peterkowi i właśnie Wilimowskiemu. I choć tak jak oni pochodził z Chorzowa, to związany był nie z Ruchem, tylko z AKS Chorzów. W 1939 r. AKS przemianowano na Germanię Koenigshutte. Piątek podpisał volkslistę i dalej w nim grał. Był jedną z największych gwiazd okupacyjnych rozgrywek o mistrzostwo Górnego Śląska. Dzięki temu, że Germania tak bardzo od niego zależała, najdłużej ze wszystkich unikał powołania do wojska. Ale w końcu, w 1944 r. Wehrmacht upomniał się i po niego. Szybko został ranny i w 1945 r. wrócił do kraju. Jako "zdrajca" doświadczał wielu przykrości aż zmarł w 1957 roku po długiej chorobie.
Według historyków, to Piątek był piłkarzem, który kontaktował się z Józefem Kałużą w czasie okupacji i któremu kapitan związkowy przekazał, że "Ślązacy winni grać, bo będą jeszcze Polsce potrzebni". Również rząd na uchodźstwie i kościół katolicki zalecały, by Ślązacy podpisywali niemieckie listy narodowościowe. Przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa. Odmowa zwykle oznaczała egzekucję.
Po szybkiej aneksji Niemcy wprowadzili na Śląsku względny spokój. Do Katowic, Chorzowa czy Bytomia nie docierały informacje o tragediach dziejących się kilkadziesiąt lub kilkaset kilometrów dalej. Choć może to zabrzmieć szokująco, wielu śląskim piłkarzom było po prostu obojętne, dla kogo grają. Byle dalej grać.
– Sportowcy i generalnie mieszkańcy raczej nie mieli mocnych tendencji, żeby bardzo poważnie dawać odpór drugiej stronie. Co innego prasa, media, skrajne organizacje. Ludzie starali się zachowywać do polityki zdrowy dystans. Funkcjonowała przecież przed wojną na Śląsku linia tramwajowa, która na swojej trasie trzykrotnie przekraczała granice państw – tłumaczył na łamach Weszło.com. historyk śląskiego futbolu, Mariusz Kowoll.
Nazistowska indoktrynacja nie robiła na nich wrażenia. Kowoll podaje przykład Gerarda Cieślika, który jako młody chłopak, w 1944 roku, został wcielony do Wehrmachtu, a po kapitulacji cudem uniknął zsyłki do łagru. Po wojnie wypowiadał się o nazistowskim reżimie bardzo krytycznie, a w reprezentacji Polski odegrał rolę więcej niż kluczową.
Orzeł biały, orzeł czarny
Tak nie było niestety w przypadku Ernesta Wilimowskiego. Główny bohater meczu z Węgrami to postać najlepiej znana, najlepiej udokumentowana i budząca największe kontrowersje spośród tu wymienionych. Z wielu względów.
Po pierwsze, jako jedyny z drużyny, która pokonała Węgrów, nie został w kraju, tylko już w 1940 wyjechał na Zachód, do Saksonii (rzekomo za radą Kałuży). Wcześniej grał przez chwilę w Bismarckhutter z Giemsą i w 1.FC Kattowitz z Dytką.
Po drugie, jako jedyny zagrał dla Trzeciej Rzeszy. I to nie raz, a osiem. Strzelił w tych meczach 13 goli. Zamienił białego orła na czarnego.
Po trzecie, był najlepszy. Twierdził tak każdy, kto widział go w akcji. Od Kazimierza Górskiego, przez Bohdana Tomaszewskiego po Fritza Waltera.
Życiorys rudego łącznika o krzywych nogach i odstających uszach był już wielokrotnie, dogłębnie opisywany, ale jego życiowe wybory do dziś budzą wielkie emocje. Zdaniem redaktora Tomaszewskiego, "słowo zdrajca jest okrutne, ale w przypadku Wilimowskiego uzasadnione". – My tu walczymy w Polsce, Armia Krajowa, podziemie, a on tam sobie gra w barwach niemieckich – tłumaczył.
Należy jednak pamiętać, że "Ezi" urodził się w niemieckiej rodzinie jako Ernst Otto Pradella. Jego ojciec, Ernest-Roman, zginął na froncie wschodnim I wojny światowej. Matka Paulina poślubiła potem Polaka, Romana Wilimowskiego, który usynowił 13-letniego "Pradeloka" i nadał mu swoje nazwisko. Młody Wilimowski nie mówił o sobie, że jest Polakiem albo Niemcem, tylko Górnoślązakiem.
W wieku 17 lat zadebiutował jednak w reprezentacji Polski, a według dr Gawkowskiego, po meczu Niemcy – Polska (4:1) w Chemnitz w 1938 roku mówił dziennikarzom, że nie ma się co obawiać o jego przynależność reprezentacyjną, bo czuje się stuprocentowym Polakiem...
Trzy lata później przyjechał z reprezentacją Rzeszy do Bytomia na towarzyskie spotkanie z zaprzyjaźnioną Rumunią. To był pierwszy mecz Niemców na Górnym Śląsku i najważniejsze sportowe wydarzenie od lat. Organizatorzy stawali na głowie, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Na stadion przyszło 55 tysięcy widzów, którzy oglądali, jak Niemcy gromią Rumunów 7:0. Zestresowany Wilimowski zagrał podobno przeciętnie, ale strzelił ostatniego gola.
To nie była jego ostatnia wizyta na polskiej ziemi. Był jeszcze rzucany po klubach w Katowicach i Krakowie, ale po wojnie osiadł na stałe w Niemczech. Grał w piłkę do 1959 roku, ale w kadrze Herbergera tylko do listopada 1942. W Polsce uznano go za zdrajcę i wymazano z kronik. Zresztą w Niemczech też szybko o nim zapomnieli. Po cudzie w Bernie mieli już innych bohaterów, prawdziwie swoich.
Na mistrzostwach świata 1974 w RFN miał powiedzieć Kazimierzowi Górskiemu, że bał się powrotu do Polski. Już po upadku komunizmu, w 1995 roku dostał zaproszenie do Chorzowa na obchody 75-lecia Ruchu. Miał przyjechać, ale zmienił zdanie. Zmarł dwa lata później w Karlsruhe. Na pogrzebie nie pojawiła się delegacja PZPN.
***
Był być może najlepszym polskim piłkarzem w historii. Ale poza boiskiem jego geniusz ulatywał. Według historyków i dziennikarzy, którzy mieli z nim styczność, był prostym, zakompleksiony, może nawet zagubionym człowiekiem. Któremu przyszło żyć w bardzo trudnych czasach i podejmować bardzo trudne decyzje.
Zainteresowanych zgłębieniem losów "Eziego" polecam poniższy reportaż radiowy. Można w nim usłyszeć oryginalne nagrania głosowe piłkarza, który ośmieszał rywali z uśmiechem na ustach.
Wilimowski strzelał gole dla Niemców, jego koledzy walczyli pod Monte Cassino albo byli więzieni w hitlerowskich obozach, ale, co najważniejsze, wszyscy przeżyli wojnę. Ich trenerzy nie mieli tyle szczęścia. Józef Kałuża zmarł w październiku 1944 z przyczyn naturalnych, na zapalenie opon mózgowych. Wcześniej konsekwentnie odmawiał współpracy z okupantem, odrzucił stanowisko sportfuehrera w Generalnym Gubernatorstwie. Spoczywa na Cmentarzu Podgórskim w ukochanym Krakowie.
Jego asystent, Marian Spoida, 14-krotny reprezentant Polski i podporucznik rezerwy 3 pułku lotniczego, walczył w kampanii wrześniowej. Dostał się do radzieckiej niewoli i został zastrzelony przez NKWD w Lesie Katyńskim. Podczas ekshumacji znaleziono przy nim legitymację Warty Poznań. Grał dla niej od 1916 do 1929 roku. Pośmiertnie awansowano go na porucznika.
Epilog
Porażka 5:6 z Brazylią po dogrywce i czterech golach 21-letniego Wilimowskiego na mundialu w 1938 uważana jest za sukces zespołu Kałuży. Historycy zgodnie twierdzą jednak, że gdyby nie wojna, w 1942 roku Polska mogła pokusić się o dużo lepszy wynik, może nawet o medal. Podkreślają, że to właśnie w 1942 r. Wilimowski rozgrywał najlepsze mecze w reprezentacji Niemiec. Pierwszym zwiastunem nowej, silniejszej reprezentacji miała być wiktoria z Węgrami...
Źródła:
"Mistrzostwa Polski. Ludzie (1918–1939). 100 lat prawdziwej historii", Andrzej Gowarzewski, 2016
"Ostatni mecz", Andrzej Gomołysek, Magazyn "Retro Futbol", numer 4, styczeń 2015
https://www.sport.pl/sport/1,65025,1899623.html
https://sport.interia.pl/raporty/raport-mistrzostwa-swiata-2014/ms-w-brazylii/news-ernest-wilimowski-zapomniana-legenda-czy-zdrajca-polski,nId,1434011
http://historiaruchu.pl/?page_id=542
https://katowice.wyborcza.pl/katowice/7,35024,24815191,oto-niezwykla-historia-bramkarza-skrzywdzonego-przez-zycie.html
https://dzienniklodzki.pl/rycerze-wiosny-narodzili-sie-w-zabrzu-mecz-stulecia-pilkarzy-lks/ar/c2-14504505
Za pomoc w realizacji materiału dziękuję Bartoszowi Nosalowi.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (964 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.