Zadzwoniłem na początku marca. Miałem odwiedzić Grzegorza Latę okolicznościowo w prima aprilis. Umówiliśmy się na kontrolny telefon 25 marca o trzynastej. Żeby łatwiej zapamiętać. Odebrał, nawet nie był aż tak przygnębiony pandemią. Stanęło na tym, że kolejne łączenie zrobimy 1 kwietnia w samo południe. A potem dzwoniłem do króla strzelców MŚ 1974 codziennie. Oto zapis siedmiu rozmów przedurodzinowych solenizanta z 8 kwietnia.
Środa, 1.04
Jerzy Chromik, TVPSPORT.PL: – Cześć, Grzesiu. Dzwonię zgodnie z umową.
– No nie, myślałem, że żartowałeś z tym telefonem w prima aprilis.
– To ty zawsze byłeś skory do żartów.
– Nie będę znów prostował, że to nie ja wprowadzałem tego konia Szarmachowi po klatce schodowej na piętro. To chłopcy z drugiej drużyny. Niektórzy już nie żyją.
– A twój najbardziej udany dowcip?
– W Lokeren włożyłem naszemu bramkarzowi do plecaka pół pustaka. Pięć dni nosił, a my codziennie pytaliśmy go, czy przypadkiem się nie buduje. Jak wyszło na jaw, to dobrze, że nie rozbił tego pustaka na mojej głowie.
– A takie żarty na co dzień?
– Były na okrągło. Ja ci powiem, że ten prima aprilis to jest przereklamowany. Takie komunistyczne święto dla dzieci.
– A tobie co zrobiono fikuśnego?
– Obcięto mi przód w skarpetkach. Wkładam, a palce na wierzchu. Na szczęście drużyna miała dla mnie parę rezerwową. W dowcipach brylował w reprezentacji Adaś Musiał. Niezły dowcipniś był też z Zygi Kukli.
– Jesteś teraz na zewnątrz domu, bo zasięg jakby gorszy?
– W środku. Z okna patrzę na rzekę San…
– Masz jakiegoś sąsiada?
– Teraz tylko jednego. A po prawej i po lewej stronie domu to tylko lasy państwowe. Aha. Jeszcze jest domek letniskowy, ale poza sezonem pusty.
– A swojego lasu nie masz?
– Nie pozwalają mi dokupić, bo sami ciągle coś zalesiają.
– Dom okazały, dwa czy trzy piętra?
– No co ty. Nie ma żadnych schodów. Wszystko w poziomie.
– Z trawy wchodzisz prosto do pokoju?
– Są trzy schodki od strony parkingu, ale to wszystko. Powierzchnia całkowita domu 144 metry kwadratowe. 110 metrów zajmuje patio, olbrzymie okna, wszystko pięknie przeszklone. Living i dining room. Kuchnia otwarta ma 60 metrów kwadratowych.
– Sąsiad raczej przyjazny?
– 150 metrów niżej. Nam sprzedał górną część swojej starej działki. A ten domek letniskowy ma obok dwa stawy, dokładam się do zarybiania. Łowimy sobie latem rybki.
– A gdzie ty właściwie mieszkasz?
– Na granicy wsi Chołowice i Kupna. Granicą jest strumyk w małym wąwozie. Sąsiad jest w Chołowicach, a ja już w Kupnie.
– A ile to "wKupne" kosztowało?
– Tajemnica handlowa. W Chołowicach jest 15–16 chałup.
– Kiedyś mówiło się dymów…
– Tak, dymów. Czyli tyle, ile kominów. W Kupnie jest trochę więcej. Od 25 do 30 chat.
– A proboszcz jest na miejscu?
– Nie, dojeżdża do kościołka z Krasiczyna. Jest zawsze o 8.30. Ostatnio liczy wiernych. Na mszy było siedem osób, ale siedzieli dość daleko od siebie, zgodnie z wytycznymi.
– Pamiętasz z filmu Barei monolog Józefa Nalberczaka o życiu w drodze?
– Nie za bardzo.
– Nie szkodzi. Opisz swój dzień od obudzenia. I powiedz, czym się różni twoje dzisiaj od wczoraj.
– Budzi mnie zawsze słoneczko, bo z tej strony mamy sypialnię…
– Otwórz okienko na wschodnią stronę, daj dla ochłody łyk zimnej wody.
– Około ósmej się jeszcze przeciągnę, potem toaleta, zęby umyję, a żona podaje śniadanko. Jaja sadzone lub na miękko. Jem dużo jarzyn. Serek biały i jajka biorę od sąsiadki z dołu. Produkty z wolnego chowu!
– A później?
– Po śniadanku czyszczę kominek. Popiół wyciągnę, drewno poukładam na wieczór, te czynności uwielbiam. Potem kawkę wypiję i wychodzę na dwór. 4 godziny zajęły mi dziś porządki po zimie, wczoraj przycinałem żywopłot, ale dzisiaj musiałem poprawić sekatorem to, czego maszyna nie wzięła. Gorzej, że krety mi weszły pod trawnik.
– I już była 15.30.
– No to odebrałem kilka telefonów. I tak do zmierzchu.
– Czytasz dużo?
– Powiem ci, że teraz to nawet dwie naraz. Lubię książki Archera, tego który napisał "Kane i Abel", a teraz czytam jego inną książkę, o magnatach prasowych. A ta druga to jakiś tytuł Bondy. Zaraz sprawdzę…
– Daj spokój! Jutro mi powiesz…
– Co ty, pójdę i wezmę z sypialni książki pod pachę. Zaraz ci powiem. O, Bonda to "Czerwony pająk"! To jest kryminał, powiem ci. To trzecia część trylogii. A propos Trylogii. Jak byłem dzieckiem, to ojciec czytał mi Sienkiewicza do snu. Rozdział, czasami dwa. Do dziś tak mam, że jak czytam, to nie dociera nic, co się do mnie mówi. Teraz księgarnie poupadały, ale jak jadę do tego, jak to się nazywa, co mają i płyty, i książki…
– Empik!
– No, Empik. To tam pytam o tytuł, pani sprawdza w komputerze, a potem mówi mi, że za trzy, cztery dni sprowadzi. No to czekam, a potem czytam… A Archera książka to "Stan czwarty".
– Coś o Krzyśku Stanowskim?
– Nie żartuj sobie!
– Oglądasz mecze z naszego archiwum?
– Widziałem Polska – Holandia na 4:1. Innych na razie nie daliście. A wczoraj to obejrzałem sobie finał z 1978 Argentyna – Holandia.
– Niezapomniany głos pana Jana…
– Z Ciszewskim, to miałem, proszę ja ciebie, różne zabawne historie.
– Masz jakąś na podorędziu?
– Szarmach strzelił pięknego gola Argentynie, po moim podaniu, a Cis powiedział, że Deyna mu podał. Po jakimś czasie powiedziałem Jankowi o tej pomyłce, a on na to: – Nie wpieprzaj się młody w moją robotę. Mam tylko ekranik na stanowisku, a ty myślisz, że na nim wszystko dokładnie widać? Ha, ha, ha... Trzeba było mu czasami trochę dokuczyć, choć to był nasz najlepszy sprawozdawca w historii. A innym razem złapałem go za mocno za rękę. Potem mu spuchła i musiał ją trzymać pod zimną wodą. No to mnie ostrzegł: – Słuchaj no ty, młody pajacu. Dziś cię ani razu nie wymienię podczas transmisji. To ja mu na to: chyba że strzelę gola. Strzeliłem. Wracam do domu, a żona: wyobraź sobie, że Ciszewski tylko raz przez cały mecz powiedział Lato! Bo musiał – odpowiedziałem. Janek to był jednak dowcipny gość.
– Tylko ten hazard go zżerał przez lata.
– No tak! Powiem ci, że nie tylko jego. Mam takiego przyjaciela, który przegrał wszystko. Cały majątek puścił w kasynach. Ja też, i owszem, tam zajrzałem w Monte Carlo, rozumiesz, ale przeznaczałem góra dwieście dolarów na zabawę. Takie drobne pieniądze. A stawiałem tylko pieniądze wygrane, nigdy nie sięgałem głębiej do kieszeni. Jak przegrałem to, co wygrałem, to szedłem do baru i koniec.
– Podstawowa zasada: trzeba wiedzieć, kiedy skończyć.
– No oczywiście! Nikt z kasynem jeszcze nigdy nie wygrał. W Las Vegas wybudowanie takiego z hotelem kosztuje najmarniej miliard dolarów. A w dwa lata się zwraca! Rozumiesz? No to chłopie trudno o lepszą inwestycję. Ludzie grają jak w amoku, powiem ci.
– Wszystko jest dobrze policzone. Ale ciebie się w życiu pieniądze raczej trzymały?
– Powiem ci tak. Nigdy mi się nie przelewało. Jak było trochę lepiej w domu, to mi ojciec umarł. Miał ledwie 37 lat, a ja 9. Potem mama się mordowała z dwoma łobuzami, bo mam starszego brata Ryszarda. Kalendarzowo niby dwa lata, ale w miesiącach wychodzi mniej. A jak zarobiłem już większe pieniądze, no to mama zmarła mi w wieku 52 lat.
– Lubiłeś oszczędzać?
– Na pewno nie byłem taki, jak większość piłkarzy dzisiaj – łatwo przyszło, łatwo poszło. Oni nawet więcej wydają, niż zarabiają.
– Teraz też nie przymierasz głodem…
– Ten nasz byt dzięki wspaniałej żonie jest w porządku. Żyjemy sobie spokojnie na emeryturze. Nie jesteśmy bogaci, ale stać nas na przyzwoite życie. Jak mamy jechać na wakacje, to jedziemy na wakacje. Rozumiesz. A jak mamy ochotę zmienić auto, to zmieniamy. Trochę dopłacam do nowego po sprzedaniu starego i jakoś się toczy. Dzieci wykształcone, syn Paweł studiował w Toronto, córka Magda kształciła się w Krakowie. Skończyła Akademię Ekonomiczną. Są ustawieni i dobrze sobie dają radę w życiu. Tylko zdrowie jest nam wszystkim potrzebne.
– Głos twój trochę faluje, to pozwolisz, że zadzwonię jutro za dnia, może będziesz na zewnątrz miał lepszy zasięg. OK?
– No pewnie. Jutro u nas ma trochę padać, ale dzwoń jak ci wygodnie.
Czwartek, 2.04
– Dzień niech będzie dobry. Jak tam radzisz sobie z odkażaniem, kupiłeś płyn na stacji?
– Coś ty! Sam zrobiłem. Kiedyś dostałem w Zakopanem śliwowicę zbójecką 0,7 litra, 75 procent woltażu. Wziąłem spryskiwacz po płynie do szyb, taki dozownik pod ciśnieniem, wypłukałem, potem wyparzyłem. I powiem ci – jak znalazł! Trochę rozcieńczyłem śliwowicę i płyn na pewno ma co najmniej wymagane 60 procent alkoholu, co wystarcza w zupełności do dezynfekcji. Raz na tydzień jeździmy po zakupy. Odkażam sobie i żonie ręce przed wejściem i po wyjściu ze sklepu i jesteśmy bezpieczni... Gorzej z autem. Śmierdzi w nim okrutnie, gdyby nas drogówka zatrzymała, to nie ma zmiłuj się ani przebacz! Ale pewne zasady bezpieczeństwa trzeba zachować. Po przyjeździe do domu też pierwsze co, to myjemy ręce. Rozumiesz. Na razie w okolicy to cisza i spokój, ale wszyscy przestrzegają zasad.
– A wieczorem przy meczu…
– Teraz to tylko powtórkowym. Ostatnio, jak już mówiłem, obejrzałem Polska – Holandia. Inaczej się dziś na to patrzy, bardziej na zimno, ale gra była niezapomniana.
– To jeden z najlepszych w twojej karierze?
– No nie. Numer jeden to Wembley, numer dwa to ten z Argentyną w MŚ 74, a ex aequo Polska – Brazylia i Polska – Francja o trzecie miejsca na świecie.
Następne
– Urodziłeś się w Malborku. A pamiętasz taki skecz Marcina Dańca? Wyciąga paczkę papierosów i mówi do kumpla: no to po Malborku…
– Nie znam, a do Malborka to się nawet w tym roku wybieram. Choć kto to dziś wie? Miałem w planie odwiedzić grób dziadków pod Tczewem, zapalić świeczkę.
– To ty Grzesiu jesteś Krzyżak?
– No, tam się urodziłem, ale ojciec miał złoty fach i zanim wylądowaliśmy na stałe w Mielcu, to trochę Polski zwiedziłem.
– Lada dzień 70. urodziny.
– Jedna kosa już będzie z przodu. 8 kwietnia, co zrozumiałe, nikogo nie zapraszamy. Chciały mi dzieci zrobić fetę w knajpie na 70 osób, ale zdrowie najważniejsze. Może zrobimy te obchody za rok? Na pięćdziesiątkę to mi niezłą niespodziankę zrobili. Niby tylko kolacja miała być, a oni 50 osób zaprosili do restauracji. Podjeżdżam z żoną i teściową Anielą, patrzę, a tu jakiś znajomy samochód na parkingu. Pytam żonę, co tu robi nasz przyjaciel. A ona, że pewnie gości ma z USA. Potem chciałem teściową przepuścić w drzwiach, a ona: – Nie, idź pierwszy. To twoje święto. Wchodzę i… zesztywniałem. Same znajome gęby. Oni w śmiech, a ja w konsternacji.
– Sześćdziesiąte, wiadomo…
– Miały być, ale po katastrofie smoleńskiej nie mogłem ich zrobić. Wszystko było zapłacone, no to zabraliśmy prowiant do domu i była uczta tylko dla najbliższej rodziny.
– Oszaleć teraz można…
– Nie narzekam. Współczuję tylko tym w blokach. Siedzą jak w kurniku na grzędzie. A ja sobie wyjdę, drwa porąbię, żywopłot przytnę. W kominku trzeba jeszcze zapalić. Do lasu sobie pójdę. Mam co robić.
– Lubisz nadal wypić?
– A kto nie lubi? Teraz to tylko po lampce białego albo czerwonego do kolacji. Z żoną rozpijemy butelkę, bo to tylko cztery rozlania. A jak sąsiad przychodził jeszcze niedawno na meczyk, to wystawiałem butelkę ulubionej whisky. Nie, żadnego tam blenda, to dla mało wprawionych. Lubię szczególnie jednego single malta – Oban się nazywa. Trudno dostać osiemnastkę, to kupuję czternastolatka. Miód w przełyku, proszę pana.
– Wiem, mam go w barku…
– I co?
– Dozujemy!
– To do usłyszenia jutro.
Piątek, 3.04
– Nie przeszkadzam?
– Nie, nie.
– A jak mnie słychać?
– Lepiej niż wczoraj. No właśnie, bo ja tu mam nawet dobry Internet i wszystko…
– Miałem zapytać o dostęp do sieci.
– Której? Rybackiej? Bo jak pamiętasz mam blisko stawy. Sieci nie zarzucam, ale z wędką to jak najbardziej.
– Chodzi mi o sieć internetową…
– Mam nawet adres mailowy. Podać ci?
– Już piszę…
– … a po małpie wpisz kropka com!
– Może przed com jest gmail?
– Wydaje mi się, że nie, ale jeszcze sprawdzę, poczekaj, pójdę do living roomu. Bo to wiesz, jak to jest, mogę dobrze nie pamiętać, bo człowiek sam do siebie maili nie wysyła. Ha, ha, ha, ha…
– Living roomu? To jednak nieźle znasz obcy. Znajomy opowiadał mi, że nawet dowcipy opowiadasz po angielsku, a to ponoć nie jest takie proste. Robiono z ciebie głupka na potrzeby kampanii wyborczej?
– Ja swój rozum zawsze miałem. Sprzedajni dziennikarze robili tylko ze mnie buraka.
– Ponoć nie chcesz, by twoje nazwisko było odmieniane. Powinno się mówić podanie do Lato, a nie do Laty?
– Coś ci powiem. Było tak. To profesor Miodek uważał, że trzeba je odmieniać przez wszystkie przypadki, ale rozumiesz, jak by to wyglądało na dyplomach i pucharach. Często mnie pytano, jak grawerować. To mówiłem – zostawcie w mianowniku, piszcie dla Grzegorza Lato, to przynajmniej będzie wiadomo, o kogo chodzi! A Lacie, to się wiesz z czym kojarzy… Ha, ha, ha. Ale się nie obrażałem, jak mnie odmieniali.
– Jak wspominasz lata prezesury?
– Powiem ci tak. Panowie prezesi wojewódzkich związków długo mnie namawiali. Bo była wtedy nagonka na PZPN przez tę korupcję. Szukano kogoś jak tarczy. Ja byłem w prezydium, a potem w zarządzie PZPN. Poprosiłem o dwa dni do namysłu, żebym to przemyślał. Nie leciałem po ten stołek na zabój. Rozumiesz. Potem powiedziałem im, że warunek jest jeden: chcę mieć gwarancję, że dotrzymają słowa na zjeździe. I tak mnie wybrali. Potem mnie paru sprzedało. A nawet zdradziło, ale takie jest życie.
– Symbolem twego odejścia jest działka, na której miał stanąć okazały gmach PZPN…
– To, że go nie ma do dziś, to jeszcze nic! Ja ci powiem, że załatwiłem ze skarbnikiem UEFA, że dadzą nam pożyczkę 10 milionów euro na 0,5 procent. Koszt tego przedsięwzięcia miał być od 42 do 45 milionów. Rozumiesz? I jeszcze było tak ustalone, że nie będziemy spłacać żadnych rat. Po trzech, czterech latach mieliśmy napisać podanie, że mamy problemy finansowe i wszystko miało być umorzone. Bo UEFA to przecież jedna wielka rodzina, no nie…
– I byłaby siedziba PZPN za darmo!
– Cudna, powiem ci szczerze, no. Było już pozwolenie na budowę, wszystko gotowe.
– Tylko wbić pierwszą łopatę!
– Tak!
– A teraz policzmy te 8 lat po ileś tam tysięcy miesięcznie za wynajem. Jak krew w piach…
– Były takie zarzuty, że to daleko, bo w Wilanowie, argumentowano, że będą problemy z dojazdem działaczy z Dworca Centralnego. No, ale na Bitwy Warszawskiej dziś też niełatwo dojechać, bo tłok jak cholera. A zobacz, gdzie FIFA i UEFA się wybudowały? W Genewie mają? No sprawdź, proszę! W szwajcarskich wsiach! I bez problemu dojeżdżają wszyscy! Ale to nie mój problem już…
– Grzesiu, chciałbym…
– Chwileczkę. Ja ci powiem coś jeszcze. My byśmy to wcześniej wybudowali, tylko że prezydent Warszawy za długo obiecywała nam lokalizację na Bielanach. Miała sprzedać nam działkę. Misiek Listkiewicz jeździł i jeździł do tych urzędników i nic z tego nie wyszło. Mówili coś o przetargu, zaczęli kręcić. Trzeba było nam powiedzieć od razu, o co chodzi. Straciliśmy dwa lata. A w tle było EURO, każdy chciał się ogrzać.
Sobota, 4.04
– Yes, yes, yes!
– To ja, twój codzienny prześladowca…
– Słucham jaśnie pana!
– Coś z refrenu piosenki: jak minął dzień…
– Jak minął dzień, tego nie wie nikt.
– Ty wiesz chyba najlepiej.
– Powiem ci, ładną pogodę mieliśmy dzisiaj, trzynaście stopni. Do tego przepiękne lazurowe niebo, no bajka! Popracowaliśmy z żoną na zewnątrz domu ponad cztery godziny.
– Grządki?
– Też, ale ja akurat rozpostarłem namiot letni, na patio, tak że…
– Jesteś już gotowy na lato!
– Tak, przygotowuję się na lato.
– Lato wszędzie, lato wszędzie, co to będzie, co to będzie?
– Na Wielkanoc ma być ponoć 18–20 stopni, to będziemy ze Zdziśką świętowali na świeżym powietrzu.
– Od ilu lat jesteście w związku?
– W PZPN nigdy nie byliśmy razem!
– A w małżeńskim?
– Od 1972 roku.
– Przed czy po igrzyskach w Monachium był ślub? Ile to już lat…
– To sobie policz, masz teraz szkołę w telewizji, arytmetykę dla klas pierwszych, więc policzysz dokładnie.
– Wypuściłeś się dziś poza ogrodzenie?
– Jeśli gdziekolwiek się oddalam, to na spacer albo rowerem do lasu. Chyba, że samochodem po zakupy. Dzisiaj go nie odpalałem, rozumiesz, bo po zakupy byliśmy we wtorek i dopiero pojedziemy po świąteczne, też we wtorek. Wybierzemy się tam około 11, bo mamy oboje 65+, więc wpasujemy się w ten korytarz życia starców. I na tydzień nam starczy!
– A jak jest kolejka i trzeba zachować dwa metry odstępu, to jak rozdawać pod sklepem lub w sklepie autografy?
– Dowcipkujesz, a tak jest. Zdarzają się jeszcze na wsi tacy, co chcą podpis. Jak najbardziej. A niby cała okolica już wie, że tu mieszkam. A dzisiaj to nawet dostałem w gminie Krzywcza tytuł honorowego obywatela.
– Taka gmina, że nie zapomina!
– Udzielam się, po wszystkich dożynkach jeżdżę, to doceniają! Tu są, powiem ci w zaufaniu, całkiem inni ludzie niż w mieście. Żyjemy wszyscy zgodnie i wesoło, choć teraz się nie spotykamy. Dzwonią tylko do mnie. Ostatnio nawet chcieli przyjechać z kamerą, ale powiedziałem: żadnych spotkań! Mowy nie ma!
– Ktoś z ośrodka regionalnego z Rzeszowa?
– Nie, z Mielca. Nawet wiem, kto by to był, bo zawsze go wysyłają.
– Pewnie najmłodszy w redakcji?
– Powiedziałem wprost – panowie, chcecie jakiś drobny wywiad, to proszę bardzo, przez telefon, bez ryzyka! Oni siedzą w Warszawie w domach, a wysyłają młodego.
– Przy koronawirusie dużym zagrożeniem, nie tylko dla siedemdziesięciolatka, są tzw. choroby współistniejące. Masz jakieś?
– Nie jest ze mną źle, ale już codziennie mam SKS! Muszę o tym pamiętać. Ha, ha, ha, ha… Mam jakieś drobne dolegliwości, rozumiesz.
– Nadciśnienie?
– Jakie tam nadciśnienie, pół pigułki biorę dziennie, co to jest!
– Cukrzyca?
– A i owszem, typu drugiego, czyli starcza. Rano i wieczorem zbijam nieco wskaźnik. Ale w moim wieku to prawie każdy ma już podwyższony poziom. No, ale nie mam 380 czy 500 jak inni. Ledwo 170, 180. Co to jest. A jak masz dobrą dietę i pijasz dobre wina, to żadne zagrożenie.
– A sąsiad z dołu to teraz przynajmniej pomacha z daleka?
– Mamy ścisły kontakt codziennie, ale już nie podchodzimy do płotu.
– Nie tak jak Pawlak z Kargulem.
– Zdziśka, z żoną sąsiada, Terenią, to są przyjaciółki od lat. Teraz już nie ma tego całowania i wylewnego witania. Wszystko jest na bezpieczną odległość.
– Sąsiadka tylko jajka z wolnego wybiegu wystawia za płot i koniec.
– Do tego serek biały, powiem ci, że takiego sera to nigdy nie jadłeś, a możesz zjeść u nas. A kury sąsiadów to chodzą nawet po mojej posesji.
– Karmią się u was, to jajka powinny być za darmo.
– Nie jestem z tych, co nadużywają popularności. Każdy chce zarobić. Płacę za wszystko tyle, ile się należy. Ludzie ciężko pracują nie po to, by rozdawać sąsiadom. Nigdy nie brałem niczego na krzywy ryj. Nie lubię wykorzystywać popularności i nigdy nie lubiłem.
– Też bym tak chciał, ukryć się gdzieś daleko od szosy.
– Powiem ci, jak kupiliśmy tę działkę, to zastanawialiśmy się z żoną, czy na niej coś postawić, czy nie. I ona powiedziała, Grzesiek, postawmy! I wygrała, jak szóstkę w totolotka. Wziąłem trzech młodych architektów, powiedzieliśmy im co chcemy, potem poprawili wstępny projekt i poszło.
– W bańce się zmieściłeś?
– Podobno dżentelmeni nie mówią o pieniądzach, a ty chytrze chciałeś mnie podejść. Nie z tej, to z drugiej strony, ha, ha, ha…
– Nie chciałem ułatwiać zadania skarbówce, bo dom stoi już siedem lat. Wiem od ciebie, ile miała kosztować nowa siedziba PZPN, to myślę sobie, dom byłego prezesa chyba był tańszy. Ale ile razy? Stąd pytanie. Przepraszam Grzesiu za wścibskość. Chciałbym tylko kiedyś zobaczyć to architektoniczne cacko nad Sanem.
– Wybaczam, jak się to wszystko uspokoi, to zadzwoń.
– Piątek, więc pewnie był postny obiad?
– Oczywiście, moje ukochane śledzie. Do tego jajeczko i sałatka, nazywają ją tu dworcową. Rano był serek feta, typowo grecki, nie żadne tam podróbki. Do tego pomidorek, ogórki, papryczka, bo ja lubię na ostro. Też lubisz? Bo ja uwielbiam.
– 13 stopni w dzień, ale wieczorem trzeba rozpalić w kominku.
– Hajcuje się już jak cholera! W nocy mają być tylko 3 czy 4 stopnie. Nie ma żartów. Ale o wszystko w domu dba komputer, a nie ja. On dobiera parametry. Inteligentny gospodarz, ha, ha, to i dom musi być inteligentny, co nie.
– A na dachu pewnie fotowoltaika i słońce ci prąd dostarcza?
– Nie, nie. Tu się mylisz. Przekalkulowałem i to nam się nie opłaca. Wydałbym 30 tysięcy, a zwróci się po 15 latach. Gwarancję masz na pięć, a cholera wie, ile to na tym dachu wytrzyma. To po co mi taka oszczędność. Zimą za prąd płacę więcej, ale jak podzielę przez 12, to wychodzi 300 miesięcznie. A wszystko mam na elektrykę!
– Ruszasz się jeszcze w tym lesie, robisz przysiady, skłony?
– Po operacji lewego biodra już tylko spacerek i… rowerek. Rower uwielbiam, trochę też czasami pływam.
– Ta operacja biodra to pewnie rachunek za te wszystkie niezapomniane rajdy i zwody w lewo?
– No, jednak piłkarz prawonożny zawsze musi odbić się z lewej, choćby do główki. To lewe biodro było od dawna do rekonstrukcji. Doktor i przyjaciel Arek Bielecki zrobił mi tak pięknie, że nic nie odczuwam. Tylko cienka blizna, mała kreska na skórze została. Perfekcyjna robota.
– Im bliżej 70. urodzin, tym trudniej będzie się do ciebie dodzwonić.
– Dobrzy ludzie jeszcze o mnie pamiętają. Bez przerwy są telefony!
– A zaglądasz do skrzynki mailowej? Wysłałem ci jedyne nasze wspólne zdjęcie. Mecz Orłów Górskiego z redakcją "Przeglądu Sportowego" w Kazimierzu nad Wisłą. Który to mógł być rok…
– O, to… stare dzieje. Tam nadal mieszka znany mi redaktor, kontaktuje się ze mną od czasu do czasu, powiem ci szczerze. Jak jest w potrzebie.
– A gdybym chciał pożyczyć od ciebie 1000 złotych bezterminowo, to poratowałbyś mnie?
– Ja w zasadzie nie pożyczam gotówki.
– Jak śp. Gienio Warmiński. Nie pożyczał od nikogo i nikomu.
– To jest sprawdzone. Jak masz przyjaciela, to daj mu robotę albo pożycz pieniądze. I potem już nie masz przyjaciela!
– Mam taką teorię, że jak ktoś odda złotówkę, to jest wielce prawdopodobne, że odda również tysiąc, a jak nie, to wiadomo…
– Miałem takiego, jeszcze w Stali Mielec. Stał już o 8.30 przed szatnią i czekał na mnie: – Grzesiu, pożycz stóweczkę. A kiedy oddasz? A on: – dziesiątego jest wypłata i dziesiątego ci oddaję. Akurat tego dnia jechaliśmy na mecz, na Śląsk i rozumiesz. Do południa nie oddał, ale za piętnaście dwunasta w nocy ktoś puka do drzwi, żona przerażona otwiera na szerokość łańcucha, a gość mówi, że bardzo przeprasza, ale obiecał oddać sto złotych. Ona: – To jutro pan odda mężowi! A on: – Nie, nie, obiecałem dziesiątego, to muszę jeszcze dziś. Bo mi nigdy więcej nie pożyczy. I oddał przez uchylone drzwi.
– A straciłeś kiedyś dużą sumę przez naiwność?
– Nie, nigdy dużych sum nie pożyczałem. Góra 200-300 złotych. Później miałem z takimi niesłownymi spokój, bo mnie unikali, uciekali na mój widok. Ale jak pożyczyłeś stówkę czy dwie, to niewiele straciłeś, można było machnąć ręką. A potem miałem z klientem święty spokój. Raz był jeden, co chciał ode mnie pożyczyć 3 tysiące. Mówię do niego: zaproś mnie do knajpy, ja zapłacę i taniej mnie to wyniesie.
– A żyją tacy prezesi klubów, u których masz do dziś niewypłacone pieniądze?
– Nie, nie mam takich. Miałem taki jeden przypadek w Widzewie, podpisałem kontrakt z Pawelcem…
– Nikt ci tyle nie da, ile obieca Pawelec. Znam tę maksymę!
– Nie. Inaczej! Nikt ci tyle nie da, co obieca Widzew. Za pierwszy miesiąc mi jeszcze zapłacili, za kolejne trzy już nie. No to przekazałem papiery do PZPN. W Warszawie miało być posiedzenie w mojej sprawie, ale ci prezesi z Łodzi przesłali zwolnienia lekarskie. Mówię: OK, to ja przyjadę innym razem. Na to jednak związek się nie zgodził, zapłacili mi przelewem za trzy miesiące, pieniądze przyszły za trzy dni, kontrakt dwuletni rozwiązali, a potem klubowi wystawili fakturę do zapłaty. I tak sprawa została rozwiązana.
– Wolna sobota. Dzień jak co dzień?
– Ta ostatnia moja jako sześćdziesięciolatka była przepiękna, 12 stopni na plusie. Od jedenastej byliśmy z żoną na zewnątrz, powalczyłem długo z kretami pod trawnikiem. Potem była kaweczka na patio, w słoneczku – rozumiesz! Elegancko. Pomyślałem sobie, skoro jest tak cudownie, to trzeba otworzyć sezon grillowy! No i otworzyliśmy sezon. Było co na ruszt wrzucić, bo mieliśmy, jak się okazało, dobrą kiełbasę.
– Żadna tam podwawelska, tylko grillowa!
– Tak, oczywiście. Potem na specjalną patelnię rzuciłem boczek, żeby go wytopić, i zrobiliśmy steki. Do tego buteleczka czerwonego winka i czas zleciał.
– A nie piwko?
– Piwko było w południe. Do grilla otworzyłem wino. Do mięsiwa lubię czerwone.
– A jakie kraje winne cenisz?
– Powiem ci tak. Włochy… Hiszpanie mają też w porządku. Uwielbiam wina chilijskie, nie gardzę Australią. Zmieniam repertuar często. Nie podchodzą mi francuskie, bo niektórzy pośrednicy na Polskę oszukiwali od pewnego czasu. Za dużo było podróbek.
– A pani Zdzisława to nie pyta, co to za gość do ciebie codziennie wydzwania?
– Nie, co ty, mam tyle połączeń, że nie daje rady śledzić. Tych z numerów zastrzeżonych to nawet nie odbieram, bo cholera wie, kto się za nimi kryje. Wiesz, o co chodzi. Jak palant się wstydzi numeru, to niech pocałuje mnie w wyświetlacz.
– A mnie masz w kontaktach?
– Wpisałem, jak najbardziej.
– Jutro będzie jeszcze cieplej!
– W sobotę przesiedzieliśmy sześć godzin poza domem. Zobaczymy, jak będzie w niedzielę. Na Wielkanoc zapowiadają nawet 20. Biedni ci, co siedzą w blokach. Dzieciaki obłędu mogą dostać, bo nie mogą wyjść na podwórko. A tu las, tam las…
– I gajowego nie ma!
– Nikt mnie z niego nie wyrzuci. Spokojna głowa! Rozumiesz. Powiem ci, że do pewnych rzeczy się dorasta, przychodzą z wiekiem. Jak jesteś młody, to ważne jest towarzystwo, mieszkanie w centrum miasta. A teraz najważniejsza jest przyroda. Mam nadal dom w Mielcu. Jak nie było koronawirusa, to bywaliśmy tydzień tam, tydzień tu. Latem to nawet dłużej na wsi. A jak wyjeżdżamy na wakacje, to nie ma nas trzy tygodnie ani w Mielcu, ani w Kupnie. Jedziemy przez Malbork, Tczew, potem nad morze do Kołobrzegu. Groby dziadków ze strony mamy są w Słupkowie, 14 km od Tczewa, a 40 od Malborka. Bo ojciec pochodził z Kielecczyzny. Typowy scyzoryk. Ha, ha, ha…
Niedziela, 5.04
– Pamiętaj, abyś dzień święty święcił. Proboszcz przyjechał punktualnie z Krasiczyna na poranną mszę niedzielną?
– Niech będzie pochwalony, jaśnie panie. Może nawet był biskup z Przemyśla. Żartuję, żartuję!
– Niedziela palmowa!
– Wiem, wiem, ale nie byliśmy nigdzie. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Uważamy, że jak w kościele ma być pięć osób, to ma być pięć osób. Im mniej kontaktów z rodakami, tym bezpieczniej. Powiem ci szczerze. Znów mieliśmy przecudną pogodę. Rano była laba niedzielna. Nic nie robiliśmy! Po kawce poszliśmy na patio. Książkę poczytałem, oczywiście Archera. Zostały mi tylko dwa rozdziały do końca. Potem poszliśmy na rybki, ale one nie chciały brać. To było nieważne, czy brały, czy nie brały. Minęły nam dwie godziny nad wodą.
– Z panią Zdzisławą byłeś na rybach?
– A jak! Człowieku, nie masz pojęcia, jak ona jest w tym dobra. Może nawet lepsza ode mnie i wielu zawodowców by załamała.
– To macie dwie profesjonalne wędki?
– Dwie to ja mam do przerwy! Sześć albo siedem.
– Każdy?
– Nie, wspólnie, w końcu jest przecież ciągle wspólnota majątkowa, co nie? Wędki są z wyższej półki, żadne tam bambusowe. Trzeba powiedzieć…
– Same łowią!
– No nie, tak dobrze nie jest, same nie łowią.
– Mówiłeś, że partycypujesz w zarybianiu tych dwóch stawów letniskowego sąsiada. To jakie gatunki ryb pływają?
– Jest szczupak, są liny, karp, okoń, powiem ci, że jeszcze jak ona się nazywa? Tołpyga? Tak, tołpyga.
– Na bogato w tych stawach, ale powiem ci, że ryby na Wielkanoc to średni pomysł.
– Nie musisz wyciągać, najważniejsze, że siedzisz w ciszy, słoneczko ci grzeje i już! Jesteś w naturze, a czy biorą? Co to ma za znaczenie...
– Pływają pewnie blisko dna, bo nocami zimno jeszcze. Do lustra wody mało która się zbliża…
– Niektóre gatunki tak mają. Ta woda musi się nagrzać. Jak nie będzie nocą przymrozków, a w dzień 20 stopni, to zaczną żerować i będzie inna z nimi rozmowa.
– A wyobrażasz sobie na wielkanocnym stole ryby?
– Jajka będą na pewno. He, he, he.
– Po jajka to masz blisko…
– Trzeba wiedzieć, gdzie się wybudować.
– Do wnucząt będziesz miał tylko daleko. Ile masz?
– Pięcioro. Paweł ma dwie córeczki i synka, a Magda też dwie dziewczynki.
– Jest sukcesor, to nazwisko Lato nie zginie! Pewnie bardzo ci ich tam brakuje. Skype to za mało.
– Tak jak przyjaciół. Dzieci z wnukami dzwonią do dziadka codziennie. Ja widzę ich, oni widzą mnie. Żona ma taki mądry telefon.
– Zazdroszczę ci teraz tego domku, masz idealne miejsce do kwarantanny…
– Trzeba było się uczyć za młodu!
– Zenon Laskowik: nie chciało się nosić teczki, trzeba dźwigać dziś woreczki!
– Tak jest. Tylko powiedziałbym trochę inaczej: nie chciało się kopać piłeczki, trzeba lubić teraz klateczki!
– I tym optymistycznym akcentem… Do jutra!
Poniedziałek, 6.04
– Halo?
– 19.00, pora na Telesfora…
– Ha, ha, ha, dobre!
– Też nie lubisz poniedziałku, jak Bohdan Łazuka idący z wajchą w ręku po torach tramwajowych?
– Ten film, powiem ci, uwielbiam.
– A wracałeś kiedykolwiek, wypiwszy, po torach, żeby łatwiej trafić?
– Nie, nie. I nie dlatego, że w Mielcu nie ma tramwajów. A w Warszawie to zawsze był jakiś hotel. Przywieźli, to i odwieźli. No!
– A film ci się często urywał?
– Nie, nigdy. Przynajmniej nie pamiętam! Zawsze wiedziałem, kiedy skończyć libację. Nawet jak zdobywałem mistrzostwo Polski, szybko kładłem się do łóżka. Miałem taką zasadę, dzięki której mnie nikt pijanego nie widział. Nie było żadnego rozchodniaczka ani strzemiennego. Bo wiesz, niektórzy są upierdliwi: ze mną się napijesz jeszcze jednego? Wstawałem od stołu, mówiłem: więcej nie piję, i szedłem niby do toalety. A potem nie wracałem do kompanów. Nie było takiej możliwości, żebym wypił za dużo, powiem ci szczerze.
– A co z tym poniedziałkiem?
– Jak chodziłem do technikum, to poniedziałki były super. Nigdy nie byłem tego dnia na wagarach. Dlaczego? Bo jak mnie jakiś nauczyciel chciał zapytać, to mówiłem: panie profesorze, była umowa, przecież wczoraj grałem mecz i dzisiaj nie mogę odpowiadać. Nie było, że Lato ma za mało ocen. Tego dnia byłem pod ochroną.
– Skoro już mowa o szkole, to jaki masz oficjalny tytuł naukowy?
– Technik mechanik o specjalności obróbka skrawaniem, proszę pana. Żartów nie ma. A kochałem przede wszystkim matematykę, bo ojciec nauczył mnie za młodu grać w szachy. Często ze mną grywał.
– Królewska gra!
– I bardzo rozwijająca. Brat ciągle ze mną przegrywał, a jak słyszał: szach mat, to chciał roszadę robić.
– Umiejętność przewidywania kilku ruchów do przodu przydawała ci się też na boisku.
– A jak. Nie raz i nie dwa. Można też powiedzieć w uproszczeniu, że nawet żonę wygrałem w szachy.
– No jak, grałeś o rękę?
– Przyniosłem do przyszłego teścia swoje szachy. Często przegrywał, ale jak chcieliśmy iść ze Zdziśką na randkę, to kopała mnie pod stołem i dawałem mu wygrać. Ale szybko zorientował się, o co chodzi.
– Takiemu amantowi nie wstyd było oddać córki. Nawet trzynastego w piątek…
– Nie byłem zabobonny. Żadne czarne koty, żaden trzynasty. Co ma być, to będzie! Aha, miałem ci powiedzieć, że dzwonił do mnie dziś dziennikarz ze Słowacji, może dlatego, że kiedyś grałem z jego rodakiem w Lokeren. Udzieliłem redaktorowi drobnego wywiadu, po polsku oczywiście. Płynnie mówił po polsku.
– Jak ty…
– Można tak powiedzieć, he, he. Dużo o mnie wiedział. To było nawet miłe.
– A co u kretów?
– A wziąłem maszynę i przyciąłem!
¬– Krety? O rety!
– Jakie krety. Trawnik przyciąłem na święta. A z kretami to wciąż walczę, ale to walka z wiatrakami.
– Zalewasz im nory wodą?
– Co ty! Łapię je w takie delikatne pułapki, pakuję do wiaderka, potem do bagażnika i wywożę do lasu ze trzy kilometry od posesji. Niech tam sobie ryją!
– Gdybyś je znakował, to miałbyś pewność, że nie wracają do ciebie. A tak…
– Nie ma znaczenia. Każdy chce żyć.
– A bobry ci nie dokuczają?
– W lesie to wszystko jest, ale bobrów akurat nie ma. Jest za to morze os, ale ich się nie boję, mam na nie też sposób, rozumiesz.
– A nie jesteś uczulony?
– Na szczęście nie jestem. Tylko na ludzką głupotę.
Wtorek, 7.04
– Był taki film przed laty. Tytuł? "Jeśli dziś wtorek, to jesteśmy w Belgii". Niekoniecznie w Lokeren. Oglądałeś?
– Nie znam. U nas jest inaczej. Jeśli dziś wtorek, to byliśmy w sklepie. Trzeba było to i owo dokupić na te 70. urodziny i Wielkanoc, co nie?
– Długa lista? Pamiętałeś o butelce szkockiej?
– Powiem ci, że w Wielkim Tygodniu nie piję alkoholu, tak samo przed Wigilią. Pewne zasady trzeba w życiu mieć! Wątroba też musi odpocząć.
– A ile wydałeś, lista miała być krótka, to pewnie nie więcej niż 500.
– Rachunek ci wyślę, to mi odeślesz pieniądze. A wywiad masz gratis.
– A gdzie były robione zakupy?
– Dziś w Krasiczynie, w sklepie "Piotruś Pan".
– Było jak w bajce? Sami emeryci.
– Bo ja żyję jak w bajce! Jeden młody się zaplątał, ale go wyproszono.
– Bajka nie bajka, ale mija ostatni dzień w życiu sześćdziesięciolatka. Jutro siódemka z przodu, czyli pierwsza kosa. Chodzisz już po podwórku w masce?
– A po co? Przecież tu każdy wie jak wyglądam i jak się nazywam. Mogą nie wiedzieć, ile mam lat, ale wieku też się nie wstydzę. PESEL nie kłamie…
Z Grzegorzem Latą rozmawiał Jerzy Chromik
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1004 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.