Pandemia koronawirusa pokrzyżowała plany organizatorom największych imprez sportowych, wstrzymała najważniejsze ligi świata. Niektórym zawodnikom wirus rodem z Chin uniemożliwił zakończenia kariery w sposób, na jaki zasłużyli. Chcącym pożegnać się z wyczynowym sportem tuż po igrzyskach olimpijskich, podał w wątpliwość sens dalszej rywalizacji. Innym... wydłużył sportowe zmagania o co najmniej rok.
Lata przygotowań, wyrzeczeń, powściągliwości w aspektach pozasportowych. Sukcesy, które przysporzyły popularność. I brak możliwości pożegnania z kibicami w należyty sposób. To nie straszny sen, ale rzeczywistość niektórych zawodników spowodowana pandemią koronawirusa. Nie wyobrażamy sobie ostatniego skoku Adama Małysza bez kibiców, nie przyjmujemy do siebie możliwości, w której po zakończeniu kariery nie mielibyśmy pożegnać choćby Kamila Stocha. Niektórych wybitnych zawodników z innych części świata dopadł taki los.
Koniec zimy – koniec kariery
Gdy koronawirus przedostał się do Europy, w najlepsze trwały zmagania w wielu sportach zimowych. Koniec sezonu miał oznaczać pożegnanie z wyczynowym sportem dla kilku zawodników. Zmuszeni oni zostali do zakończenia barwnych karier bez blasku fleszy i, co najsmutniejsze, bez aplauzu kibiców, których cieszyli latami. Świat biathlonu nie byłby taki sam bez Martina Fourcade’a i Kaisy Makarainen . Oboje stanowili o sile dyscypliny przez lata.
Francuza do uprawiania biathlonu zachęcił starszy brat – zawodnik, którego najlepiej określić może przymiotnik solidny. Simon Fourcade potrafił plasować się w czołówce, był nawet piąty w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, ale... nigdy nie wygrał pojedynczych zawodów. "Zawsze drugi" – można rzec o biathloniście, który karierę zakończył w 2019 roku. Aż osiem razy starszy z braci finiszował na drugim miejscu w Pucharze Świata, zdobył też trzy... srebrne medale mistrzostw globu. Wśród rodzeństwa również był drugi – szybko okazało się bowiem, że to Martin jest urodzonym zwycięzcą. Najlepszy dowód – siedem triumfów z rzędu w klasyfikacji generalnej całego sezonu.
Młodszy z braci w biathlonie wygrał wszystko, co było możliwe. Pięć złotych medali olimpijskich, trzynaście krążków tego samego koloru wywalczonych na mistrzostwach świata, aż dwadzieścia sześć kryształowych kul i aż siedemdziesiąt dziewięć zwycięstw w Pucharze Świata. Zawieszenie karabinu i nart na kołku przez zawodnika takiego kalibru powinno być odpowiednio uhonorowane. Nie było. 31-letni Francuz 14 marca wystartował po raz ostatni w zawodach w Kontiolahti. Do zmagań przystępował jako lider klasyfikacji generalnej, bieg pościgowy wygrał, a ósmej Kryształowej Kuli... nie wywalczył. Wszystko przez zapis w regulaminie, który zabierał punkty z dwóch najsłabszych startów sezonu.
Najgroźniejszy lider Fourcade’a, Johannes Thingnes Boe ze względu na... urlop tacierzyński zrezygnował z kilku startów, nie był zagrożony ujemnymi oczkami, Francuz, który koniec kariery umotywował między innymi... byciem ojcem małego dziecka, wystartował we wszystkich zawodach Pucharu Świata i przez to stracił punkty. Ostatecznie przegrał o... dwa. Przy wręczaniu trofeów za sezon 2019/2020 brawo bili mu tylko trenerzy i rywale – ze względu na pandemię koronawirusa zawody w Kontiolahti rozgrywane były bez udziału kibiców. Gdyby tydzień później odbyły się finałowe zmagania w Oslo, wynik klasyfikacji generalnej mógłby być zupełnie inny. Pożegnanie nadal nie byłoby jednak godne wielkiego czempiona.
Smutna ze względu na brak fanów w Kontiolahti była również Kaisa Makarainen. Finka w 2005 roku porzuciła biegi narciarskie na rzecz biathlonu ze względu na wielką aferę dopingową, jaka wybuchła w tamtejszym związku. Po tym, jak jeden z lekarzy kadry zostawił w łazience nielegalne środki wzmacniające zawodników, z fińskich biegów powoli zaczęli wycofywać się sponsorzy, a znaczna większość najlepszych sportowców została zawieszona. Dyskwalifikacji uniknęła między innymi Makarainen, a przejście do nowej dyscypliny przysporzyło jej popularności i sukcesów. Znana z szybkiego biegania i... niekiedy niezbyt celnego strzelania zawodniczka trzy razy wywalczyła Kryształową Kulę i raz zdobyła tytuł mistrzyni świata. Do pełni szczęścia zabrakło medalu olimpijskiego oraz... kibiców na trasie jej pożegnalnego biegu w rodzinnym Kontiolahti.
Gigantem w swym fachu był nie sportowiec, a... dyrektor Pucharu Świata w skokach narciarskich, Walter Hofer. Od dawna było wiadomo, że sezon 2019/2020 będzie dla Austriaka ostatnim w roli szefa. Wszystko wydawało się idealnie zaplanowane. Imprezą zwieńczającą zmagania i dwudziestoośmioletnią kadencję Hofera miały być mistrzostwa świata w lotach narciarskich w Planicy.
Atmosfera święta, szampan i huczne pożegnanie – to bez wątpienia marzyło się skokowemu rewolucjoniście. Na coś takiego 65-latek absolutnie zasłużył. Zamiast tego pożegnał się w hotelowym lobby w Trondheim, podejmując decyzję o odwołaniu reszty cyklu Raw Air. – Żadne osobiste sprawy nie mogły wchodzić w grę. Znacznie ważniejsze były środki, które zostały podjęte, niż moje pożegnanie z Pucharem Świata – przyznał sam zainteresowany w rozmowie z Sebastianem Szczęsnym.
Austriak zapowiedział, że będzie jednak pojawiał się na zawodach i bacznie obserwował rozwój dyscypliny. Oby więc podczas któregoś z konkursów, a najlepiej podczas przełożonych na grudzień mistrzostw świata w lotach został pożegnany z należną mu pompą.
Przedwczesny koniec sezonu zimowego to jedno, zawieszenie rozgrywek to drugie. Wstrzymane zostały najważniejsze europejskie ligi piłkarskie, w Stanach Zjednoczonych wyczynowego sportu nie można uprawiać, a skala pandemii sprawia, że trudno wyobrazić sobie, by wznowione zostały rozgrywki MLS, NHL czy NBA. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że okazji na pożegnanie się z kibicami koszykówki nie będzie miał 43-letni Vince Carter. Zawodnik, który w najlepszej lidze świata gra od 1998 roku po podpisaniu rocznego kontraktu zapowiedział że obecny sezon będzie jego ostatnim. Gdy 12 marca jego Atlanta Hawks grała z New York Knicks, w trakcie meczu środowisko obiegła informacja o pierwszym zarażonym koronawirusem zawodniku, Rudym Gobercie. Decyzją władz NBA rozgrywki miały zostać zawieszone, a oba zespoły dowiedziały się o tym w trakcie spotkania.
O tym, że może być to ostatnie spotkanie Cartera pomyślał trener Atlanty Hawks, Lloyd Pierce. Szkoleniowiec wpuścił weterana na parkiet na ostatnie dwadzieścia sekund dogrywki, a ten – celowo nieobstawiony przez rywali – trafił za trzy punkty i otrzymał owację na stojąco od kibiców. Na pomeczowej konferencji mistrz olimpijski z 2000 roku ledwo powstrzymywał łzy. – Doceniam to wszystko, co mnie spotkało. To naprawdę świetne uczucie – mówił, jakby przeczuwając swój los.
With the NBA season suspended until further notice, Vince Carter checks in and drills a three in the final seconds. pic.twitter.com/XLW1t7uIjW
— SportsCenter (@SportsCenter) March 12, 2020
Koniec igrzysk? Do widzenia
Okrutne dla niektórych zawodników jest także przełożenie igrzysk olimpijskich w Tokio. Pierwszym sportowcem, który zdecydował się na zakończenie kariery z natychmiastowym skutkiem był wicemistrz świata w skoku wzwyż, Chińczyk, Guowei Zhang. "Przepraszam, nie mogę już dłużej skakać, więc zdecydowałem się na zakończenie kariery" – napisał w mediach społecznościowych Zhang. Znany z ekspresyjnej radości po swoich skokach zawodnik kilkakrotnie znalazł się na podium w Diamentowej Lidze, ale nigdy więcej nie zdobył medalu imprezy rangi mistrzowskiej o zasięgu światowym. Igrzyska miały być jego ostatnią szansą na sukces. Nie będą. Podobnie może być w przypadku dwukrotnej złotej medalistki olimpijskiej w taekwondo – Jade Jones. 26-letnia zawodniczka podzieliła się swoimi obawami z dziennikarzami BBC Sport. – Jestem zdruzgotana. Przez cztery lata wkładałam w przygotowania całe serce i duszę po to, by teraz usłyszeć, że najważniejsza impreza została przełożona. Muszę zastanowić się nad przyszłością – przyznała.
Inne wątpliwości ma srebrny medalista igrzysk olimpijskich z Rio de Janeiro w skokach do wody, Amerykanin Steele Johnson. – Nie wiem czy po prostu będzie mnie stać na tryb życia, w którym przez kolejne dwanaście-piętnaście miesięcy poświęcam się skokom zamiast pracy na pełen etat. Trudno o większe poświęcenia niż do tej pory, a przełożenie igrzysk tego od nas wymaga – stwierdził 23-latek, któremu nawet po życiowym sukcesie nie udało się znaleźć sponsora. Obecnie Johnson pracuje nocami jako dostawca jedzenia, zaś w dzień trenuje od kilku do kilkunastu godzin.
Na finansowy problem zawodników wobec przełożenia igrzysk uwagę zwraca także sprinter Justin Gatlin. – Problemy z dotrwaniem do Tokio 2021 mogą mieć ci sportowcy, którzy nie mają indywidualnych kontraktów ze sponsorami. Oni zarabiają pieniądze podczas zawodów, a tych teraz nie ma i nie będzie. Bez środków nie będą się w stanie przygotować. Część z nich po prostu zrezygnuje – przewidywał w rozmowie z portalem "yahoo.finance". Złotego medalistę z Aten wiąże kontrakt z Nike. 38-latek był uznawany za jednego z faworytów w biegu na 100 metrów. Czy o rok starszy będzie tak samo dobry? – Nasze ciała nie zmęczą się od udziału w mityngach. Można więc zachować energię i być gotowym na 2021 rok – stwierdził, ogłaszając tym samym przedłużenie kariery o rok.
To samo uczynił Piotr Małachowski, dla którego czwarte w karierze igrzyska w Tokio miały być – i będą – ostatnimi. – Podjąłem dwie ważne decyzje. Trenuję do igrzysk olimpijskich w 2021 roku. Zamierzam przygotować się w stu procentach i być naprawdę mocny, groźny dla konkurentów. Z tego względu muszę poddać się zabiegowi czyszczenia prawego kolana. To dla mnie bardzo trudne, ale mam nadzieję, że wrócę silniejszy – zapowiedział srebrny medalista w rzucie dyskiem z Pekinu i Rio de Janeiro.
Oby silniejszy też wrócił sport. A wraz z nim zawodnicy, których oglądaliśmy przed wybuchem pandemii, i ich pragnienia wielkich sukcesów. Bo, jak napisał mistrz olimpijski w rzucie oszczepem, Thomas Roehler, marzenia nie zostały odwołane, a jedynie przełożone.
Podobnie jak przełożone, a nie odwołane zostały pożegnania tych, którzy do wyczynowego uprawiania sportu nie planują już wrócić. Pożegnania, na które bezwzględnie zasłużyli.